Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 17-11-2014, 00:14   #99
Zell
Edgelord
 
Zell's Avatar
 
Reputacja: 1 Zell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputację
ROZDZIAŁ I :Szaleństwo kapłanów

Erilien en Treves

Erilien powrócił ponownie na posterunek straży miejskiej prowadząc wraz z dwoma strażnikami pojmanego młodego mężczyznę, który miał coś wspólnego z próbą zabójstwa, jakiej byli celem. W tym wszystkim było wiele niewiadomych tak naprawdę, i niezbyt wiele odpowiedzi. Czy ten młody naprawdę był tylko posłańcem? A jeżeli był kimś więcej- czemu właśnie oni?

I to najwyraźniej Erilien miał się tego dowiedzieć, ale… Co to dla niego?

Przed przystąpieniem do przesłuchania sam Erilien został jakby przesłuchany. Wyjaśnił sobie ze strażnikami kilka spraw, stwierdził z troską, że trzeba tego mężczyznę, jak i możliwego zleceniodawce zaprowadzić do sprawiedliwości i poznać prawdę. Później zaczęła się prawdziwa zabawa...

Delikwent został zaprowadzony do sali przesłuchań, a Erilienowi pozwolono wejść tam wraz ze strażnikami najwyraźniej tylko dlatego, że tak naprawdę nie wiedziano co zrobić z paladynem, który podawał się za dziedzica jakiegoś elfiegorodu szlacheckiegoz Evermeet… a przynajmniej tak można było wnioskować po minach dwóch strażników, z którymi tutaj przyszedł.

Co do ich przełożonego nie miał takiej pewności.

W końcu zaczęło się. Starszy strażnik pytał podejrzanego, ale dostawał podobne odpowiedzi co Erilien i Quelnatham. Nie, nie on nasłał, on tylko wiadomość przenosił, pieniądz to pieniądz, nie wie kto za tym stoi.

W końcu nadszedł moment, w którym Erilien miał szansę wtrącić się do przesłuchania. Wcześniej powiedziano mu, jako szlachcicowi i pokrzywdzonemu, że będzie miał szansę spróbować swoich sposobów, tylko… czy skorzysta z tej szansy, czy jednak odejdzie bez odpowiedzi?




Quelnatham Tassilar

Niestety lustro karczemne okazało się niewystarczające, więc zmuszony był pójść po swoje składane lustro. Kiedy już przygotował wszystko, co potrzebne skoncentrował się na na zaklęciu i spojrzał na powierzchnię lustra. Mieli już trochę informacji i należało je tylko odpowiednio wykorzystać.

Początkowo nic nie zobaczył.

Niezadowolony zacisnął palce na trzymanym wisiorku, który ponoć miał należeć do zleceniodawcy nie spuszając wzroku z lustra. Musiało się coś pojawić, to przecież niemożliwe! Z drugiej strony nie zakładali, że być może jakieś magiczne osłony otaczają ową osobę, które mają ją ochronić przed wieszczeniem…. To by było zaiste… Nieporządane.

W końcu jednak zaczęło się coś dziać.

Quelnatham wpierw nie wiedział na co tak naprawdę patrzy. Zobaczył wnętrze niewielkiego budynku, który wyraźnie został na szybko przerobiony na malutką, prowizoryczną świątynkę... Selune. Wizja skupiona była na szczupłym, jasnowłosym mężczyźnie w ubraniach podróżnika, który rozmawiał w tym momencie z kapłanką o tym, czy byliby w stanie udzielić mu schronienia. W niczym nie przypominał opisywanego przez pochwyconego przez elfy osobnika. Był wręcz z wyglądu zaprzeczeniem jego.

W pewnym momencie mężczyzna podziękował kapłance za to, że pomimo warunków zgodziła się go przyjąć, po czym pożegnawszy się wyszedł na zewnątrz i…

W tym momencie wizja zbyt szybko się urwała.




Ocero

Jego rodzina…

Byli już tak blisko, chociaż to, co się zdarzyło napawało serce Ocero przerażeniem. JEgo mentor zniszczył poświęcony ich własnej bogini budynek…? Dlaczego? Czy mógł się tak załamać? To wydawało się wręcz nieprawdopodobne. Co więc się stało?

Kapłan dotarł w końcu do wskazanego budynku, który miał teraz służyć za świątynię Selune i poczuł zawód. Był to naprawdę niewielki, pospolity bidynek, który jedyne czym się wyróżniał, to zwieszonym symbolem Selune nad wejściem, ocalałym z szalaństwa zniszczenia. Wkroczył do środka.

Tam było już lepiej.
Wchodząc do środka wraz z Aeronem minęli się z jasnowłosym, szczupłym mężczyzną w ubraniu podróżniczym, który jednak nie niepokoił ich w żaden sposób.

Ocero znalazł się prawie, że w domu. Wszędzie zgromadzone było to, co ocalało ze zniszczenia poprzedniej świątyni, ale to, co naprawdę interesowało Ocero, to...ludzie.
Zobaczył znajome twarze, kapłanów i kapłanki, kilku wiernych. Pierwsza zobaczyła go Kassandra, która prawie podbiegła do Ocero i uścisnęła go mówiąc:
- Wróciłeś! - słowa zwróciły uwagę także innych
, którzy również podeszli bliżej. Zaczęła się lawina pytań.

Aeron jedynie spokojnie rozglądał się po pomieszczeniu.




Theodor Greycliff

Przeżyli… Wyszli z tego cało, naprawdę wyszli.
Może jednak nie aż tak cało.

Kertia opatrzyła Theodora jak najlepiej tylko prostytutka ze Skullportu umiała. Elerdrin był cały roztrzęsiony, bardziej niż elfka, ale starał się trzymaćz godnością. Kiedy rozmówili się jeszcze z Krukiem wszyscy rozeszli się w swoje strony.
Theodorowi pozostawało poczynić dalsze kroki…

Wynajął pokój w jednej z karczm i rozważał dalsze kroki. Powinien poszukać Farella i z nim się odpowiednio rozmówić, a poźniej… Później zobaczy. Ważne też było uważać na siebie, jako że wątpliwe było, aby Macha łyknął gadkę gargulca… Niemniej Moneta wolał nie być w skórze tego mężczyzny, który przyniesie szefowi te wiadomości….

Miał wyszczególnione miejsca, w których znajdował się często Farell. Następnego dnia Greycliff zaczął się kręcić po miejscach hazardu, na razie unikając kasyn, które wszak do Machy należały. Po długich poszukiwaniach trafił już do sobie znanej karczmy, w której pracowała Kertia i tam przy stoliku obłożonym kartami zobaczył danego odobnika.

Farell.

Passa szła mu najwyraźniej dobrze sądząc po uszczypliwych uwagach, jakie ckierował do przeciwnika i wrednym wyrazie twarzy. Gra szybko się skończyła, a Farell zgarnął całą pulę.

Theodor znalazł półelfa. Co teraz?




Gaspar Wyrmspike

Udało się.
Mimo żywionych obaw trupa Gaspara wyszła bez szwanku z przedstawienia w Skullporcie, a co było miłym bonusem, zostali opłaceni wedle umowy. Było to przyjemne, ale jednocześnie wzbudzało podejrzenia, bo który mieszkaniec Skullportu może szczycić się z cnoty dotrzymywania umów? Może to był wyjątek? A może Gaspar był po prostu uprzedzony.
Wygrali. O to się liczyło.

Azul Gato i dramatopisarz w jednej osobie, udaremnił napad na Białego Kruka i Theodora, piękną i prostą zagrywką. Oczywiście biednemu przywódcy tej bandy wcale nie było zapewne do śmiechu, kiedy składał raport Masze, jak i sam przywódca pewnie rozbawiony nie był. Azul Gato już mocno namieszał w tym kotle.

Niepokojące było to, czego doświadczyli podczas przedstawienia, a niezależnie od tego, jak długo Gaspar to rozważał nie był w stanie dotrzeć do konkretnych wniosków. Jeżeli to był mag to naprawdę potężny... i to co wywołał musiało mocno wpłynąć na rzeczywistość. Z taką mocą...
Szczególnie, że echo tej mocy utrzymywało się.

Gaspar nie sądził, aby kiedykolwiek miał otrzymać odpowiedź na tę zagadkę. Nawet jeżeli ktoś ją rozwikła, to będzie to potężna osoba sama w sobie, jak chociażby Khelben Arunsun, a cała odpowiedź zostanie ukryta przed maluczkimi. Tak to właśnie działa. Pozostaną plotki i domysły.
Nawet nie wiedział jak bardzo się pomylił.

Następnego dnia zaczęło być dziwnie. Aura, która pojawiła się wieczorem nie znikła następnego dnia. Zupełnie jakby jej powód wcale nie ustał, a wręcz zdawała się czasem wręcz wzrastać. Kto mógł pomóc w domysłach, przedstawić także swoje i powęszyć własnymi sposobami.
Orissa.

Wieczorem Gaspar znalazł się w świątyni Sharess, ale już od progu wiedział, że coś jest tu nie tak. Na wstępie nie chodziło o to, że coś było, ale raczej, że czegoś brakowało. Nie było woni olejków, o które Orissa dbała, jak i nie został on przywitany przez któregoś z zapasionych, kocich towarzyszy. Panowała cisza.
Pełen obaw Wyrmspike wkroczył do środa, aby stanąć jak wryty. Pod nogami chrzęściła mu potłuczona ceramika i szkło, a poduszki zaścielające posadzkę były porozrzucane w nieładzie i poprute, a ich wypełnienie walało się wszędzie. Nie wyglądało to na dzieło kota, a raczej... ludzkich rąk? Gaspar zobaczył jednego z pupilów, który na jego widok zamiauczał żałośnie i schował się w tym miękkim chaosie.
Orissy nigdzie nie było.

[media]http://i.ytimg.com/vi/YESc0zokjbs/maxresdefault.jpg[/media]

Gaspar zaczął wołać kapłankę, ale nie dostał odpowiedzi. Czy to był napad? Czy Kruki wreszcie raczyły się podnieść rękę na sharessytkę? Prędkim krokiem przemierzał świątynię mając ściśnięte gardło, aż w pewnym momencie usłyszał... cichy płacz.
W jednym z pomieszczeń świątynnych znalazł klęczącą przed pomniejszym ołtarzykiem Sharess Orissę, obejmującą się rękoma i wbijającą paznokcie w skórę ramion. Płakała, płaczem pełnym przerażenia i rozpaczy. Szeptała słowa modlitwy.
Aż usłyszała wchodzącego Gaspara.

Wstała jak oparzona i odwróciła się do niego. Włosy miała w nieładzie, makijaż rozmazany, a oczy zaczerwienione. Zanim Gaspar zdążył wydobyć z siebie słowo Orissa rzuciła się do niego, wbiła palce w jego ramiona i potrząsając nim wykrzyczała mu w twarz:

- TO TWOJA WINA?! TWOJA?!
 
__________________
Writing is a socially acceptable form of schizophrenia.

Ostatnio edytowane przez Zell : 21-11-2014 o 20:15.
Zell jest offline