Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 15-11-2014, 08:24   #174
Harard
 
Harard's Avatar
 
Reputacja: 1 Harard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwu
Burro popatrzył na leżące pokotem stwory, na Grzmota, jeszcze raz na stwory. Syknął z bólu kiedy już Kostrzewa skończyła go obmacywać i powiedział cichutko:
- Gdzie jest Myszaty? - Po czym zakręcił się, postawił oczy w słup i zemdlał.
- Gdzie mi tu… cholero - Kostrzewa rzuciła krótkim przekleństwem i podsunęła pod nos niziołka szmatkę nasączoną trzeźwiącym środkiem. Chcąc nie chcąc kucharz musiał pozostać przy zmysłach…
Kucharz cofnął się z wrażenia, szurając łokciami i tyłkiem po śniegu. Śmierdziało jak z przeproszeniem przy rwaniu zębów… Dopiero przetarł oczy i zobaczył Wiedźmę jawnie go torturującą.
- Już wystarczy! Żywy jestem! Znaczy się, przytomny. Zabieraj ten gałgan… Tylko błagam nie mówcie już nic o gulaszach, sercach i latających bydlakach - tym razem kucharzowi wzięło się nie na mdlenie a na rzyganie. Pociemniało mu przed oczami, ale wytrzymał dzielnie.
- Wiecie co… On mnie rozumiał… To bydlę z rogami. Ostrzegałem was przed ogniem, a on się odsunął. No serio, przecież sam widziałem.
- Bywa i tak. Nie ma się czemu dziwić. - druidka wzruszyła ramionami, chowając medykamenty do torby - Magiczne bestie wiele umieją, a i zwykłe zwierzaki czasem mądrością przewyższają ludzi. Prawda, Wredoto?
Tymczasem przeszczęśliwy kruk Kostrzewy, lekceważąc skierowane do siebie słowa, usiadł na głowie jednego z powalonych monstrów i z radosnym, pełnym podniecenia krakaniem zaczął dobierać się do oka bestii, rozdziobując wokół resztki rozbitego mózgu. Puszył się przy tym i kręcił niemożebnie, ewidentnie zadowolony z okazji do wspaniałej uczty.

Burro podszedł chwiejnym krokiem do plecaka, i wywrócił kociołek do góry dnem.
- Węgielek, uduś dziada! - wskazał paluchem ptaszydło, biały jak śnieżek wokoło.
-Piiip!! - Chowaniec zaryczał jak Miniaturowa Olbrzymia Kosmiczna Łasica i pocwałował w stronę celu.
Kruk nie zamierzał uciekać przed nawet przed nie-wiadomo-jak-bardzo bojowym “szczurem” nad którym miał przewagę rozmiaru… i skrzydeł. Zerwał się do góry, wciąż trzymając w dziobie jakiś strzępek mięcha i machnął pazurzastą łapą, usiłując z wysokości “wygarbować” skórę łasiczce. Węgielek zwinął się w uniku ruchliwy… jak łasica. Parsknął, fuknął z lekceważeniem na latającego parszywca i obrzucił okiem truchło “renifera”. Położył ostentacyjnie na nim łapkę, czujnie obserwując Wredotę. Uznając że spełnił polecenie w dość zadawalającym stopniu - w końcu uduś, a nie daj się udusić to chyba też wygrana - odwrócił się ciągle zachwując czujność i chcąc wrócić do kociołka.
- Wiemy, że jadalne. - Podsumował cale zajście Grzmot, zbierając się w końcu na nogi.
Mara opatuliła się strzępami swojego ubrania, płaszczem Tibora i kocem dygocząc mimowolnie.
- To zrobimy już postój? Z ogniskiem i w ogóle?
- Najpierw rozkawałkujmy te ścierwa. Żywe były paskudne, nie mam ochoty na powtórkę walcząc z martwymi - Shando krytycznie spojrzał na bestie, a potem wyciągnął ze swoich juków zimowy koc i podał dziewczynce, opatulając ją - Odpocznij, Maro. Następnym razem będziemy cię lepiej pilnować.
- Burro, podaj no mi ten swój magiczny kozik, zobaczymy czy on coś zdziała przeciwko tej skórze, bo mój nóż coś nie daje rady. Może to zjadanie serc je jakoś chroni przed zwykłą bronią? - Goliat kopnął solidnie martwego stwora. - Może i można sprawdzić czy kto nie przeżył, może nawet mają w gnieździe tą zbiegłą dziewczynę, ale po nocy nic nie zwojujecie, tylko z was sople lodu zostaną na ścianie. - Sarknął Grzmoti miał rację, bo ciemniło się coraz szybciej, a i temperatura spadała w zastraszającym tempie. Stojący nieruchomo podróżni dygotali już z zimna nie mniej niż Mara.
- Proszę - Kucharz pomocował się trochę z przypasanym majchrem, bo ostrze na tym pierońskim mrozie przymarzło chyba do okuć pochwy. W końcu wyszarpnął i podał Grzmotowi.
- Tylko błagam, przyjacielu. - Prośba w głosie i wzroku była prawdziwa. - One może lubią wcinać serca, ale nie narażaj mnie na taki widok jak z łasicami. Jak już musisz, to powiedz, zakopię się w jakąś zaspę jak Węgielek i wyjdę jak już będzie po wszystkim. Ale jak nie, to ci pieczyste zafunduję najlepsze jakie potrafię, jak tylko ogienek będzie się dało tutaj gdzieś rozpalić.
- Na ogienek trzeba będzie drewna nazbierać, albo odchodów nasuszyć, tego chcę nieco oskórować jeśli się da i ewentualnie mięsa nieco wyciąć. - Odparł Grzmot łapiąc się za sztylet i oprawianie dziwnego renifera.
- Sadło wytnij, będzie czym palić - rzucił pomysłem Wishmaker. - A co do mięsa - pierwszą porcję dajmy krukowi, sprawdzi się czy nie trujące aby.
Ale Wredota wcale nie czekał na pozwolenie calisthyty i juz dawno zabrał się za posiłek; podobnie zresztą jak i wilk, który najwyraźniej uznał swój wkład w walkę za wystarczająco znaczący by wziąć udział w biesiadzie. Tylko Węgielek smutno patrzył na nie z daleka, pomny obrzydzenia swego pana odnośnie do świeżo upolowanego mięsa.
Kucharz przywołał go do siebie i długo grzebał w torbie i plecaku, bo oczywiście upychając prowiant w samonośce zapomniał co gdzie poprzekładał.
- No, masz. Ostatnie, więc smakuj dobrze. A tu jak widać, łatwiej znaleźć latające skrzyżowanie renifera i konia, żrące serca niż kurę.
Chowaniec bez opamiętania zatopił zęby w jajku i zaczął siorbać i mlaskać.

Goliat kończył już oprawiać mniejszego perytona, a calishyta rozczłonkowywać większego, gdy powrócił Tibor z końmi - na szczęście całymi i zdrowymi. Upaćkany w krwi ptasiora i obżarty jak bąk Strzyga (który nie żałował sobie świeżego mięsa) podbiegł obwąchać wierzchowce. Co prawda zdjęta skóra nie rokowała tak dobrze jak się tego Shando spodziewał, ale mogła się na coś przydać. Var zawinął w nią wycięte kawałki mięsa w skórę i wręczył Tiborowi pęk piór.
- Wszyscy żyją, mamy mięso, skórę i te twoje piórzyska, jakies rogi, mogło być gorzej. Trzeba zacząć patrzeć nie tylko pod nogi, a Mara, ty idziesz z Burrem na środek, żeby łatwiej was bylo zlapać jakby co. - Powiedział spokojnie Grzmot, oddając karczmarzowi sztylet, który wczesniej wyczyścił dokladnie w śniegu.
Kucharz pokiwał głową i schował majcher za pasek. Opatulił szczelniej Marę i spojrzał z troską.
- Nie chcesz jeszcze mojego koca? A może… mam jeszcze miksturę leczenia na czarną godzinę zachomikowaną. Jak potrzebujesz to nawet nie gadaj nic tylko głową skiń. Hmm?
- Zachowaj to na później - mruknął Oestergaard, starannie pakując pióra. Fereng czym prędzej pobiegł do resztek “renifera” i zatopił w nich zęby. - Zachowałem jeszcze parę zaklęć, spróbuję ją uzdrowić.
- Ja… wytrzymam jakby coś - dziewczynka po pierwszej fali łez była już dzielniejsza. - Ostatnie zaklęcie leczące zachowaj na najczarniejszą godzinę. Kto wie co jeszcze dziś się nam przytrafi - opatuliła się szczelnie a Varowi skinęła spolegliwie. - Będę szła z Burrem w środku czy gdzie tam nam każesz. Nie chcę być ciężarem.

Jak powiedzieli tak zrobili. Shando po raz ostatni tego dnia przywołał magię Kija i podróżni powlekli się pod górę, w stronę domniemanego schronienia.
 
Harard jest offline