Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 06-11-2014, 08:56   #28
TomaszJ
 
TomaszJ's Avatar
 
Reputacja: 1 TomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputację
16 Czasu zbiorów, dziesiąty rok panowania cesarza Luitpolda, wczesne popołudnie.
Ruiny Leśnych Ludzi, Obóz "Obgryzaczy Rutgiera"


Sceneria: Ruiny na leśnej polanie. Bogata, pachnąca trawa podeptana nogami, gałęzie oparte o kamienne ściany tworzą improwizowane szałasy. Jeden połatany namiot, najpewniej ukradziony jakiemuś rycerzowi stoi w środku. Na środku obozu stoi ognisko, nad którym opieka się sztuka mięsa. Dwa doły z trudem wykopane w ziemi, przykryte kratą. Wszechobecny zapach kału i uryny.

Osoby: Półork Rutgier, Jego gobliny: Stefan, Pablo, Hans, Milos i Teofil, głosy z więziennych jam.


Rutgier wyszedł z namiotu i wciągnął w nozdrza zapach pieczystego. No i kto powiedział, że jak się jest półkrwi zielonym, to nie może sobie życia ułożyć? Ha! Rutgier teraz już wiedział, że ucieczka za gówniarza z rodzinnej wsi, gdzie był wyszydzany, bity i pewnie nie dożyłby wieku dojrzałego. A to że porwały go gobliny? Szybko dostrzegły że on swój, mową ojca-gwałciciela mówił od urodzenia, wrodzoną miał. Dogadali się raz-dwa.
Sprytny po ludzkiej matce Rutgier zaraz skaptował sobie pomocników. Trzymając się z dala od brutalnych i nieobliczalnych orków, Szef Rutgier i banda jego zielonych gobasów, którym nadał ludzkie imiona łupiły mądrze i chodzili syci. Ba - goblinom nawet urosły brzuchy! Nic dziwnego że czciły szefa jak Boga.
A teraz było ku jeszcze lepszemu. Jamy z jeńcami dawały możliwości o jakich się nie śniło!

Rutgier przerwał rozmyślania i zobaczył jak Milos wpada do obozu, wrzeszcząc
- Człowieki! Człowieki iść tu!
Z szałasów wyszli pozostali Obdzieracze. Rutgier zaś spytał zielonego, który pospiesznie wkładał spodnie i kamizelkę, wcześniej zrobioną pewnie dla jakiegoś dzieciaka.
- Ilu?
- Wieladużo! - goblin Milos wyciągnął rękę i odgiął sześć palców - tyla!
Rutgier lubił cywilizowane otoczenie, a to oznaczało ubrania, tak też wytresował swoje gobliny. Nie raz i nie dwa to się przydało, bo przekonał przypadkowo napotkanych strażników dróg, że to cyrkowe... tym razem chyba to nie przejdzie.
- No nic, to chyba ich przywitamy.
- Ja nie dzielić mięsa! I nie chcieć człowiek w szałas! Miejsce człowiek - w nora! - oburzył się goblin Stefan.
- Zabijemy ich, idioto!
- Aaaa chyba że tak - odparował zielony kłótnik, a pozostali mądrze pokiwali głowami.



Milę dalej, droga naookoło bagien

Sceneria: Las bukowy, poszycie gęstsze niż w poprzedniej scenie - zwykle paprocie i inne zarośla po kolana, czasem i po pierś. Odległy szum wody, czasami czuć zapach pobliskiego trzęsawiska. Potem - dość rwący leśny potok ze śliską kłodą przerzuconą przez niego i polana z drugiej strony potoku.

Osoby: Bohaterowie, odległe głosy łosia, echo, potem niebezpieczeństwo wiszące w powietrzu i odległy krzyk.


Drużyna szła gęsiego, gdyż tu ścieżka była wąska i mocno zakrzaczona. opatrzone prowizorycznie ramię Wernera powoli przestawało krwawić, a ból zmienił się z ostrego w tępy. Prowadzący Siegfried ostrożnie stawiał stopy, mimo że latem ścieżka nie była podmokła. Za nim szedł "Baryła" Franksen, z naładowaną kuszą. Potem Werner, Sven z buzdyganem w ręku, rozglądający się po krzakach, pochód zaś zamykał Witalis ze swoim miśkiem. Las gęstniał z każdym krokiem, robił się coraz ciemniejszy i bardziej groźny.


Dróżka skończyła się, a właściwie zaraz miała się skończyć - trzeba było jeszcze przejść powalonym pniem nad strumieniem i wyjść na polanę Leśnych ludzi... tyle że Arno złapał Siegfrieda za kark, gdy ten stawiał nogę na prowizorycznym moście.
- Stój - rzekł mu krótko.
- Zgadzam się. Czuję niebezpieczeństwo. A nauczyłem się ufać tym odczuciom - zgodził się niedoszły alchemik - czekaj drwalu...
Z drugiej strony strumienia na zboczu pagórka stały posągi, dziesiątki posągów. Były nieruchome, nie zwiastowały niebezpieczeństwa.
Leśni ludzie...


Rzeczywiście dziwne były te posągi, ale z drugiej strony... to tylko posągi. Zagrożenie, które dla Svena i Arno wisiało w powietrzu było bliskie, realne.
Stanęli wszyscy, przycupnęli, a powiew wiatru z daleka przywiał zapach pieczystego i gówna, a miś stanął na obu łapach.
Nagle z daleka usłyszeliście krzyk! Ludzki krzyk!

 
__________________
Bez podpisu.
TomaszJ jest offline