Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 17-11-2014, 06:21   #26
Aro
 
Aro's Avatar
 
Reputacja: 1 Aro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputację

Mieszkanie Marcela, Neverwinter
6 Tarsakh, 1479 DR
Późny ranek

Colbert było dobrym, starym nazwiskiem, od niepamiętnych czasów związanym z Neverwinter. Było nazwiskiem kojarzonym z potężnymi magami, utalentowanymi bardami, niezrównanymi wojownikami; było nazwiskiem dla ludzi stworzonych do większych celów... a przynajmniej tak lubili myśleć jego nosiciele. Takowych twierdzeń i opowieści nie sposób było jednak ani potwierdzić, ani podważyć niezbitymi dowodami, które zginęły bezpowrotnie wraz ze starym Neverwinter. Kataklizm zniszczył wiele, ale nie Colbertów, którzy w odradzającym się mieście wypłynęli u boku De' Mortisów. Clarissa Colbert była kobietą ambitną i miała wielkie plany, które skrupulatnie wykonywała krok po kroku i gdyby nie tamta pamiętna noc, zapewne doszłyby one do skutku. Tamta pamiętna noc miała jednak miejsce i gdy nastał świt dnia następnego, nie było już Clarissy, nie było jej męża Roberta Vilara, nie było ich fortuny i domu. Uchowały się jedynie trzy latorośle rodu i nieliczne pamiątki, które mieli przy sobie.

Jedną z nich był prosty, żelazny pierścień wykuty na kształt złączonych smoczych łusek, który jeszcze przed chwilą wbijał się w marcelowy policzek. Marcel, do niedawna śpiący w najlepsze z głową wśród studiowanych noc wcześniej notatek, miał zazwyczaj problemy ze wstawaniem, ale uporczywe łomotanie do drzwi prędko pomogło mu w przezwyciężeniu porannego marazmu. Przeklinając niewygodną pozycję, w jakiej spędził noc, odebrał wiadomość od khergalowego posłańca i zatrzasnął drzwi. Marcel należał do Złamanej Czaszki, ale zazwyczaj jego zlecenia ograniczały się do spraw magicznych, alchemicznych lub subtelnych. Identifykował znalezione przedmioty, zapewniał mikstury i gadżety, wyciągał potrzebne informacje. Szkopuł w tym, że to wszystko było załatwiane przez pośredników. Wezwanie do siedziby Czaszki było zdecydowanie niecodzienne. Odkąd Marcel przestał tam mieszkać, liczbę wizyt mógł policzyć na palcach obu dłoni.

Chłopak przeciągnął się po raz setny, przetarł oczy i przejechał po blond czuprynie, powstrzymując się od snucia teorii na temat tego, co było powodem khergalowego zaproszenia. Nastawił wywar pobudzający i z dwoma wiadrami w rękach ruszył na dół po wodę na poranną kąpiel. To była zdecydowanie najprzyjemniejsza część każdego poranka, o wiele przyjemniejsza teraz, gdy gorąca woda rozluźniła zastałe mięśnie i przepędziła ból po śnie na biurku. Marcel, już całkowicie rozbudzony i po prędkim śniadaniu, zaczął szykować się do spotkania. Wyszedł z założenia, że chodziło o jakieś grubsze zlecenie i wziął się za pakowanie torby, co by później nie tracić czasu na powrót do mieszkania i zbieranie potrzebnych rzeczy. Fiolki z miksturą leczniczą, trzy zwoje z zaklęciami, słoneczne pręciki, jedwabna lina i biała różdżka. W cholewie buta wylądował jeden nóż, a kolejny przy pasie, razem z dwoma innymi różdżkami i ręczną kuszą.

Marcel chwycił skórzaną kurtę i wyszedł z mieszkania.


* * *


„Bezimienny Dom”, Neverwinter
6 Tarsakh, 1479 DR
Popołudnie

Karczma z zewnątrz prezentowała się nie najgorzej, ale w tym względzie pomagał jej niezbyt wysoki standard miejscowych lokalów, z których większość uchodziłaby w Waterdeep czy Wrotach za rudery. „Dom” był w Neverwinter przeciętny pod względem jakości, przynajmniej z zewnątrz. Wewnątrz bowiem, jak się Marcel prędko przekonał, był totalną ruiną, bo tak tylko można było nazwać stertę połamanych mebli dekorujących wnętrze karczmy. Sala główna wyglądała, jakby przeszedł przez nią huragan, ale w rzeczywistości była to robota duetu Grimbak & Thubedorf, który zeszłej nocy stoczył tu bój ze strażą mintaryjską.



Pośród całego tego bałaganu były dwie dzielne kobiety z miotłami w dłoniach, w pocie czoła starające się wszystko doprowadzić do względnego porządku przed nocną “wystawą”, na której Etsy miała zostać sprzedana kupcowi, który zapłaci najwięcej. Marcel, jako zagorzały proponent wolności osobistej, brzydził się niewolnictwem i osobami, które zbijały nań zyski, ale chwilowo zamierzał zachować swój światopogląd dla siebie.

Zaklinacz ruszył w stronę szynkwasu, który mimo czystości nadal był leniwie szorowany przez sędziwego barmana. Mężczyzna rysopisem odpowiadał Gregowi, o którym Marcel słyszał od swoich nowych kompanionów i gdy tylko ten posłał wiązankę w stronę kobiet, chłopak miał pewność co do jego tożsamości.

- Kupujesz coś albo wynocha - karczmarz powitał Colberta, jednocześnie dając popis kultury osobistej - karczma jest nieczynna aż do zmierzchu.
- Piwo - odparł krótko Marcel, po czym rozejrzał się po sali. - Huragan wywiał wam gości?
- Coś w tym stylu - odparł krótko barman, po czym skierował się w stronę zaplecza, by nalać piwa.
- Że w stylu to widać - mruknął zaklinacz, wysypując monety na blat i biorąc się za odliczanie. - Może warto pomyśleć o jakichś zabezpieczeniach?

Karczmarz wrócił po chwili z kuflem pieniącego się piwa w dłoni. Postawił je przed zaklinaczem, zgarnął należną mu zapłatę, po czym usiadł na zydlu z cichym westchnieniem - Pijże pan… mam dziś sporo rzeczy na głowie, a tak mało czasu.

- Na szczęście dach nie jest jedną z rzeczy na pańskiej głowie - Marcel usłuchał polecenia gospodarza i wziął łyk piwa - Co zakrawa na cud, patrząc na zniszczenia.

Karczmarz spojrzał na Marcela z wyraźnie widoczną nutką podejrzliwości.
- A co ty tak się wszystkim interesujesz, co? - zapytał krzyżując ręce na piersi - Wypij to i spieprzaj, bo inaczej zaraz zawołam wykidajło, a oni zrobią z tobą porządek - Greg miał wyjątkowo skopany nastrój od samego rana. Zrujnowanie karczmy, ucieczka obu niewolnic, a teraz sprzedaż jego najwartościowszej pracownicy miało na niego wyraźnie zły wpływ. To ostatnie robił nie dla pieniędzy, a z czystej złośliwości.

- Pan wybaczy, zboczenie zawodowe - odparł zaklinacz, biorąc kolejny łyk piwa - Moi znajomi i ja zajmujemy się zapobieganiem problemom i awanturom, zwyczajnie zaciekawiła mnie cała sytuacja.

- To albo jesteś jednym z tych mintaryjskich sukinsynów, którzy zrujnowali mi karczmę, albo jesteś kolejnym pieprzonym najemnikiem, który po nocach szuka tu awantur - odparł karczmarz - Przedstawiciele obu tych *tfu* - splunął na ziemię - zawodów są tu niemile widziani.

- Czy ja wyglądam na pieprzonego mintaryjczyka? - Pytanie było retoryczne, okraszone szczerym oburzeniem. - Preferujemy określenie “wolni strzelcy”, bo daleko nam do zarośniętych chamów z mieczami, którzy mają się za nie wiadomo jak świetnych szermierzy. Ja osobiście jestem zaklinaczem - Marcel dumnie wypiął pierś.

Greg tylko przyjrzał się uważniej Marcelowi, ale nic nie odpowiedział. Zamiast tego ruszył na zaplecze, nalał sobie do kufla nieco piwa i, oparłszy się o jedną z beczek, rozpoczął degustację. Przez dłuższą chwilę panowała cisza, którą przerwał niewyraźny krzyk z góry i odgłosy szamotaniny.

- Co to kurwa było?! - Greg odrzucił na bok kufel, który potłukł się na tysiące mniejszych kawałeczków, po czym ruszył biegiem na górę. - Brzytwa, zbieraj swoich ludzi i do mnie! - krzyknął, wchodząc na górę po schodach.

Marcel podskoczył, gdy gregowy kufel rąbnął o podłogę. Nie potrzebował wiele czasu, by połączyć fakty i zareagował w miarę szybko. Zostawił niedopity trunek za sobą i wystrzelił w stronę schodów, w ślad za Gregiem. Może i nie był jeszcze zżyty z towarzyszami, ale musieli współpracować i pomagać sobie nawzajem. Na piętrze zaklinacz momentalnie przytulił się do ściany i ostrożnie wyjrzał za załom. Greg, Brzytwa i inni już tam byli, szczęśliwie nie spodziewając się ataku od strony parteru. Marcel uśmiechnął się. Chude palce z łatwością odnalazły woreczek przy pasie i zacisnęły się na płatku róży. Inkantacja szybko uleciała spomiędzy marcelowych warg, a wolna dłoń nakreśliła wyuczone znaki. Marcel zogniskował zaklęcie, trafiając w jednego z trzech wojowników Grega, który runął po schodach jak kłoda. Karczmarz odwrócił się i napotkał spojrzenie zaklinacza.

- Sprawdźcie co się dzieje na górze, a ja zajmę się tym skurwysynem - mówiąc to sięgnął po miecz i rzucił się w dół schodów.

Marcel uśmiechnął się nieznacznie, oceniając odległość dzielącą go od Grega. W walce z zwarciu nie miał najmniejszych szans i pewnie powinien rzucić się do ucieczki, ale parę razy przerabiał już ten scenariusz. Spomiędzy ust uleciała krótka, melodyjna formuła zaklęcia i dłonie nakreśliły w powietrzu magiczne znaki. Marcel wyciągnął przed siebie ręce i przymknął nieco oczy, gdy z jego palców wystrzeliła oślepiająca feeria kolorowych wstęg. Greg wydarł się, zdezorientowany.

Gdy doszedł do siebie, zaklinacz zniknął.



* * *



Drzwi karczmy rąbnęły o ścianę, gdy Marcel wytoczył się na zewnątrz w strugi lodowatego deszczu. Nie zastanawiając się długo, obrał na oślep kierunek, chcąc oddalić się jak najdalej od wkurwionego gospodarza. Wybrał bardzo trafnie, bo zaraz usłyszał znajomy głos Randala, wołającego go do siebie.

- Marcel, tutaj. Chodź do nas, bo zabłądzisz.
- To zabłądzi i mój adorator - odparł zaklinacz, ruszając w stronę Randala i reszty.
- Pochwaliłeś jego piwo, czy wprost przeciwnie? - spytał Randal.
- Ani jedno, ani drugie. Wszystko to zasługa mojego uroku osobistego i zniewalającej charyzmy.

Verin rzucił okiem przez otwarte drzwi, po czym szybko cofnął się o kilka kroków do tyłu wyciągając przy tym swą katanę. - Ocho… mamy towarzystwo, panowie.

Marcel cofnął się za bardziej przebojowych towarzyszy, gdy z „Domu” wyleciał wkurwiony Greg i jeden z jego pracowników. Ten, którego zaklinacz parę chwil wcześniej ułożył do snu. Obaj nie pałali do niego sympatią, więc Colbert starał się nie zwracać na siebie uwagi. Poza tym, karczmarz znał się z marcelowymi towarzyszami, a chłopak był na tyle dobrze wychowany, by nie wtrącać się do cudzych rozmów.

Rozmowa prędko przerodziła się w walkę, która równie prędko zmieniła się na powrót w rozmowę, by na samym końcu zrobić miejsce świętemu spokojowi. Marcel odgarnął z czoła mokre loki, beznamiętnie spoglądając na ciała Grega i nieznanego im z imienia ochroniarza, ale po chwili jego uwagę pochłonęły płomienie, które zaczęły trawić „Bezimienny Dom”. Zaklinacz podziwiał je przez chwilę, dochodząc do wniosku że są nietypową zgrają. Najemnicy zazwyczaj byli, ale Khergal naprawdę zadbał o doborowe towarzystwo.

Nuda nie będzie im doskwierać.
 
Aro jest offline