Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Horror i Świat Mroku > Archiwum sesji RPG z działu Horror i Świat Mroku
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 09-11-2014, 14:21   #121
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Sytuacja wokół Ryozo robiła się… gorsza? Lepsza? Inna?
Japończyk w sumie nie rozumiał zmiany otoczenia i nie próbował zrozumieć. To była Umbra. Obce i niezrozumiałe miejsce, które maga mało obchodziło. Ryozo był zmęczony i nieco sfrustrowany sytuacją, co ledwo było po nim widać.
Za to Riku-sama całkowicie zatraciła ludzki wygląd stając się całkowicie bestią zamkniętą w tej klatce. Obchodziła ją wściekle uderzając ogonami. Sakamoto zamierzał wykorzystać jeszcze swe umiejętności dotyczące pierwszej i ducha, by po prostacku rozerwać barierę lub utworzyć tunel pod nimi.Był zmęczony i nie brał już nawet pod uwagę sensowności swych pomysł. I tak już niewiele ich miał.

Fabien był coraz bardziej podenerwowany. W końcu z warkotem wyskoczył w górę, celując łapami w sufit. Nie dbał już o nic. Miał zamiar wybić dziurę w suficie i wyrwać się na wolność. Utorować im wszystkim drogę ucieczki.
- Może postawimy łóżko w pionie? - zaproponował John, widząc usiłowania Fabiena. - Można się wspiąć. Albo uniesiemy je wszyscy razem i rozwalimy sufit.
Oczywiście można było się schować pod łóżko i poczekać, aż sufit sam runie...

Wilkołak zatrzymał się i spojrzał na człowieka.
- Schowaj ... szczenię ... - warknął. - Też ... się .... ukrrryjcie.
Czy ściany tej budowli były aż tak nietrwałe? A może nadwyrężył je poważnie ząb upływającego w przyspieszonym tempie czasu? A może to wilkołak był taki silny? Cokolwiek by to nie było, podziałało. Fabien Dante bez problemu przebił się przez sufit. Niestety jego ręka odbiła się niczym piłka od niewidzialnej bariery. Co ciekawe, taka brutalna ingerencja w strukturę budynku nie pociągnęła za sobą nadmiernej ilości spadających części sufitu. Co było aż dziwne.
Mniej więcej w tym samym czasie Chamberlaine musiał się już zorientować, że Hokorii zdołał się jakoś oswobodzić, gdyż zaniechał prób przełamania trzymającego ich w zamknięciu zaklęcia i zajął się swoim przeciwnikiem. Lecz tym razem ich zmagania nie były aż tak spektakularne. Nie były też ciche. Gdy jednak zza ścian ich więzienia doleciał przeraźliwy skowyt, dopiero mogli się przekonać jak głośna może być walka. Owemu odgłosowi zawtórował jeszcze jeden. Wilcze wycie, któremu żaden Garou nie mógł się oprzeć. Pieśń zagrzewająca do walki i sławiąca śmierć wielkich bohaterów przerywana skomleniami zdychających sługusów Żmija.
Dla Johna i Ryozo było to po prostu przerażające wycie wilka przemieszane z nieludzkimi wrzaskami. Sakamoto mógł nawet się domyślać, że spotkanych wcześniej w tym miejscu stworów.
Odgłosy te na chwilę zdekoncentrowały Sonny'ego, co miała dla niego brzemienne skutki. Nie zdołał odeprzeć ataku Oscara, który posłał go na podłogę.

Słysząc wycie innych garou Fabien również zawył. Co prawda nie był księżycowym tancerzem, ani nie miał odpowiednio dzikiej natury, ale wycie było czymś naturalnym dla wilkołaka. Prawdziwą mową obrońców Gai.
Młody theurg nie wstydził się tego, co próbował zawrzeć w swoim skowycie. W jego wyciu nie było bowiem bohaterskiego wezwania do walki ze Żmijem lecz zwyczajne, niezbyt honorowe, lecz roztropne ostrzeżenie oraz wezwanie na pomoc.

John nie wątpił, że Oscar jest może nie tyle zdolniejszym, ale z pewnością bardziej doświadczonym magiem od niego. Nie próbował zatem żadnych sztuczek, które pewnie i tak najwyżej by rozśmieszyły Oscara. Zamiast tego zastosował coś zdecydowanie prymitywnego - walnął Chamberlaine’a kolbą w głowę.
Powiadają, że zimna stal potężniejsza jest od czarów bywa. I mają rację. Cios, który Chamberlaine otrzymał w głowę, powalił go z nóg. A zaskoczenie było tak wielkie, że nie utrzymał w ryzach mocy jaką próbował okiełznać i oberwał po raz wtóry. Być może i Sonny Hokorii miał w tym udział, gdyż ciało obcego maga zostało spektakularnie odrzucone do tyłu. Takiego efektu specjalnego nie powstydziliby się mistrzowie kina akcji z Hollywood, Bollywood czy Hongkongu. A w powietrzu dał się wyczuć zapach ozonu. Z uszu nozdrzy i ust Oscara popłynęły strużki krwi.
Dyszący ciężko Hokorii podniósł się z klęczek. Brudną ręka otarł krew spod nosa.
Odgłosy walki na zewnątrz przybrały na sile. W pewnym momencie coś przeleciało przez drzwi do pokoju. To był jeden z tych stworów, które wcześniej mieli okazję spotkać na zewnątrz, a w zasadzie kawałek takiego stwora. Szybkie spojrzenie w kierunku skąd przybył tek okrwawiony ochłap i mogli się przekonać, że na zewnątrz trwa regularna walka. Biały wilk zmagał się z tym czymś, co Fabien i Sonny nazwali Zmorami. Wilk wyraźnie wygrywał.
Fabien zawył i ruszył na pomoc pobratymcowi zapominając, że są w pułapce. Z impetem odbił się niewidzialnej bariery i upadł koło truchła stwora.
-Sonny zabieraj nas stąd… przenieś już !- krzyknął Ryozo choć bez nadziei w głosie. Jedyną szansą, o zgrozo, wydawała mu się możliwość rozerwania tej bariery od zewnątrz. Albo przez białego wilka, albo przez potwory. Nawet wywołanie Paradoxu wydawało się lepszym rozwiązaniem niż ta patowa sytuacja.
Sonny Hokorii dyszał ciężko. Zupełnie jakby pokonał przed chwilą jakiś maraton lub też stoczył śmiertelną walkę. Pokiwał głową. Z tym prostym gestem nie poszła jednak żadna akcja, która potwierdziłaby gotowość Hokoriego do podjęcia jakiegokolwiek działania. Tymczasem teatr działań poza ich więzieniem zyskał jeszcze dwoje aktorów. Dwa nowe wilki. Z początku zbliżały się do tego samotnego, białego, sprawnie eliminując po drodze kolejne stwory. Krótka wymiana zdań. Zdawałoby się bardzo krótka, kilka warknięć zaledwie i wilki się rozdzieliły zostawiając białego samego. Nowe zaczęły się przekradać miedzy zgliszczami, sprawnie omijając sługusów Żmija. Cel ich wędrówki stał się jasny na krótko przed dotarciem do drzwi pokoju, w którym byli uwięzieni magowie i wilkołaki.
Dante po chwili dopiero rozpoznał członów rodziny Paopao, Aoateę i jedną z sióstr bliźniaczek.
Obie szykowały się, żeby przekroczyć próg sali.
- Uwaga. Nie możemy się stąd wydostać! To może być pułapka! - Fabien ostrzegł warknięciem nowo-przybyłe wilkołaki.
Oba wilki zatrzymały się ostrożnie węsząc. Zmarszczyły pysk ukazując białe kły. Kilkakrotnie oblizały przy tym nosy.
- Którędy tu weszliście? - Zapytała w końcu Aoatea.
- Takimi ... drzwiami.... - odwarknął Fabien. - Dzieje się tutaj coś złego. Te ... niby-duchy.... - wskazał ręką dwójkę ... sojusznicy... pomagali.
Nowe wilki wydawały się nie być wrogie… przynajmniej na razie. Więc Ryozo skupił się na Hokorim i Oscarze i ich obserwowaniu. Sonny obecnie nie nadawał się do niczego, a Oscar… jeśli się ocknie, będzie wściekły i wrogi. Sakamoto nie zdecydował się mimo wszystko na dobicie nieprzytomnego Chamberlaina. Po pierwsze było to niehonorowe, po drugie… Sakamoto nie był pewien, czy możliwe.
John jakoś nie miał pomysłu, sposobu na wydostanie się z tej pułapki. I liczył na to, że któryś z tamtych coś wymyśli. Sam zaś pilnował Oscara, gotowy na to, by w razie konieczności ponowić uderzenie. Jeśli, oczywiście, zdąży.
Jeden z wilków zaczął się zmieniać. Urósł wyraźnie. Kończyny wydłużyły się. Przybrał bardziej humanoidalny kształt, chociaż nadal pokrywała go sierść i miał wilczy łeb. Magowie widzieli już taką zmianę wcześniej. Ich towarzysz ją przechodził. Dla Fabiena było jasne, że pani Mathews przyjęła dogodniejszy kształt. Pozwalało jej to zarówno skutecznie się bronić jak i być bardziej sprawną manualnie.
Podniosła kamień i rzuciła przez drzwi.
- Można wejść. - Warknęła.
- Wejść, tak - odwarknął w mowie garou Fabien. - Wyjść nie!
Aoatea zaczęła przechadzać się wzdłuż ściany. Co jakiś czas zatrzymywała się dokładnie oglądając wszystko. Jednym słowem robiła od zewnątrz dokładnie to samo, co oni od wewnątrz. Badała strukturę owej pułapki.
Drugi z wilkołaków stał spokojnie, zapewne pilnując, by nikt i nic nie zakłóciło tych oględzin.
W środku natomiast poruszył się nieznacznie Sonny. Podniósł głowę i rozejrzał się po pomieszczeniu. Jeszcze chwilę trwało nim wstał. Odetchnął ciężko i ruszył w kierunku drzwi.
- Sonny Hokorii!! - Wycharczał drugi z wilkołaków stojących pod drugiej strony bariery.
W pierwszej chwili Japończyk jakby nie zrozumiał, że te słowa są do niego skierowane.
- Sonny Hokorii!! - Powtórzyła jeszcze raz druga z wilkołaków. W jej głosie dała się słyszeć pogarda, nienawiść, chęć zemsty i mord. Zaślepiony nienawiścią i szałem wilkołak rzucił się na maga.
Aoatea Mathews natychmiast zawróciła.

Ryozo gotował się w środku przeklinając Sonny’ego do siedmiu pokoleń wstecz. Powinien wystawić tego maga tutejszej Kabale, a nie bawić w pomocnika bohatera. Powinien zostawić mu samochód i broń i życzyć powodzenia. Ale nie… nie mógł.
Teraz siedział pod kopułą z futrzakami rodem z gotyckiego horroru, z których każdy następny wydawał się głupszy od poprzedniego. I z podejrzanym magiem, o którym nikt nic wiedział. Poza Sonny’m, który akurat musiał zemdleć. W innym przypadku pewnie pozwoliłby wilkołakowi zjeść Hokorii, to w końcu ich sprawy, nie jego.
W innym przypadku, ale niestety to był ten przypadek. Wyjący zwierzołak nie wydawał się być zdolny do pojmowania słów. Wpłynięcie na oślepionego szałem potwora mogło być nieskuteczne, ale może ból będzie wystarczającym impulsem…
Kolejne słowa połączone z kolejnym mudrami układanymi szybko posłużyły za taki impuls. Dość proste w strukturze zaklęcie mające wywołać fluktuacje Kwintesencji i powalić przeciwnika bez większej szkody. Może wtedy da się do nich przemówić?
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.
abishai jest offline  
Stary 09-11-2014, 15:14   #122
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Pani prawnik nie zdążyła. Minęła się dosłownie o milimetry z zaślepioną chęcią zemsty i mordu krewną. Miękko jednak wylądowała na podłożu, podpierając się nieco ręką.
Drugi z wilkołaków bez problemu przedostał się przez barierę i już w locie szykował się do zadania ciosu. Coś jednak pokrzyżowało jego palny. Gdy tylko całe futrzaste ciało znalazło się wewnątrz pokoju wilkołak zawył z bólu. Jednak impet wyskoku pchał go dalej w kierunku Hokoriego, który stał teraz z wyciągnięta przed siebie ręką. Człowiek-wilk nie kontrolując już trajektorii lotu upadł nagle tuż przed wyciągniętą ręką Eutanatosa, zupełnie jakby napotkał na jakąś niewidzialną ścianę. Te dwa uderzenia pociagnęły za sobą kolejne jęknięcia.
- Ciociu!! - Krzyknęła Aoatea Mathews. Ona też wyciągnęła rękę przed siebie, tak jakby chciała złapać opadająca krewną. Dłoń pani prawnik przekroczyła niewidzialną barierę. Gdy Aoatea zorientował się co zrobiła szybko cofnęła rękę. Udało jej się to zrobić bez problemów.
Oszołomiony wilkołak leżał teraz u stóp Sonny’ego, który zachwiał się na nogach.
- Mam dzisiaj bardzo zły dzień i naprawdę mało cierpliwości, więc potraktujcie to jako ostatnie ostrzeżenie - warknął gniewnie Ryozo. - I choć będąc Japończykiem rozumiem pojęcie… wrogości i zemsty, to jednak nie jest to czas ni miejsce na vendettę. Proponuję jednak honorowe rozstrzygniecie waszego sporu z Hokorii-san przełożyć na czas, gdy wszyscy będziemy stali nogami na prawdziwej Ziemi, a nie walczyć między sobą w tym umbralnym koszmarze. Z którego żadne z nas może nie wyjść żywe. Mamy tu umierającego dzieciaka, na którego istnieniu chyba waszej rasie zależy? Więc myślę, że prywatne porachunki mogą chwilę poczekać.
Fabien skoczył w przód i stanął pomiędzy Sonnym a leżącą wilkołaczką. Warknął wściekle na Sonnyego, gotów zaatakować, jeśli ten zrobi chociażby krok w stronę oszołomionej garou. Ochraniał wilkołączycę swoim ciałem, póki ta nie odzyska siły i nie wstanie na nogi. Ale nie miał zamiaru zabijać, no chyba, że w samoobronie.
- Uspokójcie się! - John poparł Ryozo. - I to już! Rozwiążecie wszystkie swoje sprawy później, jak się już wydostaniemy z tej magycznej klatki.
Ciekaw był jakim sposobem Sony powstrzymał wściekłą, włochatą bestię, ale rozważania na ten temat zamierzał zostawić na później. Teraz były ważniejsze problemy. Właśnie owa bestia. Tudzież więzienie, do którego można było wejść, ale nie można było się wydostać.
- Może któryś z was wie, dlaczego można tu wejść bez pukania, a wyjść już nie? - spytał. - No a ona - wskazał na wilkołaczkę stojącą na zewnątrz - przełożyła rękę i ją wyciągnęła.
- Zaatakowany będę się bronił. - Powiedział Sonny unosząc ręce lekko do góry. Słowa te skierowane były raczej do Fabiena, gdyż to na niego patrzył Eutanatos. Mówił z wyraźnym trudem.
Ogłuszony wilkołak jęknął. Poruszył się lekko.
- Ciociu!! - Autentyczna troska dała się słyszeć w głosie pani Mathews, która krążyła niecierpliwie pod drzwiami i raz po raz zaglądała do środka.
Leżący wilkołak wydał z siebie jeszcze kilka jęków bólu i uniósł głowę. Przez chwilę mrugał oczami.
- Tty? - Spytała, gdy ujrzał stojącego przed nią Patrzącego w Gwiazdy.
Sonny tym czasem cofnął się o krok. A w zasadzie zatoczył się.
- Sakamoto-san? - Hokorii zwrócił się do Ryozo niezwykle oficjalnie. - Pomożesz dojść mi do ściany?
Na dźwięk tych słów leżący wilkołak odwrócił głowę w kierunku mówiącego. Momentalnie sierść zjeżyła się mu na karku. Pierwsza próba podniesienia się zakończyła się niepowodzeniem i cichym pomrukiem bólu.
Ryozo tylko skinął głową i podparł Hokori-ego, by podprowadzić Japończyka do miejsca, do którego tamten pragnął dotrzeć. Po czym zwrócił się do leżącej istoty nazywanej “ciocią”.
- Odradzałbym ruchy wilkołak-san. Lepiej odczekać… to nie miejsce i czas na rozstrzyganie sporów. Możemy wszyscy nie wyjść stąd żywi - stwierdził uprzejmym tonem.
Wilkołak śledził powolny pochód dwóch magów. Hokorii oparł się o swojego krajana, do lekkich to on nie należał.
- Nic jej nie jest? - Aoatea zwróciła się w końcu da Fabiena, nie chciała przekroczyć bariery jednakże bardzo jej zależało na krewnej.
Sonny i Ryozo przeszli jeszcze kilka kroków odsłaniając nieprzytomnego Chamberlaina.
- Oscar? - Wilkołak zupełnie stracił zainterwsowanie Hokorim. - Oscar Chamberlain? Tutaj? - Ładunek emocjonalny zawarty był naprawdę olbrzymi.
- Nikt tutaj nie musi umierrrrać - warknął Fabien. - Poza sługusami Żmija. Myślę, że każdemu z nas zależy na dobru tego dziecka. To powinno nas zjednoczyć, pozwolić zapomnieć o wcześniejszych urrrazach.
- Dziecka? - Wilkołak podniósł się nieznacznie. - To syn Hokoriego. Pomiot zdrajcy i mordercy. Ty pozwoliłbyś żyć komuś takiemu? - Spytała Fabiena jednocześnie starając się podczołgać do Oscara.
- Powzowliłbym żyć każdemu, kto nie może się bronić - odpowiedział Fabien na pytanie.
- Nie zabiłem Akamu. - Sonny przystanął na chwilę.
- Kłamiesz. - Warknęła.
- Ciociu, to jest syn Akamu, a nie Sonnyego Hokorii. - Wtrąciła się Aoatea.
Japończycy w końcu dotarli do ściany. Eutanatos oparł się o nią ręką i odetchnął głęboko, nawet tek krótki dystans był dla niego nie lada wyzwaniem.
- Dziękuję. - Kiwnął głową do Ryozo. - Wynieście stąd chłopaka gdy tylko będzie to możliwe. - A wy uwolnijcie jego matkę. - Fabien miał dziwne wrażenie, że ta wypowiedź skierowane była do niego i pani Mathews po mimo, że Sonny wcale na nich nie patrzył.
Dante warknął na zgodę w odpowiedzi.
- Sądzę wilkołak-san, że samo zarzucanie kłamstwa nie jest jeszcze dowodem na nieprawdziwość słów Hokorii-san - wtrącił się Sakamoto.- Tak jak i obwinianie szczeniąt o winy przodków jest dowodem zaślepienia, a nie mądrości. Myślę, że gdy wyjdziemy stąd…- spojrzenie Ryozo skupiło się na Sonny’m. - Trzeba będzie raz na zawsze rozstrzygnąć ten konflikt, nie Hokori-san?
- Gdy stąd wyjdziemy - podkreślił John. - Więc może na razie skupicie się na tym, co nas otacza, a dopiero potem zaczniecie wyjaśniać, kto ma rację. Ustalicie wszystkie koligacje i rodzinne powiązania, ale może wcześniej nas stąd wyciągniecie? Jakaś pomocna dłoń albo co, skoro z tamtej strony nie można rozwalić zapory?
- Czego dokładnie próbowaliście? - spytał Sonny.
- W każdym razie na siłę fizyczną nie ma co liczyć - odparł John. - On już próbował. - Wskazał na wilkołaka.
Wilkołak, który już podczołgał się do nieprzytomnego Oscara przerzucał spojrzenie miedzy Japończykami a Chamberlainem . Nie odzywał. Nie mógł zdecydować kim ma się zająć najpierw, Hokorim czy Chamberlainem.
W końcu zdecydowała. Usiadła z wyraźnym trudem. Położyła sobie głowę Oscara na kolanach i zaczęła czule głaskać coś mówiąc po hawajsku.
Może dobrze, że nie była przy tym, jak oberwał, pomyślał John, wysłuchując skierowanych nie pod jego adresem zapewnień. Ale zatkać uszu nie mógł.
- Popatrzcie!! - Krzyknęła Aoatea Mathews. W ręku trzymała kij i poruszała nim swobodnie w drzwiach do pokoju. - Mogę go wyciągnąć. Być może to jest wyjście z tej pułapki.
- Ja złapię, a ty pociągniesz? - spytał z wyraźnym niedowierzaniem John. - To by było zbyt proste. - Podszedł do drzwi i chwycił kij. - Spróbuj. Może zapora, ściana, czy jak to nazwać, uzna nas za obiekt, który równocześnie jest po obu stronach.
Pokiwała głową na znak, że się zgadza. Jak to zwykle bywa przy zabawie w przeciąganie poczuł szarpnięcie i jego ręka rozpoczęła powoli przesuwać się w kierunku wyjścia. Kobieta po drugiej stronie nie wkładała w tę czynność zbyt dużej siły. A gdy John zbliżył się do bariery nawet zatrzymała się na chwilę.
- Jesteś pewien? - zapytała z obawą w głosie.
- Nie, nie jestem pewien - odparł John. - Równie dobrze może się okazać, że będziesz musiała puścić ten kij. Albo nawet go złamać.
 
Kerm jest offline  
Stary 09-11-2014, 16:31   #123
 
Armiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Armiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputację
- Zróbmy to zanim kolejne wściekłe duchy tu przybędą.- mruknął Ryozo i dodał do Hokorii’ego.- Próbowaliśmy się przebić przez barierę, naruszyć ją kwintesencją… nie próbowaliśmy się przenieść stąd na ziemię. On… - wskazał ruchem głowy Oskara - ...też coś próbował, ale nie wiem co.
Aoatea ciężko wypuściła powietrze z płuc, po czym pociągnęła kij w swoim kierunku, trochę mocniej niż poprzednio. John nie poczuł nic. Zupełnie nic. Żadnego oporu. Żadnego mrowienia. Nic. A jego ręka była po drugiej stronie bariery.
Hokorii uważnie obserwował. co się stanie.
Fabien stanął przy szczenięciu. On nie zapomniał, po co tutaj jest. Bez chłopaka nie opuści tego miejsca.
- No to dalej - powiedział John. - A potem zabiorę ze sobą kolejną osobę.
Nie dodał “jeśli się uda”.
Teraz przejście na drugą stronę nie stanowiło dla Johna problemu.
- Nie wierzyłem, prawdę mówiąc - stwierdził szczerze John. - Daj go, szybko - powiedział do Fabiena.
- Nie za łatwo wam poszło? - Spytała wilkołak z głową Oscara na kolanach. - Mówiliście, że nie możecie wyjść. A tu? Proszę. Udało się bez większego wysiłku.
- No to spróbuj sama - odparował John. - Bez pomocy z zewnątrz.
Fabien podał dzieciaka Johnowi a potem ruszył w ślad za nim. Nadal czujny i nieufny.
Ryozo ruszył z Hokoriim w kierunku młodszej” wilczycy”, sądząc po głosie, i Johna. Spojrzał na drugą leżącą na ziemi i dodał.
- Pomogę jej wstać i przejść, ale co z Oscarem? Chcecie go tu zostawić?
Hokorii pokiwał przecząco głową. I powiedział coś po japońsku.
- Jak sobie chcesz. - Wilkołak podniosła się uprzednio ostrożnie odkładając ciało Oscara. - Hej, przybyszu. - Zwróciła się następnie do Fabiena. - Pomożesz mi? - Ruchem głowy skazała na leżącego na ziemi, nieprzytomnego człowieka.
Fabien warknięciem potwierdził chęć pomocy i podszedł do nieprzytomnego chcąc wynieść go na własnych rękach.
- Na to nie mogę wam pozwolić. - Hokorii wykonał chwiejnie krok w przód. - Zabierzcie chłopaka i odejdźcie stąd.
- Sonny, możesz powiedzieć, o co tu chodzi? - spytał John, który przed momentem przekazał dzieciaka stojącej obok niego “wilczycy”.
Fabien spojrzał na tutejsze wilkołaki, jakby w ich oczach szukał potwierdzenia, co planują. On chciał wydostać stąd szczenię, ale nadal nie miał pewności, czy szpony Żmija, które trzymały jego ducha w swoich bezlitosnych objęciach, puszczą uścisk, gdy tylko stąd wyjdą.
- Chodzi o honor, zemstę i dług… zapewne - stwierdził Ryozo odzywając się cicho. - Hokorii-san tu zostanie, wraz z Oscarem, by zapewne wyjaśnić dawne spory. Wilkołaczyca-san… może również zostać jeśli chce.
Ton jakim mówił Ryozo świadczył o tym, na czym to wyjaśnienie miało polegać. Na walce na śmierć i życie.
Mathews zrobiła zdziwiona minę.
- Honor, teź coś. - Prychnęła gniewnie wilkołak. - On nie ma honoru.
- Oni - Sonny ruchem głowy wskazał na wilkołaki. - uważają, że zabiłem jednego z nich.
- Bo zabiłeś!! - Kobieta-wilk sztywno wymówiła te dwa słowa. - Swojego ponoć najlepszego przyjaciela. Nie wspomniałeś im o tym?
- Już ci mówiłem, że…
- Tak, tak. - Weszła w słowo Japończykowi. - Nie zabiłeś. Tylko, że to ty ostatni byłeś widziany z Akamu. Są świadkowie. - Wilkołak mówiła już spokojniej. - Co? Zdziwiony? Byłeś widziany w jego domu. Po tym jak pobiliście się w barze. Zaprzeczysz temu?
- Nie. - Sonny odparł cicho. - Byłem z nim w chwili jego śmierci.
- A widzisz. - Triumfalnie odprała.
- Akamu zginał walcząc z upadłą istotą, która do swoich niecnych celów wykorzystywała jedną z hawajskich sekt. Nazwy nie pamiętam.
- Doprawdy? - Spytała grotoskowo udając zaskoczenie.
- Kiedy Akamu padł, myślałem, że i jego przeciwnik został pokonany. Ale widzę, ze się pomyliłem. Przez te wszystkie lata tkwił on ukryty tutaj tkając swoją sieć i czekając na odpowiedni moment aby zaatakować i zemścić się.
- I gdzie masz tę swoją upadłą istotę. - Ironia aż nadto wylewała się z tej wypowiedzi.
- Pod twoimi nogami. - Sonny wskazał palcem na leżącego Chamberlaina. - Nie wiem co was łączyło lub też łączy, ale z pewnością twoim to się nie spodoba.
Historia ta była ciekawa. Sakamoto musiał to przyznać. Miał jednak wrażenie, że nie był to ani czas, ani miejsce na takie opowieści. No i bez Sonny’ego… Ryozo i John byli skazani na możliwości tych wilkołaków wędrówkach przez Umbrę. Lub na powrót trudną i niebezpieczną drogą do przejścia ukrytego w ogrodzie posesji Sakamoto.
- Nie bądź śmieszny. - Wilkołak wykrzywiła swój pysk w czymś co zapewne miało być ironicznym uśmiechem. - Nie uratujesz się próbując zwalić winę na kogoś innego.-
Obaj magowie poczuli jak potężne ładunki kwinstesencji spływają do Azjaty. Sonny stał niepewnie na nogach, jego słabość była aż nadto widoczna. Ale gromadząca się wokół niego moc mówiła o czymś innym.
Fabien oddalił się kilka kroków, starając się znaleźć z niesionym na rękach szczenięciem na tyle daleko od potencjalnej walki, ile tylko się dało. Dla niego priorytetem było uratowanie tego dziecka. Nic więcej. Czujny wzrok crinosa wpatrywał się jednocześnie w opuszczone "więzienie".
- To zostało tam - warknął w stronę pozostałych garou. - Skaza Żmija. Czujecie ją? Wszyscy poza pułapką są od niej wolni. Sprawdźcie, starsi.
Ryozo nie bardzo rozumiał czym jest ta skaza Żmija, ale też nie miało to znaczenia. Ryozo stojąc już poza barierą przyglądał się Wilczycy, Oskarowi i Sonny’emu. Wiedział że Hokorii rzuci jakiś czar i czuł że w sumie to była wina Sonny’ego. Zbyt wiele przed nimi zataił. Nie poinformował na temat wydarzeń z przeszłości… i to odbijało się teraz czkawką im wszystkim. Sakamoto mógł jedynie obserwować co się dzieje, choć nie wiedział czy warto było.
- Proponuję stąd się oddalić. Tamta trójka musi rozwiązać dawne sprawy, byłoby nieuprzejmym z naszej strony… interweniować.- zwrócił się do wilkołaków.- Myślę, że lepiej oddalić się z tego miejsca zanim owe… zmory powrócą.
- Chodźmy stąd. - John zgodził z Ryozo. To, co było między Sonnym, Oscarem i wilkopodobną kobietą tamci musieli rozwiązać we własnym zakresie.
- Co to jest ta skaza? - zwrócił się do “ich” wilka.
Fabien spojrzał na niby-ducha.
- Zepsucie ... - przez chwilę szukał właściwego słowa. - ... Złem. Siłą, która przenika Tellurię, nasz świat, Ziemię, i próbuje wszystko wypaczyć, wykoślawić, zdegenerować, zniszczyć.
Theurg w końcu wkroczył na ścieżkę swojego księżyca i czuł się w tej roli tak, jak powinien. Dobrze.
- Żmij jest coraz silniejszy. My garou walczymy z nim, chronimy Tellurię i święte miejsca, ludzi, naturę, duchy, przed jego wpływami. Inaczej wszystko zostanie zatrute, zdewastowane, wyniszczone, wymordowane i wypaczone na podobieństwo zmór i koszmarnych królestw Umbry nad którymi Żmij zdołał już przejąć całkowitą kontrolę. Jesteśmy obrońcami Matki Gai, Żywej Ziemi. Naszą świętą misją jest niszczyć pomiot Żmija gdziekolwiek się wylęgnie. Gdziekolwiek go wytropimy.
Spojrzał w stronę opuszczonego pomieszczenia. Z dawnych "lokatorów" pozostał w nim tylko Chamberline. Nie było więc wątpliwości, kto został naznaczony przez Wroga.
- On - warknął wilkołak. - Musi zginąć. Jest sługusem Żmija.
Fabien spojrzał na Johna i Ryozo.
- Wybaczcie, niby-duchy - pokłonił się niespodziewanie nisko, na tyle, na ile pozwolił mu trzymany w ramionach, bezwładny ciężar. - Źle was oceniłem w niesłusznym gniewie. Konfucjusz powiedział kiedyś: „Człowiek gniewny zawsze jest pełen trucizny”. Dobrze się stało, że nie przelałem trucizny mego gniewu w niewłaściwą stronę.
- Hokorii-san… zamierza zadbać o to by sługus Żmija zginął lub… już nie powrócił. Nie ma silniejszej motywacji niż osobiste porachunki.- stwierdził Ryozo z pewnością w głosie. I ze zmęczeniem. Zbyt dużo go ta wyprawa kosztowała. Zbyt często magyi użył. - Umiesz pomóc dzieciakowi? Trzeba mu pomóc jeszcze. Z naszej trójki to Hokorii-san znał się na uzdrawianiu ciała.
- Próbowałem już wszystkiego, co byłem w stanie wymyślić i wdrożyć w życie - odpowiedział Fabien. - Bez skutku. Obawiam się, niby-duchy, że moja walka odbędzie się gdzie indziej - łeb odwrócił się w stronę pomieszczenia - pułapki. Niszcz pomiot Żmija, gdziekolwiek się rodzi. Muszę pomóc moim braciom i siostrom w walce. Mam prośbę, niby-duchy. Czy zabierzecie stąd nasze szczenię. Wytropię was, jeżeli Gaia pozwoli mi przeżyć tą walkę i odbiorę dziecię. Jeżeli mi pomożecie, będę waszym dłużnikiem, a ja, Goniący Ćmy Marzeń, theurg z plemienia Patrzących Gwiazdy, zrodzony z ludzkiej samicy, zawsze spłacam swoje długi. Muszę iść! Zabierzecie szczenię?
- Metoda eliminacji jest prosta - stwierdził John. - Sonny wyjdzie, a wtedy zobaczymy, czy ów, jak to określasz, pomiot Żmija zostanie w środku. Wtedy będziesz mieć pewność, kogo trzeba zabić. Jeśli nie możesz tego ocenić, będąc obok osoby skażonej, to jedyne wyjście.
- Postaram się go wyrzucić na zewnątrz - warknął Fabien i przekazując bezwładne ciało młodzieńca niby-duchom wskoczył do środka, gdzie rozpoczynała się walka.
 

Ostatnio edytowane przez Armiel : 12-11-2014 o 20:46.
Armiel jest offline  
Stary 21-11-2014, 18:30   #124
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
- Zostałaś tylko ty. - Powiedział spokojnym głosem Sonny Hokorii. - Dołącz lepiej do swoich.
- Bez niego nigdzie się nie ruszę. - Wilczyca nie miała takiego spokojnego tonu.
- Nie wart jest tego. - Japończyk mówił wręcz apatycznie.
- Co ty możesz o tym wiedzieć. - Głos kobiety-wilka przybierał na sile i dobitnie świadczył o tym, że jeszcze chwilę, a wybuchnie.
- Nie czujesz tego? - Zdziwił się Eutanatos. .
- Znam tego człowieka bardzo dobrze. Ciebie zresztą też. I nie dam się nabrać tak jak mój kuzyn Akamu. - Postąpiła krok do przodu.
- Jak on by to określił ? Śmierdzi Żmijem. - Sonny nawet nie drgnął.
Chyba nie zauważony przez dwójkę w środku Fabien przeszedł bez problemu przez barierę.
Ryozo zaś wykonał kilka prostych mudr by za pomocą Pierwszej, a potem Ducha… a następnie ich kombinacji zbadać barierę. I odkryć czy może rzucać czary do niej, nie przekraczając jej.
- Ty - warknął Fabien na Sonyego. - Wyjdziesz ze mną na zewnątrz. Siostro w Gai, wstrzymaj się na chwilę ze swoją zemstą. Muszę coś sprawdzić.
Kobieta-wilkołak równocześni z Japończykiem obrócili głowy w stronę Fabiena z wyrazem zdziwienia na twarzach.
- Że co?? - Spytała gniewnie.
- Nie wiem, co chcesz sprawdzić, ale niech będzie. - Odpowiedział spokojnie Sonny.

Uwadze Ryozo nie umknął fakt, że początkowo bariera nie chciała się poddać jego Magyi. Nie chodziło nawet o to, że stawiała opór. Bardziej o to, że choć całą swą uwagę skupiał na kopule, jego czar zdawał się padać gdzieś z boku, tak jak by załamywał się na kopule niczym światło przechodzące przez pryzmat.

Mimo początkowych trudności w końcu my się udało. Bariera miała strukturę minerału jaki wydobywa się w kopalniach na całym świecie. Czystą magyię można by porównać do oszlifowanego kamienia. A ta tutaj była właśnie jak nieoszlifowany okaz. Dodatkowo poprzetykana była żyłkami czego dziwnego. Czegoś z czym Sakamoto do tej pory nie zetknął się wcześniej. Niemniej jednak całość stanowiła zwartą i wytrzymałą konstrukcję, która trzymała w sobie wszystko i nie pozwalała temu wydostać się na zewnątrz. Jednakże z zewnątrz można było się tam dostać. Istniała więc szansa, że skoro obiekty, można by rzec fizyczne, przedostają się przez nią do środka to i moc byłaby w stanie pokonać tę barierę.

Kiedy już wydostali się z pułapki Fabien spojrzał na Sonyego, a potem przeniósł uwagę na wnętrze "klatki". Chciał wyczuć Żmija. Test był prosty. Jeżeli wrogiem śmierdział Sony, klatka będzie czysta lub mniej zabrudzona, niż gdy on w niej przebywał. Jeżeli to Oscar Chamberlain był naznaczony przez Żmija, młody theurg powinien to wyczuć. Przez chwilę wilkołak trwał w milczeniu upewniając się do wyniku testu.
Żmij był tu wyczuwalny. Chociaż nie tak mocno jak wewnątrz więzienia. Ale to nie Japończyk był jego nosicielem.
- Wrogiem jest ten, który leży w środku - warknął Fabien. - Walka z Sonnym nie jest moją walką. Jeżeli macie pojedynek o honor, to jest to wasza sprawa, a nie moja. Nie jestem sędzią, ale wydaje mi się, że wszyscy działamy wbrew rozsądkowi. Zemsta nie jest dobra. Zatruwa nam umysły, serca i dusze. Nie będę odbierał życia z tego powodu. To wbrew woli Matki Gai.
- On zdradził i zabił jednego z moich krewnych. - Aoatea wyrecytowała wyuczoną regułkę, chociaż bez zbytniego przekonania.
Hokorii machnął ręką z rezygnacją. Nie miał ochoty powtarzać po raz kolejny, że to nie ona zabił Akamu. Postąpił o krok do przodu chcąc wrócić do środka, ale zatrzymał się i cicho zwrócił się do osób stojących koło niego. Słowa te bardziej skierowane były do wilkołaków.
- Musicie ją stąd wywabić. Inaczej ona też zginie. - To nie była groźba, ale realne ostrzeżenie, że Japończyk gotów jest poświęcić życie upartej garou, by dopiąć swego. - Nie mogę pozwolić mu wyjść i nie mogę pozwolić mu żyć dalej.
- Pomogę ci w tej walce, niby-duchu. To wróg wszystkich garou! - wilkołak spojrzał na Aoateę. - Wszyscy powinniśmy zgładzić ten pomiot Żmija. A potem, jeżeli będzie jakieś potem, rozstrzygnąć sprawy śmierci Akamu. Wyjaśnić wszystkie wątpliwości. Osądzić winę. Na Gaję! Przecież wystarczy jeden sędzia z darem prawdy naszej Matki i będziemy wiedzieć, kto naprawdę zabił! Można poprosić duchy Prawa i Kary o rozsądzenie! Po co mnożyć wrogów? Nie mamy ich wystarczająco wielu?
- To nie będzie walka. - Hokorii powiedział to zimno i bez żadnych emocji zaciskając przy tym prawą pięść. Wokół Japończyka rozszedł się gorzki zapach śmierci.
- Hokorii-san może nie przeżyć tej walki z wrogiem wszelkich garuuu - stwierdził spokojnym głosem Ryozo stojąc poza barierą i dodając. - Jeśli nawet zabił jednego z was, to czy ta walka nie jest odkupieniem jego winy? Czy w ten sposób nie wyrówna karmy? A nawet jeśli... to jest czas na porachunki po tej walce.
Po czym zwrócił się do Fabiena.
- Broń którą porzuciliśmy w kopule jest w stanie ranić nadnaturalne istoty. Można jej użyć do walki.
Sam Ryozo też zamierzał skorzystać wpierw z broni, oczywiście bez wchodzenia pod kopułę.
Ciekawość, kto i jak stworzył tę klatkę, musiała zostać odsunięta na plan dalszy. Podobnie jak i ewentualne porachunki między Sonnym a wilkopodobnymi stworzeniami. Zdecydowanie ważniejszą sprawą było pozbycie się tego czegoś, co jeden garou nazwał Żmijowym pomiotem. A jeśli da się to załatwić z daleka - tym lepiej.
- Przynajmniej możemy osłabić to coś - powiedział John na głos.
Zbadanie bariery z użyciem Materii i Entropii dostarczyło Johnowi kilku informacji. Po pierwsze, nie był to twór materialny. Po drugie, jego powstanie było dziełem przypadku, a nie celowego działania. Po trzecie zaś, również John dostrzegł pewne załamanie swoich czarów. W jego przypadku objawiło się to wprowadzeniem pewnej dozy chaosu w raczej uporządkowaną strukturę kopuły, co poskutkowało powstaniem kilku niewielkich pęknięć na jej - do tej pory nieskazitelnej - powierzchni. Powstanie rys nie umknęło również uwadze Sonny’ego Hokorii.
- Co robisz, głupcze?! - huknął Japończyk. - Ta kopuła jest jedynym, co powstrzymuje Oscara. Nie wolno jej tknąć przed jego unicestwieniem.

Jakim cudem to “coś” powstało? Co się nagle wtrąciło w rozgrywające się tu zdarzenia i stworzyło piękne, działające w ten sposób więzienie?
John z przyjemnością posiedziałby tutaj długie godziny by dowiedzieć się, jak własnoręcznie zbudować takie cudo. Jednak Sonny miał trochę racji...
Fabien warknął i wszedł do środka.
- Bestio Żmija - ostrzegł wroga. - Przygotuj się na koniec!
Honor był ważny. Honor trzeba było zachować nawet w takich okolicznościach.
Crinos rzucił się na Chamberlaina celując pazurami w jego ciało, chcąc wgryźć się w mięso i rozerwać je na strzępy. Chciał, by wróg Gai otrzymał to, na co zasłużył! Nie walczył w szale, próbował go kontrolować zadając ciosy pewnie i skutecznie, tak jakby był achrounem.

Fabien działał z zaskoczenie i to było jego atutem. Wilkołak, która była razem z Oscarem Chamberlainem, nawet nie zdążyła zareagować, gdy uzbrojona w pazury łapa uderzyła w leżące ciało. Młody teurg czuł, że śmiertelny cios, który właśnie wyprowadził, nie jest do końca jego własną zasługą. Jakaś inna siła go wspomogła. To siła płynąca od nauczycielki wszystkich Garou. Od Luny.
Oscar nawet nie zajęczał Z jego i tak już bezwładnego ciała wydostał się czarny jak noc dym. Zaczął on krążyć pod sufitem pokoju szukając drogi ucieczki. Ale jej nie znalazł.
Towarzyszka Aoatei, której imienia nawet nie poznał, podniosła się gwałtownie i rzuciła na Fabiena. Tym razem to on dał się zaskoczyć.
Dwa futrzaste ciała przetoczyły się po podłodze.
Ryozo rozpoczął kolejne rzucani czaru, układając mudry i wypowiadając słowa. Chciał porazić wilczycę prostą sugestią: “zatrzymaj się”. Nie wątpił, że ów czar nie powstrzyma jej na długo, ale da ich sojusznikowi przewagę czasu.
- Spróbuję ... uleczyć ... jego ... ciało .. kiedy .... duch Żmija...jest.... na .. zewnątrz. - Fabien postarał się dotrzeć do wilkołaczycy. - Był... opętany.... a rytuał... oczyszczenia.. nie .... działał. Tak... musiało.. być!
Nawet jeżeli coś mu odpowiedziała, to i tak tego nie usłyszał. Gwałtowny wybuch zagłuszył wszystko. A oni oboje znaleźli się w jego epicentrum. Wiedziona instynktem wilkołak puściła swojego przeciwnika i zakryła łapami łeb.

Takich efektów wizualno-akustycznych nikt się nie spodziewał. Pokój dosłownie wybuchł. A poświata, która temu towarzyszyła, oślepiła ich na dobrych kilka sekund.
Ryozo nie zdołał w ryzach utrzymać mocy, którą właśnie ściągał i Japończyk mógł mieć tylko nadzieję, że nie trafi w nikogo tutaj.
- Cio… - Krzyknęła Aoatea Mathews nim straciła wszystko i wszystkich z pola widzenia.
Gdy odzyskali już wzrok w pokoju leżały tylko dwa nieprzytomne wilkołaki. Ciało Chamberlaina zniknęło.
- Eeee… eemm… Może już eee...wracamy? - zapytał Sakamoto zupełnie skołowany i zdezorientowany tym wybuchem Paradoksu. Cóż… może już dziś przesadził z nadużywaniem swych mocy. Jego awatar protekcjonalnym skinieniem głowy potwierdzał jego podejrzenia.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.
abishai jest offline  
Stary 24-11-2014, 20:04   #125
 
echidna's Avatar
 
Reputacja: 1 echidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemu
Gdy odzyskali już wzrok, w pokoju leżały tylko dwa nieprzytomne wilkołaki. Ciało Chamberlaina zniknęło, podobnie jak więżąca go przez lata kopuła. Aoatea pognała w stronę swej nieprzytomnej krewnej. Chwyciła jej ciało w ramiona i przyłożyła ucho do piersi, a potem twarzy szukając najdrobniejszych oznak życia. Łzy, jakie zabłysły w jej oczach chwilę później, były najlepszym dowodem na to, że ich nie znalazła. Tymczasem Sonny podszedł sprawdzić, co z Fabieniem. Ten miał jak widać więcej szczęścia. Był co prawda nieprzytomny, ale wedle osądu Japończyka miał się z tego wylizać.

Pomiot Żmija został zniszczony, podobnie jak więżąca go niezwykła kopuła. Ostatnim problemem do rozwiązania była wilkołacza chęć zemsty na Sonny’m. Aoatea Mathews była jednak jak widać zbyt pogrążona w żałobie, by rozstrzygać stare waśnie. Ryozo i John w duchu cieszyli się z takiego obrotu sprawy, obaj mieli stanowczo dość Umbry.

Minęło trochę czasu, nim młoda wilkołak opanowała swe emocje na tyle, że mogła zrobić cokolwiek. I zrobiła zdaniem magów rzecz najgorszą z możliwych, rzuciła się bowiem na Hokori’ego najwyraźniej uznając, że śmierć jej pobratymczyni jest wyłącznie jego winą. Jedynym, co obroniło Eutanatosa przed wilczą paszczą i pazurami była inna wilcza paszcz i pazury. Biały wilk, który wcześniej razem z sobie podobnymi walczył ze Zmorami, teraz odstąpił od nich, by stanąć po stronie Sonny’ego. Dwa wilcze cielska zwarły się ze sobą. Młoda wilkołak odstąpiła jednak od dalszych ciosów najwyraźniej dostrzegając, że tej walki nie ma szansy wygrać, że przeciwnik jest zbyt silny. Biały wilk wydał z siebie przeciągłe wycie, najpierw jedno, potem kolejne. Magowie niestety nie potrafili zrozumieć jego “słów”. Musiał być jednak przekonujący, bowiem niechęć i żądza mordu w oczach Aoatei, może nie zniknęły zupełnie, ale znacznie osłabły.

Czas było wracać do domu. Na czele pochodu szedł biały wilk na swych barkach podtrzymujący ciężar nieprzytomnego Fabiena, zaraz za nim kroczyła Aoatea niosąca swą poległą krewną. Transport szczenięcia pozostał w gestii magów. Tego wyzwania podjął się John, pozostawiając pomoc Sonny’emu w rękach Ryozo. A było w czym pomagać, wycieńczony walką i ranami Japończyk słaniał się na nogach.

Wilkołaki powiodły ich z Umbry zupełnie inną drogą, niż ta, którą się tu dostali. Trudno powiedzieć, lepszą czy, gorszą. Na pewno dłuższą, nie wykluczone jednak, że bezpieczniejszą. Gdy wreszcie znaleźli się po właściwej stronie Rękawicy, obaj magowie odetchnęli z ulgą. Udało im się wyjść cało z tej kabały. Teraz każdy mógł się rozejść w swoją stronę, wrócić do swoich spraw.



Fabien Dante

Fabienowi nie dane było uczestniczyć w Rytuale Oczyszczenia, jakiemu poddano szczenię. Po pierwsze dlatego, że - gdy go odprawiano - theurg wciąż był nieprzytomny. Po wtóre (i chyba najważniesze) zaś dlatego, że mimo swych niewątpliwych zasług na rzecz walki ze Żmijem i ocalenia szczenięcia, dla tutejszych Garou wciąż był obcy.

Choć przytomność Dante odzyskał już następnego ranka, minęło kilka dni, nim w pełni doszedł do siebie. Cały ten czas spędził w domu pani prawnik pod czujnym okiem jej i jej teściowej. Obie kobiety zadbały o to, by mógł w spokoju wydobrzeć. Nie szczędziły mu również odpowiedzi na dręczące go pytania. W granicach rozsądku oczywiście. To właśnie od Karen i Aoatei dowiedział się o przebiegu rytuału i o jego powodzeniu.Także o tym, że starszyzna otoczyła młodego Akamu opieką. Co prawda było to zdecydowanie wbrew woli Leilani, ale mimo najszczerszych chęci kobieta nie mogła zmienić dwóch rzeczy. Naturalnej chęci młodzieńca do poznania swego ojca, jak i tego, że potrzebował on podobnych sobie, by nauczyć się żyć ze swym dziedzictwem. Nawet jeśli nie miała pojęcia, czym owo dziedzictwo jest, jako matka instynktownie musiała wyczuwać, że z jej synem jest coś nie tak. Tak więc Akamu pozostał w Honolulu, a Leilani siłą rzeczy została razem z nim.

Pobyt u pań Mathew musiał wreszcie dobiec końca. Fabien nie chciał nadużywać ich gościnności. Doskonale zdawał też sobie sprawę z tego, że opieką nad nim obie kobiety nie zaskarbiły sobie życzliwości reszty wilkołaczej familii. Co prawda nigdy nie wspomniały słowem o ewentualnych kłopotach, ale patrząc na stosunek rodziny Paopao do obcych, nie trzeba było być mistrzem dedukcji, by to wywnioskować.

Tak więc, jak tylko stan zdrowia mu na to pozwolił, Fabien wrócił do swojego hotelu, by następnego dnia zakupić bilet lotniczy i wrócić do Nowego Orleanu. Wracał jednak jako zwycięzca, z poczuciem dobrze wypełnionej misji, gotowy na nowe wyzwania rzucane mu przez duchy przodków.



Ryozo Sakamoto

To był długi dzień, długi i męczący, zdecydowanie zbyt długi i zbyt męczący. Dlatego Ryozo Sakamoto z wdzięcznością przyjął myśl, że już za chwilę będzie u siebie. Będzie mógł w ciszy i spokoju opaść na swój fotel i napić się herbaty razem z żoną. Co prawda nie będzie mógł podzielić się z nią swymi przeżyciami, ale nawet to nie przeszkodzi Kasumi obdarzyć go ciepłym uśmiechem i pełnym czułości i wsparcia dotykiem.

Jakież zatem było jego zdziwienie, gdy po przekroczeniu progu nie zastał swej żony uśmiechniętej, lecz całą we łzach. Ryozo nigdy nie był w tym dobry, dlatego nawet nie podjął próby słownego pocieszenia. Zamiast tego usiadł obok Kasumi i objął ją, gdyż wydawało mu się, że właśnie tego teraz kobieta potrzebuje.

Gdy tak siedział w milczeniu udzielając żonie ramienia do wypłakania, coś przykuło jego uwagę. Mały, podobny długopisowi przedmiot leżący tuż przed nim na blacie ławy. W pierwszym momencie nie rozpoznał go. Kiedy jednak w maleńkim okienku dostrzegł dwie czerwone kreski, wszystko stało się jasne.



***

Sonny Hokorii zniknął z życia pana Sakamoto równie niespodziewanie, jak się w nim pojawił. Kilka dni po wycieczce do Umbry Ryozo znalazł w swojej skrzynce pocztowej niezaadresowaną kopertę, która po otworzeniu okazała się zawierać list od Eutanatosa. W sumie list to dość szumne określenie na ową zawartość. Bardziej trafnym byłaby notka. Owa notka składała się tylko z kilku zdań. Sonny dziękował w nich Ryozo i Johnowi za pomoc. Informował również, że nie będzie ich więcej niepokoił swoją obecnością. Wracał do Tokio.

Powodów tak nagłego wyjazdu Akashic mógł się jedynie domyślać. Najwyraźniej, o ile młoda wilkołak dała się przekonać białemu wilkowi, by nie czyniła Hokoriemu krzywdy, o tyle jej krewni zapewne nie byli już tak chętni do porzucenia wendety. Sonny robił jedyną rozsądną w tej sytuacji rzecz. Uciekał tam, gdzie - jak się wydaje - macki jego wrogów nie sięgały.

John Kaewe

Minęło kilka dni, nim John zdołał wrócić do norma po przygodzie w Umbrze.
Pewnego dnia Moani jak zwykle zaserwowała mu na dzień dobry porcję najświeższych informacji. Doktor Kaewe przysłuchiwał im się jedynie połowicznie, gdzieś między smażeniem jajek na bekonie, a pakowaniem papierów potrzebnych na zajęcia. Telewizor przykuł całą jego uwagę dopiero, gdy na ekranie pojawiło się zdjęcie Anny przeciągnięte czarnym kirem.


- Dziś nad ranem Anna Wiedernikow została znaleziona nieprzytomna w pokoju w jednym z luksusowych hoteli w Honolulu - relacjonowała terenowa wysłanniczka telewizji.- Przybyły na miejsce lekarz pogotowia stwierdził zgon. Jak podaje rzecznik policji, prawdopodobna przyczyna to przedawkowanie leków nasennych, ale potwierdzi to dopiero sekcja zwłok. Policja wyklucza udział osób trzecich. Domniemane samobójstwo żony rosyjskiego businesmana, Borysa Wiedernikowa, może być wynikiem ostatnich nieprawidłowości wykrytych przez FBI w Fundacji imienia Wiedernikowów zajmującej się pomocą i leczeniem osób uzależnionych od narkotyków. Wczoraj wieczorem agenci FBI wkroczyli do znajdującej się w Honolulu kliniki prowadzonej przez Fundację. Nieoficjalne źródła donoszą, że wśród dokumentów zabezpieczonych przez agentów znajdują się te, wskazujące iż na pacjentach kliniki prowadzono nielegalne eksperymenty. Warto wspomnieć, że to Anna Wiedernikow sprawowała faktyczne kierownictwo nad Fundacją, zatem to właśnie jej podpisy muszą się znajdować na wspomnianych wcześniej dokumentach. Kierownik kliniki odwykowej, Muam Mirimanoff, odmawia komentarza w tej sprawie, podobnie mąż zmarłej, Borys Wiedernikow.
 
__________________
W każdej kobiecie drzemie wiedźma, trzeba ją tylko w sobie odkryć.
echidna jest offline  
Stary 02-12-2014, 20:24   #126
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Hawaje… Znów zagościł na nich spokój.


Znów stały się tym, czy być powinny. Wyspami wakacyjnymi, gdzie pod błękitnym niebem i nad lazurowym oceanem wypoczywała klasa średnia Ameryki Północnej oraz turyści z całego świata.


Wydarzenia w umbrze nie odbiły się szerokim echem w tutejszej magyicznej społeczności. Ta była równie uśpiona jak i zwykli śpiący. Istnienie ludzi wilków Ryozo zachował dla siebie, zostawiając Johnowi decyzję, czy powiadomi o nich Triadę rządzącą Hawajami. Sakamoto dość już się powtrącał w tutejsze porządki.
I nie chciał być wmieszany bardziej. Lakonicznie poinformował też centralę o wydarzeniach jakich był świadkiem, sugerując Akarui mirai, by w razie ciekawości wypytali Sonny’ego Hokorii o szczegóły. Wszak był w tej sprawie najlepiej poinformowany. Gdyby Ryozo był Amerykaninem, dodałby też, że wolałby, aby Fundacja odwaliła się od niego… Ale nie był Amerykaninem. I nie mógł nieuprzejmy i niewdzięczny.
Musiał więc cierpieć w milczeniu na swej smyczy ciągnącej się do Japonii.
Jednakże…



… dom w którym mieszkał, zmienił właściciela. Ryozo sprzedał go pod pozorem iż nie nadaje się dla rodziny z dzieckiem. Co nie było prawdą, niemniej takie wytłumaczenie wystarczyło Kasumi. Wiedziała wszak, że jej mąż działał czas spontanicznie z trudnych do zrozumienia pobudek.
Sakamoto nie miał ochoty mieszkać w domu w którym istniało łatwe dwustronne przejście do Umbry i z powrotem. W ogóle zaczął się z niechęcią odnosić do magyi, czarodziejów i przebudzonych. Jedyne co tolerował to Riku-sama.
Zrozumiał podczas wyprawy do Umbry jak niebezpieczne bywają sprawy magów. A on, jako przyszły ojciec, nie mógł tak lekkomyślnie narażać swego życia. Zwłaszcza po to, by sprzątać bajzel pozostawiony przez kogoś innego.
Stał się większym odludkiem, acz… przynajmniej miał więcej czasu dla Kasumi. Co ona przyjmowała ze stoickim spokojem. Znała swego męża na tyle, by wiedzieć iż to ona musi być tą osobą wyciągającą swego odludka do ludzi.

Hotaru narodziła się zdrowa i po dość szybkim porodzie.


Była nieco mała i dość cicha jak na noworodka, ale Kasumi promieniała ze szczęścia. Ryozo… był trochę zakłopotany. Owszem obecność małej istotki radowała jego serce, acz… Sakamoto był sztywny i chłodny w relacjach z dorosłymi ludźmi, a co dopiero z dziećmi. Ryozo nie przepadał za tymi hałaśliwymi dwunożnymi i bezpośrednimi istotkami zadającymi często krępujące pytania. Nie wiedział jak z nimi postępować. Więc… jak sobie poradzi z własną córką?
A co gorsza… przyłapał ją jak gaworzyła i chichotała do Riku, a i kitsune odpowiadała jej wesoło.
Hotaru widziała Riku-sama. Jeśli jej to nie przejdzie… Ryozo obawiał się kłopotów w przyszłości. Ale póki co, tulił małą Hotaru do snu. W końcu była jego małą córeczką.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.

Ostatnio edytowane przez abishai : 02-12-2014 o 20:31.
abishai jest offline  
Stary 04-12-2014, 10:39   #127
 
Armiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Armiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputację
Z cichym westchnieniem Fabien Dante, „Goniący Ćmy Marzeń”, theurg z plemienia Patrzących w Gwiazdy wciągnął w płuca zapach morskiej soli i stygnącej plaży. Wsłuchany w łagodny szum fal, ten pierwotny rytm natury, Fabien wrócił myślami do wydarzeń w Umbrze.

Zabił. Odebrał życie i miał krew na pazurach. Działał, kierując się słowami Litanii, lecz w jakiś sposób czuł się z tym wewnętrznie źle. Wiedział, że nie miał wyboru. Ze Matka Gaia postawiła przed nim wyzwanie, w którym brutalna siłą, musiała wziąć górę nad subtelnym umysłem.

Był garou. Nie mógł się wahać takich chwilach, a jednak, gdzieś na dnie duszy, Fabien czuł się zraniony swoim wyborem. Może miał szansę ocalić Chamberlaina, tylko nie znalazł drogi. Jednakże, jak mawiał Konfucjusz: „Jeśli dotąd nie znamy życia, jakże możemy znać śmierć? . Może taka była wola Wielkiej Matki. A on, jej dziecię, posłusznie wypełnił wolę.

Poczuł zapach jej ciała, gdy była kilka kroków od niego. Odwrócił się i spojrzał na Aoteę.

- Udało się – powiedziała krótko, a młody theurg ucieszył się.

Szczenię zostało uleczone ze skazy Żmija. Wróciło do rodziny.

- To dobrze.

- Zajęliśmy się również policją. Już nic nie wiąże cię z porwaniem karetki. Możesz odlecieć.

Fabien skłonił się nisko.

* * *

Goniący Ćmy Marzeń oznaczył pień palmy swoją krwią, rysując na niej glif Wielkiej Matki. Nie wiedział, czy jest w dobrym miejscu, ale w gruncie rzeczy nie miało to znaczenia. Zapalił przyniesione kadzidełka i przez chwilę siedział na zwalonym pniu drzewa wsłuchując się w odgłosy dżungli.

Dziękował jej strażnikowi za pomoc, jaką od niego otrzymał. Dziękował swoją gnozą i ciepłą myślą licząc na to, że duch wysłucha jego modlitwy i dzięki temu stanie się silniejszy.

Podziękował także niby-duchom, którzy stali u jego boku podczas tej trudnej chwili. Nie znał ich i wiedział, że ich ścieżki życia już raczej się nie przetną, jednak wiedział, że zapamięta oba byty do końca swojego życia.

Dla tutejszych garou też miał kilka słów. Ciepło- gorzkich słów podziękowań i modlitwy do Gai, by strzegli szczenię. Jego zapewne też nigdy w życiu nie zobaczy, i pewnie młodzieniec nie dowie się nigdy, że był ktoś taki, jak Fabien, który ocalił mu nie tylko życie, ale i duszę. Nie to było jednak ważne, dla Patrzącego w Gwiazdy, lecz świadomość, że Matka zyskała nowego obrońcę. Liczył na to, że tutejsi garou nie zmarnują daru, jaki od niej otrzymali.

* * *

Nie było pożegnań. Nie było nikogo na lotnisku. Samotny wilkołak przeszedł spokojnie odprawę paszportową uprzejmie dając się przeszukać i odpowiadając na wszystkie zadawane pytania. Skierował się do sali odlotów, zjadając po drodze ostatnią porcję krewetek podawanych w tradycyjnym sosie. Potem wsiadł w stalowego kolosa, ten pokraczny wytwór Tkaczki, którym tak bardzo fascynowali się ludzi i patrząc przez okno obserwował, jak po starcie, wyspa staje się coraz mniejsza, mniejsza i mniejsza, aż w końcu znikła zastąpiona przez błękit oceanu.

W takiej chwili, jak ta, widząc jej niezmącone piękno, Fabien Dante, kochał Wielką Matkę miłością bezgraniczną. I potrafił wybaczyć jej to, że stworzyła ich gatunek tylko po to, by cierpieli, zabijali i ginęli w Jej imieniu.

„Jeśli dotąd nie znamy życia, jakże możemy znać śmierć? . – Pomyślał Fabien i otworzył książkę, kupioną na lotnisku.

Po raz ostatni spojrzał w dół, na błękitny ocean i pogrążył się w lekturze zapominając o tym, co spotkało go w Honolulu.
 
Armiel jest offline  
Stary 06-12-2014, 17:25   #128
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Na rodzinnej ziemi John poczuł się zdecydowanie pewniej, niż w Umbrze. Ale i tak przez kilka dni czuł się nieco... dziwnie. Pobyt w Umbrze należał bez wątpienia do przeżyć ciekawych, ale z kolei nie do takich, które by się chciało przeżyć ponownie. I nie zmieniało tego optymistyczne zakończenie eskapady.
Ćwiczenie czyni mistrza. A to znaczyło, ze John będzie musiał się jeszcze bardziej przyłożyć do różnorakich eksperymentów. I korzystać z porad innych.
Co prawda mawiano, że kto słucha cudzych rad, ten popełnia cudze błędy... ale wszystko zależało od tego, kogo się pyta i w jakiej sprawie.
A ciekawych problemów do rozwiązania to John parę miał. Jak na przykład stworzyć łańcuch z samej kwintesencji? I jak stworzyć taką pułapkę, działającą niczym bramka i przepuszczającą ludzi tylko w jedną stronę? No i jeszcze z założeniem, że pomocna dłoń pozwala wydostać się z takiej pułapki?
Skoro coś powstało samo z siebie, to może udałoby się to coś odtworzyć?
Jednak czasu na zastanawianie się nad tymi problemami nie było zbyt wiele, bo magya to jedno, a sprawy życia codziennego to drugie. Rodzina, przyjaciele, praca - to okazało się nagle nad wyraz absorbujące i czasochłonne. Szczególnie to ostatnie, bowiem czwórkę członków zespołu badawczego zwaliły z nóg rozmaite przypadki losowe, a na pozostałych zwaliły się dodatkowe obowiązki.
Na szczęście kto inny przejął obowiązki związane z przyszłym sponsorem - Fundacją Wiedernikowów.

***

Z zaskoczenia wyrwał go dopiero smród przypalonego śniadania.
Odsunął na bok patelnię i najszybciej jak mógł wrócił przed ekran, gdzie spiker kończył podawanie informacji o nieprawidłowościach w klinice odwykowej.

Wyrzucił resztki śniadania, ale nie zrobił sobie nc innego do zjedzenia. Zdecydowanie odechciało mu się jeść.
Anna nie żyła. Nie mógł w to uwierzyć. Nie w samą śmierć. Życie ludzkie tak się właśnie kończyło. Nikt nie żył wiecznie. Najwytrwalszych zabijała nuda lub szaleństwo. Lub konkurenci. Ale samobójstwo?

Wybrał z pamięci iPhone'a numer przedsiębiorstwa taksówkowego.
- Dzień dobry. Poproszę taksówkę na Huali Street 83.
Miał wrażenie, ze lepiej będzie dla ruchu ulicznego, jeśli tym razem ktoś go zawiezie do pracy.
Spakował się do końca, włączył alarm i wyszedł z domu.

***

- Mirando, znajdziesz dla mnie nieco czasu? - spytał.

Nawet jeśli lekarz potwierdzi teorię o samobójstwie, to istniały pewniejsze sposoby, by tę tezę potwierdzić. Ewentualnie poznać przyczyny tej śmierci.
A potem... coś zdziałać. Oczywiście jeśli będzie taka konieczność.
 
Kerm jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 03:24.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172