16 Czasu zbiorów, dziesiąty rok panowania cesarza Luitpolda, wczesne popołudnie.
Ruiny Leśnych Ludzi, Obóz "Obgryzaczy Rutgiera" Sceneria: Ruiny na leśnej polanie. Bogata, pachnąca trawa podeptana nogami, gałęzie oparte o kamienne ściany tworzą improwizowane szałasy. Jeden połatany namiot, najpewniej ukradziony jakiemuś rycerzowi stoi w środku. Na środku obozu stoi ognisko, nad którym opieka się sztuka mięsa. Dwa doły z trudem wykopane w ziemi, przykryte kratą. Wszechobecny zapach kału i uryny.
Osoby: Półork Rutgier, Jego gobliny: Stefan, Pablo, Hans, Milos i Teofil, głosy z więziennych jam. Rutgier wyszedł z namiotu i wciągnął w nozdrza zapach pieczystego. No i kto powiedział, że jak się jest półkrwi zielonym, to nie może sobie życia ułożyć? Ha! Rutgier teraz już wiedział, że ucieczka za gówniarza z rodzinnej wsi, gdzie był wyszydzany, bity i pewnie nie dożyłby wieku dojrzałego. A to że porwały go gobliny? Szybko dostrzegły że on swój, mową ojca-gwałciciela mówił od urodzenia, wrodzoną miał. Dogadali się raz-dwa.
Sprytny po ludzkiej matce Rutgier zaraz skaptował sobie pomocników. Trzymając się z dala od brutalnych i nieobliczalnych orków, Szef Rutgier i banda jego zielonych gobasów, którym nadał ludzkie imiona łupiły mądrze i chodzili syci. Ba - goblinom nawet urosły brzuchy! Nic dziwnego że czciły szefa jak Boga.
A teraz było ku jeszcze lepszemu. Jamy z jeńcami dawały możliwości o jakich się nie śniło!
Rutgier przerwał rozmyślania i zobaczył jak Milos wpada do obozu, wrzeszcząc
- Człowieki! Człowieki iść tu!
Z szałasów wyszli pozostali Obdzieracze. Rutgier zaś spytał zielonego, który pospiesznie wkładał spodnie i kamizelkę, wcześniej zrobioną pewnie dla jakiegoś dzieciaka.
- Ilu?
- Wieladużo! - goblin Milos wyciągnął rękę i odgiął sześć palców - tyla!
Rutgier lubił cywilizowane otoczenie, a to oznaczało ubrania, tak też wytresował swoje gobliny. Nie raz i nie dwa to się przydało, bo przekonał przypadkowo napotkanych strażników dróg, że to cyrkowe... tym razem chyba to nie przejdzie.
- No nic, to chyba ich przywitamy.
- Ja nie dzielić mięsa! I nie chcieć człowiek w szałas! Miejsce człowiek - w nora! - oburzył się goblin Stefan.
- Zabijemy ich, idioto!
- Aaaa chyba że tak - odparował zielony kłótnik, a pozostali mądrze pokiwali głowami. Milę dalej, droga naookoło bagien Sceneria: Las bukowy, poszycie gęstsze niż w poprzedniej scenie - zwykle paprocie i inne zarośla po kolana, czasem i po pierś. Odległy szum wody, czasami czuć zapach pobliskiego trzęsawiska. Potem - dość rwący leśny potok ze śliską kłodą przerzuconą przez niego i polana z drugiej strony potoku.
Osoby: Bohaterowie, odległe głosy łosia, echo, potem niebezpieczeństwo wiszące w powietrzu i odległy krzyk.
Drużyna szła gęsiego, gdyż tu
ścieżka była wąska i mocno zakrzaczona. opatrzone prowizorycznie ramię Wernera powoli przestawało krwawić, a ból zmienił się z ostrego w tępy. Prowadzący Siegfried ostrożnie stawiał stopy, mimo że latem ścieżka nie była podmokła. Za nim szedł "Baryła" Franksen, z naładowaną kuszą. Potem Werner, Sven z buzdyganem w ręku, rozglądający się po krzakach, pochód zaś zamykał Witalis ze swoim miśkiem. Las gęstniał z każdym krokiem, robił się coraz ciemniejszy i bardziej groźny.
Dróżka skończyła się, a właściwie zaraz miała się skończyć - trzeba było jeszcze przejść powalonym pniem nad strumieniem i wyjść na polanę Leśnych ludzi... tyle że Arno złapał Siegfrieda za kark, gdy ten stawiał nogę na prowizorycznym moście.
-
Stój - rzekł mu krótko.
-
Zgadzam się. Czuję niebezpieczeństwo. A nauczyłem się ufać tym odczuciom - zgodził się niedoszły alchemik -
czekaj drwalu...
Z drugiej strony strumienia na zboczu pagórka stały posągi, dziesiątki posągów. Były nieruchome, nie zwiastowały niebezpieczeństwa.
Leśni ludzie...
Rzeczywiście dziwne były te posągi, ale z drugiej strony... to tylko posągi. Zagrożenie, które dla Svena i Arno wisiało w powietrzu było bliskie, realne.
Stanęli wszyscy, przycupnęli, a powiew wiatru z daleka przywiał zapach pieczystego i gówna, a miś stanął na obu łapach.
Nagle z daleka usłyszeliście krzyk!
Ludzki krzyk!