„Nie jestem dobrym krasnoludem”, pomyślał Grundi. „Za te moją odmienność, musi Grungni mnie pokarał”, zajęczał w duchu. Bo jak inaczej sobie wytłumaczyć to, że teraz właśnie siedzi zamknięty w kamiennej klatce z upiorami i za jedno źle dobrane słowo może go spotkać kara od, rozeźlonego przez tego Narzekacza, straszydła. Krasnolud wypuścił Bebę z objęć i podniósł się z czworaków.
- Pudę jako karzecie… - wymamrotał ściszonym głosem. Spory lokalnych władyków z wyższymi władzami niewiele go obchodziły („ja jeno owce pasam!”), ale jeśli rzecz jest z orkami, to Grundi może z czystym sercem pójść w bój. Zresztą, jako pasterz wielokrotnie się z zielonoskórymi potykał, choć były to zazwyczaj małe grupki zwiadowców i złodziei. Ale w końcu, czy miał teraz tak naprawdę wybór?
- A może… taktego… teraz już… moglibyśmy…- jąkał się krasnolud. – Może… tegoten… teraz pójdziemy, szybciej to lepiej?- wykrztusił w końcu khazad, którego myśl o spędzeniu tu nocy zdjęła strachem. Widząc jednak, że towarzysze nie mieli ochoty na opuszczenie w deszcz fortu, wydukał tylko:
-To or… znaczy ja… może pod wiatą jakunś, czy w stajni bym… bo tak z owcą to nie do pokoju… ja bym z nią na powietrzu ostał… |