- Twoja grupa jest za duża - powtórzył z ironią John. - Ale ty, zdaje się, nie. Połóż się, łaskawie, i ręce do tyłu.
Zabijać tamtego nie zamierzał, przynajmniej na razie, ale każdy nierozsądny gest ze strony tamtego spotkałby się z natychmiastową reakcją - choćby i naciśnięciem na spust. O czym John nie omieszkał uprzedzić tamtego.
- Nawet jeśli kula cię nie zabije od razu, to dopadną cię zombie - powiedział uprzejmie. - A to jest ponoć niezbyt przyjemne.
Pierwszą czynnością, było związanie tamtemu rąk. A nuż się trafiło na jakiegoś oszołoma czy samobójcę.
A potem zapoznanie się z dobytkiem tamtego, z zawartością kieszeni włącznie. A było tego trochę. Karabin automatyczny i zapasowe magazynki, woda, batoniki, granat dymny, granat hukowy, nóż, kompas, latarka i dodatkowe baterie paczka papierosów i zapałki. W dzisiejszych czasach to było nazwać nawet małym skarbem.
- Może znajdziemy jakieś zaciszne miejsce, by porozmawiać. - Zaproponował John. - A w ogóle, to jak masz na imię?
- Greg - odburknął zapytany.
- Miło mi - uśmiechnął się John, czego leżący na brzuchu Greg raczej nie zobaczył. A nawet jeśli, to i tak by nie docenił. - Porozmawiajmy zatem o jakimś zacisznym miejscu, gdzie spokojnie moglibyśmy wymienić poglądy.
- To tylko u nas jest bezpiecznie - zapewnił Greg. - Tylko u nas. Żaden zombie tam nie wejdzie. Nie ma innego bezpiecznego miejsca. Zaprowadź mnie tam, a nic ci się nie stanie. Zapewniam.
W bajki to John przestał wierzyć dawno, dawno temu.
- Prosiłem o poważną odpowiedź, a nie garść żartów - stwierdził. - Może tak na początek obetnę ci uszy? - Wyciągnął toporek i przyłożył zimne ostrze do lewego ucha swego jeńca. - Bez uszu podobno można też żyć. Najwyżej czapka będzie ci spadać na oczy - dodał z wyraźną kpiną w głosie. - Ale bez palców będzie już troszkę gorzej wiodło. Jak sądzisz?
- Nie, nie. - Perspektywa straty kawałków ciała podziałała mobilizująco na pamięć Grega. - Mamy taki mały posterunek na obrzeżach Chinatown, taki zapasowy magazyn.
- No to wstawaj i ruszamy - powiedział John. - Wiem, wiem - uprzedził ewentualny protest - że ze związanymi rękami kiepsko się idzie, ale to na wypadek, żebyś głupot nie robił.
- Ale zombie...
- Musisz tak prowadzić, żeby się na nie nie nadziać. Chyba wiesz, którędy iść.
John poczekał, aż Greg stanął na nogi i niezbyt mocno stuknął go lufą pod żebra.
- Jako gospodarz pójdziesz przodem. Ruszamy.
- Ile jest osób w waszej grupie? - spytał, gdy zrobili kilka kroków.
- Ponad setka - odparł Greg z wyraźną dumą.
- A kto dowodzi?
- Teraz nikt. Któryś z twoich rozjechał go samochodem. Z pewnością jeszcze nie wybrali nikogo nowego.
- A ile osób siedzi w tamtym posterunku? |