Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 14-11-2014, 10:31   #64
hollyorc
 
hollyorc's Avatar
 
Reputacja: 1 hollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputację
***

- A teraz Szanowni Państwo, ze specjalną dedykacją dla ponurego, zbolałego, stetryczałego i sklerotycznego drowa… Amadeusz puścił oko w kierunku rogu sali. Tegoż samego, w którym siedzieli Laron z Heinrichem i Barbakiem. … dla zzieleniałego, świętoszka i jego szarego zaprzeczenia. Szanowni Państwo… Bard wpadał w swą manierę momentalnie. W jednej chwili z audytorium liczącego zaledwie kilku gości karczemnych był w stanie zorganizować całą rzeszę słuchaczy. … na deskach tej podłej budy, przybytku nie mającego prawa oglądać jej szlachetnego profilu…
- Chce ją przelecieć.
W kącie karczmy, Heinrich obcesowo podsumował starania barda.
- nie mającego prawa nosić jej prześlicznych stóp…
- I zapewne mu się uda.
Dodał Laron.
- Nie godnego, aby obcować z jej niespotykanym talentem.
- Albo się uda, albo nie uda. Jakby nie patrzeć będą jakieś uda.
Podsumował Barbak.
- Szanowni Państwo oto, tylko dla Was, tylko teraz… Ruuuuudaaaaaa….
Palce grajka sprawnie prześlizgnęły się po strunach naciągniętych na gryf gitary. Sprawnie, po mistrzowsku przechodził od jednego dźwięku do drugiego, roznosząc po ciemnej, zadymionej i prawie pustej izbie Niedźwiadka dźwięki dla ucha miłe i przyjemne. Nieodzownie niosące podtekst.

RED LIPS - Czarne i białe ( official video ) NOWOŚĆ - YouTube

Barbak uśmiechnął się pod nosem, pociągnął z kufla, a następnie rozsiadł się wygodnie na ławie, podrygując delikatnie w rytm.
Przez twarz zimnej, jak zawsze twarzy Heinricha przebiegł jedynie cień uśmiechu. Jak na szarego orka było to i tak nie mało.
Laron? Laron zareagował tak, jak zazwyczaj reagują drowy, gdy się z nich żartuje. Sztylet pojawił się nie wiadomo skąd. Pofrunął szybko w kierunku barda i wbił się w drewnianą belkę wspierającą sufit… zaledwie kilka centymetrów od głowy śpiewaka. Ten nie zmylił nuty, nie spojrzał nawet w kierunku swego „zamachowca”, wyraz twarzy wskazywał natomiast, że przednio się bawi.
- Chybiłeś?Zapytał Barbak. Nie otwierał oczu będąc cały czas pogrążony w rytmicznym podrygiwaniu głową.
- Tak.
- Starzejesz się.
- Artretyzm.
- Parkinson.
- I ten… no… ten Niemiec, co mi wszystko podpieprza…
- Hemoroidy.
- Nie. To nie.
- Jeszcze nie?
- Nie.
- Na pewno?
- Tak.
- Wiesz… nie ma się czego wstydzić…
- Na pewno.
- I nie ma to ponoć nic wspólnego z rodzajem aktywności…
- NIE!
- Ok.
Ork przez całą wymianę zdań poruszał jedynie ustami… i klatką piersiową. - A Ty widzisz czarne i białe… Niespodziewanie zanucił.
- Zamknij się! Zgrzytnął drow.
Drzwi do karczmy otworzyły się. Same. Wpuściły chłodny powiew wiatru i jakiś zbłąkany liść z dziedzińca. Dopiero chwilę potem pojawił się w nich Ekron. Elf zdecydowanym krokiem powędrował do stołu, przy którym siedzieli półkownik wraz ze swymi najbardziej zaufanymi… i kolorowymi zarazem współpracownikami.
[i]- Mam namiary. Jest ich tam przynajmniej dwoje.
- Kogo znalazłeś? Heinrich o dziwo podniósł oczy znad dokumentów.
- Takiego i Kota.
- Kota?
- Kota!
- Po co mamy wybierać się tam po kota?
- Bo jest istotą skłonną zrobić zamieszanie większe niż my wszyscy razem wzięci. Nie przypadkiem, a z premedytacją. Just for fun.
- No to trzeba go wypchać i powiesić nad kominkiem.
Szary ork wskazał palenisko wokoło którego Amadeusz podrygiwał wokoło rudej wokalistki. Imponując jej swym talentem, oraz starając się zaimponować czymś jeszcze. Czymkolwiek, byle ta obdarzyła go tym, co miała najlepszego.
- Myślę, że to nie będzie dobry pomysł… i myślę, że Barbak się ze mną zgodzi.
Ork podniósł oczy na maga unosząc jedną brew i w ten sposób zadając nieme pytanie.
- Przecież wiem, że wyczułeś jego aurę…
Skinięcie głowy zielonego było odpowiedzią na pytanie.
- I co zamierzasz z nim zrobić?
- Jeśli zrobi coś bardzo głupiego… wypcham i wyślę kurierem do piątego wymiaru.
- Gdzie znajdziesz frajera na taki kurs.
- Jeden jest mi winien wycieczkę do piekła…


***

Taki
Zaułek nie był miejscem specjalnie przyjemnym czy bezpiecznym. Mimo tego zdecydowałeś się w nim przez jakiś czas pozostać. Czas potrzebny na wyrównanie oddechu i zastanowienie się co dalej. Przez myśl przechodziły Ci już różne pomysły, a najrozsądniejszym wydawał się właz otwierający drogę do systemu ściekowego miasta. Do kloaki Hezhezronu z której zapewne wyszedłbyś odmieniony. Nie koniecznie w pozytywnym tego słowa znaczeniu. Nie koniecznie z tą samą ilością kończyn, nie koniecznie z głową na karku i bardzo możliwe, że nogami do przodu. Brałeś jednak taką możliwość pod uwagę, gdy niespodziewanie na deski teatru wkroczył kot.
Nie byle jakiś tam kot. Kot w butach! I pancerzu. Z mieczem nawet. Tak czy inaczej skłonił się on ceremonialnie przed obsługą bramy poprosił o odstąpienie od swych stanowisk i udanie się gdziekolwiek, byle dalej od tego miejsca. Jak zapewne mogłeś się domyśleć reakcji nie było. To znaczy na pewno nie takiej jakbyś się mógł spodziewać.
Ludzie patrzyli na kota szeroko otwartymi oczyma wykonując skąp likowane gesty prawymi dłońmi. Dotykali kolejno czoła, splotu słonecznego i obu barków. Cały skomplikowany proces kończyli dłonią ułożoną na piersi, lub obiema złączonymi na wysokości serca.
Pierwszy raz widziałeś coś takiego.
Potem poszło szybko. Ktoś krzyknął „Demon”, ktoś złapał za kusze. Bełty zaśpiewały, a kot zatańczył. Zadziwiającym było, że żaden z pocisków go nie trafił. Były zaledwie trzy, jednak w takich okolicznościach, przynajmniej dwa winny trafić. Nie trafił żaden. Kot zręcznie wykonał piruety schodząc z linii strzałów i kończąc je zgrabną figurą w której ciężar ciała przeniesiony był na nogę zakroczną. Prawa dłoń, dzierżąca rękojeść miecza ułożona była wzdłuż obciążonej nogi, a lewa dłoń… czy może należało określić łapa, gestem nie mogącym być pomylonym z niczym innym zapraszała do walki.
Kot nie musiał długo czekać. Kilku rębajłów ruszyło w kierunku, jak to określili „futrzaka” z zamiarem szybkiego zakończenia sprawy. I zaczął się taniec.
Walka mimo, iż powinna zakończyć się w przeciągu chwili, nie zakończyła się. Powstał pat. Z jednej strony żaden z napastników nie mógł trafić „demona”, z drugiej on przygniatany gradem uderzeń i cięć nie mógł wyprowadzić skutecznego ataku. W pewnej chwili napór walecznych obrońców strażnicy zaczął brać górę. Kot przyciśnięty masą musiał zacząć się wycofywać. Czynił to w sposób składny i zorganizowany. W kierunku zaułka w którym ściany dały by mu dodatkowe oparcie. W kierunku zupełnie innym niż znajdował się Taki…
Dzięki temu, przed goblinem pojawiła się niespodziewana szansa na ucieczkę. Na stanowisku bowiem pozostał jeden tylko żołnierz. Po ubiorze dało się znać, że dowódca. Obok niego stał chłopiec, któremu ten pierwszy wręczał właśnie monetę i krótko instruował…
***

- Biegnij do karczmy, wiesz której.
- Tak Panie.
- Powiedz, że „coś dziwnego” stoi właśnie pod bramą.
- Komu Panie?
- W karczmie znajdziesz Mistrza Wagnera.
- Tak Panie.
- No! Na gwoździe i ciernie… biegnij już!


***

Kot
Plan szerzenia zamętu przybierał coraz wyraźniejsze kształty. Znalazłszy sobie miejscówkę przy kominie, gdzie rozgrzane cegły pozwalały przyjemnie wypocząć, miałeś doskonały wręcz pogląd na to co działo się na dole.
 
__________________
Tablety mają moc obliczeniową niewiele większą od kalkulatora. Do pracy z waszymi pancerzykami potrzebuję czegoś więcej niż liczydła. Co może mam je programować młotkiem zrobionym z kawałka krzemienia?
~ Gargamel. Pieśń przed bitwą.

Ostatnio edytowane przez hollyorc : 24-11-2014 o 09:43.
hollyorc jest offline