Jak przystało na krasnoluda - i zupełnie nie przystało na zwiadowcę -
Derek sen miał iście kamienny. Gdy coś grzmotnęło w okolicy, otworzył lekko tylko oczy upewniając się że strop nie runął, lub korytarz nie wypełnia się powoli wodą czy gazem, a skoro nie (trudno aby tak było...) - poszedł spać dalej. Sen był zbyt cenny by go marnować na pogaduchy i trzęsienie portami.
Uświadomił sobie, że to w końcu boski Moradin postanowił młotem zaprowadzić na niebie porządek - i dobrze! Oby tylko pod Kopcem nic się nie zawaliło.
Rankiem wstał dość wypoczęty, choć od samego rana chodziło mu dziwne uczucie po głowie.
-
Coś wisi w powietrzu - mruknął, nie wiadomo czy do siebie, czy na użytek stojących blisko. Opatulił się kocem, podszedł do dogasającego ognia i dodał doń kilka gałęzi. Wyciągnął woreczek z zapasem jedzenia na dzień dzisiejszy i westchnął widząc że znów na śniadanie czekają go suchary i paski suszonego mięsa. Postanowił więc skorzystać ze sztuczki, której nauczył się od jednego z kolegów - wlał wodę z bukłaka do kociołka, dodał łyżkę sadła i pokrojone, suszone mięso, po czym pozwolił się zagotować.
Bez hełmu, z goglami na czole mieszając w kociołku wyglądał na alchemika. Brakowało mu tylko fartucha i blizn po poparzeniach...
-
Muły? Pewnie, że da się wytropić. Ale tu wiele tropienia nie będzie - jak każdy spanikowany zwierzak, one też uciekły w znane sobie, bezpieczne miejsce - czyli ostatnia stajnia czy popas - rzekł krasnolud, gdy wyszła sprawa wytropienia zwierzaków -
Choć z drugiej strony, skoro wczoraj niebo płakało ogniem, to jestem w stanie uwierzyć we wszystko.
Zajrzał do kociołka, twarde jak antracyt mięso nabrało miękkości, a oka tłuszczu pływały po powierzchni.
Teraz tylko dodać sucharów, pomyślał - i zrobił. Po kilku minutach miał już do dyspozycji zupę chlebową - może niespecjalnie smaczną, ale ciepłą i dobrze zastępującą twarde, podróżne pieczywo.
Podjadał sobie gdy dotarły do niego słowa o dwóch słońcach.
Ostrożnie spojrzał w niebo, osłaniając oczy ręką - nie uwierzył. Zakrył gogle osłonami z poziomą szparką przeciw śnieżnej ślepocie i znów spojrzał.
Dwa słońca. Jasne jak górnicza lampa na thokkowym oleju. Pacnął ręką w czoło i wypowiedział jedyne co przyszło mu do głowy:
-
Święci górscy, ale się narobiło bigosu...