Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 10-11-2014, 18:37   #23
Autumm
 
Autumm's Avatar
 
Reputacja: 1 Autumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputację
Soundtrack

[MEDIA]http://fc00.deviantart.net/fs71/i/2014/143/1/0/late_afternoon_boat_trip_by_manzanedo-d73omyc.jpg[/MEDIA]

Port Neverwinter witał wchodzący do portu statek skrzekliwym chórem mew, smrodem stojącej, brudnej wody i nieustannym hałasem przekrzykujących się marynarzy, skrzypieniem portowych dźwigów i łopotem buszującego po żaglach wiatru. Ciężka, solidna kupiecka krypa ze zrefowanym żaglem wchodziła do portu ostrożnie, z wysiłkiem ciągnięta przez kilka wiosłowych szalup. Na szerokim, tępym dziobie, wsparta o napięte liny, stała jakaś postać, z zadumą wpatrująca się w powoli zbliżające się wybrzeże.

Światło zachodzącego słońca odbijało się na łysej czaszce postaci, lecz mimo dość nietypowej fryzury nie dało się nie zauważyć, że była to kobieta o ciemniejszej, nieco egzotycznej karnacji i migdałowych, brązowych oczach. Wysoka na prawie sześć stóp i ładnie zaokrąglona we wszystkich właściwych do tego miejscach, ubrana była w eklektyczną mieszankę ciuchów z różnych zakątków świata: wysokie, mocne buty, skórzane spodnie, rozchełstaną na piersi koszulę - odsłaniającą metaliczny połysk skrytej pod ubraniem zbroi - a do tego długi, błękitny ni to mundur, ni to płaszcz, wykończony złotogłowiem. Tatuaże, zamotana pod szyją czerwona apaszka i biegnące skosami bandoliery dodawały tylko pstrokatości tej i tak wyróżniającej się wśród załogi osobie. Przy pasie kołysał się długi rapier w wytartej pochwie, a przez plecy miała przerzucony wypchany marynarski worek i długi "kij" w którym wtajemniczeni mogliby rozpoznać muszkiet - "ognistą laskę" - rzadką i śmiercionośną broń strzelecką, którą potrafili władać tylko nieliczni.

Kobieta paliła fajkę i puszczała z ust niespieszne kółeczka dymu. Jej misja właśnie się kończyła - jako najemniczka "Złamanej Czaszki" odpękała długi kontrakt jako ochrona i przewodnik dla morskiej wyprawy kupieckiej i właśnie wracała... do czegoś, co mogła nazwać domem. Nie żeby tęskniła specjalnie za tym ponurym, okaleczonym miastem - ale choć kochała morze i żeglugę, musiała sama przed sobą przyznać, że przyda jej się nieco odpoczynku od bujającego pokładu i równin słonej wody. Tak dla odmiany można by było przez chwilę poczuć pewny grunt pod stopami.

Zeskoczyła ze statku na kamienne nabrzeże, zanim krypa jeszcze porządnie zacumowała. Kilka rzuconych na wiatr słów pożegnania, ostatnie machnięcia dłonią - i Brzoskwinia zanurzyła się w labirynt wąskich uliczek, starając sobie przypomnieć jak trafić do Czarnystawu i znajdującej się tam rudery - "rodowego gniazda" jej kompanów z Czaszki.


[MEDIA]http://fc06.deviantart.net/fs71/i/2013/096/5/d/mead_hall_by_j_humphries-d4xh6mt.jpg[/MEDIA]

I dupa zbita. Odpoczęła może jeden dzień, wylegując się w czymś co można określić mianem "łóżka" (a nie wąskiej okrętowej koi) i ledwo co zdołała pozbyć się z ubrania i skóry słonego posmaku morza, a już zwierzchnik najemników - sam wiekowy Khergal Talgast - zawołał ją do swojego gabinetu. Niestety nie na prywatne rozmowy w miłej atmosferze, ale na "naradę wojenną", związaną z kabałą, w jaką najwyraźniej wpakowało się kilku łebków z kompanii, kierujących się źle pojętym poczuciem braterstwa. Prócz dwóch głównych sprawców zamieszania - Thubedorfa i Grimbaka - pozostałych twarzy kobieta nie kojarzyła. Nic w sumie dziwnego; więcej czasu spędzała na wodzie, niż na lądzie, a jeśli nawet, poświęcała sporo wolnych chwil na eksperymenty, które skutecznie zabijały wszelkie życie towarzyskie.

Nie miała nic przeciwko nowemu zadaniu - ostatnie tygodnie na statku były wręcz zbyt spokojne i nudne - ale jak zwykle w gronie awanturników rychło doszło do spięć, scysji i *ekhm* emocjonalnej wymiany zdań, mało nie zakończonych rozróbą i mordobiciem. Stadko, które Brzoskwinia dostała "pod opiekę" zaiste stanowiło mieszaninę mocno wybuchową i zdecydowanie wróżyło wiele... zabawy w przyszłości. Podczas posiłku i dyskusji najmniczka szybko oceniła, na kogo może liczyć, a na kim należy szybko położyć kreskę - i przy okazji zgarnęła dla siebie "świeże mięsko" w postaci pałętającego się pod nogami dzieciaka o nieokreślonej płci. W sumie zawsze chciała mieć jakieś zwierzątko, ale większość chowańców nie była dość zaradna, by przetrwać wszystkie przygody Brzoskwini. Bystry szczeniak nie wymagał aż tyle opieki (oprócz - jak szybko odkryła - imponujących kosztów wyżywienia), a była nadzieja, że się do czegoś przyda w przyszłości...

Banda oczywiście nie zamierzała podporządkować się rozkazom krasnoluda - nie byliby przecież sobą, gdyby tak zrobili - i radośnie postanowiła po raz kolejny bawić się szlachetnych rycerzy, tym razem ratując wąskie dupsko jakiejś karczemnej wywłoki. Najemniczka znała duet G&T na tyle dobrze, żeby powstrzymać się przed zbyt gorliwym ich stopowaniem - krasnoludowi i orkowi można było wbić coś do głowy tylko ciężkim młotem, a to i tak ryzykując uszkodzenie tegoż bez większych nadziei na uzyskanie efektów...


[MEDIA]http://i.imgur.com/hOznMLW.jpg[/MEDIA]

Najemna brać opuściła siedzibę Złamanej Czaszki tylko po to by zostać przywitanym przez gęste strugi lodowatego deszczu. Pomimo załamania pogody na brukowanej ulicy panował dość spory ruch. Kupcy, których stać było na zadaszone kramy głośno zachęcali przechodzących mieszczan do rzucenia okiem na ich towary i ewentualnego zakupu. Biznes w Neverwinter kwitł o każdej porze dnia i nocy niezależnie od tego czy padało, czy też nie...

- I tak lecimy na pałę robić burdel? - zagadnęła najemniczka towarzystwo, kiedy wszyscy stali już przed budynkiem, spiesząc się do drogi - W sumie nie mam nic przeciwko, ostatnio nieco zardzewiałam. A przebieranki, o których mówił nasz blady towarzysz, to świetny pomysł. Ja jednak założyłabym ciuszki mintryjczyków. W końcu co złego, to oni, nie? - wyszczerzyła się do czwórki pechowców z wyrokiem.

- Najpierw trzeba by było upolować jednego z tych skurczybyków - stwierdził krasnolud rozglądając się dookoła - Czy to nie dziwnie, że nie ma ich nigdy, gdy są potrzebni?

- Wiedzą o waszych koneksjach z rudzielcem? I od kiedy wisi to pieprzone ogłoszenie? - słowa barbarzyńcy, mimo że dość ostre, ledwo przebijały się przez szum deszczu, który spływał po jego szerokim kapeluszu.

- Wątpię - odparł fechmistrz Verin, który przez ostatnie kilka godzin rzadko się odzywał - Pamiętam, że Etsy przebrała się w mundur straży mintaryjskiej i właśnie dzięki temu udało jej się przedostać do lochów.

- To jest szansa, że nie będzie tam podwójnej pułapki Mintaryjskich... - mruknął na wpół do siebie, na wpół do świata dhampir.

Grupa zakapturzonych najemników ruszyła w stronę portu, gdzie znajdowała się karczma Bezimienny Dom. Dzięki tłumom ludzi na ulicach Neverwinter ich podróż odbyła się bez większych przeszkód. W końcu dotarli do celu, w którym panował względny spokój - o poranku większość statków floty Neverwinter znajdowała się daleko poza miastem patrolując morskie szlaki handlowe. Przy dokach stacjonowały tylko kupieckie jednostki.

W powietrzu unosił się smród ryb, słychać głośny skrzek mew i szum morza. W porcie nie było zbyt wielu osób. Po nabrzeżu kręciło się co prawda kilkudziesięciu marynarzy zajętych ładowaniem beczek z prowiantem na statki, ale zważywszy na rozmiar portu niebyły to jakieś tłumy. W oddali było widać spowitą w strugach deszczu karczmę Bezimienny Dom.

- No proszę... - powiedział Randal - Naprawili drzwi.

- Może dlatego chcą ją sprzedać, żeby za remont zapłacić. - zasugerował cicho Gary.

- Nie powinnam walczyć w budynkach, względy religijne - ziewnęła Brzoskwinia - Może lepiej zaczaić się na kupca tego waszego rudego cuda, jak je będzie holował do domu? Mniej oczu, więcej miejsca… I duużo mniej świadków szukających zbiegłej niewolnicy. Mhm?

Eydis nagle zapragnęła coś zniszczyć, gdy zaproponowano jej wcześniejszy pomysł. Jednak nie objawiło się to w żaden sposób. Nawet nie mrugnęła, a na twarzy nie drgnął żaden mięsień.

- Plus jeden bogaty ród z Never, próbujący odzyskać swoją własność. Pewnie, wyśmienity pomysł. Pomyśl o haczykach. - odparł dhampir Brzoskwince. Były powody, czemu Szept ignorował wcześniej ten pomysł.

- Bogate rody nie kupują wybrakowanych dziewek po karczmach, tylko od razu zamawiają cały statek jakiś egzotycznych piękności - najemniczka podłubała w zębie - A jeśli nawet, to się go przy okazji z monetek skroi - dorzuciła - Ja jakoś nie mam ochoty swojej pięknej buzi oglądać na plakatach. Lusterko mi wystarczy, a rysownicy mogą nie oddać całego mojego nieodpartego uroku. Aukcja to za dużo oczu. Albo przed, albo po. Nie w trakcie, bynajmniej.

- A może jakiś rekonesans? - zaproponował Marcel. - Nie powiem, rzucanie się na oślep w niebezpieczeństwo, ryzykowanie życia i zdrowia dla panny w opałach ma swój urok, ale jakoś mnie to nie pociąga. Może to nie mój dzień. Rozegrajmy to mądrze, drodzy państwo.

- Rozsądek i rozwaga są przereklamowane. Po prostu zlokalizujmy ją i wyciągnijmy. Zapewnicie mi dywersję to bez problemu zgubię pościg, a jeśli to nie jest jakaś tłusta krowa to zabiorę ją ze sobą - zaproponowała Eydis neutralnym tonem, szczerze mając ochotę kogoś dziś zabić.

- Taaak, bardzo przereklamowane - zripostował chłopak. - Podobnie jak komplet uzębienia i posiadanie wszystkich kończyn.

- Ja nie wątpię w swe możliwości - skontrowała Eydis - Nadmierne komplikowanie prostych rzeczy jest metodą słabych. Gdy silni tego próbują często prowadzi to do porażki. Tu sytuacja jest prosta. Wchodzimy, wyciągamy ją i znikamy. Tłum ludzi nie stanowi problemu, gdy każda ściana jest mi wystarczająca do poruszania się.

- Jasna sprawa. Plan mi się podoba - Brzoskiwnia wyciągnęła dłoń, by poklepać Eydis po ramieniu - To nasza zębata przyjaciółka pójdzie zrobić co trzeba, a my obstawiamy wszystkie uliczki w bezpiecznej odległości, najlepiej parami. Jak coś się będzie działo, to zdążymy uciec i zostawić ją samą ze strażą. Trzeba tylko ustalić punkt zbiórki. Ja biorę smarkacza i kogoś, kto umie łazić po dachach…

- Również nie wątpię w twe możliwości, droga Eydis, ale ja z tych słabych - Marcel pomachał kościstą dłonią dla emfazy - Co lubią nadmierne komplikowanie prostych rzeczy. Dlatego oponować nie zamierzam, jeśli większość zechce rzucić się na łeb, na szyję. Przynajmniej będę mieć przyjemność z mówienia “a nie mówiłem”, gdy będę was cerować.

- Możemy zrobić jak proponuje ta strzelec-czarodziejka - zgodziła się Eydis - Jednak oczekuję jasnej deklaracji, czy w razie kłopotów, mogę liczyć na wasza pomoc czy nie. Jeśli nie, to chcę za to dwie trzecie waszego wynagrodzenia za tę pojedynczą akcję. Jak nie pasuje to wymyślcie inny plan.

- Oczekiwanie pomocy to domena słabych. Jakbyś była tak silna, jak deklarujesz, to byś dała radę sama. - Brzoskwinia uśmiechnęła się promiennie. - A złoto to ja bym też chciała. Dużo złota. Niestety, jak widać mamy tylko deszcz, rude kurwy i mnóstwo niesnasek...

Eydis prychnęła rozbawiona.

- Jeśli jesteś w czymś dobra to nigdy nie rób tego za darmo. Khergal prawdopodobnie nam zapłaci za to, skoro ta dziewczyna była jedną z was i dała się złapać ratując wam zady. Podtrzymuje co powiedziałam.

- Nie jest najemniczką, ale przysłużyła się sprawie - odparł Grimbak, którego przerośnięta klatka piersiowa znajdowała się na wysokości głowy kobiety. - Choćby dlatego warto ją uratować, a jeśli Talgast nam jeszcze za to zapłaci… - wojownik nie dokończył zdania, bo wszedł mu w słowo zaklinacz.

- Magia - mruknął Marcel, który od paru chwil przyglądał się karczmie z grymasem na twarzy. Odwrócił się w stronę towarzyszy. - Mają tam magiczne przedmioty. Całkiem sporo, bo i energii jest niemało.

- Wiesz gdzie są dokładnie? - zapytał Thubedorf, które przez ostatnie kilka minut nie odzywał się zbyt często. - Etsy miała przy sobie taki mały zaklęty wisiorek, którym potrafiła podawać piwo bez jego dotykania. Świetna zabawka, właśnie dla tych magicznych popisów tam przychodziłem.

- Doprawdy? - brwi zaklinacza uniosły się nieznacznie. - Tak się składa, że takie cacuszko właśnie tam jest. Na poddaszu. Najpewniej bez właścicielki, bo jest takie powiedzenie, o wkładaniu wszystkich jaj do jednego kosza...

- Nie zdziwiłbym się, gdyby ten cymbał Greg o tym wszystkim zapomniał - odparł krasnolud. - Etsy pewnie z nerwów też pewnie o nim zapomniała… - parsknął śmiechem.

- Jedyne, co mogę potwierdzić, to to, że zabawka panny Etsy jest tam na bank. - Marcel wzruszył ramionami. - Co do reszty nie mam zielonego pojęcia. Może być wiele słabszych przedmiotów, może być jeden, a konkretny. Jedno jest pewne - tanie to one nie są.

Słysząc te relacje Eydis sama też skupiła się na swych możliwościach i rozszerzyła swe widzenie o magię, by wynaleźć to o czym mowa.

- Też to widzę. Więc jak? Mam to robić sama?

- A może by tak tę mała kunę wrzucić przez okno, by ta mogła się lepiej rozejrzeć? - wtrącił się Verin, skinięciem wskazując stojącą nieopodal Nel.

- Słyszysz Pchło? Jest robota! - ucieszyła się Brzoskwinia. - No to wy się kłóćcie, a ja idę na mały szaber. Spotykamy się przy rzecznej przystani. Ja z fantami, wy z dziewką. Baj, baj! Bawcie się grzecznie! - pomachała ręką i pociągnęła Nel za kołnierz, znikając w uliczce. Zamierzała poszukać jakiegoś w miarę oddalonego od gospody budynku, a potem wspinać się na jego dach, żeby w spokoju przejść do “Domu”.

- Nigdzie same nie pójdziecie - wtrącił się krasnolud i razem z półorkiem ruszyli jej śladem. Marcel natomiast stał w miejscu, z rozdziawioną gębą wpatrując się w efekt, wywołany przez jego rewelacje dotyczące karczemnego poddasza. Powinien był to przewidzieć i teraz pluł sobie w brodę, że nie utrzymał języka za zębami. No, ale rozlane mleko i te sprawy... Zaklinacz westchnął ciężko i ruszył w stronę “Domu”.

Eydis spojrzała w niebo z rozczarowaniem. Liczyła na zarobek, ale też nie zamierzała być druga. Wymruczała inkantację i rozmyła się w powietrzu, po czym skierowała do budynku. Do swojej lewitacji potrzebowała jedynie powierzchni w zasięgu ręki, bądź kilkunastu cali pod nogami. Ściany się do nich zaliczały, toteż błyskawicznie dostała się do jednego z okien prowadzących do środka.

Jeszcze raz tylko poświęciła chwilę by, teraz z bliska, przyjrzeć się magicznej aurze, czy nie jest tu ustawione zaklęcie alarmu, a potem w głąb samego pomieszczenia, sprawdzając czy jest tu cel ich eskapady.


[MEDIA]http://i.imgur.com/3Q0IB5n.jpg[/MEDIA]

- Nie chcę was zniechęcać, ale Grimabki średnio nadają się do łażenia po dachach. - w bocznej uliczce Brzoskiwnia zrzuciła na ziemię plecak i wydobyła z niego zwój liny. - Lepiej przypilnuj, żeby tej rudej nie stała się krzywda, jak wpadnie tam to nabzdyczone "coś". - doczepiła hak do liny i zakręciła nim kilka razy - Nikt postronny nie idzie?

- Rzucaj, tylko ino uważaj z tym dzieciakiem - powiedział krasnolud. - Najpierw trzeba by okno otworzyć zanim go tam wrzucimy. Gdzie ten laluś co się na zaklęciach zna?

- A po co? Magia to przeżytek, liczy się technologia! - najemniczka rozbujała linę i zarzuciła ją na upatrzoną część dachu, a potem szarpnięciem sprawdziła, czy trzyma - Idę ja, Pchła… i ewentualnie ktoś lekki… lekki. Wybacz Grimbak. Nie tym razem.

- Jeśli ta twoja *technologia* - Thubedorf splunął na ziemię z wyraźnym obrzydzeniem - Bezgłośnie otworzy nam okno to zwracam honor. Będziemy na was czekać przed karczmą. Pośpieszcie się… - z tymi słowami obaj wojownicy oddalili się.

- Spokojnie jak na wojnie. Poczekamy aż tamte głupeczki zrobią tumlut i wybijemy okno. Rabowałam niejedną świątynię… jak pali się ołtarz, to nikt nie patrzy na okna - zaśmiała się Brzoskiwnia i zaczęła wchodzić po linie - No, szybko, robaczki. Nie będę czekać, bo mi lina moknie.

- Niech ci moknie nawet ogon. - rzucił Szept wspinając się za kobietą po linie.

- Uroczy komplement. Musisz mieć szalone powodzenie u kobiet z ogonami. - Brzoskiwnia dotarła do krawędzi i wyjrzała ostrożnie, patrząc czy na dachu nie ma jakiegoś towarzystwa.

- Czysto - zameldowała i podała rękę kolejnej wchodzącej osobie. Kiedy wszyscy się wgramolili, odczepiła hak i zwinęła linę do plecaka. - Karczma jest tam.. czeka nas trochę łażenia - wskazała palcem i ruszyła po śliskiej powierzchni, balansując ciałem.

Dotarcie do celu nie zajęło trójce najemników wiele czasu. Brzoskwinia zatrzymała się dach wcześniej, niż góra karczmy. Nie zamierzała bezsensownie ryzykować, a jej towarzysze wręcz rwali się do walki. Spojrzała na rozpościerający się wokół widok. Z komina "Domu" wił się szary wąż dymu.

- Palą. Świetnie. To ja też. - Brzoskwinia oparła się o komin i wygrzebała z zanadrza fajkę i woreczek z tytoniem, a potem zaczęła z pietyzmem nabijać lulkę. - No to czekamy… Niech ktoś rzuci okiem na uliczkę raz na jakiś czas - ziewnęła i puściła z ust kółeczko dymu, gestem przekazując fajkę kolejnej osobie.

- Nie, dzięki, wolę się truć ludźmi. - odparł barbarzyńca stając na dachu niedaleko kobiety i kręcąc głową, gdy ta podała w jego stronę fajkę.

- Pchło? - kobieta przesunęła rękę w kierunku Nel. - Palenie pomaga urosnąć…

Gary nie czekając już dłużej skoczył na drugi dach, lądując dość zwinnie i w miarę cicho. Nie minęło wiele czasu, jak w karczmie wybuchło zamieszanie.

- Oho - Brzoskwinia uniosła brew, słysząc dochodzący z dołu tumult. - Zaczyna się…


Soundtrack

[MEDIA]http://fc02.deviantart.net/fs70/i/2014/072/1/f/thief___the_city_by_matlatart-d7a0u8q.jpg[/MEDIA]

Walka na dachu była szybka, brutalna i... zaskakująca. Najemniczka, schowana częściowo za kominem, miała dobry widok na to, co działo się na górze karczmy. Najpierw przez okienko wyprysnęła Eydis, niosąc na plecach jakieś zwłoki, a zraz za nią Gary, goniony przez dwóch oprychów. Dzikuska nawet nie obejrzawszy się, zniknęła za krawędzią dachu, a Szept, wykonawszy jakiś dziwaczny taniec przy jednym ze zbójów, podążył rychło jej śladem, zostawiając Brzoskwinię samą z wkurzonymi drabami. Po wcześniejszym puszeniu się i "wymachiwaniu szabelką" kobieta spodziewała się po towarzyszach o wiele więcej. Cóż, niektórzy dobrzy byli wyłącznie w gębie. Za nią za to przemawiała broń - przyłożyła więc muszkiet do oka i bez namysłu palnęła w łeb najbliższej stojącego typka...

Kilka strzałów (i bełtów) później było już po wszystkim. Jednego rannego wroga dobiła Nel, niespodziewanie ujawniając talent do posługiwania się procą; drugi zdołał przedostał się na "brzoskwiniowy" dach i zamierzył się na dzieciaka młotem, ale najemniczka szybko wybiła mu ten pomysł z głowy - dosłownie. W końcu kilka gramów ołowiu w czaszce, wystrzelone niemal z przyłożenia, może zrobić wiele w kwestii zmiany zdania... nawet dotyczącego tak poważnego tematu jak życie.

- No i wyszło kto jest tchórzem… i ucieka przed dwoma niegroźnymi patałachami. - zaśmiała się Brzoskwinia, z sapnięciem wyrywając tkwiący w ramieniu bełt. Skrzywiła się i odrzuciła pocisk daleko od siebie. Widziała, co dzieje się niżej w uliczce, więc o los pozostałych najemników była spokojna… z wyjątkiem Etsy, bo kto wiedział, czy oszalała banshee nie pożre jej gdzieś w ciemnym zaułku?

- Ten jest twój, Pchło. Częstuj się - wskazała na zwłoki bandziora z rozwaloną głową - Ja idę zobaczyć czy czasem w karczmie jakieś złoto nie potrzebuje mojej pomocy! - przeskoczyła na drugi dach i pochyliła się nad ciałem prowodyra, sprawdzając, czy nie ma czasem czegoś cennego. Miał nieco złomu, ale tylko kilka rzeczy zainteresowało kobietę; nie miała wszak warsztatu kowalskiego, by targać cały ten metal, jednak magiczne przedmioty, złoto i lecznicza mikstura szybko zmieniły właściciela na bardziej fortunnego.

Kiedy skończyła szaber na zwłokach, zanurkowała przez okienko do wewnątrz. Poświęciła chwilę na rozejrzenie się po pokojach i ze zdumieniem odkryła dwa zwierzaki: czarnego jak noc kociaka i małego psa, które przerażone schowały się pod łóżkiem, zapewne przestraszone ogniem i hałasem. Nie namyślając się długo, capnęła każdego ze szczeniaków i zbiegła na dół. Płomienie już nieźle huczały w drewnianym budynku, a dym snuł się coraz gęstszą chmurą. Najemniczka z kopa potraktowała frontowe drzwi od karczmy i trzymając pewnie oba zwierzaki wypadła na zewnątrz.

- Skończyliście się już nimi miziać? - spytała towarzyszy stojących nad rozczłonkowanymi zwłokami - To lepiej zmiatajmy, bo jak zagotuje się krasnoludzka gorzała, to cały kwartał wyleci w powietrze…

I nie czekając na odpowiedź, pognała do miejsca zbiórki. Nie oglądała się za siebie, na trawioną pożarem budę, tylko w duchu wyczekując solidnego pierdolnięcia. Przygoda z nową załogą zapowiadała się już teraz ciekawie... a to dopiero początek! Może z takimi szajbusami udałoby się jej zrealizować odwieczne marzenie o zostaniu piratką...?

Brzoskwinia uśmiechnęła się do siebie i skręciła w uliczkę prowadzącą do kanałów.
 
__________________
"Polecam inteligentną i terminową graczkę. I tylko graczkę. Jak z każdą kobietą - dyskusja jest bezcelowa - wie lepiej i ma rację nawet jak się myli." ~ by Aschaar [banned] 02.06.2014
Nieobecna 28.04 - 01.05!

Ostatnio edytowane przez Autumm : 12-11-2014 o 15:10.
Autumm jest offline