Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 09-11-2014, 15:14   #122
Kerm
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Pani prawnik nie zdążyła. Minęła się dosłownie o milimetry z zaślepioną chęcią zemsty i mordu krewną. Miękko jednak wylądowała na podłożu, podpierając się nieco ręką.
Drugi z wilkołaków bez problemu przedostał się przez barierę i już w locie szykował się do zadania ciosu. Coś jednak pokrzyżowało jego palny. Gdy tylko całe futrzaste ciało znalazło się wewnątrz pokoju wilkołak zawył z bólu. Jednak impet wyskoku pchał go dalej w kierunku Hokoriego, który stał teraz z wyciągnięta przed siebie ręką. Człowiek-wilk nie kontrolując już trajektorii lotu upadł nagle tuż przed wyciągniętą ręką Eutanatosa, zupełnie jakby napotkał na jakąś niewidzialną ścianę. Te dwa uderzenia pociagnęły za sobą kolejne jęknięcia.
- Ciociu!! - Krzyknęła Aoatea Mathews. Ona też wyciągnęła rękę przed siebie, tak jakby chciała złapać opadająca krewną. Dłoń pani prawnik przekroczyła niewidzialną barierę. Gdy Aoatea zorientował się co zrobiła szybko cofnęła rękę. Udało jej się to zrobić bez problemów.
Oszołomiony wilkołak leżał teraz u stóp Sonny’ego, który zachwiał się na nogach.
- Mam dzisiaj bardzo zły dzień i naprawdę mało cierpliwości, więc potraktujcie to jako ostatnie ostrzeżenie - warknął gniewnie Ryozo. - I choć będąc Japończykiem rozumiem pojęcie… wrogości i zemsty, to jednak nie jest to czas ni miejsce na vendettę. Proponuję jednak honorowe rozstrzygniecie waszego sporu z Hokorii-san przełożyć na czas, gdy wszyscy będziemy stali nogami na prawdziwej Ziemi, a nie walczyć między sobą w tym umbralnym koszmarze. Z którego żadne z nas może nie wyjść żywe. Mamy tu umierającego dzieciaka, na którego istnieniu chyba waszej rasie zależy? Więc myślę, że prywatne porachunki mogą chwilę poczekać.
Fabien skoczył w przód i stanął pomiędzy Sonnym a leżącą wilkołaczką. Warknął wściekle na Sonnyego, gotów zaatakować, jeśli ten zrobi chociażby krok w stronę oszołomionej garou. Ochraniał wilkołączycę swoim ciałem, póki ta nie odzyska siły i nie wstanie na nogi. Ale nie miał zamiaru zabijać, no chyba, że w samoobronie.
- Uspokójcie się! - John poparł Ryozo. - I to już! Rozwiążecie wszystkie swoje sprawy później, jak się już wydostaniemy z tej magycznej klatki.
Ciekaw był jakim sposobem Sony powstrzymał wściekłą, włochatą bestię, ale rozważania na ten temat zamierzał zostawić na później. Teraz były ważniejsze problemy. Właśnie owa bestia. Tudzież więzienie, do którego można było wejść, ale nie można było się wydostać.
- Może któryś z was wie, dlaczego można tu wejść bez pukania, a wyjść już nie? - spytał. - No a ona - wskazał na wilkołaczkę stojącą na zewnątrz - przełożyła rękę i ją wyciągnęła.
- Zaatakowany będę się bronił. - Powiedział Sonny unosząc ręce lekko do góry. Słowa te skierowane były raczej do Fabiena, gdyż to na niego patrzył Eutanatos. Mówił z wyraźnym trudem.
Ogłuszony wilkołak jęknął. Poruszył się lekko.
- Ciociu!! - Autentyczna troska dała się słyszeć w głosie pani Mathews, która krążyła niecierpliwie pod drzwiami i raz po raz zaglądała do środka.
Leżący wilkołak wydał z siebie jeszcze kilka jęków bólu i uniósł głowę. Przez chwilę mrugał oczami.
- Tty? - Spytała, gdy ujrzał stojącego przed nią Patrzącego w Gwiazdy.
Sonny tym czasem cofnął się o krok. A w zasadzie zatoczył się.
- Sakamoto-san? - Hokorii zwrócił się do Ryozo niezwykle oficjalnie. - Pomożesz dojść mi do ściany?
Na dźwięk tych słów leżący wilkołak odwrócił głowę w kierunku mówiącego. Momentalnie sierść zjeżyła się mu na karku. Pierwsza próba podniesienia się zakończyła się niepowodzeniem i cichym pomrukiem bólu.
Ryozo tylko skinął głową i podparł Hokori-ego, by podprowadzić Japończyka do miejsca, do którego tamten pragnął dotrzeć. Po czym zwrócił się do leżącej istoty nazywanej “ciocią”.
- Odradzałbym ruchy wilkołak-san. Lepiej odczekać… to nie miejsce i czas na rozstrzyganie sporów. Możemy wszyscy nie wyjść stąd żywi - stwierdził uprzejmym tonem.
Wilkołak śledził powolny pochód dwóch magów. Hokorii oparł się o swojego krajana, do lekkich to on nie należał.
- Nic jej nie jest? - Aoatea zwróciła się w końcu da Fabiena, nie chciała przekroczyć bariery jednakże bardzo jej zależało na krewnej.
Sonny i Ryozo przeszli jeszcze kilka kroków odsłaniając nieprzytomnego Chamberlaina.
- Oscar? - Wilkołak zupełnie stracił zainterwsowanie Hokorim. - Oscar Chamberlain? Tutaj? - Ładunek emocjonalny zawarty był naprawdę olbrzymi.
- Nikt tutaj nie musi umierrrrać - warknął Fabien. - Poza sługusami Żmija. Myślę, że każdemu z nas zależy na dobru tego dziecka. To powinno nas zjednoczyć, pozwolić zapomnieć o wcześniejszych urrrazach.
- Dziecka? - Wilkołak podniósł się nieznacznie. - To syn Hokoriego. Pomiot zdrajcy i mordercy. Ty pozwoliłbyś żyć komuś takiemu? - Spytała Fabiena jednocześnie starając się podczołgać do Oscara.
- Powzowliłbym żyć każdemu, kto nie może się bronić - odpowiedział Fabien na pytanie.
- Nie zabiłem Akamu. - Sonny przystanął na chwilę.
- Kłamiesz. - Warknęła.
- Ciociu, to jest syn Akamu, a nie Sonnyego Hokorii. - Wtrąciła się Aoatea.
Japończycy w końcu dotarli do ściany. Eutanatos oparł się o nią ręką i odetchnął głęboko, nawet tek krótki dystans był dla niego nie lada wyzwaniem.
- Dziękuję. - Kiwnął głową do Ryozo. - Wynieście stąd chłopaka gdy tylko będzie to możliwe. - A wy uwolnijcie jego matkę. - Fabien miał dziwne wrażenie, że ta wypowiedź skierowane była do niego i pani Mathews po mimo, że Sonny wcale na nich nie patrzył.
Dante warknął na zgodę w odpowiedzi.
- Sądzę wilkołak-san, że samo zarzucanie kłamstwa nie jest jeszcze dowodem na nieprawdziwość słów Hokorii-san - wtrącił się Sakamoto.- Tak jak i obwinianie szczeniąt o winy przodków jest dowodem zaślepienia, a nie mądrości. Myślę, że gdy wyjdziemy stąd…- spojrzenie Ryozo skupiło się na Sonny’m. - Trzeba będzie raz na zawsze rozstrzygnąć ten konflikt, nie Hokori-san?
- Gdy stąd wyjdziemy - podkreślił John. - Więc może na razie skupicie się na tym, co nas otacza, a dopiero potem zaczniecie wyjaśniać, kto ma rację. Ustalicie wszystkie koligacje i rodzinne powiązania, ale może wcześniej nas stąd wyciągniecie? Jakaś pomocna dłoń albo co, skoro z tamtej strony nie można rozwalić zapory?
- Czego dokładnie próbowaliście? - spytał Sonny.
- W każdym razie na siłę fizyczną nie ma co liczyć - odparł John. - On już próbował. - Wskazał na wilkołaka.
Wilkołak, który już podczołgał się do nieprzytomnego Oscara przerzucał spojrzenie miedzy Japończykami a Chamberlainem . Nie odzywał. Nie mógł zdecydować kim ma się zająć najpierw, Hokorim czy Chamberlainem.
W końcu zdecydowała. Usiadła z wyraźnym trudem. Położyła sobie głowę Oscara na kolanach i zaczęła czule głaskać coś mówiąc po hawajsku.
Może dobrze, że nie była przy tym, jak oberwał, pomyślał John, wysłuchując skierowanych nie pod jego adresem zapewnień. Ale zatkać uszu nie mógł.
- Popatrzcie!! - Krzyknęła Aoatea Mathews. W ręku trzymała kij i poruszała nim swobodnie w drzwiach do pokoju. - Mogę go wyciągnąć. Być może to jest wyjście z tej pułapki.
- Ja złapię, a ty pociągniesz? - spytał z wyraźnym niedowierzaniem John. - To by było zbyt proste. - Podszedł do drzwi i chwycił kij. - Spróbuj. Może zapora, ściana, czy jak to nazwać, uzna nas za obiekt, który równocześnie jest po obu stronach.
Pokiwała głową na znak, że się zgadza. Jak to zwykle bywa przy zabawie w przeciąganie poczuł szarpnięcie i jego ręka rozpoczęła powoli przesuwać się w kierunku wyjścia. Kobieta po drugiej stronie nie wkładała w tę czynność zbyt dużej siły. A gdy John zbliżył się do bariery nawet zatrzymała się na chwilę.
- Jesteś pewien? - zapytała z obawą w głosie.
- Nie, nie jestem pewien - odparł John. - Równie dobrze może się okazać, że będziesz musiała puścić ten kij. Albo nawet go złamać.
 
Kerm jest offline