Spacer do centrum Bańkowa był na tyle krótki, by nie zmęczyła się szczególnie, lecz na tyle długi by się rozruszać i oderwać myśli od problemów.
Anna najpierw odwiedziła spożywczak - ABC czy inny Lewiatan, nie zwróciła uwagi na logo. Batony, czekolada, guma do żucia, chustki; po namyśle nabyła tez słodkie wino i jakiś sok. I serek wiejski. I jogurt. Jabłka. Migdały. Powoli koszyk zaczął się niepokojąco wypełniać; Anna złapała się na tym gdy sięgnęła po jedzenie dla kota.
No tak, przyzwyczajenie drugą naturą..., mruknęła odkładając zbędne produkty na półkę. Przecież nie musiała zapełnić sobie lodówki; zresztą lodówki też tutaj nie miała. Odłożyła przedostatni jogurt do chłodziarki i podeszła do kasy.
Po wyjściu ze sklepu Annie całkiem porządnie burczało już w brzuchu; stwierdziła jednak, że najpierw obowiązki, potem przyjemność. A obiecała mamie i siostrze, że przywiezie im jakieś "naturalne" klasztorne wyroby. Kobieta wcale nie była pewna czy w tej sytuacji spożywanie wyrobów made in opactwo jest dobrym pomysłem, ale w końcu tylko potrząsnęła głową i weszła do sklepu reklamującego się jako współpracujący z opactwem w Mniszkowie.
[media]http://www.galeriaolimp.com.pl/wp-content/uploads/2009/12/2.jpg[/media]
-
...ciało tego turysty się znalazło! Na pewno teraz przymkną morderców! - perorował konspiracyjnym szeptem
sprzedawca do jakiejś
babiny w barwnej chuście na głowie. Babcia Anny miała całą kolekcję podobnych. Na widok obcej osoby zamilkli, a kobieta szybko się pożegnała i wyszła.
-
Proszę dwa litrowe słoiki miodów: lipowy i akacjowy - Anna szybko przebiegła wzrokiem półki udając, że nic nie słyszała. -
Wino z mniszka i... syrop z jeżówki. Anna zapakowała podane produkty, zapłaciła i wyszła oddychając głęboko. A więc w końcu go znaleźli. W sumie dobrze; oszczędzi to rodzinie niepotrzebnych nerwów. Chyba niewiele było gorszych rzeczy w śmierci niż brak ciała; uniemożliwiało to rodzinie akceptację śmierci, pożegnanie się ze zmarłym. Zawsze gdzieś z tyłu głowy pozostawała niewiara, nadzieja, że bliski jednak żyje, gdzieś tam jest i wróci, że to po prostu zwykła pomyłka... Kobieta potrząsnęła głową. To nie była już jej sprawa. Ech, trzeba było najpierw iść na obiad...
Z irytacją zarzuciła plecak na plecy i podążyła w stronę widocznej na skraju placu restauracji. Poprawi sobie humor solidnym posiłkiem; w końcu ma wakacje. Miała nadzieję, że będzie dobry, choć znając wiejskie gotowanie i jej żołądek... Z westchnieniem zawinęła w bok i weszła do apteki po smectę. Przezorny zawsze ubezpieczony.
A potem poszła wreszcie zjeść.