Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 09-11-2014, 14:21   #121
abishai
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Sytuacja wokół Ryozo robiła się… gorsza? Lepsza? Inna?
Japończyk w sumie nie rozumiał zmiany otoczenia i nie próbował zrozumieć. To była Umbra. Obce i niezrozumiałe miejsce, które maga mało obchodziło. Ryozo był zmęczony i nieco sfrustrowany sytuacją, co ledwo było po nim widać.
Za to Riku-sama całkowicie zatraciła ludzki wygląd stając się całkowicie bestią zamkniętą w tej klatce. Obchodziła ją wściekle uderzając ogonami. Sakamoto zamierzał wykorzystać jeszcze swe umiejętności dotyczące pierwszej i ducha, by po prostacku rozerwać barierę lub utworzyć tunel pod nimi.Był zmęczony i nie brał już nawet pod uwagę sensowności swych pomysł. I tak już niewiele ich miał.

Fabien był coraz bardziej podenerwowany. W końcu z warkotem wyskoczył w górę, celując łapami w sufit. Nie dbał już o nic. Miał zamiar wybić dziurę w suficie i wyrwać się na wolność. Utorować im wszystkim drogę ucieczki.
- Może postawimy łóżko w pionie? - zaproponował John, widząc usiłowania Fabiena. - Można się wspiąć. Albo uniesiemy je wszyscy razem i rozwalimy sufit.
Oczywiście można było się schować pod łóżko i poczekać, aż sufit sam runie...

Wilkołak zatrzymał się i spojrzał na człowieka.
- Schowaj ... szczenię ... - warknął. - Też ... się .... ukrrryjcie.
Czy ściany tej budowli były aż tak nietrwałe? A może nadwyrężył je poważnie ząb upływającego w przyspieszonym tempie czasu? A może to wilkołak był taki silny? Cokolwiek by to nie było, podziałało. Fabien Dante bez problemu przebił się przez sufit. Niestety jego ręka odbiła się niczym piłka od niewidzialnej bariery. Co ciekawe, taka brutalna ingerencja w strukturę budynku nie pociągnęła za sobą nadmiernej ilości spadających części sufitu. Co było aż dziwne.
Mniej więcej w tym samym czasie Chamberlaine musiał się już zorientować, że Hokorii zdołał się jakoś oswobodzić, gdyż zaniechał prób przełamania trzymającego ich w zamknięciu zaklęcia i zajął się swoim przeciwnikiem. Lecz tym razem ich zmagania nie były aż tak spektakularne. Nie były też ciche. Gdy jednak zza ścian ich więzienia doleciał przeraźliwy skowyt, dopiero mogli się przekonać jak głośna może być walka. Owemu odgłosowi zawtórował jeszcze jeden. Wilcze wycie, któremu żaden Garou nie mógł się oprzeć. Pieśń zagrzewająca do walki i sławiąca śmierć wielkich bohaterów przerywana skomleniami zdychających sługusów Żmija.
Dla Johna i Ryozo było to po prostu przerażające wycie wilka przemieszane z nieludzkimi wrzaskami. Sakamoto mógł nawet się domyślać, że spotkanych wcześniej w tym miejscu stworów.
Odgłosy te na chwilę zdekoncentrowały Sonny'ego, co miała dla niego brzemienne skutki. Nie zdołał odeprzeć ataku Oscara, który posłał go na podłogę.

Słysząc wycie innych garou Fabien również zawył. Co prawda nie był księżycowym tancerzem, ani nie miał odpowiednio dzikiej natury, ale wycie było czymś naturalnym dla wilkołaka. Prawdziwą mową obrońców Gai.
Młody theurg nie wstydził się tego, co próbował zawrzeć w swoim skowycie. W jego wyciu nie było bowiem bohaterskiego wezwania do walki ze Żmijem lecz zwyczajne, niezbyt honorowe, lecz roztropne ostrzeżenie oraz wezwanie na pomoc.

John nie wątpił, że Oscar jest może nie tyle zdolniejszym, ale z pewnością bardziej doświadczonym magiem od niego. Nie próbował zatem żadnych sztuczek, które pewnie i tak najwyżej by rozśmieszyły Oscara. Zamiast tego zastosował coś zdecydowanie prymitywnego - walnął Chamberlaine’a kolbą w głowę.
Powiadają, że zimna stal potężniejsza jest od czarów bywa. I mają rację. Cios, który Chamberlaine otrzymał w głowę, powalił go z nóg. A zaskoczenie było tak wielkie, że nie utrzymał w ryzach mocy jaką próbował okiełznać i oberwał po raz wtóry. Być może i Sonny Hokorii miał w tym udział, gdyż ciało obcego maga zostało spektakularnie odrzucone do tyłu. Takiego efektu specjalnego nie powstydziliby się mistrzowie kina akcji z Hollywood, Bollywood czy Hongkongu. A w powietrzu dał się wyczuć zapach ozonu. Z uszu nozdrzy i ust Oscara popłynęły strużki krwi.
Dyszący ciężko Hokorii podniósł się z klęczek. Brudną ręka otarł krew spod nosa.
Odgłosy walki na zewnątrz przybrały na sile. W pewnym momencie coś przeleciało przez drzwi do pokoju. To był jeden z tych stworów, które wcześniej mieli okazję spotkać na zewnątrz, a w zasadzie kawałek takiego stwora. Szybkie spojrzenie w kierunku skąd przybył tek okrwawiony ochłap i mogli się przekonać, że na zewnątrz trwa regularna walka. Biały wilk zmagał się z tym czymś, co Fabien i Sonny nazwali Zmorami. Wilk wyraźnie wygrywał.
Fabien zawył i ruszył na pomoc pobratymcowi zapominając, że są w pułapce. Z impetem odbił się niewidzialnej bariery i upadł koło truchła stwora.
-Sonny zabieraj nas stąd… przenieś już !- krzyknął Ryozo choć bez nadziei w głosie. Jedyną szansą, o zgrozo, wydawała mu się możliwość rozerwania tej bariery od zewnątrz. Albo przez białego wilka, albo przez potwory. Nawet wywołanie Paradoxu wydawało się lepszym rozwiązaniem niż ta patowa sytuacja.
Sonny Hokorii dyszał ciężko. Zupełnie jakby pokonał przed chwilą jakiś maraton lub też stoczył śmiertelną walkę. Pokiwał głową. Z tym prostym gestem nie poszła jednak żadna akcja, która potwierdziłaby gotowość Hokoriego do podjęcia jakiegokolwiek działania. Tymczasem teatr działań poza ich więzieniem zyskał jeszcze dwoje aktorów. Dwa nowe wilki. Z początku zbliżały się do tego samotnego, białego, sprawnie eliminując po drodze kolejne stwory. Krótka wymiana zdań. Zdawałoby się bardzo krótka, kilka warknięć zaledwie i wilki się rozdzieliły zostawiając białego samego. Nowe zaczęły się przekradać miedzy zgliszczami, sprawnie omijając sługusów Żmija. Cel ich wędrówki stał się jasny na krótko przed dotarciem do drzwi pokoju, w którym byli uwięzieni magowie i wilkołaki.
Dante po chwili dopiero rozpoznał członów rodziny Paopao, Aoateę i jedną z sióstr bliźniaczek.
Obie szykowały się, żeby przekroczyć próg sali.
- Uwaga. Nie możemy się stąd wydostać! To może być pułapka! - Fabien ostrzegł warknięciem nowo-przybyłe wilkołaki.
Oba wilki zatrzymały się ostrożnie węsząc. Zmarszczyły pysk ukazując białe kły. Kilkakrotnie oblizały przy tym nosy.
- Którędy tu weszliście? - Zapytała w końcu Aoatea.
- Takimi ... drzwiami.... - odwarknął Fabien. - Dzieje się tutaj coś złego. Te ... niby-duchy.... - wskazał ręką dwójkę ... sojusznicy... pomagali.
Nowe wilki wydawały się nie być wrogie… przynajmniej na razie. Więc Ryozo skupił się na Hokorim i Oscarze i ich obserwowaniu. Sonny obecnie nie nadawał się do niczego, a Oscar… jeśli się ocknie, będzie wściekły i wrogi. Sakamoto nie zdecydował się mimo wszystko na dobicie nieprzytomnego Chamberlaina. Po pierwsze było to niehonorowe, po drugie… Sakamoto nie był pewien, czy możliwe.
John jakoś nie miał pomysłu, sposobu na wydostanie się z tej pułapki. I liczył na to, że któryś z tamtych coś wymyśli. Sam zaś pilnował Oscara, gotowy na to, by w razie konieczności ponowić uderzenie. Jeśli, oczywiście, zdąży.
Jeden z wilków zaczął się zmieniać. Urósł wyraźnie. Kończyny wydłużyły się. Przybrał bardziej humanoidalny kształt, chociaż nadal pokrywała go sierść i miał wilczy łeb. Magowie widzieli już taką zmianę wcześniej. Ich towarzysz ją przechodził. Dla Fabiena było jasne, że pani Mathews przyjęła dogodniejszy kształt. Pozwalało jej to zarówno skutecznie się bronić jak i być bardziej sprawną manualnie.
Podniosła kamień i rzuciła przez drzwi.
- Można wejść. - Warknęła.
- Wejść, tak - odwarknął w mowie garou Fabien. - Wyjść nie!
Aoatea zaczęła przechadzać się wzdłuż ściany. Co jakiś czas zatrzymywała się dokładnie oglądając wszystko. Jednym słowem robiła od zewnątrz dokładnie to samo, co oni od wewnątrz. Badała strukturę owej pułapki.
Drugi z wilkołaków stał spokojnie, zapewne pilnując, by nikt i nic nie zakłóciło tych oględzin.
W środku natomiast poruszył się nieznacznie Sonny. Podniósł głowę i rozejrzał się po pomieszczeniu. Jeszcze chwilę trwało nim wstał. Odetchnął ciężko i ruszył w kierunku drzwi.
- Sonny Hokorii!! - Wycharczał drugi z wilkołaków stojących pod drugiej strony bariery.
W pierwszej chwili Japończyk jakby nie zrozumiał, że te słowa są do niego skierowane.
- Sonny Hokorii!! - Powtórzyła jeszcze raz druga z wilkołaków. W jej głosie dała się słyszeć pogarda, nienawiść, chęć zemsty i mord. Zaślepiony nienawiścią i szałem wilkołak rzucił się na maga.
Aoatea Mathews natychmiast zawróciła.

Ryozo gotował się w środku przeklinając Sonny’ego do siedmiu pokoleń wstecz. Powinien wystawić tego maga tutejszej Kabale, a nie bawić w pomocnika bohatera. Powinien zostawić mu samochód i broń i życzyć powodzenia. Ale nie… nie mógł.
Teraz siedział pod kopułą z futrzakami rodem z gotyckiego horroru, z których każdy następny wydawał się głupszy od poprzedniego. I z podejrzanym magiem, o którym nikt nic wiedział. Poza Sonny’m, który akurat musiał zemdleć. W innym przypadku pewnie pozwoliłby wilkołakowi zjeść Hokorii, to w końcu ich sprawy, nie jego.
W innym przypadku, ale niestety to był ten przypadek. Wyjący zwierzołak nie wydawał się być zdolny do pojmowania słów. Wpłynięcie na oślepionego szałem potwora mogło być nieskuteczne, ale może ból będzie wystarczającym impulsem…
Kolejne słowa połączone z kolejnym mudrami układanymi szybko posłużyły za taki impuls. Dość proste w strukturze zaklęcie mające wywołać fluktuacje Kwintesencji i powalić przeciwnika bez większej szkody. Może wtedy da się do nich przemówić?
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.
abishai jest offline