Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 09-11-2014, 16:31   #123
Armiel
 
Armiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Armiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputację
- Zróbmy to zanim kolejne wściekłe duchy tu przybędą.- mruknął Ryozo i dodał do Hokorii’ego.- Próbowaliśmy się przebić przez barierę, naruszyć ją kwintesencją… nie próbowaliśmy się przenieść stąd na ziemię. On… - wskazał ruchem głowy Oskara - ...też coś próbował, ale nie wiem co.
Aoatea ciężko wypuściła powietrze z płuc, po czym pociągnęła kij w swoim kierunku, trochę mocniej niż poprzednio. John nie poczuł nic. Zupełnie nic. Żadnego oporu. Żadnego mrowienia. Nic. A jego ręka była po drugiej stronie bariery.
Hokorii uważnie obserwował. co się stanie.
Fabien stanął przy szczenięciu. On nie zapomniał, po co tutaj jest. Bez chłopaka nie opuści tego miejsca.
- No to dalej - powiedział John. - A potem zabiorę ze sobą kolejną osobę.
Nie dodał “jeśli się uda”.
Teraz przejście na drugą stronę nie stanowiło dla Johna problemu.
- Nie wierzyłem, prawdę mówiąc - stwierdził szczerze John. - Daj go, szybko - powiedział do Fabiena.
- Nie za łatwo wam poszło? - Spytała wilkołak z głową Oscara na kolanach. - Mówiliście, że nie możecie wyjść. A tu? Proszę. Udało się bez większego wysiłku.
- No to spróbuj sama - odparował John. - Bez pomocy z zewnątrz.
Fabien podał dzieciaka Johnowi a potem ruszył w ślad za nim. Nadal czujny i nieufny.
Ryozo ruszył z Hokoriim w kierunku młodszej” wilczycy”, sądząc po głosie, i Johna. Spojrzał na drugą leżącą na ziemi i dodał.
- Pomogę jej wstać i przejść, ale co z Oscarem? Chcecie go tu zostawić?
Hokorii pokiwał przecząco głową. I powiedział coś po japońsku.
- Jak sobie chcesz. - Wilkołak podniosła się uprzednio ostrożnie odkładając ciało Oscara. - Hej, przybyszu. - Zwróciła się następnie do Fabiena. - Pomożesz mi? - Ruchem głowy skazała na leżącego na ziemi, nieprzytomnego człowieka.
Fabien warknięciem potwierdził chęć pomocy i podszedł do nieprzytomnego chcąc wynieść go na własnych rękach.
- Na to nie mogę wam pozwolić. - Hokorii wykonał chwiejnie krok w przód. - Zabierzcie chłopaka i odejdźcie stąd.
- Sonny, możesz powiedzieć, o co tu chodzi? - spytał John, który przed momentem przekazał dzieciaka stojącej obok niego “wilczycy”.
Fabien spojrzał na tutejsze wilkołaki, jakby w ich oczach szukał potwierdzenia, co planują. On chciał wydostać stąd szczenię, ale nadal nie miał pewności, czy szpony Żmija, które trzymały jego ducha w swoich bezlitosnych objęciach, puszczą uścisk, gdy tylko stąd wyjdą.
- Chodzi o honor, zemstę i dług… zapewne - stwierdził Ryozo odzywając się cicho. - Hokorii-san tu zostanie, wraz z Oscarem, by zapewne wyjaśnić dawne spory. Wilkołaczyca-san… może również zostać jeśli chce.
Ton jakim mówił Ryozo świadczył o tym, na czym to wyjaśnienie miało polegać. Na walce na śmierć i życie.
Mathews zrobiła zdziwiona minę.
- Honor, teź coś. - Prychnęła gniewnie wilkołak. - On nie ma honoru.
- Oni - Sonny ruchem głowy wskazał na wilkołaki. - uważają, że zabiłem jednego z nich.
- Bo zabiłeś!! - Kobieta-wilk sztywno wymówiła te dwa słowa. - Swojego ponoć najlepszego przyjaciela. Nie wspomniałeś im o tym?
- Już ci mówiłem, że…
- Tak, tak. - Weszła w słowo Japończykowi. - Nie zabiłeś. Tylko, że to ty ostatni byłeś widziany z Akamu. Są świadkowie. - Wilkołak mówiła już spokojniej. - Co? Zdziwiony? Byłeś widziany w jego domu. Po tym jak pobiliście się w barze. Zaprzeczysz temu?
- Nie. - Sonny odparł cicho. - Byłem z nim w chwili jego śmierci.
- A widzisz. - Triumfalnie odprała.
- Akamu zginał walcząc z upadłą istotą, która do swoich niecnych celów wykorzystywała jedną z hawajskich sekt. Nazwy nie pamiętam.
- Doprawdy? - Spytała grotoskowo udając zaskoczenie.
- Kiedy Akamu padł, myślałem, że i jego przeciwnik został pokonany. Ale widzę, ze się pomyliłem. Przez te wszystkie lata tkwił on ukryty tutaj tkając swoją sieć i czekając na odpowiedni moment aby zaatakować i zemścić się.
- I gdzie masz tę swoją upadłą istotę. - Ironia aż nadto wylewała się z tej wypowiedzi.
- Pod twoimi nogami. - Sonny wskazał palcem na leżącego Chamberlaina. - Nie wiem co was łączyło lub też łączy, ale z pewnością twoim to się nie spodoba.
Historia ta była ciekawa. Sakamoto musiał to przyznać. Miał jednak wrażenie, że nie był to ani czas, ani miejsce na takie opowieści. No i bez Sonny’ego… Ryozo i John byli skazani na możliwości tych wilkołaków wędrówkach przez Umbrę. Lub na powrót trudną i niebezpieczną drogą do przejścia ukrytego w ogrodzie posesji Sakamoto.
- Nie bądź śmieszny. - Wilkołak wykrzywiła swój pysk w czymś co zapewne miało być ironicznym uśmiechem. - Nie uratujesz się próbując zwalić winę na kogoś innego.-
Obaj magowie poczuli jak potężne ładunki kwinstesencji spływają do Azjaty. Sonny stał niepewnie na nogach, jego słabość była aż nadto widoczna. Ale gromadząca się wokół niego moc mówiła o czymś innym.
Fabien oddalił się kilka kroków, starając się znaleźć z niesionym na rękach szczenięciem na tyle daleko od potencjalnej walki, ile tylko się dało. Dla niego priorytetem było uratowanie tego dziecka. Nic więcej. Czujny wzrok crinosa wpatrywał się jednocześnie w opuszczone "więzienie".
- To zostało tam - warknął w stronę pozostałych garou. - Skaza Żmija. Czujecie ją? Wszyscy poza pułapką są od niej wolni. Sprawdźcie, starsi.
Ryozo nie bardzo rozumiał czym jest ta skaza Żmija, ale też nie miało to znaczenia. Ryozo stojąc już poza barierą przyglądał się Wilczycy, Oskarowi i Sonny’emu. Wiedział że Hokorii rzuci jakiś czar i czuł że w sumie to była wina Sonny’ego. Zbyt wiele przed nimi zataił. Nie poinformował na temat wydarzeń z przeszłości… i to odbijało się teraz czkawką im wszystkim. Sakamoto mógł jedynie obserwować co się dzieje, choć nie wiedział czy warto było.
- Proponuję stąd się oddalić. Tamta trójka musi rozwiązać dawne sprawy, byłoby nieuprzejmym z naszej strony… interweniować.- zwrócił się do wilkołaków.- Myślę, że lepiej oddalić się z tego miejsca zanim owe… zmory powrócą.
- Chodźmy stąd. - John zgodził z Ryozo. To, co było między Sonnym, Oscarem i wilkopodobną kobietą tamci musieli rozwiązać we własnym zakresie.
- Co to jest ta skaza? - zwrócił się do “ich” wilka.
Fabien spojrzał na niby-ducha.
- Zepsucie ... - przez chwilę szukał właściwego słowa. - ... Złem. Siłą, która przenika Tellurię, nasz świat, Ziemię, i próbuje wszystko wypaczyć, wykoślawić, zdegenerować, zniszczyć.
Theurg w końcu wkroczył na ścieżkę swojego księżyca i czuł się w tej roli tak, jak powinien. Dobrze.
- Żmij jest coraz silniejszy. My garou walczymy z nim, chronimy Tellurię i święte miejsca, ludzi, naturę, duchy, przed jego wpływami. Inaczej wszystko zostanie zatrute, zdewastowane, wyniszczone, wymordowane i wypaczone na podobieństwo zmór i koszmarnych królestw Umbry nad którymi Żmij zdołał już przejąć całkowitą kontrolę. Jesteśmy obrońcami Matki Gai, Żywej Ziemi. Naszą świętą misją jest niszczyć pomiot Żmija gdziekolwiek się wylęgnie. Gdziekolwiek go wytropimy.
Spojrzał w stronę opuszczonego pomieszczenia. Z dawnych "lokatorów" pozostał w nim tylko Chamberline. Nie było więc wątpliwości, kto został naznaczony przez Wroga.
- On - warknął wilkołak. - Musi zginąć. Jest sługusem Żmija.
Fabien spojrzał na Johna i Ryozo.
- Wybaczcie, niby-duchy - pokłonił się niespodziewanie nisko, na tyle, na ile pozwolił mu trzymany w ramionach, bezwładny ciężar. - Źle was oceniłem w niesłusznym gniewie. Konfucjusz powiedział kiedyś: „Człowiek gniewny zawsze jest pełen trucizny”. Dobrze się stało, że nie przelałem trucizny mego gniewu w niewłaściwą stronę.
- Hokorii-san… zamierza zadbać o to by sługus Żmija zginął lub… już nie powrócił. Nie ma silniejszej motywacji niż osobiste porachunki.- stwierdził Ryozo z pewnością w głosie. I ze zmęczeniem. Zbyt dużo go ta wyprawa kosztowała. Zbyt często magyi użył. - Umiesz pomóc dzieciakowi? Trzeba mu pomóc jeszcze. Z naszej trójki to Hokorii-san znał się na uzdrawianiu ciała.
- Próbowałem już wszystkiego, co byłem w stanie wymyślić i wdrożyć w życie - odpowiedział Fabien. - Bez skutku. Obawiam się, niby-duchy, że moja walka odbędzie się gdzie indziej - łeb odwrócił się w stronę pomieszczenia - pułapki. Niszcz pomiot Żmija, gdziekolwiek się rodzi. Muszę pomóc moim braciom i siostrom w walce. Mam prośbę, niby-duchy. Czy zabierzecie stąd nasze szczenię. Wytropię was, jeżeli Gaia pozwoli mi przeżyć tą walkę i odbiorę dziecię. Jeżeli mi pomożecie, będę waszym dłużnikiem, a ja, Goniący Ćmy Marzeń, theurg z plemienia Patrzących Gwiazdy, zrodzony z ludzkiej samicy, zawsze spłacam swoje długi. Muszę iść! Zabierzecie szczenię?
- Metoda eliminacji jest prosta - stwierdził John. - Sonny wyjdzie, a wtedy zobaczymy, czy ów, jak to określasz, pomiot Żmija zostanie w środku. Wtedy będziesz mieć pewność, kogo trzeba zabić. Jeśli nie możesz tego ocenić, będąc obok osoby skażonej, to jedyne wyjście.
- Postaram się go wyrzucić na zewnątrz - warknął Fabien i przekazując bezwładne ciało młodzieńca niby-duchom wskoczył do środka, gdzie rozpoczynała się walka.
 

Ostatnio edytowane przez Armiel : 12-11-2014 o 20:46.
Armiel jest offline