Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 07-11-2014, 09:30   #170
Sayane
 
Sayane's Avatar
 
Reputacja: 1 Sayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputację
Post Rozdział Drugi. Dolina Lodowego Wichru. 10 Tarsakh (Śródzimie), 1358 DR, Roku Cieni

Dolina Lodowego Wichru
10 Tarsakh, późne popołudnie




Rozmowa z Dai’nan Springflower i Arlą Hightower nie była może zbyt owocna dla podróżnych, ale przynajmniej dowiedzieli się, że ich bliscy są cali i zdrowi, a miasto i pobliskie sadyby w miarę bezpieczne. Shando zaś, którego los Ybn i okolicy ani ziębił, ani grzał (a obecnie raczej to pierwsze), uzyskał kilka odpowiedzi i nowych zagadek odnośnie znalezionych przez siebie artefktów, na chwilę obecną był więc względnie usatysfakcjonowany. Na powrót zapakowano na wierzchowce namioty, posłania i garnki (uprzednio wylizawszy te ostatnie do czysta) i wyruszono w stronę wznoszących się na horyzoncie szczytów. Tibor nalegał by na noc wjechali już w góry i poszukali jakiejś jaskini, czy choćby zdatnego do noclegu parowu. Nie uśmiechało mu się nocowanie na otwartej przestrzeni, a wizja nadchodzących ze wszystkich stron nieumarłych nie uśmiechała się także reszcie, toteż wszyscy popędzali konie, a Grzmot wydłużał krok. Przez pewien czas wszyscy debatowali czy ruszyć w stronę doliny magicznej, czy też zrujnowanej; ponieważ jednak póki co trasy się pokrywały dylemat rozwiązywał się sam. Dzięki magicznej lasce znaleźli właściwe miejsce by wejść w Grzbiet Świata (ku niewymownej uldze Shando, dla którego - mimo niezłej umiejętności czytania map - wszystkie wzniesienia i szczeliny wyglądało jednako), potem zaś zaczęli wspinać się łagodnie w górę.
- Tylko niech wam żadne durne pomysły do łbów nie strzelą - ostrzegła na wstępie Kostrzewa. - Co prawda do roztopów jeszcze chwila, ale i tak starczy czasem jeden nieopatrzny krzyk by zwalić nam lawinę na głowy.

Wędrówka wśród ośnieżonymi skał była nowością dla wszystkich prócz druidki i Grzmota. Mimo parskania koni, ciężkich oddechów (miejscami musieli zsiadać z koni i je prowadzić), skrzypienia śniegu pod stopami i kopytami, pobrzękiwania ekwipunku i okazjonalnego wycia wiatru w szczelinach podróżni mieli wrażenie jakby wszechobecna biel tłumiła, wsysała wręcz wszystkie dźwięki. Było zimno, jeszcze zimniej niż wcześniej, choć Mara nie sądziła, że to w ogóle możliwe. Zabezpieczony od mrozu czarem Kostrzewy Shando pożyczył jej płaszcz, ale i tak kostniały jej dłonie i palce u stóp, a nosa i policzków nie czuła prawie wcale. Za radą druidki wszyscy natarli sobie odsłonięte części twarzy gęsim tłuszczem z burrowych zapasów - nie było to zbyt przyjemne, ale choć trochę chroniło skórę przed odmrożeniami.

Między szczytami mrok zdawał się zapadać jeszcze szybciej niż w tundrze, toteż nim pierwsze cienie położyły się na ziemi Shando trzeci i ostatni raz użył laski by pokazała kierunek najbliższej dziury w ziemi. Wszyscy byli zmęczeni i mimo prób zachowania czujności wpatrywali się głównie w ziemię. Krótki sen, odniesione rany, osłabienie wywołane mocą zjaw i ciągła jazda, do której nikt z wędrowców nie był przyzwyczajony (a niektórzy się odzwyczaili) dały się wszystkim we znaki. Nawet wierzchowce i psy szły ze spuszczonymi łbami, a Wredota kiwała się sennie na łęku siodła.

Pewnie dlatego nie tylko idący na przedzie Var, ale nawet Kostrzewa i Mara zauważyły kładący się na ziemi, szybko poruszający się cień. Ludzki cień.



Grzmot spojrzał na cień, a później w górę... i sięgnął po miecz. Unosząca się nad drużyną istota bynajmniej nie przypominała człowieka, którego cień rzucała - wielkie na ponad dwa metry orle ciało i potężne szpony nie zachęcały do kontaktu. Najgorsza jednak była głowa - reniferopodobny, najeżony ostrymi zębami fioletowy pysk i wielkie zakrzywione rogi mogły się przyśnić tylko w najbardziej wypatrzonych koszmarach. Widząc, że została zauważoną ptasiopodobna istota ryknęła przeraźliwie i wzorem wszystkich drapieżników rzuciła się na najsłabszą istotę w atakowanym stadzie - na Marę.




Okutana w futro dziewczyna zdążyła jedynie spojrzeć niebezpieczeństwu prosto w pysk - olbrzymi potwór spadł na nią z wysoka i wbił jej potężne szpony w ramiona. Mara poczuła przeszywający ból gdy pazury przebiły ubranie i skórę, i wbiły się w kości. Sekundę później omal nie straciła przytomności gdy ptak-nie ptak poderwał się w górę mocno waląc skrzydłami i unosząc ją ze sobą. Miała wrażenie, jak gdyby ktoś żywcem wyrywał jej ręce. Strzyga podskoczył z warkotem próbując dosięgnąć wroga - bezskutecznie. Przerażony muł zaklinaczki kwiknął i zawrócił, pędząc w dół zbocza, zaś Węgielek z piskiem schował się do burrowego kociołka.



 
Sayane jest offline