Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 13-11-2014, 18:57   #173
Autumm
 
Autumm's Avatar
 
Reputacja: 1 Autumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputację

Tymczasem Strzyga wraz z Ferengiem warczeli i ujadali, doskakując i odskakując od oblepionego zawartością plączonożnego worka potwora, lecz ten nie zwracał na nich zupełnie uwagi. Zamiast tego rzucił się na Burra waląc skrzydłami i kłapiąc fioletowawą paszczą. Jedno ze skrzydeł dosięgnęło niziołka, który jak uderzony kafarem poleciał do tyłu i rymsnął w kupę śniegu - zaraz obok sporego głazu, o który mógł sobie rozbić głowę. Okazję wykorzystał Tibor ponownie szarżując z włócznią. Mimo, że był pewien trafienia wydawało się, jakby uderzył w skałę, a potwór lekkim obrotem ciała z łatwością uniknął próby przyszpilenia. Widząc szarpiące się na ziemi jelenioptaki koń Shanda najwyraźniej uznał, że najwyższy czas dołączyć do uciekających towarzyszy. Jedyne co mógł zrobić calishyta to ułatwić sobie miękkie lądowanie, zaś jego wierzchowiec pognał za koniem niziołka.

Czarodziej zeskoczył z konia zły, że szarpnięcie rumaka zepsuło mu niełatwy strzał, jedyne co zdążył to upuścić kuszę w śnieg i chwycić kij. Wylądował dobrze, na lekko ugiętych kolanach zagłębiając się w śniegu. Chwycił różdżkę lewą ręką otaczając się niewidocznym pancerzem utkanym z mocy, żałując jednocześnie że zabrakło mu ognistych zaklęć, które przepędziłyby potwory... chyba że…

- Mara! Perła! - krzyknął do niej, nie zauważając, że zużyła przed chwilą Ognisty Grotu Kelgore'a, który czarodziej zaklął w jej klejnot jeszcze w Kaledonie. Dopiero swąd płonącego pierza uświadomił mu ten fakt.

~ To już? Koniec? - Burra napadły czarne i nieco dramatyczne myśli. Oberwał porządnie, dałby sobie rękę uciąć że maczugą. Pofrunął w tył i poszorował po śniegu. Otworzył oczy. Nie! Trzeba działać, przecież tam inni… Zerwał się na nogi i o dziwo naprawdę zerwał się. Czyli obrażenia nie były takie wielkie. Ciemniało mu przed oczami, to fakt. Ale przecież Mara oberwała dużo gorzej. Rozglądnął się błyskawicznie i wyjął zza pasa kolejne ustrojstwo które chomikował na takie okazje. Ostatnia fiolka z alchemicznym ogniem.

- Uwaga, rzucam! - wydarł się ostrzegawczo, tak by zwierzaki i ludzie mogły się choć trochę odsunąć, po czym cisnął naczynko w tego samego bydlaka. I pewnie by spudłował, bo w chwili rzutu obite żebra na prawdę dały mu się we znaki (po rzucie niziołkowi pociemniało w oczach z bólu i znów klapnął na ziemię), gdyby nie to, że potwór - chyba rozumiejąc o czym mowa - również chciał uskoczyć z linii ognia i nadział się rogami wprost na lecącą krzywo flaszkę. Pierwszy wybuch nie zrobił na nim wrażenia - w końcu rogi to rogi - lecz sekundę później alchemiczna substancja rozlała mu się po grzbiecie, a resztki zawartości plączonożnego worka płonęły jak suche szczapy, wspomagając mały pożar. Tibor zamachnął się włócznią, lecz nie było łatwo trafić rzucające się na wszystkie strony ptaszydło, które próbowało zgasić płomienie tarzając się w śniegu.

Mara jęknęła bezradnie kiedy zdała sobie sprawę, że włócznia Tibora nie uczyniła bestii najmniejszej krzywdy. Jak mają walczyć z czymś co ma tak twardą skórę? Co tym bardziej ma zrobić ona, która potencjał waleczny ma równie wysoki co trzynoga koza…

Nadal leżąc w śniegu i dychając ciężko, bo ból spłycał oddech i przywoływał przed oczy ciemne plamki, zebrała się w sobie i złożyła z nabożnością palce. “Castro” - pojedyncze słowo, ledwo słyszalne, opuściło jej usta, pomogło się skupić, związać moc i przepuścić ją przez palce a później wypchnąć dalej, iskrzącym się wektorem pędząc w kierunku przeciwnika i trafiając go w kuper. Oby “promień osłabienia” rzeczywiście go osłabił…
Może przez tą kupę pierza i grubą skórę Tiborowa włócznia wreszcie się przebije. Nie mając już w zanadrzu czaru, który uznałaby za użyteczny, Mara sięgnęła po zawieszoną na plecach kuszę i zajęła się naciąganiem nań bełtu. Niestety ból skutecznie uniemożliwił jej posłużenie się zdobyczną bronią. Strzyga za to zaszarżował wściekle wbijając szczęki w ptasią gardziel i dosłownie się na niej uwieszając jakby jego szczęki zwarły się bezpowrotnie. Tarzający się po ziemi ptak szarpnął się raz i drugi, przygniatając wilka swoim ciężarem i chowaniec musiał puścić zdobycz - został mu tylko pysk pełen piór. Tibor skorzystał z okazji by zaatakować ponownie, a potem jeszcze raz i jeszcze raz, jednakże zdołał już dostrzec, że włócznia jest zupełnie nieefektywna wobec dziwacznej bestii, która zdecydowanie chciała zrobić sobie z Burra i Mary kolację. Psowate szczekały zajadle, wzmagając bitewny zamęt.

Szarżując na zwróconego ku Tiborowi ptasiora Shando zamierzał uderzyć w kręgosłup, choć gruba warstwa piór nie obiecywała tu sukcesu. Ogień alchemiczny, który niziołek wrzucił bestii na głowę dał mu jednak inny pomysł. Wyciągnął butlę z kwasem, podbiegł jak najbliżej i cisnął żrącą tynkturę w pierzaste draństwo. Butla spadła przed potworem, obryzgując go swoją zawartością, trafienie nie tak dobre jak niziołkowe, ale oby ból zaczął przemawiać bestii do rozsądku i by choć zaczęła uciekać…

Niestety nadzieje calishyty okazały się płonne. Potwór był całkiem żywotny i ani myślał rezygnować z posiłku. Zupełnie też nie przejmował się uwięzionym w sieci kompanem. W takim wypadku czarodziej chwycił magiczny kostur, doskoczył i z całych sił przywalił ptasiorowi w zad. O, to dopiero zrobiło na potworze wrażenie - istota ryknęła, ostatkiem sił rzuciła się w stronę mężczyzny z zamiarem nadziania go na rogi… po czym padła martwa.



Zziajany Oestergaard rozejrzał się, odrzucił włócznię i przyskoczył do Mary, pospiesznie badając jej obrażenia. Jaki by nie był poirytowany własnym brakiem skuteczności to najważniejsze że wszyscy przeżyli… przynajmniej z tego co widział.
- Sprawdźcie co z Kostrzewą! Pilnujcie nieba! - krzyknął i z trudem powstrzymał się od przekleństw widząc rany na ramionach dziewczynki.
- Na razie opatrzę cię, jeśli ktoś gorzej nie ucierpiał spróbuję cię uzdrowić - wychrypiał sięgając po zestaw uzdrowiciela i pochylając się nad ranami.

Dziewczynka pociągała nosem i lekko pochlipywała z bólu i nie do końca do niej docierały słowa kapłana. Dopiero jak zaczął ją rozdziewać z płaszcza i kolejnych warstw swetrów, koszulin i bluzek aby się dogrzebać do rozoranych głęboko ramion zaczęła współpracować choć wcale się nie przestała mazać, wręcz przeciwnie, z jej oczu buchały coraz gęstsze strugi łez, które w oka mgnieniu stygły na mrozie zostawiając na policzkach rudzielca siateczkę czerwonych pękających naczynek.
- Nie dość… że boli… to jeszcze… zimno! - żaliła się w głos.

Druidka zjawiła się na pobojowisku krótko po tym, jak zaciekła walka ustała. Miała krzywą minę, wskazującą na fakt, że obiła sobie to i owo galopując na koniu, ale prowadziła ze sobą muła Mary z dobytkiem drużyny i wierzchowca kapłana. Szybko oceniła stan zdrowia kompanów - unosząc lekko brwi na Tibora “dobierającego” się do półnagiej dziewczynki - i policzyła wierzchowce… których stan obchodził ją w tej chwili dużo bardziej.

- Nikt więcej nie jest ranny? - spytała - Jak sobie poradzisz, to pojadę jeszcze po naszych dwóch czworonożnych uciekinierów. Nie chciałabym, żeby coś im się stało - zagadnęła młodego kapłana.
- Widziałem że Burra… to coś… sponiewierało. Zajmij się Marą i nim, a ja pojadę - rzucił Tibor. Z dwojga chyba lepiej żeby on zaryzykował oddalenie się.
- Z dziką rozkoszą. Rzyć sobie odgniotłam po wsze czasy na tych wybojach - kobieta zsunęła się z konia w wyraźną ulgą i podeszła do Mary. Po kilku burkliwych polecaniach i bynajmniej nie delikatnym poszturchiwaniu w powietrzu rozszedł się aromatyczny zapach ziół i ostra nuta alkoholu, kiedy Kostrzewa odkażała rany i zakładała dziewczynce opatrunek.

- Ciekawam, co to monstrum sobie myślało. - zagadnęła Marę - Z takiego chudego kurczaka jak ty to nawet cienkiego rosołku się nie ugotuje. Musisz więcej jeść, bo cię nikt na żonę nie zechce... - doradziła, podsuwając rannej flaszkę spirytusu.
- Nie pójdę za mąż! Nigdy - dziewczynka pokręciła z odrazą nosem i przetarła rękawiczką załzawione oczy. - A ty jesteś kawał jędzy! Nie musisz tak mną potrząsać i się obchodzić jak z synem kowala… - dolna warga drżała jej nadając jeszcze bardziej niż zwykle dziecięcy wygląd.
- Łyknij na rozgrzanie, bo zaraz przemarzniesz. Z płaszcza już nic nie będzie… ale znajdziemy ci coś ciepłego.

Mara posłusznie sięgnęła po flaszkę i pociągnęła solidny łyczek. A później kolejny i kolejny aż przyssała się do trunku jak rasowy krasnolud czując jak ze wstrętnym smakiem po trzewiach rozchodzi się cudne ciepło odsuwając na bok ziąb a nawet ból i nerwy z powodu ataku i odniesionych ran. Wsiadający na wierzchowca chłopak przywołał najeżonego niczym szczotka, powarkującego Ferenga.
- Trzymaj płaszcz - powiedział, zdjął wierzchnie okrycie i podał druidce. - A jej naprawimy. Nie niszczcie piór tych stworów - przestrzegł - będę ich potrzebował, i to dużo, do zaklęć.
- Pójdziesz za mąż, pójdziesz. Utuczymy, ożenimy, a potem tylko dzieciaki będziesz rodzić. Jednego za drugim - postraszyła druidka dziewczynkę z przekornym błyskiem w ślepiu - A flaszkę oddaj, dość już tego. Jeszcze mi musi na resztę starczyć, pijawko…

Dziewczynka skrzywiła się nie kryjąc rozczarowania gdy półorczyca wyrwała jej piersiówkę, a tak po prawdzie to chwilę musiała się posiłować, bo choć z Mary była lebioda, to nadrabiała uporem.
- Heeej! Jeszcze to piłam! - skrzywiła usta w podkówkę. - A za mąż pójdę... może. Ale jak i ty pójdziesz.
- A od kiedy to baby o swoim ożenku decydują? - złośliwie zaciekawił się Wishmaker - bo jak ludzką pamięcią wstecz sięgnąć łajno do gadania zawsze miały!
- Baby nie wiem, ale ja zdecyduję - odparła buńczucznie Mara i czknęła piskliwie po alkoholu. - Mój tatko mi nigdy nic nie nakazuje!

Opatrzywszy Marę Kostrzewa zabrała się za Burra, ale zobaczywszy, że kucharz ma “tylko” stłuczony bok, nasmarowała go maścią i zawiązała ciasno bandaż.
- Trzeba było bohaterować…? - spytała niziołka - Za to teraz masz na czym się swoim kucharskim talentem popisać - wyszczerzyła się, wskazując głową na dwa martwe reniferopodobne stwory - Może tym razem wyczarujesz co innego niż gulasz…
- Burro, jak myślisz, jak będzie smakował drapieżnik, hodujący ludzi na serca, po to, by je później pożreć na żywo? Bo właśnie coś takiego ubiliśmy. - rzucił goliat siadając zmęczony na trupie całym ciężarem. - Czy może niekoniecznie jadalne? Shando, podobno mają gniazda i do nich porywają ludzi, razem z dobytkiem. Słyszałeś kiedy o takich stworach?
- Muszę pogrzebać w pamięci, ale... nie, takich stworów nie ma na południu. Na szczęście - powiedział czarodziej - natomiast skoro chciał nas dodać do swojej hodowli, to znaczy, że może tam być więcej ludzi. Nie wiem czy powinniśmy przejść obok tego obojętnie. Poza tym skóra tego czegoś była bardzo trudna do przebicia, widziałem że włócznia niewiele mu zrobiła. Dobry materiał na zbroję...
 
__________________
"Polecam inteligentną i terminową graczkę. I tylko graczkę. Jak z każdą kobietą - dyskusja jest bezcelowa - wie lepiej i ma rację nawet jak się myli." ~ by Aschaar [banned] 02.06.2014
Nieobecna 28.04 - 01.05!
Autumm jest offline