Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 07-11-2014, 09:30   #171
Sayane
 
Sayane's Avatar
 
Reputacja: 1 Sayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputację
Post Post wspólny

Mara uniosła wzrok akurat w chwili aby przed jej nosem rozpostarł się widok gigantycznych, ostro zakończonych ptasich szponów. Dziewczynka wydała z siebie przeraźliwy pisk bo akurat z falą strachu zalał ją obezwładniający ból. Coś szarpnęło jej chuderlawym ciałem i poderwało do góry. Mara zrozumiała, że musi jakoś wywinąć się z uchwytu potwora nim ten zdoła wzbić się na dużą wysokość. Wówczas upadek będzie równoznaczny ze śmiercią. Choć może lepsze i to niżby ją miało ptaszydło porwać do jakiegoś gniazda na szczycie góry aby wykarmić swoje wygłodzone pisklęta o gabarytach Strzygi.
Splotła razem dłonie, ale jej kościste palce nie chciały zatańczyć w skomplikowanym geście czaru “wywołania strachu”. Ból był obezwładniający; ręce nie chciały się poruszać a umysł skupić na przywołaniu wystarczającej ilości mocy.

Oestergaarda zamurowało - po ostatnich doświadczeniach, prędzej zaakceptowałby ożywieńca jakiejkolwiek maści niż dziwaczny dysonans pomiędzy widocznym na śniegu cieniem a istotą która go rzucała. Chwilę wcześniej odruchowo chwycił za medalion spodziewając się ataku jakiejś potępionej duszy, a nie tego... tego czegoś, co przeczyło naturalnemu porządkowi rzeczy. Albo bogowie tęgo sobie popili pozwalając na krzyżowanie orła z jeleniem, albo naprawdę się nudzili zapełniając Północ zwierzyńcem. Zeskoczył z wierzchowca i złapał za włócznię którą wcześniej naszykował by mieć ją pod ręką na wypadek atak dostrzeżonych z daleka "ptaszydeł". Wyglądało na to że "ptaszydła" ich znalazły...
- Kostrzewa, łap wierzchowce! - krzyknął i rzucił się w kierunku atakującego Marę potwora. Var uczynił to samo chwilę wcześniej, lecz nie zdążył dobiec do jadącej niemal na końcu szyku dziewczyny nim potwór porwał ją do góry. Przez moment rozważał skok - i zapewne by doskoczył, lecz chwycenie Mary by ściągnąć ją w dół mogło się skończyć rozerwaniem chucherka na pół. Zamiast tego sięgnął do plecaka po sieć. Fereng ograniczył się jedynie do zajadłego szczekania, wspierając duchowo Strzygę.

Druidka lekko osłupiała, kiedy z niebios runął dziwaczny, groteskowy kształt. Wiedziała wiele o różnych dziwnych stworzeniach zamieszkujących północne ostępy - czy to z klanowych podań, czy z własnego z nimi spotkania - ale taką maszkarę widziała po raz pierwszy na oczy. A raczej na oko. Wytężyła pamięć, by przypomnieć sobie cokolwiek, co mogłoby pomóc w starciu z bestią, ale jej umysł pozostał czysty jak otaczający ich śnieg. Była zmęczona i rozbita jeszcze po poprzedniej bitwie, a cała moc wyparowała, zużyta na uzdrawianie towarzyszy i nakarmienie żywiny; zdecydowanie nie nadawała się do walki. Koń szarpnął, pełen paniki i strachu; druidka przytuliła się do jego spoconego grzbietu i wyszeptała kilka uspakajających słów. Na szczęście poskutkowały i nie wylądowała na ziemi. Tibor miał rację; druidka akurat teraz nie zamierzała się z nim sprzeczać. Skierowała się do tyłu karawany, by przynajmniej złapać muła niosącego ich dobytek…

Pierwszy atak paniki i przerażenia na widok latającej maszkary minął niziołkowi błyskawicznie.
- Mara! - wrzasnął kucharz i rzucił się w jej kierunku - ponieważ jednak jego koń w tym samym momencie wpadł na dokładnie przeciwny pomysł i zaczął się cofać, Burro o mało nie zarył nosem w śnieg. Widział że nie zdąży, ale przecież musiał coś zrobić. Przez głowę przelatywały mu setki pomysłów i co jeden to bardziej nierealny. W końcu drżącymi rękami odpiął z pasa zdobyczny woreczek. Widział coś takiego w akcji tylko raz, ale wydało mu się że tylko tak może coś pomóc. Magiczny glut w środku zlepiał przecież wszystko jak kleik na mleku teściowej.
~ A jak nie trafię? A jak nie oblepi go tylko mimo wszystko odleci z Marą? - gorączkowe myśli, drżące ręce potęgowały jeszcze poziom paniki. Podbiegł krok bliżej, prawie się potknął i rzucił, celując w skrzydła plączonożnym workiem. Skórzana torba zatoczyła piękny łuk… i ciapnęła prosto w grzbiet skrzydlatej paskudy rozlewając lepką ciecz po skrzydłach, zlepiając lotki i zamieniając rogi w malowniczą pajęczynę zastygającej brei. Trochę klejącej substancji trafiło również w Tibora i Vara, lecz nie na tyle by przykleić ich do podłoża. Ptakojeleń skrzeknął zaś i runął na ziemię. Mara wrzasnęła również; spadając potwór szarpnął się gwałtownie próbując zrzucić ciężar i wzbić się w powietrze, lecz do ziemi było zbyt blisko, a szpony zahaczyły się o futro Shando. Oboje runęli na ziemię (na szczęście nie z wysoka) wzbijając kłęby śniegu. Potwór machnął potężnymi skrzydłami i zastygła maź zaczęła pękać - widać alchemiczna substancja nie była wyzwaniem dla siły podniebnej istoty.

Widząc, że drapieżnik usiłujący pożreć jego panią jest już na ziemi Strzyga nie czekał - skoczył mu na grzbiet i wbił zęby w lewe skrzydło. Wyglądało jednak na to, że atak nie zrobił na stworze żadnego wrażenia. Mara zaś, leżąc w śniegu i walcząc z bólem, sięgnęła dłonią po zawieszoną na łańcuszku perłę, prezent od Nauta.
- Strzyga, won! - krzyknęła bo najpewniej posypią się w ptaszydło czary i pociski i szkoda by było żeby wilk przez nieostrożność oberwał, tym bardziej, że nie był w pełni zdrowia. Dziewczynka przywołała zaklęty w amulecie czar ognistego pocisku. Pomiędzy wyciągniętymi przed siebie dłońmi formował się odłamek rozpalonej skały, który z impetem poszybował w stwora. Trafiony czarem potwór ryknął zaklinaczce prosto w ucho. Ból najwyraźniej dodał mu sił, bo wyrwał się na wolność, rozdzierając zarówno lepką sieć jak i futro calishyty. Chyba jednak nie miał zamiaru odlatywać - zresztą nawet jakby chciał to lotki miał zlepione alchemicznym glutem. Zamiast tego stanął przed swoją ofiarą, gotów o nią walczyć.



Widząc to Tibor wyszeptał słowa błogosławieństwa opatulając siebie i towarzyszy mocą Lathandera, po czym zaszarżował na stwora długą włócznią planując przyszpilić go do ziemi. Niestety grot przeszedł nieszkodliwie przez pióra stwora i kapłan znalazł się za “ptakiem”, obok Mary.

Oczy wszystkich, z wyjątkiem Kostrzewy, zwrócone były na porywacza Mary, toteż druidka jako jedyna dostrzegła nowe niebezpieczeństwo (może spostrzegła je i Wredota, lecz odgłosy walki zagłuszyły jej krakanie). Półorkini zdążyła jedynie krzyknąć, gdy kolejny kształt spadł z ciemniejącego już nieba i rzucił się na Burra. Jednak nad kucharzem musieli czuwać w tym momencie jego bogowie. Śmiercionośne pazury zamiast na głowie niziołka zacisnęły się na jego… wysokiej, futrzanej czapce, zaś ptasior najwyraźniej zgłupiał w obliczu braku oczekiwanego ciężaru w łapach, stracił sterowność i wyrżnął łbem w zaspę. Mimo to Kostrzewa nie zamierzała wdawać się w awanturę z kolejnym potworem, skoro ledwo co udało jej się uniknąć jednego. Ostrzegła jak mogła towarzyszy i skupiła się na dogonieniu rączo pędzącego wierzchowca, wraz z którym umykał cały większy dobytek drużyny. Galop po śniegu był miękki, a druidka trzymała się mocno, toteż już za drugim zakrętem dogoniła muła, który - nie widząc już niebezpieczeństwa - zwolnił znacznie i tylko truchtał niepewnie, rozglądając się trwożliwie na boki. Kostrzewa zsiadła z konia i prowadząc go powoli zaczęła zbliżać się do drugiego zwierzęcia. Wydawało się, że już-już dosięgnie jego wodzy, gdy nagle rozległ się stłumiony tętent i zza zakrętu wypadł koń Tibora. Muł bryknął i popędził w dół, a półorkini klnąc ruszyła łapać drugiego gada. Po krótkiej pogoni półorczyca dopadła do konia kapłana i złapała za wodze. Na szczęście byli już na tyle daleko od walki z bestią, że wierzchowiec nie szarpał się za mocno. Kostrzewa szepnęła kilka uspokajających słów i przywiązała uzdę do jakiegoś rachitycznego krzaczka, który wyrósł nieopodal. Miała nadzieję, ze to prowizoryczne zabezpiczenie wystarczy; z niechęcią wdrapała się znów na siodło i skierowała swojego konia dalej w dół, kierując się skrzeczeniem Wredoty, która dzielnie goniła muła z rzeczami, usiłując wybić mu z głowy pomysł dalszej ucieczki.Może w innym przypadku czworonóg przestraszyłby się kruka, najwyraźniej jednak muł zdążył się przyzwyczaić do osobliwego towarzysza podróży i po chwili krakania i machania skrzydłami przed nosem zaczął zwalniać, aż w końcu stanął, robiąc bokami. Druidka chwyciła “rączego” zwierzaka z uzdę, pogłaskała po grzbiecie i z westchnieniem zawróciła w kierunku miejsca zasadzki, wypatrując, czy z nieba nie nadleci kolejny skrzydlaty drapieżnik.



 

Ostatnio edytowane przez Obsługa LI : 13-11-2014 o 15:19.
Sayane jest offline