- Nie martw się, kapitanie! - klepnięcie w plecy niemal przewróciło trzęsącego portkami marynarza. - Uwiniemy się w try miga ze sprawdzeniem, czy komuś udało się przeżyć, ale najwyraźniej będziecie musieli poczekać, aż pochowamy tych nieszczęśników. Nie godzi się ich zostawić tutaj krukom i wilkom na pożarcie. - Wyjaśnił kapitanowi.
Nie wspominał przy tym, że miał nadzieję zaprzyjaźnić się nieco z tymi błyszczącymi krążkami metalu, które bestyje jakoweś pozostawiły zadowalając się jeno mordowaniem nieszczęśników podróżujących dyliżansem. W tym celu dobrze byłoby, gdyby marynarze mieli inne zajęcie, niźli patrzenie ich czwórce na ręce. - Dobrze, że kapłan z nami płynie, to i modlitwę jaką zmówi za dusze ofiar. A wy, z łaski swojej, każcie ludziom dół jaki wykopać, byśmy mogli ciała doń złożyć. - Dodał. - No, czas na nas, nie każmy martwym czekać na wstąpienie do ogrodów Morra - mówiąc to ruszył całkiem raźnym krokiem w stronę rozbitego powozu. Nie zapominał przy tym o trzymaniu łuku i strzały w pogotowiu - na wilki i na bardziej rozumne istoty żywiące się padliną.
__________________ I used to be an adventurer like you, but then I took an arrow to the knee... |