Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 16-03-2007, 00:18   #9
kitsune
 
kitsune's Avatar
 
Reputacja: 1 kitsune jest godny podziwukitsune jest godny podziwukitsune jest godny podziwukitsune jest godny podziwukitsune jest godny podziwukitsune jest godny podziwukitsune jest godny podziwukitsune jest godny podziwukitsune jest godny podziwukitsune jest godny podziwukitsune jest godny podziwu
Kraków, 11 czerwca 2007, ok. 8.30

Antoni Dyszak
Rygulski skrzywił się z niesmakiem:
- Weź się w garść Dyszak. Pozbieraj się, do Serafina jedziesz. To nie zwykłą wizyta. Zmyj ten smród z siebie, wciągnij porządną koszulę…
- Może cię w niej pochowają – wciął się Dawer. Wyraźnie bawił się całą sytuacją. Dyszak poczuł chęć, by wyszarpnąć spluwę zza poły marynarki i wepchnąć jej lufę w tłusty, zarośnięty pysk Dawera. Ujrzeć jak wargi kutasa eksplodują krwią, a pokruszone zęby wypadają na PCV. Zamiast pokiwał głową:
- Tak… Właśnie, daj mi pół godziny. Tyle wystarczy.
- Kwadrans. Kwadrans nie więcej. Serafin nie lubi czekać.
– mówiąc to Rygulski wszedł do mieszkania i rozwalił się na starym fotelu. Za nim weszła pozostała trójka. Dyszak miał ich jak na widelcu. Cała czwórka w jednym miejscu, siedzący, nieprzygotowani. Wystarczy wyciągnąć broń i jednego po drugim… Ale Dawer go obserwuje, czujnie. Coś chyba podejrzewa. A jeden z dwóch pozostałych, nieznanych Dyszakowi diakonów, sięga ukradkiem do kieszeni. W sam raz wielkiej, by ukryć jakiś kompaktowy pistolet, być może P-04? Małą armatę do strzelań w windzie i konfesjonale, za to z kalibrem porównywalnym do armat grup specjalnych. Mimo to Dyszak czuł, że zdąży.
***
Wiktor Zakurski Zakurski wsiadł do czarnego volkswagena i odpalił silnik. Jednocześnie włączył się komputer pokładowym i przywitał diakona głębokim, kobiecym altem:
- Szczęść Boże, diakonie Zakurski. Wybierz trasę.
Zakurski miast wybrać rzucił w stronę mikrofonu:
- Manualne sterowanie.
Kierownica odblokowała się z cichym szczękiem. Zakurski wystartował dynamicznie, opuszczając Diakonat i ruszył prosto ulicą Surowego Boga Ojca (dawna Montelupich), kierując się w stronę Krupniczej. Jechał przez kilka minut. Słońca przygrzewało coraz mocniej. Asfalt parował. Na chodnikach z rzadka można było dostrzec przechodniów. Większość była w pracy, a nadchodzący skwar nie nastrajał pozostałych do spacerów. Zakurski przejechał obok grupki Sztafetowców, którzy zaczęli uważnie przypatrywać się samochodowi. To dobrze, że młodzież pilnuje porządku, dba, by grzech jak najrzadziej objawiał swą siłę. Diakon niemal uśmiechnął się. Oto i Krupnicza. Zaparkował przed okazałą kamienicą, która ostatni remont pamiętała gdzieś za czasów Gomułki i wysiadł z wozu. Sprawdził „Myśliwego” i ruszył w stronę bramy.
***

Julia Lisiecka
Powoli się uspokajała. Fakt, kamera ją z pewnością uchwyciła. Po to pewnie byłą. Zabezpieczenie. Ale jakoś się Ryszardowi wytłumaczy, a teraz w skupieniu zaczęła studiować notatnik. Nie był to ani pamiętnik, ani zeszyt raportów czy coś w tym stylu. Raczej luźne zapiski jej męża. Julia po raz pierwszy widziała równy chaos w czymś, co robił jej mąż. Luźne uwagi, niektóre brzmiące niemal jak sentencje: „Czy wiemy, co robimy? Czy zdajemy sobie sprawę z konsekwencji? Może to będzie początek naszego końca?” albo „Grzebanie w kodzie, to jak bomba z opóźnionym zapłonem. Ale nawet Metatron wierzy w tę sprawę. Zawsze sceptyczny, przerażający, po raz pierwszy poparł nasz plan. A może wie, że to nie ma szans powodzenia? Może chce nas wykończyć?”. I znowu Ensis Dei: „Chłopak nawalił, a był pewniakiem. To symboliczne, jakby znak od Pana, by w nic i nikogo nie wierzyć”. Julia czytała zdanie za zdaniem, niewiele z nich rozumiejąc: „Adam. Bywam tam niemal co drugi dzień. Wszystko idzie wyśmienicie. Pan roztoczył opiekę nad Adamem. Więc musi nam sprzyjać. Może pozorne bluźnierstwo jest tym, co okaże się czynem godnym Mesjasza? Czy Chrystus znał plany swego Ojca? A przecież niemal arogancko zapewniał wszystkich o swej mocy! Bluźnierstwo, które staje się błogosławieństwem? Bredzę”.
Kartka za kartką. Julia nie zauważyła, kiedy upłynęła pełna godzina. Wreszcie znalazła coś, co ją zmroziło: „Czas jest coraz bliższy. Finalizacja w ciągu kilkudziesięciu dni, góra trzy miesiące. Wszystko takie niestabilne. Władowaliśmy we wszystko kilkanaście miliardów euro z haraczu od Unii. Jakby teraz coś się spieprzyło? Dalibyśmy głowy, na pewno… Nie tylko my, ale i całe rodziny. O tym wszystkim ślad musiałby zaginąć. Kompletnie. Z naszymi żonami i dziećmi włącznie. A Julia… Niewiele wie. Jak zareagowałaby, widząc kilku diakonów w czerni jak wchodzą do domu i strzelają do niej, do Piotrka. Ukryć ich, siebie? Nielojalne”. Co tu się dzieje?! W co wpakował się Ryszard?! Pospiesznie podeszła do szafki i wzięła do ręki rewolwer. Masywna broń, nowoczesna. Cholera, nic z niej nie rozumiała. Kompletnie nic! A co jeśli słowa Ryszarda są prawdziwe? Co jeśli diakoni tu jadą?
Wyszła z gabinetu Ryszarda i zawołała Zofię. Nijaka kobiecina w średnim wieku szybko weszła na piętro:
- Tak pani Julio? W czym mogę pomóc?
***

Jacek Kryczyński
Wypadł wprost na starszą kobietę, która spojrzała na niego oburzona. W drżących dłoniach trzymała czarny, bakelitowy różaniec. Jedna z wielu. Jacek wybąkał przeprosiny i zwyczajną formułkę z Bogiem w nazwie a potem pognał na parking, gdzie pysznił się jego motocykl. Niemal wskoczył na niego i odpalił jednym konięciem. Russkaja maszyna, choroszaja maszyna – pomyślał. Gdzie jechać, co robić? Do spotkania z „Raiderem” zostały 3 godziny. „Tam gdzie zwykle” napisał gówniarz, a więc zapewne w Kościele Mariackim, podczas nabożeństwa. Jak zwykle. „Raider” pewnie sądził, ze tłum daje anonimowość. Kryczyński powoli przestawał w to wierzyć. Tłum śledzi. Jeden idzie, dwóch go śledzi. Banda nawiedzonych kapusiów. Mimo to pojedzie, wszak był ciekaw, co wymyślił młody SABOwiec. Ostatnio chłopcy zaostrzyli kurs. Coraz częściej mówili o walce zbrojnej, z bronią w ręku, ale z tego, co wiedział Jacek organizacja miała w Krakowie kilka pistoletów, dwa peemy i jeden karabin. Wojny z tym nie da się wygrać! Ba, niekoniecznie nawet da się rozwalić patrol diakonów. Ale Kryczyński był świadkiem jak w 1988 UAS powstała na Ukrainie z niczego, a rok później miała nawet własne czołgi. Stworzyć coś z niczego? Typowe dla kraju, w którym przecież Bóg mieszka. Jacek uśmiechnął się z przekąsem. Przed budynkiem redakcji właśnie przejechał czarna suka diakonów z przyciemnianymi szybami. Jedna z niesławnych więźniarek, w których zwykle wożono nieszczęśników, zwykle już solidnie obitych
 
__________________
Lisia Nora Pluton szturmowy "Wierny" (zakończony), W drodze do Babilonu


kitsune jest offline