Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 05-11-2014, 22:45   #167
Romulus
 
Romulus's Avatar
 
Reputacja: 1 Romulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputację
post wspólny

POSTÓJ.
KILKA GODZIN PO WYJEŹDZIE Z KELDABE


Ten świat jest niedoskonały…

Co prawda Tibor Oestergaard nie odkrył tym stwierdzeniem Evermeet, ale z drugiej strony nie można było wymagać zbyt wiele od szesnastolatka. Słudze bóstwa nie przystało doszukiwać się pewnych… fundamentalnych słabości… w zsyłanych przez patrona darach, ale sam przed sobą przyznawał że naprawdę byłoby lepiej gdyby część wymodlonych łask działała ODROBINĘ dłużej. Na przykład kilka godzin zamiast minuty albo ich dziesięciu…

A skoro nie, wraz z Kostrzewą musiał się mierzyć ze skutkami tego po nocnym horrorze w Keldabe. Swoistą ironią losu było to że to właśnie on i półorkini najgorzej ucierpieli jeśli chodzi o fizyczne rany i upływ krwi. Pół biedy z tym - łaska Lathandera pozwoliła zasklepić te obrażenia, nie jeno u nich obojga, ale u Vara i Shando również. Gorzej, że mróz nieżycia ziejący od zjaw i tego co tam jeszcze przez całą noc wdzierało się w środek obozowiska Kamiennych Żmij koszmarnie wpłynął na prawie wszystkich w drużynie i samych barbarzyńców. Chłopak nie dziwił się że nad ranem co poniektórzy ledwo powłóczyli nogami. Tego dnia kolejny raz odebrał gorzką lekcję zatytułowaną “zdecyduj, komu pomóc?”. I dziękował dobrym bogom że miał przy sobie Kostrzewę z tym jej zdroworozsądkowym - czasem do przesady - podejściem do życia ale i zdolnościami.

Mara go martwiła - blada jak śmierć, zziębnięta do szpiku kości i osłabiona. Za radą druidki jej właśnie spróbował pomóc, bo - choć młodsza od niego o parę jedynie wiosen - wyglądała jak na wpół umarły kociak. Sama Kostrzewa leczyła goliata, w drużynie najbardziej wprawnego woja. Ale nawet on nie powrócił do pełni sił i dlatego właśnie Oestergaard pilił i przekonywał by szukać bezpiecznego schronienia w którym drużyna mogłaby się zaszyć, uniknąć nocnego ataku nieumarłych i odzyskać siły. Przed nimi była jeszcze daleka droga i potrzebowali każdej drobiny energii i odpoczynku jakie mogli wyszarpać od niegościnnej krainy…

Burro najwyraźniej też tak uważał, bo raźno zabrał się za rozpalanie ognia i odgrzewanie posiłku.

- Burro, niech cię bogowie błogosławią - co prawda po obiedzie (gorącym! dzięki niech będą Panu Poranka za małe luksusy!) młody kapłan nie marzył o niczym innym jak kilka godzin snu i wytchnienia od lodowatego zimna, nieumarłych i barbarzyńców, ale pełny brzuch i miłe ciepełko rozchodzące się po ciele sprawiło że odzyskał nieco werwy. Uśmiechnął się do niziołka.
- Ciekawość mnie bierze w jednej sprawie - powiedział i wskazał torbę z którą Butterbur już się nie rozstawał. - Jeśli ktoś był właścicielem tej sakwy to zapewne nie jest pusta, prawda? Znasz jakiś bezpieczny sposób by nie będąc właścicielem opróżnić ją mimo wszystko? Tylko tak by nie wysadzić połowy Doliny przy okazji… - zastrzegł pospiesznie. Wcześniej, podczas oglądania łupów w pocie czoła zgromadzonych przez Shando, zwrócił uwagę na kilka przedmiotów - w tym torbę, nader podobną do używanej przez Runę Connere. Również różdżka wydawała się zbliżona ornamentacją do różdżki w posiadaniu kapłanki Pana Poranka. Sztylet natomiast wyglądał na porządną, wzmacnianą magią broń. Jakim cudem Burro uznał że jemu, schowanemu zwykle za plecami innych taki nóż się najbardziej przyda - przechodziło pojęcie Oestergaarda. Oglądając dokładniej różdżkę chłopak odkrył inicjały “RC”. Podzielił się tą wiedzą z Shando.
- Eee… - niziołek podrapał się w czuprynę, co już Tibor od razu rozpoznał jako znak czynionego myślicielstwa. - Nie wiem kto był właścicielem torby, ale skoro Shando znalazł ją przy truposzach to równie dobrze właściciel może mieć tysiąc lat… Co do zawartości, to eee… przprowadziłem pewne badania…
Cieżko było wytłumaczyć kapłanowi by nie wyjść na durnia, że pierwsze co zrobił po wyjęciu z torby kamulca, to rozglądnął się czy ktoś nie patrzy po czym wsadził do środka głowę i zawołał “ECHO!!”
- No i wychodzi na to że torba jest pusta, inaczej wyciągając z niej kamulec po udanym eksperymencie wymacałbym coś jeszcze. A nic nie wymacałem.
- Aha - powiedział chłopak, z trudem powstrzymując się przed podobnym do gestu Burra podrapaniem się po głowie. Nie on tu był ekspertem od magicznych przedmiotów - najwidoczniej inni byli dużo bardziej światli w tej materii, skoro bez wahania rozdysponowali całość zdobyczy i to przed próbą zidentyfikowania wszystkiego. - Może to i lepiej, nie wiadomo co by tam … poprzedni właściciel … mógł zostawić - stwierdził.
- Znaczy, że coś tam w środku mogło zostać, tak? - Niziołek zafrasował się, wyciągnął torbę zza pazuchy. - I że ja skoro sięgałem po kamulec, to wymacałem kamulec? No niegłupie to…
Kucharz znowu się poskrobał po głowie. Eksperymenta ostatnio dobrze mu szły więc nie myśląc już więcej rozsupłał rzemyk i przechylił nieco torbę by wysypać zawartość.
- Nic. Hmmm… no nie ma co ograniczać się do półśrodków - wywrócił na nice i patrzył co też wyleci. Grzmot widząc co zamierza zrobić niziołek, wykonał manewr taktyczny, odskakując jak najdalej potrafił i wbijając się w śnieg całym ciężarem. Nie miał pojęcia co mogło być w środku, ale wiedział co sam nosił w podręcznej torbie i jak bardzo wybuchowe mogłyby być tego skutki. Z torby zaś wyleciało całkiem sporo: ubrania, fiolki, jedzenie, biżuteria, pękaty mieszek - a nawet flet, kryształowy kielich i zdechły szczur. Właściciel musiał być chomikiem nie gorszym niż Burro.

- Do diabła ciężkiego, Burro! - wrzasnął Tibor, wyglądając z dołka który (podobnie jak Var) wygniótł w białym puchu. - Miało być bezpiecznie!!! - zamilkł jednak, szczęśliwy że w ogóle żyje. Niziołek podniósł zdechłego szczura dwoma palcami i rzucił Grzmotowi na plecy zagrzebane w śniegu, a Shando, którego nieźle zaskoczyła mnogość przedmiotów złapał zdechłego gryzonia za ogon i zdjął olbrzymowi z pleców... ku rozpaczy Węgielka, który zrobił proszącą stójkę.
- Nie - powiedział Czarodziej do zwierzątka - chyba że go zastąpisz.
- Na pewno musiałeś to wywracać całkiem do góry nogami? - Zagadnął kucharza Var, otrzepując się ze śniegu.
- No mogłem sięgać łapą w sumie. - Kucharz pokiwał głową. - Ale wymacałbym tego szczura i dostałbym zawału. A tak to wszyscy żyją, nic nie wybuchło.
Zerknął z krzywym uśmieszkiem na Grzmota i Tibora.
- Nieźle nurkujecie w zaspach, ale podpatrzcie jak to robi Węgielek, ma o wiele lepszą technikę.
Zachichotał krótko i zduszenie po czym wyciągnął rękę do wielkoluda, by pomóc mu wstać i otrzepać ze śniegu. Kiedy zaś uświadomił sobie, że łatwiej by mu było przesunąć “Werbenę” o pięć metrów w lewo, poczekał aż Var sam się wygramoli i ograniczył się do poklepania go po plecach. Nie musiał - stojący obok Shando podał olbrzymowi rękę i pomógł mu wstać z wprawą doświadczonego zapaśnika. Choć i jemu łatwo nie było, co podsumował krótko - Stary, schudnij...
- No i mieliście rację. Tyle tu szpejów różnych, że… O mamuniu moja. - kucharz nawęszył jeszcze raz dla pewności. - No wanilia! Prawdziwa. Cała laska. I śliwki. Zamawiam!
- Zamiast się cieszyć, módl się by przez to mocy nie straciła. Te torby nie są robione z myślą o wywracaniu na drugą stronę. Ale sporo z tego będzie bardzo przydatne - tu czarodziej złapał lunetę i rozejrzał się po lini horyzontu. Nad górami latały dwa wielkie ptaszydła. Shando nie znał się na drobiu, ale te nie przypominały mu ani kur, ani indyków. Prędzej sępy.
- Eee tam. -Kucharz nie odsuwał ciągle wanilii od nosa, najwyraźniej się delektując aromatem. - Jak już tłumaczyłem dziś jednej damie, mój dziadek Heimo Butterbur miał podobną torbę. Z tego co dobrze pamiętam prał ją na tarze i suszył na słońcu razem z gaciami. To nie z porcelany zrobione by się psuło od razu.
Po chwili jednak podrapał się po głowie i skinął.
- No ale i ryzykować nie ma co więcej. Będę uważał następnym razem.

Wishmaker zatarł ręce i się krzywo uśmiechnął - No nic. Zobaczmy, co my tu mamy - po czym wyciągnął dłoń na stertę bibelotów i wymruczał frazę w smoczym.
Hoatu Magi te ki ahau, ano he homai
Anaana o ia ka whiua e ahau
Magia dana jest mi w darze
Poblask jej mi się ukarze

Po czym z ciekawością czekał na efekty... i zaklął. To zaklęcie, przygotowane wcześniej zużył jeszcze w Keldabe, więc teraz ewidentnie musiał coś pokręcić w formule.
- Nici z wykrywania. Wyszło rankiem. Ale zobaczymy jutro.
- Magią śmierdzi to, to i to - zza Shanda wysunął się znany niektórym z bliska kij druidki, po kolei wskazując kilka przedmiotów: kapelusz, kielich, maskę i naszyjnik. W przeciwieństwie do nerwowych towarzyszy, Kostrzewa nie drgnęła nawet na Burrowe eksperymenty - Magowie - prychnęła - Ledwo raz na dzień taki coś może, a potem sapie, że zmęczony i że mu nie staje… mocy. - sięgnęła po worek śliwek i bez ceregieli wzięła garść.
- Hej… to… moje śliwki. - zaprotestował nieśmiało kucharz. - A..ale częstuj się śmiało. Do kogo to wszystko należało?
- Sądząc po owej sprytnej książce, to do skrytobójcy. Dlatego byłbym ostrożny z przyprawami i śliwkami - orzekł Shando.
- Kto ma chore myśli, to wszędzie widzi zło -Kostrzewa spojrzała na maga krzywo. Wzięła jednak woreczek i wanilię w dłonie, chwilę szepcząc coś pod nosem; przedmioty zajarzyły się delikatnym zielonkawym blaskiem. Oddała rzeczy kucharzowi, a śliwki wsadziła na raz do buzi, mamrocząc z pełnymi ustami coś w stylu “teraz są bezpieczne, nie musicie dziękować”.
Burro przyglądał się uważnie wysypanej rupieciarni.
- I jak tu szczur wlazł?
Węgielek wyczaił lusterko i przypatrywał się uważnie “koledze” w odbiciu.
- Ooo… - niziołek podniósł świeczkę. - Takich to robić jeszcze nie umiem. Ale może się nauczę. Poczekajmy z rozdziałem jak już wysztuczkujecie co tu magicznego. Ale śliwek… no dobra, śliwkami się podzielę. Ale wanilii nie oddam. Jeszcze mi podziekujecie za to. - kucharz uśmiechnął się i schował laskę do swojego plecaka.
- Pewno to chowaniec jakiegoś maga, co to w śniegach zaginął. Tak jak twoje futro i moje pióra - druidka wskazała na Węgielka, któremu przybyła konkurencja do lusterka, bo kruk też zainteresował się błyszczącym przedmiotem - Lepiej więc nic żywego tam nie trzymaj…
- No ciekawy to byłby mag, co książki dziurawi i koziki w nich trzyma. Ale jak widać… - Burro popatrzył po kompanach i uśmiechnął się lekko. - Różni magowie są na świecie.
- Bard? Nawet jest i piszczałka - Kostrzewa wzruszyła ramionami - Niektórzy umieją trochę czarować czy inne sztuczki robić. Co to ma do rzeczy? Zginął, niech mu ziemia ciężką będzie, żeby nie za prędko wstał, a dusza niech zazna ukojenia - spojrzała na Burra ciężko - Chyba nie będziesz się przejmował każdym jednym truposzem i mu rodziny szukał…? Już przez twoją ...ekhm… dobroć z żywymi mamy dość problemów.
Kucharz przewrócił oczami a uśmiech mu się poszerzył nieco.
- Mnie bardziej chodziło o to, że szczurek całkiem… ten tego świeży. I jeśli masz rację co do tego chowańca, to by oznaczało że właściciel… eee również świeży, znaczy niedawno zmarły. No i zaciekawiło mnie co by magus robił tu w pobliżu. No ale może bzdury gadasz z chowańcem po prostu i szczur to szczur, który wlazł do torby… wyżerać moje śliwki - niziołek znowu pohamował wybuch wesołości. - I zdechł z radości w środku. A co do mojej dobroci to masz całkowitą rację. Z takimi jak ja same problemy, dlatego potrzeba takich jak ty, o gołębich sercach do rany przyłóż, by ich naprowadzali ze ścieżek naiwności na te prostsze i bardziej życiowe.
Mrugnął okiem do druidki.
- No to teraz będzie popis samolubności. Bo świeczki też nie oddam. Chyba że chcesz się poczęstować kawałkiem?
Półorczyca tylko prychnęła, ale raczej ze śmiechem, niż z pogardą. Trajkoczący Burro miał w sobie jednak wiele pokładów komizmu.
- Mi na nic wasze świecidełka; Natura karmi, Natura chroni. Tylko się aby nie zadławcie, jak będziecie sobie te graty wyrywać. Potem inaczej zaśpiewacie, jak cały ten złom będzie trzeba na własnych plecach targać na górę... - wyszczerzyła się.
- Aaa i tu cię mam! - Wykrzyknął tryumfalnie kucharz. - Przecież teraz mamy Torbę Samonośkę, taką samą jak mój dziadunio! On co prawda w swojej to same graty nosił. Stolik, zapas drewna wielki jak stodoła, koło od wozu i takie tam. Hmm… musiała ta jego torba jakaś silniejsza być. No ale możemy do tej tu naładować co się zmieści i wtedy nawet taki miastowy kapcan jak ja, po górach ją na plecach może nosić.
Wyszczerzył się również i pokazał druidce jęzor.

W czasie kiedy cała reszta zajęta była pogaduszkami i przekomarzaniem się, Grzmot wbrew zdrowemu rozsądkowi sięgnął po maskę i założył ją na twarz. Następnie odwrócił się do kompanów i wyprostował na pełną wysokość. - Bu! - Rzucił w ich stronę i zaczekał na reakcję.
- Wyglądasz strasznie… głupio - skomentowała Kostrzewa, unosząc brew - Jak chcesz poprawić urodę to tam widziałam barwiczkę. Nie jesteś aż tak szpetny, żeby od razu maskę wkładać…
- Oddaj "damie" maskę, jak prosi - zawołał do Vara Shando - widać jej niezbędna!
Grzmot popatrzył na maga ze zdziwieniem. - Przecież nie prosi, tylko mówi jak wyglądam. Że nie jestem aż tak szpetny, to wiem. - Mruknął głębokim basem, poprawiając dłonią połysk na swojej łysej głowie. - Złóżmy to wszystko razem, przynajmniej te magiczne cudeńka, zanim się nie dowiemy co tak naprawdę robią i zanim ktoś komuś krzywdę zrobi przypadkiem. - Dodał już całkiem poważnie.

Jak Grzmot powiedział tak zrobili. Część rzeczy rozdzielili między siebie, reszta wylądowała we “wspólnym worze”, który utworzono jeszcze w Górnym Podmroku, a szczęśliwy Burro odzyskał swoją-już-torbę. Pozostało już tylko skontaktować się z arcymaginią Springflower i ruszać w dalszą drogę nim zapadnie zmrok.

Shando rozwinął zwój komunikacyjny jeszcze raz powtarzając w myślach słowa skomplikowanego zaklęcia. Nie było dobrej pory na użycie go; wieczorem czardziejka mogła być na murach Ybn; ich również mogło coś zaatakować. Przywołał pozostałych i po krótkiej debacie co powinni przekazać (w końcu nie było wiadomo jak długo będzie działał czar) calishyta z trudem wydeklamował czarodziejskie runy. Napis na zwoju zalśnił słabym blaskiem, zniknął i… nic się ni stało. Grupa zamarła w milczeniu, ale gdy okazało się, że Shando ewidentnie nie trwa w komunikacji myślowej z elfką wszyscy spojrzeli po sobie z konsternacją. Kostrzewa już miała rzucić jakąś uwagę o niedouczonych południowcach z przerośniętym ego gdy powietrze przed nimi zafalowało i ukazał się obraz Dai’nan Springflower siedzącej na wyściełanym krześle. Iluzja ukazywała fragment stołu i zastawionego księgami regału; najprawdopodobniej czarodziejka znajdowała się w Szkole Magii w Ybn.
- Pani… - rzekł Shando z wyraźną ulgą.
- No proszę, jednak coś potrafisz, zaklęcie komunikacyjne zadziałało - skomentowała Kostrzewa. - To wy sobie gadajcie, a ja idę zrobić coś porzytecznego. To rzekłszy wzięła swoją sakwę i ruszyła w tundrę, zabierając ze sobą Vara do ochrony.
- Na zwoju było zaklęcie umożliwiające mi zlokalizowanie was i bezpośrednią komunikację zwrotną za pomocą sprzężonego przeze mnie czaru
- brutalnie wyjaśniła elfka, ale widząc wymizerowane twarze posłańców złagodziła ton. - Widzę, że w Dolinie sprawy mają się gorzej niż tutaj. Nieumarli wokół Ybn pokazują się już sporadycznie, widocznie wyczerpały się okoliczne “zapasy” - rzekła z przekąsem. - Jednakże świeżo zmarłe stworzenia nadal podnoszą się z ziemi, a odganiane duchy wracają co noc. Ale wasze rodziny są bezpieczne, nie musicie się troskać. Z tego co wiem największy problem ma Ybn, okoliczne wsie nie zostały zaatakowane od czasu waszego wyjazdu. Co prawda w twojej gospodzie, panie Burro, po waszym wyjeździe pojawił się jakiś uparty duch, lecz o ile wiem to Arla Hightower poradziła sobie z nim i prócz tymczasowego osłabienia nie stała się im krzywda.
- Dobrze, że przesłaliście informacje listem i przez Lahance’a, to było rozsądne, zwłaszcza ustna relacja Lahance’a. Takich rzeczy lepiej nie powierzać pergaminowi. Próbowałam zlokalizować tego Jocelyna, jednak póki co bezskutecznie; Dolina to dobra kryjówka dla maga, który nie chce być znaleziony. Niemniej jednak zawęziłam obszar poszukiwać do najbliższych miast i odnalezienie go jest tylko kwestią czasu.
 
__________________
Why Do We Fall? So We Can Rise

Ostatnio edytowane przez Romulus : 07-11-2014 o 08:24. Powód: pośpiech jest dobry przy łapaniu pcheł
Romulus jest offline