Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - DnD > Archiwum sesji z działu DnD
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu DnD Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie DnD (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 09-10-2014, 01:52   #91
Edgelord
 
Zell's Avatar
 
Reputacja: 1 Zell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputację
ROZDZIAŁ I :Szaleństwo kapłanów

Zawiść

(Wprowadzenie I - powtórzenie)

Wschodzące słońce łaskawie użyczało Faerunowi swego światła, które leniwie wylewało się na Krainy obmywając ich powierzchnię, napełniając sobą domostwa niechronione ciężkimi zasłonami. Jak co dzień ogłaszało się władcą nieba odbierając koronę Selune, której panowanie dopiero od niedawna zaczęło wzrastać, gdy czas dominacji słońca dotarł do apogeum, i dziecię bogini poczęło wyrywać skradzione chwile z jego ognistych objęć.

Światło umiłowanego Lathandera nieśmiało muskało mury wschodniej strony twierdzy i wlewało wciąż delikatną poświatę w jej domenę. Przy jednym z najwyżej położonych okien stał mężczyzna o ledwo kilku pasmach, siwiejących, brązowych włosów, ułożonych schludnie lecz bez nadmiernej pedanterii, a oświetlony był bladym blaskiem wschodzącego słońca. Opierał się o futrynę okna ważąc w dłoni srebrny wisior, przesuwając palcami po krawędziach wypukłego symbolu bóstwa, któremu poprzysiągł oddanie duszy i posłuszeństwo woli. W srebrze odbijały się promienie porannego słońca zdającego przeglądać się w tej gładkiej, prawie lustrzanej powierzchni. Wysoki mężczyzna spojrzał przez okno w dół, w stronę gruntu i skał rysujących się kilkanaście metrów niżej. Zacisnął dłoń w pięść oplatając palcami święty znak i wystawił rękę za okno. Beznamiętnie rozluźnił palce pozwalając, srebrnemu wisiorowi wysmyknąć się z uścisku i zawisnąć nad odmętami wysokości jedynie na cienkim łańcuszku, który jakby w desperacji owinął się wokół dłoni mężczyzny. To było takie proste, odrzucić wszystko, okazać swoje myśli i przejść do ofensywy. Takie proste, jednak zarazem ciągnące za sobą poważne implikacje takiej decyzji.

Łańcuszek zaczął ześlizgiwać się z palców mężczyzny, kiedy ten przechylił dłoń w dół obserwując powolne zsuwanie się insygnium w stronę widniejącego u dołu podłoża.
Mężczyzna rozważał.
Nie - zganił się w myślach chwytając w ostatniej chwili łańcuszek i wycofując do środka dłoń z wisiorem - nawet jeżeli to tylko symbol apostazji... jeszcze nie czas.

Niegdyś trawiące duszę uwielbienie boskiej istoty i tego, co sobą reprezentowała przeistoczyło się w coś, jak powiedziałoby wielu, bardziej przyziemnego. On jednak nie dbał o słowa innych, a i gardził nimi, kiedy na szali leżało to, czego nic nie zdoła przeważyć.

Nawet życia innych, wrogów jak i przyjaciół; tych, którzy mu ufają oraz tych, których opętała podejrzliwość. Nawet własne życie, które w razie wygranej i tak zostanie bezpowrotnie stracone… ale nagroda będzie tego warta.

Gwałtownie odwrócił się od okna.

Odnajdzie nieśmiertelny byt wobec którego składał śluby, a wtedy... wtedy nic go już nie powstrzyma.

Tylko jak oszukać boga?






Szaleństwo kapłanów
ROZDZIAŁ I


Theodor Greycliff, Gaspar Wyrmspike



Życie było teatrem.

[media]http://www.b92.net/news/pics/2008/11/1546847536492fca10d021f998216408_orig.jpg[/media]

Nawet jeżeli zgromadzeni na tej sali sobie tego nie uświadamiali, to ich codzienne walki o pozycję, władzę i potęgę mogły przypominać perypetie postaci odgrywanych przez aktorów na scenie… chociaż może nie zawsze tych, z komedii. O losach tej zbieraniny ze Skullportu możnaby napisać wiele sztuk bazujących na motywie bezwzgledności, żądzy władzy i ślepego dążenia po trupach do celu.
Teraz jednak zgromadzili się w innym celu, aby poprzez śmiech odnaleźć trochę ukojenia od tej okrutnej walki, której byli uczestnikami.

Theodor zobaczyl kątem oka, że jego niedawny rozmówcca podchodzi do Białego Kruka i coś do niego szepcze. Kruk wysłuchał, co miał mu do przekazania mężczyzna po czym wrócił uwagą do swojego trunu jedynie skinąwszy głową Cormendesowi.

Gaspar z ulgą zobaczył, że na czas przedstawienia najwyraźniej Amelia i Dulcimea przeszły w stan zawieszenia broni. To, co będzie później… przekonają się. Teraz najważniejsze było, aby wystawili przedstawienie zgodnie z warunkami umowy. Nic prostszego…

Kurtyna w końcu poszła w gorę...
Na początku poznali Shyrlacka, kupca czczącego Bane’a, trudniącego się dawaniem wysokoprocentowych kredytow oraz jego konkurenta Antonio, wyznawcę Pani Monet, który pożycza pieniądze bez oprocentowania. Później pojawił się najlepszy przyjaciel Antonio potrzebujący dużej sumy, aby zdobyć niejaką Porticję, do której zapałał uczuciem. Antonino nie posiadał takiej sumy, jako że niedawno zainwestował, jednak pragnie pomóc przyjacielowi. Pożycza trzy tysiące sztuk złota od Shyrlacka. Ten zgadza się na pożyczkę nieoprocentowaną, ale pod warunkiem. Jeżeli Antonio nie odda całości na czas, Shyrlack będzie miał prawo do funta jego ciała…
A to dopiero był początek.

* * *

Mijał czas, sztuka toczyła się gładko, a publiczność mimo obaw w większości dość dobrze się bawiła, chociaż nie wyrażali swojego zadowolenia bardzo żywiołowo. Oczywiście byli też tacy, którzy niewielką uwagę przydzielali do samego przedstawienia, a raczej woleli oglądać reakcje innych, zapewne swoich rywali, i knuć przeciwko nim.
Sztuka miała się już powoli ku końcowi, gdy zdarzyło się coś, czego nikt nie mógł przewidzieć.

Gaspar i Theodor poczuli nagle, jak ich zmysły, jak każdą cząstkę jestestwa ich obu, przeszywa całkowicie nieznana im siła… której jednak z niewyjaśnionego powodu się nie bali. Przez ten ułamek sekundy zdawało im się, że świat zyskał nowe, nieznane barwy.
Szybko zorientowali się, że wszyscy obecni, goście czy aktorzy, obsługa czy zarządcy, zupełnie wszyscy musieli poczuć coś podobnego. Rozglądali się na boki w całkowitym szoku. Dener starał się opanować sytuację i wysłał ludzi, aby upewnili się, że jest bezpiecznie, a kiedy ci wrócili i zdali raport odezwał się do zgromadzonych:
- Wszystko jest w porządku, to był tylko wybryk magów!
Ale i on nie mógł zaprzeczyć, że aura, choć o wiele słabsza, wciąż krążyła wokół nich… tyle, że to była siła… ochraniająca?
Jednak nie wszystkim się to spodobało. Theodor i Gaspar, jak i kilku innych, zobaczyło, że ciemnowłosy mężczyzna w długim, czarnym płaszczu był bardziej niespokojny niż reszta. Spojrzał na swoje ręce w osłupieniu, po czym wyjął zza koszuli kapłański symbol boga Maski. Jeszcze przez chwilę przypatrywał się symbolowi wiary, po czym gwałtowanie wstał i szybkim krokiem, powstrzymując się od biegu, opuścił Azyl Królów.

Nawet aktorzy musieli przez chwilę dość ze sobą do ładu, ale udało się im to sprawnie i kontynuowali sztukę. Publika była poruszona, ale powrót do normalności i zapewnienia Denera sprawiły, że trochę się uspokoili.
Wszyscy dotrwali bez większych problemow do końca przedstawienia.

* * *

Vestellen jako pierwszy dopadł na zapleczu sceny Gaspara.
- Co to było? - pół-elf wyglądał na poruszonego. - Skąd…
- Też to czułeś? - zapytała Gortha.

- Możesz do niego podejść. - oznajmił Theodorowi Cormendes, gdy podszedł do niego po skończonym przedstawieniu. - [i]Już przedstawiłem twoją osobę, a teraz jeżeli wybaczysz… - zaczął, najwyraźniej chcąc już odejść.
 
__________________
Writing is a socially acceptable form of schizophrenia.

Ostatnio edytowane przez Zell : 02-07-2015 o 17:52.
Zell jest offline  
Stary 16-10-2014, 12:38   #92
 
Jaśmin's Avatar
 
Reputacja: 1 Jaśmin ma wspaniałą reputacjęJaśmin ma wspaniałą reputacjęJaśmin ma wspaniałą reputacjęJaśmin ma wspaniałą reputacjęJaśmin ma wspaniałą reputacjęJaśmin ma wspaniałą reputacjęJaśmin ma wspaniałą reputacjęJaśmin ma wspaniałą reputacjęJaśmin ma wspaniałą reputacjęJaśmin ma wspaniałą reputacjęJaśmin ma wspaniałą reputację
Zadowolony z przedstawienia i lekko zaniepokojony kontaktem z mocą (boską? magiczną?) Theodor zdecydowanie odsunął na bok wszelkie wątpliwości i zmartwienia. Czekało go spotkanie, na mocy którego wreszcie mógł się dobrać Masze do dupska. Kruk czekał, Moneta podszedł więc.
-Dzień dobry, kapitanie. Jestem Theodor Greycliff i chciałbym z panem porozmawiać o intratnych interesach korzystnych dla nas obu. Czy można?
Kruk skinął głową i wskazał na krzesło naprzeciw siebie.
- Słucham więc, Theodorze Greycliff.
Theodor usiadł.
-Zanim zaczniemy… - sięgnął za pazuchę - To od moich pracodawców. Proszę. - podał Krukowi otrzymany od lady Cornelus zwój.
Kruk popatrzył na zwój, po czym rozerwał pieczęć. Czytał dłuższą chwilę, po czym starannie złożył kartę.
- Taka zabawa… Rozumiem. - umilkł patrząc uważnie na Theodora w oczekiwaniu na jego ruch.
-Na wstępie powiem, że nie mam pojęcia co zostało zawarte w tej wiadomości - Moneta urwał na chwilę - Czy podzieli się pan ze mną tą wiedzą? Oczywiście jeśli to nie problem.
- Uważam, że jeżeli oni nie postanowili się z tobą tym dzielić to i ja nie powinienem. - odparł spokojnie Kruk.
-Rozumiem. Trzeba znać granice - zgodził się Theodor po czym rzucił pierwszy kamyczek do ogródka Kruka - Trzeba panu wiedzieć, że jestem tu aby nawiązać współpracę między naszymi organizacjami. Z tego co wiem ma pan ostatnio pewne kłopoty ze wspólnikami w interesach. Chodzi mi dokładnie o Machę. - przerwał na chwilę - Z tego co słyszałem kontakty między wami ostatnio ochłodły. Czy może pan to zdementować?
- Ochłodły. - przyznał ostrożnie Kruk, ale nie powiedział nic więcej.
-Takoż to potwierdzone. Czy w związku z tym mam rozumieć, że szuka pan nowych partnerów w interesach? Jeśli odpowiedź brzmi “nie” nie będę dłużej zawracał panu głowy.
Kruk milczał przez chwilę, a gdy zabrał głos patrzył Monecie prosto w oczy.
- Theodorze Greycliff, tak bardzo szukasz drogi do swojego boga?
-Co Pani Tymora ma do naszych spraw?
Mężczyzna uśmiechnął się.
- To, że chyba zdajesz sobie sprawę z tego, że na twojej drodze stoi wystarczająco wiele osób, które mogą pokrzyżować twoje plany… i wysłać cię wprost w jej zaświaty.
Theo milczał chwilę.
-Zdaję sobie z tego sprawę. I dlatego szukam partnerów i przyjaciół gdzie tylko mogę. Moi pracodawcy również. Czy mam rozumieć, że boi się pan Machy do tego stopnia, że nie chce nawet wysłuchać co mamy do zaoferowania?
- Czy to sposób na podpuszczenie mnie? Jestem na to za stary i nigdy nie mówiłem, że nie wysłucham.
-To dobrze, przejdźmy więc do konkretów. Jak pan wie, nasza organizacja pełniła niegdyś prominentną rolę w Waterdeep dopóki Lordowie nie postanowili nas wygnać do Amn. Otóż, nie zasypialiśmy od tego czasu gruszek w popiele. Nawiązaliśmy liczne sojusze na terenie Amn i nie tylko, a teraz pragniemy powrócić do Miasta Wspaniałości. Tym, którzy pomogą nam zrealizować ten cel ofiarujemy dar przyjaźni… - Theodor zawiesił głos nienachalnie wpatrując się w Kruka.
Kruk zaś słuchał bez emocji, ze spokojem.
- Piękne słowa. - odparł mężczyzna. - Ale ja jestem człowiekiem Skullportu, nie Waterdeep.
-To się dobrze składa - Theodor skinął głową - gdyż nasza droga do Waterdeep prowadzi przez Skullport. Zdajemy sobie sprawę, że bez kontaktów w Porcie Czaszek nie zdołamy znaleźć klucza do Górnego Miasta. Bardzo nam zależy na tymże kluczu i w związku z tym mamy wiele do zaoferowania naszym sojusznikom. Z pewnością słyszał pan o nas co nieco. Proszę powiedzieć - czy nasz sojusz byłby dla pana konstruktywny i owocny?
- Skoro tak bardzo wam na tym zależy czemu nie zadacie tych pytań Masze? - zapytał Kruk uważnie obserwując Theodora.
Greycliff zacisnął na chwilę zęby. Szczerość przede wszystkim.
-Z dwóch powodów. Po pierwsze Macha zdaje się cierpieć na ostrą paranoję i nie jest godnym zaufania sojusznikiem. Po drugie... - przerwał na chwilę po czym kontynuował - Po drugie, Macha jest moim śmiertelnym wrogiem. Ślubowałem mu zemstę, tylko jego śmierć mnie ukoi, taki warunek postawiłem moim zwierzchnikom gdy zgadzałem się pomóc im w powrocie do Miasta.
Kruk uśmiechnął się na te słowa.
- Pytanie także teraz stoi… Czy przyszedłeś do mnie bardziej w swoim imieniu czy imieniu swoich zwierzchników. - przymrużył delikatnie oczy. - Och, Theodorze. Wplątujesz się w coś, co może cię przerosnąć.
-Nie wykluczam tego - odparował Moneta - Ale dla osiągnięcia celu warto zaryzykować. A jeśli chodzi o moich pracodawców.. - przerwał na chwilę - Oni tak jak ja pragną pozbyć się Machy więc mamy wspólne interesy. Można powiedzieć że zarówno ja jak i oni mówimy jednym głosem.
- A jeżeli można wiedzieć co takiego Macha im zrobił?
-Co zrobił? - Theodor uśmiechnął się - Nic, poza tym, że stanowi naturalnego konkurenta na polu Portu Czaszek. Wybacz, kapitanie, chyba nieświadomie wprowadziłem cię w błąd. Jeśli chodzi o chęć zemsty to jest to moja fanaberia. Moi pracodawcy to ludzie interesu.
- Rozumiem. - stwierdził Kruk. - Powiedz mi tylko pewną rzecz.... - urwał na moment. - Wiem czego oczekują ode mnie twoi pracodawcy… a czego oczekujesz ty? - zapytał patrząc uważnie na Theodora.
-W sumie niewiele - Moneta uśmiechnął się łagodnie - Na początek wystarczyła by mi świadomość, że mogę odwrócić się do pana i pańskich ludzi plecami. Czy to zbyt wiele?
- Wiele zależy nie od tego, czy ja się zgodzę, ale od tego, czy będziesz w stanie rozpoznać moich ludzi.
-Słuszna uwaga. Nie noszą płaszczy w chmurki, prawda?
- Nie. - przyznał Kruk. - Kiedy nie ma konieczności ukrywania się mają brosze, tylko widzisz, Theodorze… - wychylił się do mężczyzny. -...nie wszystkie Kruki mam w swoim posiadaniu. Już nie.
Greycliff pochylił się do przodu.
-Tak? Proszę, mów dalej.
- Żadna to ciekawa historia. - mruknął Kruk. - Raczej historia o tym jak stary wyjadacz dał z siebie zrobić kretyna Masze.
-Zostawmy to - zaproponował Theodor dolewając Krukowi wina - My mamy wobec pana i pańskich ludzi wyłącznie uczciwe zamiary. Jeśli potrzebuje pan godnych zaufania wspólników to właśnie my. A co do Machy - Moneta uśmiechnął się paskudnie - Chyba nikt nie będzie płakał gdy zniknie, prawda?
- Na pewno mało kto zapłacze. - zgodził się Kruk. - Załatwmy to tak. Jeżeli ja odzyskam zrabowanych mi ludzi, wy otrzymacie moją pomoc.
-Do przyjęcia - zgodził się Moneta - Ale potrzebujemy więcej informacji nim przystąpimy do dzieła. W rodzaju: ilu ludzi, ich personalia, czy zmienili front dobrowolnie czy pod wpływem groźby lub szantażu, kto jest ich przywódcą, gdzie ich można spotkać i takie tam.
- Do załatwienia. - stwierdził mężczyzna. - Mnie tylko aktualnie zastanawia coś innego…
-Cóż takiego?
- Czy zdołasz przeżyć na tyle długo na zewnątrz, aby zrobić trzy kroki. - odparł niewinnie Biały Kruk.
-Ciekawe pytanie - mruknął Theodor - Myślę, że to będzie zależało od tego czy się dogadamy, czyż nie?
- Ależ to nie jest żadna groźba czy inna obietnica. - zaśmiał się cicho Kruk. - Sądzę, że my się już dogadaliśmy. Ja się po prostu zastanawiam co z tymi, którzy po ciebie przyszli.
-Ludzie Machy, tak? Są na sali?
- Nie, tutaj Macha by ich nie wrzucił… ale są na zewnątrz - odparł upijając wina z kielicha.
-Jeśli tak to myślę, że sobie poradzę. Ale wciąż nie otrzymałem odpowiedzi na moje pytania. Jeśli mam na powrót zwerbować pańskich ludzi to muszę coś o nich wiedzieć.
- Ich… “przygarnięcie” przez Machę odbyło się tak, że ja jak głupi zgodziłem się wypożyczyć moje siły Masze. Później ten stwierdził, że już są jego i bierze za niby jakieś moje długi. - parsknął. - Część uciekła do mnie, część została przekonana prośbą, groźbą, obietnicami bogactw.
-Ilu ich jest? Kto jest ich przywódcą? Gdzie można go spotkać?
- Dobre około czterech dziesiątek, może więcej, nie pamiętam tych nowych. Kto jest przywódcą? To się mogło zmienić, ale kiedyś był nim Farell, pół elf, a spotkać go można było albo u Machy w kasynach, albo w mniejszych przybytkach, które zaspokajałyby jego głód hazardu.
-Hazardzista, co? Ma szczęście czy to raczej frajer?
- Z tego, co pamiętam był równie miły Tymorze co Beshabie. - wzruszył ramionami. - Co jakiś czas pożyczał od każdego, od kogo się dało, tylko aby mieć za co żyć, ale potrafił szybko oddać. Ponoć to było z hazardu.
-To już coś. Tak więc rozumiem, ze dogadaliśmy się. Jeśli ma pan jeszcze coś do przekazania to proszę teraz. Ostatecznie niedługo wychodzę, a skoro ludzie Machy czekają w ciemnościach mogę nie dożyć kolejnego spotkania.
- Wolałbym jednak, abyś nie zginął dzisiejszego dnia. - mruknął Kruk. - To byłoby straszne marnotrawstwo tej całej gadaniny.
-Wyjdziemy razem? - zaproponował z uśmiechem Theodor.
- Masz nadzieję, że moja obecność da ci jakąś osłonę?
-Owszem - przyznał Moneta bez cienia skrępowania - Pana i pańskich ochroniarzy raczej nie ruszą. Nie są chyba aż tak głupi.
- Mówimy o ludziach Machy. - uśmiechnął się Biały Kruk. - Ale dobrze. Możemy tak zrobić.
Mężczyźni rozmawiali jeszcze przez chwilę po czym, usatysfakcjonowani zawartym przymierzem, zebrali się do wyjścia. Theodor podał ramię Kertii, przywołał Elerdrina. Za chwilę stanie się jasne czy ludzie Machy są tak zdesperowani by zaatakować Białego Kruka i jego towarzyszy...
 
Jaśmin jest offline  
Stary 16-10-2014, 21:14   #93
 
Quelnatham's Avatar
 
Reputacja: 1 Quelnatham jest po prostu świetnyQuelnatham jest po prostu świetnyQuelnatham jest po prostu świetnyQuelnatham jest po prostu świetnyQuelnatham jest po prostu świetnyQuelnatham jest po prostu świetnyQuelnatham jest po prostu świetnyQuelnatham jest po prostu świetnyQuelnatham jest po prostu świetnyQuelnatham jest po prostu świetnyQuelnatham jest po prostu świetny
Paladyn zeskoczył z wozu i pognał w stronę z której dochodziły strzępki rozmowy.
- Gdzie?! - Wykrzyczał niemal w twarz jednemu z rozmawiających. - Mów gdzie! Natychmiast!
Ocero ruszył za paladynem i odsunął go od dwójki rozmawiających.
- Erilienie, proszę. Jeszcze pomyślą, że jesteś pomylony. - Selunita spojrzał na dwóch młodych mężczyzn - Witaj, jestem Ocero kapłan Selune ze świątyni w dzielnicy portowej. Proszę, powtórzcie co mówiliście… jakiś bóg jest w Waterdeep?
- Gdzie jest co? - mruknął jeden z rozmawiających patrząc na Eriliena jak na jakiegoś szaleńca. Kiedy pojawił się Ocero ten westchnął. - Nie było cię kapłanie, czyż nie? Wmawiają nam, że to dzieło magów, ta… aura. Czujecie ją, prawda? Ale plotki się rozniosły, że w Skullporcie pojawił się bóg. A przecież oni zniknęli…
Ocero odetchnął odrobinę. Była to niewielka nadzieja, ale był gotów się jej chwycić.
- Plotki nie wspominały, który to bóg?
- Noo… Pomimo prób ochrony tej tajemnicy są pewne… przecieki… - spojrzał uważnie na podróżników.
Quelnatham siedząc na swej klaczy starał się zachować pozór spokoju i obojętności, ale nie mógł powstrzymać ciekawości.
- Dalejże człeku! Beshaba czy Maska? Co się mówi?
- Żadne z nich, a przynajmniej mi nic o tym nie wiadomo. - wzruszył ramionami. - To ma być patronka najmłodszej z Siemiu Sióstr!
- Eilistraee?! - zdumiał się czarodziej przekręcając lekko głowę. - Któż to wie… W tych czasach...
- Ma to sens. - Selunita wzruszył ramionami - W Skullporcie znajduje się Promenada, wielka świątynia Mrocznej Dziewicy.
- Ciężko zdecydować co o tym wszystkim myśleć… - mruknął mężczyzna. - I co to dla nas wszystkich oznacza… bo chyba nie zadomowi się tu na dobre, co?
Selunita uśmiechnął się.
- Eilistrae jest jedyną dobrą boginią mrocznych elfów. Na pocieszenie miej świadomość, że chodzi nago.
Obaj spojrzeli po sobie trochę dziwnie, ale nic nie odpowiedzieli, chociaż zapewne ledwo panowali nad głupawymi uśmieszkami.
- Słyszeliście może podobne plotki z innych miast?
- Nie wierzyłbym zbytnio temu, co mówią. Ponoć w którymś z miast pojawił się bóg, który… okazał się podróbą, śmiertelnikiem pod płaszczykiem magii.
Paladyn nic nie powiedział, odwrócił się na pięcie i ruszył do wozu. Przystanął na chwilę, obejrzał się i zawołał.

- Czcigodny powinniśmy ruszać. - A nawet półślepy idiota mógłby zauważyć, że w ostrouchym kipi gniew.
- Jasne, jasne. - Selunita kiwnął głową na pożegnanie mężczyznom i ruszył do wozu. Spojrzał na Eriliena - Więc, gdzie zmierzamy?
- Tam gdzie zmierzaliśmy od początku, do świątyń zasięgnąć rady tutejszych kapłanów. Mam złe przeczucia co do tych fałszywych bogów.
- Jak sobie życzysz. - Ocero ponaglił konie i ruszyli w stronę doków.

***

Doki Waterdeep przywitały podróżników typowym zapachem portowym. Sól, wilgoć i ryby… dużo ryb. Ocero łapczywie zaciągnął powietrze, łzy pojawiły się w jego oczach, a kapłan zakaszlał.
- Ach, to jest to. Nic tak nie przypomina mi domu jak myśli “jak ktokolwiek może tu mieszkać?” - spojrzał z uśmiechem na swych towarzyszy - Spodoba wam się tu. Ludzie są mili, wino w karczmach prawie nie rozwadniane, a kobiety… - spojrzał jeszcze raz - erm, bardzo kulturalne i schludne.
- Zatem sporo się zmieniło od kiedy gościłem w mieście. - Wyznał szczerze ostrouchy.
- Moja zasługa, jak sądzę. - Selunita się wyszczerzył.
- Musieliście więc być bardzo zajęty Czcigodny.
- Albo tego Azul Gato. - Ocero wzruszył ramionami kiedy skręcili w jedną z alejek. - No nie ważne, zaraz zajedziemy do mojej świątyni. Spodoba się wam, skromna co prawda w porównaniu do tej z Silverymoon, ale emanuje światłem Pani Księżyca.
Zatrzymali się w końcu przed cylindrycznym budynkiem z białego marmuru, których ściany były rzeźbione w księżyce… a przynajmniej tak na to wyglądało, bo to wszystko, co Ocero przypominało jego dom. Pierwsze, co rzucało się w oczy to zupełna pustka, ludzie unikali tego miejsca. Później nadchodził czas na sam budynek… Okna, niegdyś piękne witraże, były rozbite, drzwi zniszczone i wybite na zewnątrz. Białe ściany częściowo oczernione.
Wóz zatrzymał się spory kawałek przed budynkiem. Ocero był blady niczym niegdyś ściany jego świątyni, jego szczęka delikatnie drżała od ścisku jaki wymuszał na niej. Quelnatham położył dłoń na jego ramieniu:
- Pomożemy ci jak tylko będziemy mogli. Powiedz kto mieszkał tu oprócz ciebie?
- Brat Ternius, Serin i siostra Mirin. Służba, która pomagała nam utrzymać miejsce w czystości. Kilku przejezdnych, którzy potrzebowali pomocy. Oficjalnie żaden likantrop, ale Elasi i jej stado mogli się tu zatrzymać gdyby chcieli… - Selunita zsiadł z wozu i ruszył pośpiesznie do świątyni.
W świątyni panował chaos. Wszystko było zniszczone, w większości wyraźnie dziełem ludzkiej siły, częściowo osmolone magią. Jedynie elementy twardsze ostały się nienaruszone, choć krawędź ołtarza z jednej strony była odłupana, a ozdoby naścienne poniszczone. Nigdzie nie było widać żywej duszy.
Ocero zaczął chodzi po wnętrzu świątyni, ustawiać zwalone przedmioty z powrotem na ich miejsce, ścierać sadzę z ozdób rękawem, układać książki. Cały czas był cicho, ale drżenie mięśni jego twarzy i ramion mówiły o kipiącej w nim furii. W końcu Selunita wyszedł ze zrujnowanej świątyni i wrócił do swych towarzyszy.
- Muszę odnaleźć pozostałych kapłanów, sprawdzić czy nic im nie jest. Wy pewnie macie własne świątynie i sprawy do załatwienia… nie musicie iść ze mną.
- Spokojnie, ja nie mam nikogo w tym mieście. Mogę iść z tobą i pomóc jak zapowiedziałem. - mag uspokajał Ocero. - Złóżmy tylko nasze rzeczy w jednym miejscu. - pytająco spojrzał na Eriliena.
- Tak, tak, oczywiście. Nigdzie nam się nie spieszy. - Paladyn wydawał się nieobecny jakby błądził we własnym świecie niedostępnym dla innych.
- Zatem chodźmy stąd. Na wszystko jeszcze będzie czas Ocero. Teraz musimy znaleźć nocleg - oznajmił Quelnatham. Choć rzadko bywał w Waterdeep tym razem musiał prowadzić jego mieszkańców. Wyszedł na ulicę i podszedł do stojącego przy wozie Aerona.
- Zatrzymamy się w oberży - powiedział krótko i chwycił za uzdę swojego konia.
Aeron skinął głową.
- Może być i tak. - zgodził się pół-elf. - Co z Ocero?
Selunita doszedł do wozu i spojrzał na chłopaka.
- Ma się dobrze… - Ocero starał się wymusić uśmiech, ale niestety nie powiodło się szybko wskoczył na kozioł zanim ktoś zauważyłby wilgoć w jego oczach - Jakiej karczmy szukamy?
- Przyzwoitej, w której można zatrzymać się na… kilka dni. Gdzieś gdzie cenią prywatność i mają dobre zamki. Może w innej dzielnicy miasta. - odpowiedział mag.
- W centrum na pewno znajdziemy coś jeżeli idzie o prywatność. Może jedną z tych, którą odwiedzają przejezdni dyplomatyczni, czy tego rodzaju… erm, Quelnatham pójdź po Eriliena, biedak chyba zapuszcza korzenie.
Rzeczywiście, dwóch nieprzytomnych duchownych było ponad siły czarodzieja, który nie czył się dobrze w tej ludzkiej metropolii. Wrócił się kawałek do świątyni i wziął Eriliena za łokieć.
- Tędy en Treves. Nie zwalono jeszcze wszystkich ołtarzy w Waterdeep. Chodź, jest wiele do zrobienia.
 
Quelnatham jest offline  
Stary 18-10-2014, 21:46   #94
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Przedstawienie poszło gładko mimo fochów aktorek, mimo “wymagającej “ i potencjalnie niebezpiecznej publiczności. Wyglądało na to, że sytuacja w jakiej Wyrmspike i jego podwładni się znaleźli, zakończy się szczęśliwie. Dramaturg przyglądał się rozwojowi sztuki zza kulisów i pomagał przy zmianie scenografii, gdy… coś się stało?
Gaspar w zasadzie nie potrafił określić co, ale niewątpliwie coś przerażającego.

- Wszystko jest w porządku, to był tylko wybryk magów!


Słowa w które Gaspar nie do końca wierzył. Jaki wybryk, jakich magów? Sam był magiem i wiedział, że to co się stało, nie było czarem. Choć w sumie nie wiedział czym było.
Niemniej nie było co panikować z tego powodu. W końcu, ta dziwna cielesna sensacja znikła, prawda?
- Też to czułeś? -
- Pewnie jakiś arcymag wzywa sobie sukkuba.-
rzekł żartobliwie Wyrmspike starając dykteryjką zamaskować swe zaniepokojenie. Był pewien, że ktoś użył epickiej magii, ale miał też wrażenie, że to co poczuł było ledwo echem tego czaru. Więc byli bezpieczni… chyba.
- W takim razie, aż dziw, że nie czuliśmy tego już wcześniej w Waterdeep. Przyzywanie sukkubów to chyba nie tak rzadki proceder. - uśmiechnął się nerwowo Leano.
-Epi..cka… ma...gia.- powtórzył powoli Gaspar i wzruszył ramionami.- Nie nasz problem. Niech się tym zajmą prawdziwi magowie lub Harfiarze. Jeśli rzeczywiście jest jakiś problem.
- Dobrze… To co teraz?
-A co ma być, pakujemy manatki i wracamy. Ty przypilnuj porządków, a ja pójdę odebrać zapłatę.-
stwierdził krótko Wyrmspike.
- A przeszło ci przez myśl kiedyś - zaczęła Dulcimea. - że oni mogą się na nas wypiąć i nam nie zapłacić?
-To ryzyko było od początku. Dlatego połowę otrzymaliśmy z góry.-
wzruszył ramionami Gaspar.- Jeśli nie zapłacą, to cóż… to będzie nasz ostatni tu występ. Tak czy siak, wyjdzie na nasze.
- Tyle dobrego. To teraz leć. -
mrugnęła do niego. - Wydrzyj z nich ostatni grosz.
Wyrmspike uśmiechnął się i ruszył szukać Denera. Im szybciej dostanie zapłatę, tym szybciej się wyniosą ze Skullport. Nie ma bowiem co kusić losu grając tu co wieczór.

Denera nie tak łatwo było znaleźć i zwrócić na siebie uwagę, jako że był wręcz rozchwytywany. Co ciekawe kilku gości zagadnęło także Gaspara gratulując mu udanego występu. Wyrmspike kątem oka zobaczył także Kruka rozmawiającego z Theodorem. W końcu jeden z gości zapytał Gaspara:
- Co pan sądzi o Amadeusie Wildhawku? Dobry jest? Bo ponoć popularny…
-Och.. z pewnością ma jakieś zalety. Kto wie… może następnym razem to jego repertuar zostanie tu wystawiony?-
odparł wymijająco Gaspar chcąc uprzejmie spławić natręta, który pewnie miał krew na rękach metaforycznie rzecz ujmując.
W końcu udało się i spławić natręta, o dostać się do Denera. Ten uśmiechnął się na widok Gaspara.
- Świetne przedstawienie, winszuję.
-Cieszy mnie to…-
odparł krótko Gaspar.- A teraz jeśli można… zapłata?
Dener skinął na jednego ze swoich podwładnych i ten poszedł na piętro, aby po chwili wrócić z paczuszką.
- Tyle, na ile żeśmy się umawiali.
Wyrmspike jedynie zajrzał do paczuszki upewniając się co do jej zawartości. Przeliczanie zostawił sobie na później. Paczuszka była ciężka zaś zawartość wyglądała obiecująco. Złote i platynowe monety dawały nadzieję, że wszystko się zgadza.
- No to mnie już czas. Polecam się na przyszłość. Nie tą najbliższą, bo mam już kontrakty i umowy do zrealizowania.- odparł Gaspar zabierając paczuszkę i żegnając się. Nikt nie zatrzymywał więcej pisarza i jego trupy, więc mogli wyjść spokojnie, co też szybko uczynili. Po przekroczeniu bramy Gaspar zobaczył tego mężczyznę, który dziwnie zachowywał się w trakcie tego, co wszyscy odczuli… Dziwniej, niż wszyscy. Nie odszedł daleko i teraz prowadził ożywioną dyskusję z innym osobnikiem nieznajomym Wyrmspke'owi. To co doszło do uszu dramatopisarza było oburzone:
- NIE straciłem ŁASKI!
W tym momencie także Biały Kruk wraz ze swymi ochroniarzami i Theodorem wyszli przez bramę, prawie równo z trupą Gaspara. Przeszli jeszcze kawałek niedaleko siebie, aż znaleźli się poza granicami Azylu Królów i wtedy…
… wtedy zaczęło się dziać.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.
abishai jest offline  
Stary 25-10-2014, 00:26   #95
Edgelord
 
Zell's Avatar
 
Reputacja: 1 Zell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputację
Erilien en Treves, Quelnatham Tassilar, Ocero

Ocero wciąż miał przed oczami obraz zniszczonej świątyni Selune. Tej samej świątyni, która dala mu dach nad głową, którą nazywał domem. Stracił wiele już podczas ostatnich wydarzeń. Bogini zamilkła, a teraz to…
Ciężko było z tym wszystkim przejść do porządku dziennego…

Cała czwórka ruszyła do centrum, tak jak radził Ocero, w poszukiwaniu odpowiedniej karczmy. Kapłan był świetnym przewodnikiem. Świetnie orientował się w terenie Waterdeep. Wiedział którędy iść tak, aby było jak najszybciej, wiedział których miejsc lepiej unikać. Zanim jednak zaprowadził swoich towarzyszy do gospody zahaczyli o posterunek straży miejskiej. Selunita chciał się jak najszybciej dowiedzieć czegokolwiek o zniszczeniu świątyni… ale to, co usłyszał nie musiało mu się spodobać...

Po odczekaniu swojego w końcu dostali się do osoby odpowiedzialnej za tę sprawę, jako że zwykli strażnicy nie byli upoważnieni do dzielenia się informacjami. Prowadzący sprawę także nie był skory do udzielania szczegółowych informacji, chociaż trochę zmiękł widząc selunitę. Stwierdził, że zapewne większość, bo nie wszystkie, odpowiedzi uzyska w świątyni Mystry. Powiedział także coś niepokojącego- zniszczeń najwyraźniej nie dokonały wrogie Selune siły, ale mimo próśb, czy możliwych gróźb, nie chciał powiedzieć nic więcej.

[media]http://www.arteria-gaming.net/medworldbuilder/medcity11.jpg[/media]

Dotarli w końcu do karczmy znużeni oczekiwaniem. Kapłan był milczący od czasu spotkania ze strażą, ale załatwił im miejsce w “Złotym kuflu”, jak się owa karczma nazywała. Niestety, za prywatność i dobre zamki, jakie ona oferowała, włącznie z dobrym jedzeniem trzeba było odpowiednio zapłacić. Odpowiednie pieniądze za odpowiednie warunki, ale to raczej nikogo nie zdziwiło.

Zostawiwszy konie w stajni, a wóz pod krytym i strzeżonym dachem wszyscy udali się do jednego z dwóch wynajętych pokoi. Musieli ustalić co teraz. Mogli iść od razu do świątyni Mystry, poznać część układanki, jaka przed nimi stała. Mogli iść do świątyni Corellona, a także spróbować rozwikłać zagadkę, jaka przed nimi została postawiona kilka dni temu...

Erilien mógł się zastanawiać czy podobny los, jak w wypadku świątyni Selune, został zgotowany świątyni Corellona… A do tego czy w jej murach mógł znaleźć odpowiedzi…


Theodor Greycliff, Gaspar Wyrmspike



Gaspara i jego trupę po skończonym przedstawieniu do Waterdeep odstawiało dwóch ochroniarzy z Azylu. Oni pierwsi zrozumieli, co będzie się dziać, więc pospieszyli ekipę starając się zabrać ich jak najdalej od miejsca krytycznego.

A wyglądało na to, że dziać się miało.

Theodor pokładał wiarę w tym, że zbiry od Machy nie ważą się tknąć go w obecności Białego Kruka i jego ochrony. Mimo, iż chroniących było ledwo dwóch istniała szansa, że więcej Kruków czai się w okolicy, aby bronić swego szefa. Był też problem z Elerdrinem, jako że na niego wróg Theodora wydał, najpewniej bezpodstawny, wyrok śmierci oraz elfki, która im towarzyszyła. Ich bezpieczeństwo w sumie leżało na głowie Greycliffa, jako że on ich w to wciągnął. Zostawało oczywiście pytanie kto “sypnął” Masze o jego obecności w Azylu Królów, ale mimo to przecież nie musi być tak źle…

Przeliczył się gorzko.

Odeszli już spory kawałek od Azylu, tak adekwatnej nazwy do sytuacji, kiedy Theodor zorientował się, że zostają okrążani. Zbyt późno się zorientował, że niby przypadkowi przechodnie tak naprawdę działają razem pod wspólnym celem. Osiem osób zamknęło im drogę ucieczki. Osiem uzbrojonych osób, z czego kilku celujących do nich z kusz. Także w stronę Białego Kruka.

- Biały Kruku, miło cię widzieć. - odezwał się z bezczelnym uśmieszkiem ciemnowłosy, dość młody człowiek. - Jak interesy?
- Znośnie, Loni, mój słodki zdrajco. - odparł spokojnie Kruk. - Odejdź.
- Nie bez tych dwóch… - Loni skinął na Theodora i Elerdrina.
-Powtarzam, odejdź.
- Nie rozdajesz już kart staruszku. Poddaj się.
Kruk w tym momencie gwizdnął spoglądając na dachy i przyległe uliczki, ale… nic się nie stało. Nikt nie przyszedł na pomoc.
- Jesteś sam… - wysyczał z wyraźną przyjemnością Loni.

Gaspar widział całą sytuację i słyszał słowa. To, co zobaczył zapewne miało się zakończyć rzezią Kruka i Theodora. Wsparcie nie nadchodziło, więc bez genialnego pomysłu byli w potrzasku, chyba że ktoś im brakującej pomocy udzieli.
Tylko czy warto było narażać trupę?
 
__________________
Writing is a socially acceptable form of schizophrenia.
Zell jest offline  
Stary 05-11-2014, 22:44   #96
 
Googolplex's Avatar
 
Reputacja: 1 Googolplex ma wspaniałą reputacjęGoogolplex ma wspaniałą reputacjęGoogolplex ma wspaniałą reputacjęGoogolplex ma wspaniałą reputacjęGoogolplex ma wspaniałą reputacjęGoogolplex ma wspaniałą reputacjęGoogolplex ma wspaniałą reputacjęGoogolplex ma wspaniałą reputacjęGoogolplex ma wspaniałą reputacjęGoogolplex ma wspaniałą reputacjęGoogolplex ma wspaniałą reputację
Gdy tylko się zebrali Quelnatham od razu przeszedł do rzeczy.
- Mamy wiele do zrobienia. Ocero… wiem, że chcesz jak najszybciej dowiedzieć się co stało się w dokach, ale nie możemy zapominać o niedoszłym zabójcy. Być może za obydwoma zdarzeniami stoi ta sama osoba, bądź osoby.
Selunita pokiwał głową.
- Tak wiem, wybaczcie jednak, ale moje działania są samolubne, muszę udać się do świątyni Mystry i dowiedzieć się co z moją rodziną. Dam sobie jak sądzę radę sam, więc może wy pójdźcie do tej karczmy, opiszę wam jak tam stąd dojść, a ja udam się do świątyni, załatwię swoje i spotkam was w karczmie?
Czarodziej zastanawiał się chwilę gładząc machinalnie swoje włosy. Przeczuwał, że kapłan też będzie potrzebował wsparcia. Nie zbrojnego, ale ktoś powinien z nim iść.
- Zatem Erilien i ja udamy się do tego… “Bębna”. Aeronie dobrze byłoby gdybyś towarzyszył Ocero, być może w tamtej świątyni dowiesz się czegoś co może wiązać się z twoimi wizjami.
- Stanie się jak rzekłeś Oświecony.
- Dobrze. Będę towarzyszył. - zgodził się Aeron.

* * *
Erilien, Quelnatham

Karczma pod Dębem okazała się niewielkim przybytkiem ustawionym trochę na uboczu. Z zewnątrz wyglądała schludnie i gościnnie, zaś wewnątrz nie odbiegała wiele od tego jak się prezentowała z ulicy. Przed wejściem Quelnatham uczynił ręką znak i zmienił swoją postać. Teraz prezentował się podobnie do ich niedoszłego zabójcy. Gości było niewielu i po braku ochroniarzy można było wnosić, że bijatyki nie są tutaj problemem. Już z wejścia zobaczyli karczmarza krzątającego się przy szynku, który na ich widok uśmiechnął się przyjaźnie, ale nie kłopotał ich najwyraźniej zakładając, że i tak niedługo do niego podejdą z chęcią zamówienia czegoś.
Kolejny raz okazało się, że doświadczenie nie zawodzi. Paladyn nie szukał sobie wolnych miejsc po sali, nie tym razem, lecz z gracją klapnął - w końcu w jego zyłach płynęła krew elfów a elfy wszystko robią z gracją - na jednym ze stołków przy barze.
- Z przyjemnością zwilżyłbym gardło trunkiem znamienitym. - Zwrócił się do karczmarza. - A grosza nie poskąpię.
- Oczywiście, oczywiście. - uśmiechnął się karczmarz. - Chwileczkę. - odparł i zaczął przeszukiwać swoj asortyment, aby po chwili nalać elfowi wina o pięknym, czerwonym odcieniu..
Paladyn nie spieszył się z winem, delektował się wspaniałym aromatem i czekał aż trunek trochę pooddycha.
- Dawno nie gościłem w Waterdeep. - Zagadnął znów gospodarza. - Wiele się zmieniło, słyszałem nawet plotki iż podobno jakiś bóg odwiedził miasto? - Uśmiechnął się dając wyraźnie do zrozumienia, że nie wierzy w tak śmieszne wieści.
- Dziwne się rzeczy dzieją ostatnio, ale o tym pewnie słyszałeś panie? - upewnił się karczmarz. - Co do boga.... Sam w to nie wierzyłem, ale… Jeżeli ta dziwna aura nie jest dziełem magów…
- Aura… - Spłukał słowo lukiem trunku, to jednak było jeszcze za wcześnie dla wina. Skrzywił się myśląc o tym jakiego marnotrastwa właśnie się dopuścił. - Gotów jestem przyjąć wersję, że to jednak magowie. Przecież bóg kiedy się objawia to… raczej wiadomo na pewno, że to bóg prawda?
- Nie wiem… -przyznał karczmarz. - Może nie chce się tak bardzo ujawniać…?
- Po co więc ta aura? Nie, jeśli bóg chciałby się ukryć to nikt by o jego obecnosci nie wiedział. Ale… - upił kolejny łyk i tym razem z przyjemnością potrzymał go chwilę w ustach nim posłał dalej - ...zostawmy te rozważania uczonym teologom. To co mnie bardziej interesuje to gdzie teraz w mieście można się zaopatrzyć w magiczny rynsztunek.
- W dzielnicy handlowej znajdują się sklepy, które oferują takowy rynsztunek.
- Tylko tam? Nikt nie oferuje czegoś… - zamyślił się - bardziej ekskuzywnego?

***
Wieszcz zaś zajął miejsce w ciemnym kącie z dobrym widokiem na całą izbę. Liczył, że mocodawca ich zabójcy da się wciągnąć w małą grę… i paladyn nic nie zepsuje. Spokojnie lustrując otoczenie zobaczył wreszcie, że jego przybycie jednak wywołało pewne zainteresowanie. Przyglądał mu się bowiem, niepewnie, jeden z gości, na oko dobijający do swojej dwudziestki młodzian.
Po pewnym czasie młodzik w końcu wstał od stołu i podszedł do Quelnathama. Usiadł naprzeciw niego na ławie i wpatrując się z napięciem odezwał się:
- Zadanie wykonane?
Elf uśmiechnął się w duchu, ale zachował kamienną twarz. Jego ludzka powierzchowność poważnie skinęła głową.
- Wieszcz żyje?
Pokręcił głową.
- Dwa dni od Yartar - wychrypiał nie swoim głosem.
- W takim razie… - młodzik wstał. - Nie wykonałeś zadania. Żegnaj. - po czym odwrócił się chcąc wyjść. Człowiek / elf poderwał się natychmiast:
-Erilien! To ten. - Krzyknął, jednocześnie zrzucając iluzję. Wyciągnął dłoń i telekinetyczną siłą uniósł chłopaka w powietrze.
- Zechciej wybaczyć ten brak taktu memu przyjacielowi, zapewniam, że sprawa jest wielkiej wagi a za ewentualne zniszczenia zapłacę z własnej kiesy. - Uspokoił karczmarza. - Tym niemniej… - dobył miecza i ruszył w stronę chłopaka - A terz ptaszyno skoro już latasz to nauczymy Cię i śpiewać.
- Czego wy ode mnie chcecie?! - krzyknął mężczyzna.
Karczmarz szepnął coś do jednego ze swoich pomocników, a ten zniknął zaraz na zapleczu.
- Doprawdy nie przystoi w takiej chwili łgać i trząść portkami ze strachu. Wina twa jest już potwierdzona, teraz zdecydujemy o karze a szczere przyznanie się i wyjawienie powodów działania może tę karę złagodzić. Być może nawet przeżyjesz.
- Mów czemu wysłałeś zabójców! Po co chciałeś mnie żywcem. - Quelnatham okrążał jeńca trzymając podtrzymującą zaklęcie dłoń w górze.
- Nie wysłałem żadnych zabójców! Po co mi by to było?
Jeden z gości wstał trzymając dłoń na mieczu.
- Dajcie spokój temu chłopakowi…
Pomruk na sali wyrażał, że stoją oni raczej po stronie młodzika.
Erilien postanowił trochę uspokoić tłum.
- Słuchajcie mych słów dobrzy ludzie. - Zaczał dość głośno by przedrzećsie przez narastający hałas. - Jestem Erilien en Treves następca lorda Zimowego Dworu Evermeet i paladyn w służbie Corellona Larethiena a ten człowiek odpowiedzialny jest za wynajęcie zabójcy który targnął się na życie naszego przyjaciela. Wiedzcie, że jedyne czego od nas zazna to sprawiedliwości.
Zgromadzeni trochę się uspokoili, ale podejrzliwość i niepewność pozostała, o czym najlepiej świadczyło to, że mężczyzna przed nimi nie zdjął dłoni z miecza. Wtedy odezwał się karczmarz:
- Czyli nie macie nic przeciwko poczekaniu na straż?
- Straż? Straż? - wydusił z siebie przerażony młodzik. - Ja nic nie zrobiłem!
- Możemy poczekać, to jedynie odrobinę odwlecze sprawiedliwość. - Zgodził się Erilien, chowając miecz do pochwy. - Czcigodny czy będzie dla ciebie problemem utrzymać naszego słowika w powietrzu aż nadejdą strażnicy? - Te słowa skierował do Quelnathama.
- Skądże. Możemy go jednak związać. Tak z pewnością będzie wygodniej. Dobry karczmarzu podaj proszę jakiś powróz.
Zanim karczmarz zdołał odpowiedzieć młodzik odezwał się wystraszony:
- To jakieś nieporozumienie! Dajcie mi odejść!
- Aż tak bardzo boisz się straży? Zaczynam podejrzewać, że zamieszany jesteś w znacznie więcej zbrodni niż tylko ta skierowana przeciw nam. - Paladyn wrócił w międzyczasie po swe wino by uprzyjemnić sobie czekanie. - Nie mam jednak celu w niepotrzebnym przeciąganiu sprawy, mów wszystko jakbyś się swemu bogu spowiadał a być może… być może straż zostanie powiadomoiona jedynie o drobnym nieporozumieniu. - W głosie Erilienia była obietnica i szansa dla młodzika, czy jednak był dość zdesperowany by się jej chwycić?
W tym czasie karczmarz niepewny czy dobrze robi podał Quelnathamowi powrót, ale skoro zaraz miała straż przybyć…
Chłopak spojrzał z przestrachem i pokiwał powoli głową.
- Nie zrobiłem nic przeciw wam…
- Doprawdy oszczędź sobie. - Czarodziej wyciągnął drugą dłoń po linę, ale nie dotknął jej. Powróz pofrunął w górę i w powietrzu oplótł podejrzanego.
- Asekuruj Erilienie. Może próbować uciec. - ostrzegł w elfiej mowie towarzysza, kiedy opuszczał jeńca na dół.
- Mam nadzieję, ze spróbuje. - Powiedział paladyn lecz gestem zaproponował czarodziejowi wina. - Choć pewnie nie jest na tyle głupi.
Wyraźnie zrezygnowany młodzieniec nie opierał się zbytnio, choć jego oczy wyraźnie szukały drogi ucieczki, choć w ich spojrzeniu widać było, iż wie, że to nie będzie takie proste. Czarodziej strzepnął dłonie jakby magii można było się pozbyć niczym okruchów chleba. Okrążał podejrzanego chłopaka i mówił:
- Czy teraz jesteś gotów się wytłumaczyć? Skąd wiedziałeś kim jesteśmy i dokąd zmierzamy? - od niechcenia zabrał włos z okrycia młodzieńca. - Po co był ci żywy wieszcz?
- Ale ja was nie znam! - wydusił z siebie przesłuchiwany. - Nie wiem po co żywy wieszcz…
- Nie znasz? - zdziwił się mag. - A tego znasz? - Przejechał dłonią przed swoją twarzą by na powrót zmienić się w ludzkiego zabójcę. - To z nim miałeś się spotkać, ba! Spotkałeś się przed chwilą.
- To jeszcze nie zbrodnia… - odparł.
- Czyżby? Jednak zlecenie zabójstwa lub porwania już nią jest. Zresztą… skoro nie robiłeś nic złego to możesz nam chyba opowiedzieć kim był ten miły człowiek, którego twarz przybrała iluzja?
- Wiedziałem tylko do kogo mam się zgłosić, nie pytałem o szczegóły, choć jasne było, że to jakiś zabójca na zlecenie…
- Wspaniałe śpiewasz nasz drogi słowiku lecz mam wrażenie, że prawdę omijasz niczym lis szukający drogi do kurnika. Nie zechciał byś może wyznać od razu wszystkiego? - Zaproponował paladyn racząc się winem. - Tuszę, że pozwoliło by nam to znacznie przyspieszyć sprawę.
- Jestem tylko posłańcem! - jęknął młodzian. - Co jeszcze chcecie wiedzieć?
- Imię tego kto cię wysłał zwiastunie dobrej nowiny. - Usmiech Eriliena był rozbrajajaco szczery i przyjazny, a także co wydawało się niemożliwe bardzo drapieżny.
- Nie znam. Na bogow, dajcie mi odejść!
- Niczego bardziej nie pragnę niż twego uwolnienia ptaszyno, cóż jednak mogę zrobić skoro spiew twój śmierdzi fałszem?
- Nie możemy po prostu się rozejść i puścić tego w niepamięć...?
- Gdybyż mogło to odwrócić śmierć… - Twarz paladyna wyrażała ogromne cierpienie. - To jednak niemożliwe, taką władzę posiadają tylko bogowie. My zaś musimy nieść ciężar wyborów. Ufam jednak, że nie przygniotą cię ptaszyno do ziemi i znów radośnie się wzbijesz w niebo.
Chłopak spojrzał trochę dziwnie na Eriliena, gdy ten wypowiadał swoje słowa, ale nie komentował ich.
- Ja tylko przyjmuje zlecenia… Przychodzi ktoś, mówi co chce, aby zrobić, komu co przekazać i tyle… Nie patrzę na powody. Za to nie ma zapłaty.
- Cóż za piękną klatkę ignorancji sobie stworzyłeś, jak się z niej teraz uwolnisz slowiku? Co zrobisz by znów śpiewać pieśni ponad chmurami?
Chłopak nie odpowiedział Erilienowi, a jedynie zerknął na Quelnathama jakby w poszukiwaniu ratunku. Ten zaś odchrząknął i dłonią dał towarzyszowi znak, że teraz on przejmuje przesłuchanie.
- Widzisz… Cieszymy się, że jesteśmy obiektem zainteresowania ekspertów w swoim fachu… Chodzi nam tylko o informacje na temat zleceniodawcy. Nie znasz imienia? Trudno… kto to był? Jak wyglądał? Gdzie się spotkaliście? Jest wiele rzeczy, które możesz nam powiedzieć.
- Ja naprawdę nie umiem wam wiele powiedzieć… To było zlecenie z polecenia. Znajomy przekazał, że jest robota, to się zgodziłem. Jak wyglądał… Pospolicie, aż do bólu. Dokładnie tak, jak wyobrażalibyście sobie zwykłego rzemieślnika po długim dniu pracy. Przepracowane, duże dłonie, zacięty wyraz twarzy, krótkie ciemne włosy, aparycja mruka. Spotkaliśmy się… tutaj.
Quelnatham westchnął ciężko jakby chciał powiedzieć: “i co ja mam z tobą zrobić?”. Miast tego odezwał się w te słowa:
- Szczegóły zlecenia. Ile osób wynająłeś, jakie informacje o nas miałeś, czy chodziło tylko o mnie czy też o innych?
- Ja tylko przenoszę informacje, nikogo nie wynajmuje… - jęknał chłopak. - Kazano mi udać się do trzech osób, z czego jedną był on.... Ten z iluzji. - westchnał. - Nie miałem żadnych informacji, bo dostawałem listy do przekazania i miałem wypatrywać powrotu tych osób, zadać kilka pytań…
- Jakich? Masz te listy? Czy jeszcze są jakieś umówione spotkania od zleceniodawcy?
- Oddałem je adresatom, oczywiście. - odparł młody. - Nie, nie ma. Jeżeliby wykonali zlecenie mieli dostać kolejną wiadomość, ale nie ode mnie… Nie wiem skąd ten, który miał ją wysłać wiedziałby czy zostało wykonane.. - zamyślił się. - Ja nie miałem nikomu tego raportować.
Wieszcz przytakiwał w zamyśleniu jakby niedowierzając chłopaczkowi. Wreszcie pytającym wzrokiem spojrzał na Eriliena.
- Cóż zatem mamy poradzić słowiku nasz zniewolony? Skoroś nie dał nam nic co pomogłoby twoją klatkę otworzyć. Przyjdzie nam więc na straż czekać i prawu Waterdeep Cię oddać.
Chłopak spojrzał przerażony na Eriliena.
- Nie możecie...!
- Czy zechcesz rozjaśnić naszą ocenę sytuacji i powiedzieć dlaczego nie możemy?
- Błagam, nie chcę iść do lochu! Ja… Ja.. Dostałem coś od tego rzemieślnika! - wydusił z siebie zdesperowany więzień.
- Czyżby klucz do twej klatki?
- Nie wiem, nie wiem… Kazał mi to nosić, jak będę wiadomości doręczał i kategorycznie, jeżeli będę kontaktował się w karczmie… Mówił, że będzie wiedział, jeżeli tego nie zrobię…
- Wspaniale… zatem to jakiś magiczny przedmiot. Gdzie go masz? Erilienie, bądź tak dobry.
- Na szyi… Jest schowany pod koszulą…
Nim paladyn sięgnął po ów kuriozum posłużył się drobnym czarem wieszczenia by sprawdzić czy istotnie jest to przedmiot magiczny a jeśli tak to do której szkoły przynależy.
Był to przedmiot magiczny i przynależał do szkoły wieszczenia.
Nie tracac więc czasu sięgnął po emanujacy magią przedmiot.
- Zobaczymy czy łańcuch będzie też kluczem. - Podał wydobyty przedmiot Quelnathamowi. - Zechcesz się temu bliżej przyjrzeć?
- W każdej chwili może tu wejść straż… - szepnął mężczyzna patrząc z przestrachem. - Puśćcie mnie, błagam…
- Ależ nie możemy tego uczynić. Teraz kiedy cała karczma czeka z nami na straż… - spokojnie odpowiedział mag zmazując iluzję. Wziął od Eriliena wisior i oglądał go dokładnie.
Chłopak spojrzal zreezygnowany na elfy, ale zanim zdążył cokolwiek powiedzieć do karczmy weszli dwaj strażnicy miejscy, po których minach i postawie spodziewali się kłopotów. Dlatego też sytuacja trochę ich zadziwiła. Karczmarz ruszył od razu do nich i coś szybko im przekazał. Obaj spojrzeli po sobie, po czym ruszyli do Eriliena, Quelnathama i ich więźnia.
- Sprawiamy kłopoty, co?
- Zaprawdę nie mieliśmy wyboru. Sprawa była nagła. Nazywam się Quelnatham Tassilar - wstał od stołu i skłonił się z gracją, po czym wskazał na towarzysza. - a to Erilien en Treves. Ten związany człowiek nasłał na nas skrytobójcę, a przynajmniej pośredniczył w jego zatrudnieniu. Jak już mówił mój kompan pokryjemy szkody panu karczmarzowi.
Erilien powoli odwrócił się od swego trunku w strone strażników mierząc ich wzrokiem doświadczonego rycerza, niczym wilk któremu na drodze stanął wiejski kundelek. Odrazu zauważył kilka niedociągnięć w zapięciach napierśników które nosili. Spojrzał na nich jak zwykł patrzyć na nowych rekrutów którzy dopiero mieli zostać giermkami rycerzy, doskonalił to spojrzenie przez lata i miał pewność, że teraz go nie zawiedzie.
- Kiedy reprezentujesz miasto i swego lorda powinieneś postarać się aby twój pancerz był dobrze zapięty! - Niby nie podniósł głosu a jednak zdawało się, że wykrzyczał słowa tonem nieznoszącego sprzeciwu rozkazu. - Popraw to natychmiast i podaj swój stopień strażniku!
- Jeden ze strażników zaczął przyglądać się swojej zbroi, zaś ten, który się odezwał patrzył twardo Eriienow w oczy.
- Więc twierdzicie, że ten człowiek, którego pozbawiliście wolności jest związany z zamachem na wasze życie? Macie jakieś dowody na potwierdzenie swych słów? Czy ktoś prócz was może za wami poświadczyć?
- Więc słowo paladyna i szlachcica nie jest w tym mieście nic warte?! - Twarde spojrzenie strażnika skruszyło się na tarczy wieku Eriliena, nie będą go tu dzieci próbowały straszyć.
- Każdy może różne rzeczy o swoim pochodzeniu mówić… - odparł już mniej pewnie strażnik.
- Jeszcze słowo w tym tonie a mój honor wymagał będzie satysfakcji. - Ostrzegł spokojnie Erilien. - Nikt nie odważy się fałszywie podawać za paladyna Corelona nie ściągajac na siebie gniewu boga. Ale dobrze, chcecie dowodu, oto on. - Erilien wydobył spod koszuli medalion ze świetym symbolem swego boga, zrobiony na zamówienie jego ojca jeszcze w Evermeet. - Taki dowód wystarczy czy mam posyłać na Evermeet po herolda rodu?
Zanim strażnik zdołał odpowiedzieć odezwał się jego towarzysz bardziej ugodowym tonem.
- Sądzę, że to nie będzie konieczne. Musicie jednak zrozumieć naszą podejrzliwość. Zawsze jest zdrowa u nas.
- Zatem współczuję i wybaczam. Nie nawykłem jednak by słowa rycerza poddawane były w wątpliwość. - Co było mniej więcej prawdą, paladyni Corelona cieszyli się na Evermeet pewnymi przywilejami a poza królestwem elfów niewielu ośmielalo się poddawać w watpliwość słowa zmiennokształtnego wojownika.
- Rozumiem, że nie będzie problemem, abyście, cała trójka, udali się z nami w celu złożenia wyjaśnień?
Czarodziej przewrócił oczami i spojrzał na paladyna. Zbliżył się do strażników, by postronni nie słyszeli co mówi.
- Przestępca jest wasz. Erilien en Treves też może pójść z wami, ja jednak zmuszony jestem dalej prowadzić nasze… śledztwo. Dołączę za godzinę, jeśli tylko wskażecie posterunek.
- Z chęcią udamy się razem z wami, i chetnie skorzystamy z pomocy Miasta by odnaleźć upiornego lalkarza który pociaga za sznurki w tej sprawie. Prawda, słowiku, że chetnie złozysz zeznania?
- Tylko jeżeli zostanę wypuszczony. - mruknął młodzieniec.
Strażnik opisał Quelnathamowi drogę na posterunek, w którym nie tak dawno gościli jeszcze z Ocero i Aeronem, i odmaszerowali. Wieszcz obrócił się do karczmarza i poprosił o wolny pokój.
- Tylko na chwilę. Potrzebuję chwili skupienia i dużego lustra.
W ciszy ekskluzywnego pokoju rozpoczął rytuał, który miał ujawnić kto krył się za skrytobójcą.
 
Googolplex jest offline  
Stary 09-11-2014, 12:20   #97
 
Jaśmin's Avatar
 
Reputacja: 1 Jaśmin ma wspaniałą reputacjęJaśmin ma wspaniałą reputacjęJaśmin ma wspaniałą reputacjęJaśmin ma wspaniałą reputacjęJaśmin ma wspaniałą reputacjęJaśmin ma wspaniałą reputacjęJaśmin ma wspaniałą reputacjęJaśmin ma wspaniałą reputacjęJaśmin ma wspaniałą reputacjęJaśmin ma wspaniałą reputacjęJaśmin ma wspaniałą reputację
Gaspar na razie przyglądał się sytuacji, po czym nakazał członkom swej trupy oddalić się stąd. Nie powinni się mieszać w porachunki gangów. Sam pisarz też miał w tym przypadku mieszane uczucia, ale ostatecznie ruszył z resztą. Zamierzał oddzielić się od towarzyszy i pod inną postacią przyjrzeć rozwojowi sytuacji.
Gasparowi udało się oddzielić od reszty. Teraz tylko wystarczyło przebranie…
Te jednak miał ostatnio zawsze przy sobie. Ostatnio bowiem często korzystał z jednej postaci nadając sobie kolejne mroczne alter ego.I gargulec rozłożył skrzydła i pofrunął w powietrze, by przyczaić się na dachu i z góry obserwować sytuację.

***

Theodor instynktownie zasłonił Kertię. Położył uspokajającą dłoń na ramieniu Elerdrina.
-Kapitanie, widzisz tu gdzieś tego półelfa, Farella?
- Nie… Nie ma go tutaj. - szepnął Kruk.
- A może wspomniana dwójka po prostu się podda? Tak będzie dla was… lepiej. - odezwał się dowodzący napastnikami.
-Elerdrin, jak tylko będziesz mógł wycofaj się z Kertią - szepnął Theodor po czym skoncentrował się na przenikaniu przez cienie. Nieoczekiwanie rozpłynął się w powietrzu pojawiając się między dwoma kusznikami tak by pchnięciem barku powalić jednego z nich na ziemię i od razu zagrozić drugiemu dobytą bronią. Trzeciemu kusznikowi cel zagrodził jeden z jego towarzyszy.
Theodorowi udało się powalić jednego z kuszników i dzięki szybkiej reakcji zagroził drugiemu bronią. Trzeci natomiast automatycznie zaczął ustawiać się na dogodniejszej pozycji. Dwóch najbliższych mieczników od razu popędziło kusznikom na pomoc, atakując Theodora, jednak ich ataki nie przyniosły skutku. Zagrożony kusznik począł zmieniać broń na miecz, zaś powalony podnosić się z ziemi. Chociaż jak na razie tylko dwóch zaatakowało Greycliffa to jednak niedługo mógł stanąć oko w oko z czwórką. Kolejna trójka skierowała się w stronę towarzyszy Theodora i dwóch ochroniarzy Kruka, po czym zwarła się w starciu, które na razie nie przyniosło rozstrzygnięcia.
Theodor nie czekał dłużej. Skumulował w sobie płomień gniewu, spotęgował go i uwolnił. Gwałtowny gorący rozbłysk poraził otaczających go mężczyzn oślepiając ich częściowo.
Zagrywka nie przyniosła porażającego efektu. Faktycznie, jeden z atakujących mężczyzn padł jej ofiarą, ale pozostali, którzy znajdowali się w najbliższym otoczeniu Theodora nie dali się jej i byli gotowi walczyć dalej.
Theodor nie miał zamiaru odpuścić. Wirując jak oszalały derwisz zadawał cios za ciosem. Finta i sztych, klasyka starcia. Unikał ciosów i atakował w każdej wolnej chwili.Jednocześnie przygotował kolejną sztuczkę na pierwszego przeciwnika, który trafi atakiem wymierzonym w Monetę .
Gaspar wylądował na dachu i w swej zmienionej formie obserwował wszystko z ukrycia. Theodor zdawał się walczyć jak szalony, chociaż ilość przeciwników, mogła sprawiać trudności. Gorzej radziła sobie druga grupa, chociaż paradoksalnie było ich więcej. Niemniej towarzysze Monety trzymali się za ochroniarzami Kruka, elfka najwyraźniej nie była mocna w walce, zaś osobnik, będący zapewne w jakiejś części drowem bał się przyłączyć do walki. Sam Kruk spisywał się najlepiej, nawet lepiej od swoich ochroniarzy, którzy ranni zostali zepchnięci do rozpaczliwej defensywy. W pewnym momencie jeden dobrze wymierzony cios pozbawił życia jednego z nich, zaś drugiego inny atak ranił ciężko, wyłączając go z konkretnej walki. Tak naprawdę przeciw czterem pozostał tylko Biały Kruk.
Pazurzasta łapa wykonała kilka gestów, pysk wykrzywił się przy kolejnych sylabach czaru. A tuż za czterema przeciwnikami Kruka pojawił się glutowaty stwór wynurzający się z kręgu przyzwania.


Zniekształcona i bezmyślna bestia natarła na najbliższe cele… czyli napastników kruka. A gargulec oderwał się od dachu i zatoczył kółko rycząc.- Niektórzy to się nie potrafią uczyć. Won mi stąd chłoptysie Machy, bo wam jaja pourywam wraz z korzonkiem!
Monecie udało się ranić jednego przeciwnika i uniknąć ciosów dwóch, jednak został też trzeci. Theodor poczuł, jak ostrze miecza boleśnie rani go w bok przebijając się przez wszelką ochronę. Wtedy jednak zdarzyło się coś nieoczekiwanego dla jego oponenta. “Sztuczka” Greycliffa z furią zaatakowała tego, który śmiał ranić Monetę biorąc ognisty odwet.
Wtedy jednak zdarzyło się coś jeszcze bardziej nieoczekiwanego…
Pojawienie się przyzwanej bestii podzieliło napastników Kruka. Jeden wciąż atakował kapitana, zaś dwóch chaotycznie zajęło się przyzwańcem. Atakujący Theodora zawahali się wyraźnie słysząc gargulca, a jeden z nich odsunął się z walki, aby obserwować poczynania Gaspara i w razie czego móc zaatakować. Przywódca tej bandy, na razie oddalony z walki, złapał za miecz i przyglądał się gargulcowi.
- Nic ci do tego, bestio. - wysyczał w stronę Gaspara.
- Wprost przeciwnie… wiele mi do tego. Wchodzisz w interes memu panu, który wolałby Kruka jeszcze żywego.- ryknął gargulec póki co nie robiąc nic poza krążeniem. Szybko jego łapy zaczęły wykonywać gesty, a jego usta szeptać słowa, by oczarować przywódcę bandytów.
- Co ty… - zaczął przywódca, ale nagle urwał, jakby próbując odzyskać zmysły… co mu się nie udało najwyraźniej. - Nie martw się. Nie o Kruka nam chodzi.
Kolejny cios przeszył ramię Theodora, a rana obficie broczyła krwią. Na szczęście i on nie pozostał dłużny zadając ranę przeciwnikowi, jednak wtedy drugi z nich, wywęszył okazję i stał się przyczyną kolejnej rany Monety.
-Elerdrin!! - Moneta wrzasnął - Walcz, do diabła! Walcz bo zginiesz z ich ręki!
Nie zwlekając dał dobry przykład wymierzając kolejny cios. Jego rany ociekały krwią, ale nie miał zamiaru się poddać. Póki tchu w piersi, póki krwi w żyłach.
W tym momencie Elerdrin się ocknął i niepewnie, z przestrachem, dobył miecza, po czym rzucił się wspomóc Kruka, który walczył z coraz bardziej desperacko broniącym się napastnikiem.
- A o kogo?- zapytał gargulec donośnym głosem unosząc się nad walczącymi.
- O tych dwóch. - skinął głową w stronę Theodora i Elerdrina. - A to, że sprawiają problemy…
- Ich śmierć także musi poczekać z dzień lub dwa…- ryknął gargulec głośno.- Odejdźcie stąd i powiedz swemu szefowi, że za trzy dni dostanie ich obu skrępowanych tasiemką i bezbronnych, pod drzwi swego domku.
- Ale... Nie takie dostałem rozkazy…
-Sytuacja się zmieniła, na pewno warto poinformować o tym Machę, nie sądzisz?- zapytał gargulec i wzruszył ramionami. - W innym przypadku zmuszasz mnie przyjacielu, do wybicia wszystkich twoich ludzi, co do nogi. A chyba tego nie chcemy, prawda?
- Nie... - mężczyzna spojrzał po swoich i krzyknął -Zmiana planów! Zbieramy się!
Związani walką zawahali się, ale w końcu odsunęli się ostrożnie z walk, wciąż nieufnie patrząc na swoich przeciwników.
- Jako kogo mam cię przedstawić Masze? I twojego szefa? - Przywódca zapytał gargulca.
- Ten który spogląda z cieni. On już będzie wiedział o kim mowa.- odparł gargulec dumnym tonem głosu.
- Jasne… - mężczyzna dał znak swoim ludziom, aby ci wycofali się. - Za trzy dni…
Gargulec skinął głową lądując na dachu, poczekał aż się oddalą dla pewności korzystając z magicznego szpiega pilnującego zauroczonego nim przywódcy bandytów.
- Słyszeliście… macie dwa góra trzy dni na ucieczkę z miasta. Albo i mniej… więc radzę wam już pakować manatki i opuszczać bramy Waterdeep. Calimshan jest ponoć ładny o tej porze roku.- po tym ostrzeżeniu gargulec rozłożył skrzydła i pofrunął opuszczając pole walki.
-Rozumiem, dziękuję - rzekł Theodor - I obyśmy się jeszcze spotkali! - krzyknął jeszcze za oddalającym się gargulcem.
 
Jaśmin jest offline  
Stary 16-11-2014, 23:35   #98
 
Seachmall's Avatar
 
Reputacja: 1 Seachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputację
* * *
Ocero

Znalezienie świątyni Mystry nie nastręczało problemów, szczególnie dla obytego w miescie Ocero. Znajdowała się ona w samym centrum miasta i z tego co pamiętał był to dość spory budynek, który przyciągał wuagę miejscawych jak i podróżnych.
Nie mylił się.
Wraz z Aeronem, rozglądającym się wtrakcie drogi ciekawie po otoczeniu, dotarli dość szybko do rzeczonego miejsca. Budynek wykkonany był z jasnego granitu, schody wejściowe zaś zdobił jego różowy kuzyn. Pomimo dość prostej fasady wyrzeźbiono w ścianach, okalając cały budynek symbole, które równie dobrze mogły być runami, co zwykłym zabiegiem artystycznym. Ocero pamiętał, że owe zdobienia w nocy bardzo delikatnie świecią bladym nikomu nie wadzącym białym światłem. Czy to była magia w nich zawarta, czy łaska od Mystry, albo inna magiczna sztuczka - tego nie wiedział. Ślicznie prezentowały się także okna, wielkie i długie, których witraże mieniły się kolorami tęczy.
Obaj mężczyźni weszli do środka gnani potrzebą zrozumienia co tak naprawdę stało się w świątyni Selune.
Wewnątrz kolorystyka przedstawiała się inaczej. Jako że podłoga wykonana była z czarnego marmuru, a ciemne ściany ozdobione podobnymi symbolamia co na zewnątrz, chociaż te wkodawały się naprawdę magiczne, mieniły się mieniły się zielonym światłem tychże symboli.
W środku głównej sali natrafili na modlących się kilku wiernych i dwie kapłanki czyniące posługę świątynną. Jedna z nich, kasztanowo włosa o przenikliwym spojrzeniu zielonych oczu, zauważywszy nowo przybyłych podeszło do Ocero i Aerona. Uśmiechając się przyjacielsko powitała ich, po czym zapytała patrząc na symbol Selunity:
- Sprowadza was tutaj chęć modlitwy, przybili?
Ocero skłonił się kapłance.
- Witaj, siostro. Przybyliśmy tutaj z obawy o moją rodzinę. Jestem Ocero, kapłam Selune ze świątyni Księżycowej Pani w dzielnicy doków. Powiedziano mi, ze wy wiecie co się stało, że jest w ruinie i gdzie są tamtejsi kapłani.
Kapłanka natychmiast posmutniała, ale zanim rozwiała wątpliwości zapytała jeszcze:
- Byłeś w podróży?
Ocero westchnął, na twarzy zaczął malować mu się wyraz pretensji do siebie. Może gdyby tu był to by jakoś pomógł… potrząsnął głową aby odegnać te myśli.
- Tak, byłem odwiedzić świątynię w Silverymoon. Wróciłem dzisiaj.
- Rozumiem, że znasz powagę aktualnej sytuacji, jaka ma miejsce?
- Tak, tak. Bogowie milczą, a Eilistrae grzeje swój ciemny tyłeczek na Promenadzie. Jaki to ma związek z tym co się stało ze świątynią?
- Wszystko. - odparła zerkając niepewnie na Aerona, jakby nie wiedząc ile przy nim może mówić.
- Proszę się nim nie kłopotać. Cokolwiek powiesz mi, powiem jemu.
Mystranka położyła dłoń na ramieniu Ocero.
- Jeden z kapłanów świątyni Selune oszalał.
Ocero westchnął. Obawiał się, że Erilien nie był jedynym przypadkiem.
- Co rozumiesz przez “oszalał”? I który?
- Chodźmy może na ubocze. - powiedziała i ruszyła wgłąb świątyni. Odezwała się ponownie dopiero, kiedy znaleźli się na ich tyłach. - Ternius Gasgo. To on… zniszczył świątynię.
Ocero mrugał przez kilka chwil.
- Tarnius Gazgo? TEN Tarnius Gazgo? Jestem pewny, że on był stary kiedy zakładali Waterdeep i to on zniszczył świątynie? Czemu? Po co?
- Kiedy go zabierano krzyczał, że bogowie nie istnieją, Selune nie istnieje i podobne herezje. Twierdził, że jego całe życie było kłamstwem.
- Gdzie jest teraz? - Ocero oparł się plecami o ścianę. Tarnius był dla niego jak ojciec… no dobrze nie ojciec. Wujek, odłegły… irytujący, ale wciąż wujek.
- Na razie na obserwacji w… przytułku. - odparła kobieta. - Jednak istnieją podejrzenia, że ktoś mu w tym czynie pomagał.
- Co z pozostałymi kapłanami i kapłankami?
- Znajdują się w budynku tymczasowo pełniącym rolę małej świątynki Selune.
- Gdzie znajduje się budynek?
Kapłanka na szybko opisała drogę do niego. Znajdował się on w centrum, niedaleko kilku innych świątyń, które znalazły swoje miejsce w sercu Miasta Wspaniałości. Rozmowa potoczyła się jeszcze trochę, po czym Selunita skłonił się i ruszył ze świątyni w kierunku budynku, w którym mieli być pozostali Selunici.
 
__________________
Mother always said: Don't lose!

Ostatnio edytowane przez Seachmall : 17-11-2014 o 00:04.
Seachmall jest offline  
Stary 17-11-2014, 00:14   #99
Edgelord
 
Zell's Avatar
 
Reputacja: 1 Zell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputację
ROZDZIAŁ I :Szaleństwo kapłanów

Erilien en Treves

Erilien powrócił ponownie na posterunek straży miejskiej prowadząc wraz z dwoma strażnikami pojmanego młodego mężczyznę, który miał coś wspólnego z próbą zabójstwa, jakiej byli celem. W tym wszystkim było wiele niewiadomych tak naprawdę, i niezbyt wiele odpowiedzi. Czy ten młody naprawdę był tylko posłańcem? A jeżeli był kimś więcej- czemu właśnie oni?

I to najwyraźniej Erilien miał się tego dowiedzieć, ale… Co to dla niego?

Przed przystąpieniem do przesłuchania sam Erilien został jakby przesłuchany. Wyjaśnił sobie ze strażnikami kilka spraw, stwierdził z troską, że trzeba tego mężczyznę, jak i możliwego zleceniodawce zaprowadzić do sprawiedliwości i poznać prawdę. Później zaczęła się prawdziwa zabawa...

Delikwent został zaprowadzony do sali przesłuchań, a Erilienowi pozwolono wejść tam wraz ze strażnikami najwyraźniej tylko dlatego, że tak naprawdę nie wiedziano co zrobić z paladynem, który podawał się za dziedzica jakiegoś elfiegorodu szlacheckiegoz Evermeet… a przynajmniej tak można było wnioskować po minach dwóch strażników, z którymi tutaj przyszedł.

Co do ich przełożonego nie miał takiej pewności.

W końcu zaczęło się. Starszy strażnik pytał podejrzanego, ale dostawał podobne odpowiedzi co Erilien i Quelnatham. Nie, nie on nasłał, on tylko wiadomość przenosił, pieniądz to pieniądz, nie wie kto za tym stoi.

W końcu nadszedł moment, w którym Erilien miał szansę wtrącić się do przesłuchania. Wcześniej powiedziano mu, jako szlachcicowi i pokrzywdzonemu, że będzie miał szansę spróbować swoich sposobów, tylko… czy skorzysta z tej szansy, czy jednak odejdzie bez odpowiedzi?




Quelnatham Tassilar

Niestety lustro karczemne okazało się niewystarczające, więc zmuszony był pójść po swoje składane lustro. Kiedy już przygotował wszystko, co potrzebne skoncentrował się na na zaklęciu i spojrzał na powierzchnię lustra. Mieli już trochę informacji i należało je tylko odpowiednio wykorzystać.

Początkowo nic nie zobaczył.

Niezadowolony zacisnął palce na trzymanym wisiorku, który ponoć miał należeć do zleceniodawcy nie spuszając wzroku z lustra. Musiało się coś pojawić, to przecież niemożliwe! Z drugiej strony nie zakładali, że być może jakieś magiczne osłony otaczają ową osobę, które mają ją ochronić przed wieszczeniem…. To by było zaiste… Nieporządane.

W końcu jednak zaczęło się coś dziać.

Quelnatham wpierw nie wiedział na co tak naprawdę patrzy. Zobaczył wnętrze niewielkiego budynku, który wyraźnie został na szybko przerobiony na malutką, prowizoryczną świątynkę... Selune. Wizja skupiona była na szczupłym, jasnowłosym mężczyźnie w ubraniach podróżnika, który rozmawiał w tym momencie z kapłanką o tym, czy byliby w stanie udzielić mu schronienia. W niczym nie przypominał opisywanego przez pochwyconego przez elfy osobnika. Był wręcz z wyglądu zaprzeczeniem jego.

W pewnym momencie mężczyzna podziękował kapłance za to, że pomimo warunków zgodziła się go przyjąć, po czym pożegnawszy się wyszedł na zewnątrz i…

W tym momencie wizja zbyt szybko się urwała.




Ocero

Jego rodzina…

Byli już tak blisko, chociaż to, co się zdarzyło napawało serce Ocero przerażeniem. JEgo mentor zniszczył poświęcony ich własnej bogini budynek…? Dlaczego? Czy mógł się tak załamać? To wydawało się wręcz nieprawdopodobne. Co więc się stało?

Kapłan dotarł w końcu do wskazanego budynku, który miał teraz służyć za świątynię Selune i poczuł zawód. Był to naprawdę niewielki, pospolity bidynek, który jedyne czym się wyróżniał, to zwieszonym symbolem Selune nad wejściem, ocalałym z szalaństwa zniszczenia. Wkroczył do środka.

Tam było już lepiej.
Wchodząc do środka wraz z Aeronem minęli się z jasnowłosym, szczupłym mężczyzną w ubraniu podróżniczym, który jednak nie niepokoił ich w żaden sposób.

Ocero znalazł się prawie, że w domu. Wszędzie zgromadzone było to, co ocalało ze zniszczenia poprzedniej świątyni, ale to, co naprawdę interesowało Ocero, to...ludzie.
Zobaczył znajome twarze, kapłanów i kapłanki, kilku wiernych. Pierwsza zobaczyła go Kassandra, która prawie podbiegła do Ocero i uścisnęła go mówiąc:
- Wróciłeś! - słowa zwróciły uwagę także innych
, którzy również podeszli bliżej. Zaczęła się lawina pytań.

Aeron jedynie spokojnie rozglądał się po pomieszczeniu.




Theodor Greycliff

Przeżyli… Wyszli z tego cało, naprawdę wyszli.
Może jednak nie aż tak cało.

Kertia opatrzyła Theodora jak najlepiej tylko prostytutka ze Skullportu umiała. Elerdrin był cały roztrzęsiony, bardziej niż elfka, ale starał się trzymaćz godnością. Kiedy rozmówili się jeszcze z Krukiem wszyscy rozeszli się w swoje strony.
Theodorowi pozostawało poczynić dalsze kroki…

Wynajął pokój w jednej z karczm i rozważał dalsze kroki. Powinien poszukać Farella i z nim się odpowiednio rozmówić, a poźniej… Później zobaczy. Ważne też było uważać na siebie, jako że wątpliwe było, aby Macha łyknął gadkę gargulca… Niemniej Moneta wolał nie być w skórze tego mężczyzny, który przyniesie szefowi te wiadomości….

Miał wyszczególnione miejsca, w których znajdował się często Farell. Następnego dnia Greycliff zaczął się kręcić po miejscach hazardu, na razie unikając kasyn, które wszak do Machy należały. Po długich poszukiwaniach trafił już do sobie znanej karczmy, w której pracowała Kertia i tam przy stoliku obłożonym kartami zobaczył danego odobnika.

Farell.

Passa szła mu najwyraźniej dobrze sądząc po uszczypliwych uwagach, jakie ckierował do przeciwnika i wrednym wyrazie twarzy. Gra szybko się skończyła, a Farell zgarnął całą pulę.

Theodor znalazł półelfa. Co teraz?




Gaspar Wyrmspike

Udało się.
Mimo żywionych obaw trupa Gaspara wyszła bez szwanku z przedstawienia w Skullporcie, a co było miłym bonusem, zostali opłaceni wedle umowy. Było to przyjemne, ale jednocześnie wzbudzało podejrzenia, bo który mieszkaniec Skullportu może szczycić się z cnoty dotrzymywania umów? Może to był wyjątek? A może Gaspar był po prostu uprzedzony.
Wygrali. O to się liczyło.

Azul Gato i dramatopisarz w jednej osobie, udaremnił napad na Białego Kruka i Theodora, piękną i prostą zagrywką. Oczywiście biednemu przywódcy tej bandy wcale nie było zapewne do śmiechu, kiedy składał raport Masze, jak i sam przywódca pewnie rozbawiony nie był. Azul Gato już mocno namieszał w tym kotle.

Niepokojące było to, czego doświadczyli podczas przedstawienia, a niezależnie od tego, jak długo Gaspar to rozważał nie był w stanie dotrzeć do konkretnych wniosków. Jeżeli to był mag to naprawdę potężny... i to co wywołał musiało mocno wpłynąć na rzeczywistość. Z taką mocą...
Szczególnie, że echo tej mocy utrzymywało się.

Gaspar nie sądził, aby kiedykolwiek miał otrzymać odpowiedź na tę zagadkę. Nawet jeżeli ktoś ją rozwikła, to będzie to potężna osoba sama w sobie, jak chociażby Khelben Arunsun, a cała odpowiedź zostanie ukryta przed maluczkimi. Tak to właśnie działa. Pozostaną plotki i domysły.
Nawet nie wiedział jak bardzo się pomylił.

Następnego dnia zaczęło być dziwnie. Aura, która pojawiła się wieczorem nie znikła następnego dnia. Zupełnie jakby jej powód wcale nie ustał, a wręcz zdawała się czasem wręcz wzrastać. Kto mógł pomóc w domysłach, przedstawić także swoje i powęszyć własnymi sposobami.
Orissa.

Wieczorem Gaspar znalazł się w świątyni Sharess, ale już od progu wiedział, że coś jest tu nie tak. Na wstępie nie chodziło o to, że coś było, ale raczej, że czegoś brakowało. Nie było woni olejków, o które Orissa dbała, jak i nie został on przywitany przez któregoś z zapasionych, kocich towarzyszy. Panowała cisza.
Pełen obaw Wyrmspike wkroczył do środa, aby stanąć jak wryty. Pod nogami chrzęściła mu potłuczona ceramika i szkło, a poduszki zaścielające posadzkę były porozrzucane w nieładzie i poprute, a ich wypełnienie walało się wszędzie. Nie wyglądało to na dzieło kota, a raczej... ludzkich rąk? Gaspar zobaczył jednego z pupilów, który na jego widok zamiauczał żałośnie i schował się w tym miękkim chaosie.
Orissy nigdzie nie było.

[media]http://i.ytimg.com/vi/YESc0zokjbs/maxresdefault.jpg[/media]

Gaspar zaczął wołać kapłankę, ale nie dostał odpowiedzi. Czy to był napad? Czy Kruki wreszcie raczyły się podnieść rękę na sharessytkę? Prędkim krokiem przemierzał świątynię mając ściśnięte gardło, aż w pewnym momencie usłyszał... cichy płacz.
W jednym z pomieszczeń świątynnych znalazł klęczącą przed pomniejszym ołtarzykiem Sharess Orissę, obejmującą się rękoma i wbijającą paznokcie w skórę ramion. Płakała, płaczem pełnym przerażenia i rozpaczy. Szeptała słowa modlitwy.
Aż usłyszała wchodzącego Gaspara.

Wstała jak oparzona i odwróciła się do niego. Włosy miała w nieładzie, makijaż rozmazany, a oczy zaczerwienione. Zanim Gaspar zdążył wydobyć z siebie słowo Orissa rzuciła się do niego, wbiła palce w jego ramiona i potrząsając nim wykrzyczała mu w twarz:

- TO TWOJA WINA?! TWOJA?!
 
__________________
Writing is a socially acceptable form of schizophrenia.

Ostatnio edytowane przez Zell : 21-11-2014 o 20:15.
Zell jest offline  
Stary 30-11-2014, 21:42   #100
 
Quelnatham's Avatar
 
Reputacja: 1 Quelnatham jest po prostu świetnyQuelnatham jest po prostu świetnyQuelnatham jest po prostu świetnyQuelnatham jest po prostu świetnyQuelnatham jest po prostu świetnyQuelnatham jest po prostu świetnyQuelnatham jest po prostu świetnyQuelnatham jest po prostu świetnyQuelnatham jest po prostu świetnyQuelnatham jest po prostu świetnyQuelnatham jest po prostu świetny
Wieszcz zmarszył brwi. Zaklęcia, wróżenie i dalekowidzenie jeszcze bardziej go skonfundowały. Czy człowiek, którego opisał kontakt nie jest tym, który stworzył ten amulet? Kim zatem jest jasnowłosy? Może zmienił twarz czarem przemiany? A może to sobowtórniak? Niezależnie od tego wszystkiego zobowiązał się stawić na posterunku. Zszedł więc na dół, położył karczmarzowi monety na szynkwasie i podziękował za pomoc. Wyszedł na ulicę miasta i podążył za wskazówkami strażnika.

Na miejscu oczywiście musiał odczekać swoje zanim się dowiedział, że… Musi czekać. Nikt nie chciał mu powiedzieć o Erilienie. W końcu jednak trafił do jednego ze starszych strażników, który wpierw zapytał, jako kolejny, o jego personalia, po czym dodał:
- Na razie nie mogę zaprowadzić do Eriliena Treves.
- Co się stało? Czy ktoś może mi wreszcie powiedzieć?- spytał po raz kolejny już mocno zniecierpliwiony elf. Ludzka biurokracja, najbardziej dziwaczna z przywar ludzkości.
- Został dopuszczony do przesłuchania. - stwierdził spokojnie mężczyzna. - Trzeba czekać, aż się zakończy.
Zatem być może dowie się czegoś więcej -myślał Quelnatham. Miał nikłe nadzieje, ale pozostawało ufać w metody paladyna… i miejscowych. Skinął głową ze zrozumieniem.
- Jak długo może to potrwać? Czy w takim razie nie jestem tu potrzebny?
- Ciężko tak naprawdę powiedzieć, ale sądzę, że do godziny, nawet krócej, powinno być wszystko jasne. To znany nam typek, więc może zechce mówić szybko. Szkoda, że nie mamy samego niedoszłego zabójcy. A czy potrzebny… Czy jest jeszcze coś o czym powinniśmy wiedzieć?
- Trudno orzec… Podczas naszego wstępnego przesłuchania opisał człowieka, z którym się kontaktował, jednak moje wieszczenie, jestem magiem o pewnych umiejętnościach, pokazały zupełnie innego mężczyznę. - Jak najdokładniej podał strażnikowi rysopisu obu.
- Przekażę to. Mnie osobiście żaden z opisanych nie jest znany z naszej plejady szumowin. - zamyślił się. - A czy jest jakiekolwiek podejrzenie czemu zostało wydane to zlecenie?
Na to pytanie także czarodziej zamyślił się na dłużej. Zastanawiał się już nad tym. Czemu ktoś miałby wysyłać skrytobójców przeciw niemu? Oczywiście, wiele drowów i demonów chętnie by się go pozbyło, może nawet niektórzy tak zwani “poszukiwacze przygód”, których spotykał w Cormanthorze. Ale Waterdeep? Nie miał tu żadnych wrogów, ba wszak nie bywał na Północy od kilkudziesięciu już lat! Nikt inny nie był przecież wieszczem w ich grupie! Nagle Quelnatham otworzył usta w zdumieniu, natychmiast je zakrył dłonią i zamknął. Aeron! On też mógł być celem! I biorąc pod uwagę jak niechętnie dzielił się informacjami o swojej przeszłości mógł się narazić komuś tutaj.
- Nie, nie wiem. Zupełnie nie mam pojęcia. - odpowiedział i dodał zaraz: - To wszystko? Przekaż proszę dobry człowieku panu Treves, że znajdzie mnie w zajeździe gdzie się zatrzymaliśmy albo w świątyni Mystry. Czy to niedaleko? Muszę pilnie tam pójść.
Strażnik stwierdził, że nie i opisał Quelnathamowi drogę oraz obiecał, iż powiadomi Eriiliena.

Czarodziej pośpieszył do drzwi i pędem pobiegł we wskazanym kierunku. Przecież Aeron znalazł się w niebezpieczeństwie!
Nie nastręczyło mu problemów dotarcie do świątyni. W pośpiechu ledwie zwrócił uwagę na jej architekturę, chociaż świecące delikatną poświatą symbole na ścianach budynku okalające to święte miejsce przykuły jego wzrok na chwilę. Kiedy wszedł do środka znalazł się w pomieszczeniu o podłodze z czarnego marmuru i dość ciemnych ścianach ozdobionych tym razem na pewno już symbolami zawierającymi magię mieniącymi sie zielonym światłem. W kaplicy znalazł kilku wiernych oraz dwie kapłanki szepczące aktualnie coś do siebie. W końcu jedna z nich spojrzała w stronę Quelnathama i odłączyła się od towarzyszki, aby podejść do maga. Uśmiechnęła się i skłoniła delikatnie głowę.
- Witaj.
- Witaj czcigodna. - Mag poprawił ubiór i włosy. Musiał wyglądać na zdesperowanego. - Szukam mojego przyjaciela, kapłana Selune, który miał tu być… niedawno temu.
- Owszem… Odwiedził nas kapłan Selune. - potwierdziła kapłanka. - Dla pewności… Jak się nazywa twój przyjaciel?
- Ocero.
- Tak, był tutaj. - mystranka pokiwała głową. - Ale już go nie ma. Pośpieszył do innej świątyni, tymczasowego przybytku Selune.

Mag skłonił głowę w podzięce i wypytawszy o drogę do nowej świątyni obrał nowy kierunek.
 
Quelnatham jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 11:40.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172