Zawartość talerzy znikała jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, a do stolika (za waszym przyzwoleniem) przysiadła się kobieta, którą otaczała prawdziwa sfora psów. Część ze zwierząt niezbyt zainteresowana rozmową dała dyla na zewnątrz, jednak młodsze z nich wciąż snuły się w pobliżu pani. Kobieta na oko nie przekroczyła trzydziestki, jednak spojrzenie bystrych, zielonych oczu zdradzało pewne doświadczenie życiowe.
-
Nazywam się Klara Fer i co prawda poluję, ale głównie po to, by szkolić psy. Połowa psów w Przesiece pochodzi z mojej hodowli, a słynne posokowce Ferów służą hen daleko na Północy, ponoć nawet w Marchiach – kobieta nie kryła się z dumą. -
Odziedziczyłam hodowlę po ojcu, ten po swoim ojcu i tak do piątego pokolenia. Kocham te bestyje! – mówiąc to podrapała za uchem jednego ze szczeniaków, a cała reszta zaczęła piszczeć, domagając się pieszczot. -
Znam Las, chociaż nie tak dobrze jak Dan. Gdybym miała wskazać wam miejsce, w którym zalęgły się koboldy zabrałabym was do Polany Białych Kamieni. Zazwyczaj omijam ją szerokim łukiem, z resztą jak większość tropicieli. Coś dziwnego wisi tam w powietrzu. Myślałam też o starym strumieniu. Pełno tam jam, nor i zapadlin, a chyba takie rzeczy są w guście szczekających gadów, prawda? Problem jest taki, że od dwóch lat grasuje tam wyjątkowo zły brunatny niedźwiedź. Paru próbowało go ucapić, ale to nie taki proste – zwłaszcza, że Wielebna Ora zabrania korzystania z wnyków i sideł. Poza tym, gdyby moje psy podchwyciły koboldzi trop, byłoby znacznie łatwiej.
Kręcące się po karczmie dzieciaki wybiegły na podwórko, krzycząc coś o “zabawie w krasnoludy i koboldy”. Klara uśmiechnęła się pod nosem:
-
Nasze skarby. Musimy ich strzec jak oka w głowie i to nasz najświętszy obowiązek! Co do małej, którą tak polubiłeś, panie Fili, to nie jest moją córką. Dziewczynka mieszka razem z matką (Lidią, pomocnicą w składzie handlowym). Urocze z niej stworzonko.
Potężne uderzenie w drzwi przerwało rozmowę. Do środka wparował rosły facet, o włosach spiętych w kitę. Oczy miał przekrwione i podkrążone, ciężko dyszał i nerwowo rozglądał się w koło.
Athlen, który w międzyczasie doczłapał się na śniadanie, rozpoznał
Obrena, męża
Alicji.
Dostrzegł także siekierę w jego rękach.