Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 17-11-2014, 22:29   #176
TomaszJ
 
TomaszJ's Avatar
 
Reputacja: 1 TomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputację
Z drobną pomocą Burra i Kostrzewy (oraz sporą MG)

SHANDO NEKROMANTA

Używając kadawera zwierzęcia zbyt małego, by stanowić realne zagrożenie, a jednocześnie na uwięzi,
można było po zmroku sprawdzić czy nieumarli kierują się na Keldabe z powodu obecności tam ludzi,
czy z innego powodu (hipotetycznie zemsty wzywającego).
Oczywiście eksperyment nie doszedł do skutku z przyczyn niezależnych.
Z notatek Shando Wishmakera

Krótko przed zmierzchem
Wszyscy zastanawiali się, czy Shando Wishmaker aby nie zdziwaczał do reszty. Kilkadziesiąt kroków od obozu wbił bowiem w śnieg solidną żerdź do której przywiązał półmetrowy sznurek. Do drugiego zaś końca - ogon zdechłego szczura. Póki było jasno, oznaczył też kamieniami zachód, a tym pozostałe strony świata, oraz kierunek w którym leżało Keldabe.


Przy tej okazji sprawdził też kij podróżnika, próbując haseł zgodnie ze wskazówkami magini.
- No to zobaczymy, o której wstaniesz, dokąd szczurku pójdziesz i jak blisko trzeba być, byś zmienił zdanie - powiedział czarodziej i oddalił się do obozu, zostawiając na miejscu wbitą w ziemię pochodnię, którą zamierzał zapalić z ostatnimi promieniami słońca.
Tajemnicze zabiegi maga nie umknęły uwadze czujnych oczu Wredoty. Ptaszydło najwyraźniej dzieliło antypatię Kostrzewy do Shanda - a może było po prostu głodne - bo jak tylko ów oddalił się od truchełka, kruk sfrunął na śnieg i capnął szczura. Cienki sznurek nie stanowił większego problemu dla potężnego dzioba, więc po chwili ptak z tryumfalnym i złośliwym krakaniem wzbił się w powietrze, by skonsumować zdobycz w jakimś spokojnym miejscu. Węgielek zaś zaryczał zew bojowy i pognał jak błyskawica za ptaszydłem.
- Do stu parchatych kurew w dupie wezyra! - wydarł się mag, aż echem poniosło - Czy nie można tu spokojnie sprawdzić kilku rzeczy!
Burro zrobił wielkie oczy i poczerwieniał, bo takiej wiązanki nie słyszał nawet od wozaków, a to przecież byli niezrównani plugawcy.
- We-wezyra? - powiedział szeptem i ze zgrozą do Kostrzewy, tak by czarodziej nie dosłyszał, bo nie zrozumiał najwyraźniej tego powiedzonka.- Chyba “wyżera”, ale wtedy kontekst bez sensu…
Kucharz zdecydowanie pogubił się, ale jak zobaczył sprint Węgielka, krzyknął za nim jeszcze
- Zostaw to obrzydlistwo! Zeżresz i jeszcze jakichś parchów dostaniesz i będziesz tak samo brzydki! I szczura też zostaw!
Wredota nie skomentowała.

Wściekły Shando Wishmaker wrócił do obozu i warknął na druidkę - Na przyszłość lepiej trzymaj wronę na postronku, bo jak jeszcze raz taki numer wywinie, skończy jako pieczeń. I to zanim spadnie na ziemię.
Wściekły owinął się kocem i poszedł spać, by nadrobić braki.



NOC SENNYCH WSPOMNIEŃ



Wnęka, w której nocowali okazała się zbawieniem - osłonięci od wiatru, nienękani przez nieumarłych podróżnicy spali dobrym, regenerującym snem. Regularne oddechy i chrapanie dowodziło że sen mieli spokojny. Ale czy wszyscy?
Gwałtowne ruchy gałek ocznych i napięta twarz czarodzieja mówiła coś innego. Wishmaker śnił o obronie Keldabe, osady czarofobicznych barbarzyńców.

Shando Wishmakera sen pierwszy

Nadchodzą! - krzyknął podrostek, który przybiegł z wysuniętej czujki. Rosły brodacz, zapewne jego ojciec, poklepał młodzika po ramieniu. Stanęli obok siebie - młodzieniec miał ledwie czternaście lat, ale dzierżył lekki topór ze znajomością rzeczy i zapewne to nie pierwsza jego noc przy broni.
- Gotować się - Aiden Skirata spokojnie rzekł do swoich wojowników, a echo przyniosło to do posterunku drużyny. Dziesiątki ciężkich mieczy, maczug i toporów uniosło się w oczekiwaniu na żywą śmierć, kroczącą po śniegu. Nie zamarznięte na kość trupy były jednak pierwsze...
Z głębi obozu rozległ się krzyk przerażenia i konania.
- Cholerne zjawy - skwitował krótko rosły wojownik stojący obok Shando.
- Wiem coś o tym - ponuro potwierdził czarodziej, gdy w obręb pochodni wkroczyła smukła, wyprostowana sylwetka i skierowała się na ich odcinek. Podniósł kuszę do ramienia, delikatnie ściągnął spust i posłał intruzowi bełt.
Trafił idealnie, w środek piersi, tyle że bełt przeleciał przez nadchodzącą powoli jak przez mgłę - Duch! - krzyknął ostrzegawczo i rozejrzał się za kapłanem, jednak nikogo nie było w pobliżu. A miecze przeciw eterycznemu wrogowi będą przydatne jak trzcinka na smoka. Tymczasem intruz zbliżył się na tyle, by można było rozpoznać jego rysy.
Baba, pomyślał czarodziej, dlaczego to zawsze muszą być baby...


- Mówiłem wam że będę walczył - wycedził zdeterminowany Wishmaker do towarzyszących mu barbarzyńców - ale musicie wiedzieć że na południu walczy się inaczej. Tak więc nie rozwalajcie mi głowy, jak będę próbował powstrzymać naszych przenikliwych gości.
Shando sięgnął po dwa krzemienie wielkości pięści, będące koncentratorem zaklęcia przyzwania. Miały przewiercone na wylot otwory, dzięki czemu były połączone czerwonym sznurem i łatwo je było zawiesić u pasa. Teraz jednak czarodziej zaczął krzesać nimi gwałtownie iskry, które zatańczyły wokół jego dłoni. Zebrał je, i niby niewidzialnym piórem narysował nimi gorący krąg na śniegu, syczący i otoczony parą. Drugi, bliźniaczy wisiał nad nim w powietrzu, oba kręciły się wokół pionowej osi, najwyraźniej dopasowując się do siebie. Gdy znieruchomiały i gorący podmuch oznajmił czarodziejowi ostabilizowanie łącza z planem ognia, Shando zadeklamował inkantację w smoczym, z wtrętami w ignańskim.

Tethered uchem, ọ bịarutere na enyemaka nke!
Na-eto eto ọkụ nkpuru Kossuth
ọ bụ oge ọkụ, ị na-eme okpomọkụ!
Spętany mą mocą, przybywaj z pomocą!
Młody płomieniu, Kossutha dziecię
Nadszedł czas ognia, żar czas rozniecić!



Ogień buchnął z obu kręgów, rozsadzając je i zdmuchując śnieg i parę w wodnistej eksplozji. Gdy Shando opuścił rękę, którą zasłonił się przed ogniem, unosił się przed nim ognisty człowiek, nie większy od Burra. Barbarzyńcy cofnęli się o krok i silniej zacisnęli ręce na broni. Wishmaker powtórzył procedurę, wzywając kolejnego, tym razem żywiołak wyglądał na dziewczynkę o czerwonej skórze i włosach z płomieni.
- Rozkazy Panie? - unisono spytali czarodzieja, a ignański język trzaskał w ich ustach niczym polana w ognisku.
- Powstrzymać to - czarodziej odpowiedział we wspólnym i wskazał palcem upiorzycę, która była już ledwo kilkanaście kroków od szeregów obrońców.
Gdy żywiołaki ruszyły, w zasięg świateł weszły też pierwsze szkielety. Bitwa o Keldabe zaczęła się na dobre.


Czarodziej spał w najlepsze. Uśmiech na jego twarzy był szeroki i paskudny, niczym u okrutnika w sali tortur. Czarodziej rozkoszował się niepowtarzalną pieśnią bitwy, hukiem płomieni i masą przeciwników.
Taki sen był dla niego odpoczynkiem i zbawieniem, taki przygotowywał go do następnego dnia.
Zwłaszcza, jeżeli będzie równie ciężki, jak ciężka była noc w Keldabe...

Shando Wishmakera sen drugi

Barykada z zaostrzonych bali rozpadła się niczym sterta drzazg, zaś stojący za nią wojownicy zostali roztrąceni na boki. To było olbrzymie, a dreszcz grozy wywołał paniczną chęć ucieczki w każdym kto to ujrzał.
"To" za życia było rosłym samcem mamuta, o potężnych kłach i długiej silnej trąbie. Z tego zostały tylko ciosy. Oraz nieumarła siła, niewiele ustępująca prawdziwej.


Shando stał dobre sto kroków dalej, na spokojniejszym odcinku. Jeszcze niedawno odparli atak kilku zwykłych szkieletów na nieumarłych koniach, zapewne pozostałości jakiejś niefortunnej grupy awaturniczej. Teraz przegrupowywali się, układając kilka ostrych pali przekrzywionej szarżą truposzy. Ktoś krzyknął, reszta wstrzymała oddech. Jeden z zaostrzonych pali, wyrzucony w powietrze ciosem nekromamuta poszybował wysoko i wbił się w śnieg kilka kroków od czarodzieja.
W powstałą lukę w inprowizowanych fortyfikacjach ruszyło kilka zombich - rosłych, uzbrojonych nieumarłych barbarzyńców.
Calishanin miał jeszcze jedno zaklęcie chowane na ciężką okazję - co prawda chciał nim cisnąć w ducha, ale tu wyglądało naprawdę źle. Wszedł na kopę śniegu, by dobrze widzieć nad głowami obronców, obrócił w prawej dłoni niewielką kamienną kulkę i delikatnymi ruchami lewej ręki zaczął zaklinać w niej moc.

Site Rụọ nke Nna-ugwu mgbawa, mụrụ n'etiti umu-nne
Na anwụrụ ọkụ, sọlfọ, ọkụ, nwa ikpa isi akwusila
Z trzewi Ojca-wulkanu, zrodzona wśród braci
Z dymu, siarki, ognia czarny warkocz ciagniesz


Nieumarły mamut nadepnął tymczasem jednego z leżących i rozległo się chrupnięcie, słyszalne aż przy posterunku czarodzieja i towarzyszy. Jeden z barbarzyńców wbił topór w kość nogi potwora, ale ten nie zauważył. Czterech martwych dzikusów, wielkich jak posągi na calishańskim placu dochodziło do wyłomu. Obrońcy zwierali szeregi, ale wyłom już powstał...
Tymczasem na ręku maga kamienna kulka urosła, była teraz wielkości pięści goliata, cała czarna i spękana, z pomiędzy pęknięć prześwitywała zaś gorąca czerwień płynnego środka. Aż dziw, że czarodziej mógł trzymać to w ręku.
Mgbe oké nkume jikọrọ ọnụ na-esi oké nkume
Ịgba afa ọkụ - m ga-akpọ, na-alọta!
Pod bazaltu skorupą, wrząca skała pływa
Zwiastunko pożogi - Ja wzywam, przybywaj!


Z ostatnią sylabą Shando Wishmaker cisnął wrzącą, bazaltową wydmuszkę pełną płynnej lawy w powietrze, a smugi magicznej energii pochwyciły ją i poniosły dalej. Nie była jasna jak większość ognistych zaklęć, ot czarny dymiący pocisk... przynajmniej dopóki nie doleciał w pobliże celu. Wtedy skorupa pękła i eksplodowała pióropuszem ognia.


Gdyby trupy były żywe, z pewnością kwiczałyby z bólu, gdy deszcz gorącej lawy spadł na ich ciała, zapalając resztki ubrań mimo śniegu i mrozu. Czar osmalił też bok nekromamuta - szkielet wyglądała gdzieniegdzie jak zaatakowany czarną ospą - tam gdzie krople stygnącej magmy wypaliły czarne dziury w białej kości. Zaraz potem nie było widać już nic - bo większość gorącego opadu uderzyła w śnieg, wzbijając wokół chmurę pary, która przesłoniła pole widzenia.

Nagle z pary wyłonił się nieumarły mamut, któremu najwyraźniej nie było w smak skwierczenie na ogniu.
- Mamy problem - krzyknął jakiś młodzik, sięgając po kamień.
Czarodziej już miał przekląć swoją głupotę i schować się za - prawdopodobnie bezużyteczną - barykadę, gdy potężny barbarzyński wojownik wskoczył na mamuci grzbiet z wprawą wskazującą na wieloletnie obcowanie z żywymi zwierzakami... i dwoma ciosami topora odrąbał szkieletową głowę, wraz z całym zestawem kłów. Nekromamut zwalił się na ziemię jak kukiełka, której podcięto sznurki, a Aiden Skirata - gdyż to był on, podniósł oręż w geście tryumfu. Odpowiedziały mu krzyki.
Lorht, wojownik który walczył na tym samym odcinku co Shando, szturchnął go (co typowego maga mogłoby połamać), i rzekł:
- Tak to się robi, cudzoziemcze. Te twoje ergowe sztuczki to reniferowi pod chwost, a nie na pole bitwy.
A Shando Wishmaker niespecjalnie wiedział co odpowiedzieć...
Znów ktoś go szturchnął


Shando otworzył oczy. Szturchnięcie było realne - wyglądający na zmęczonego Tibor właśnie pochylał się nad magiem i budził go. A noc była spokojna, wolna od ognia, krwi i trupów. Zwłaszcza tych chodzących.


SHANDO CZUJNY WARTOWNIK

Obóz drużyny, na warcie Shando
Puk! Korek z cichym mlaśnięciem odskoczył od dziubka lampy.
- Wyłaź, łachudro, mamy do pogadania - Wishmaker stuknął w artefakt parę razy. Po chwili wysunął z tamtąd mały łepek jego mieszkańca - najniższego z dżinnów, quarina imiem Dij. Który delikatnie mówiąc na szczęśliwego nie wyglądał. Shando złapał za łeb i wyciągnął stworka siłą na zewnątrz.
- Zamknąłem cię, bo byliśmy u jakiś dzikusów, i jakby cię zobaczyli, to wylądowałbyś gdzieś pod lodem na tysiąc lat - w tonie Shando nie było nic z przeprosin, tylko komunikował istotce co się działo - więc się nie strosz, bo mogę zamknąć Cię znowu. A po co?
Istotka lekko zmieniła wyraz twarzy, była już tylko obrażona.
- Możemy się dogadać Dij - Shando stwierdził zachęcająco. - Jestem teraz właścicielem lampy, co oznacza że mogę naginać zasady. Powiedz co umiesz, a może coś Ci zaoferuję. W żyłach mam kupiecką krew, więc się potargujemy. Co powiesz, paskudo?

- Może to, że powinnieneś te swoje kaprawe gały skierować tam, skąd może nadejść niebezpieczeństwo? Gadać do swojego małego to możesz pod kocem, po warcie - warknęła druidka, bo tak się złożyło, że ku jej wielkiemu niezadowoleniu akurat jej wypadła warta z czarodziejem - Kijem ci mogę zaraz pomóc z problemem… jaki by on nie był - dodała przyjaźnie i z dużą dawką altruizmu w głosie. Tak dużą, że z każde z jej słów niemal kapało kwasem.
- Trzeba was jakoś odróżnić... paskuda tylko jedna być powinna, a nie - do jednej mówię, druga się odzywa. - zarechotał nieprzyjemnie Shando - Dobra Dij, po imieniu gadał Ci będę. Wiesz, Kostrzewo, oczami się gapię nie gębą. Niektórzy tak mają, że mogą jednocześnie iść i żuć tytoń. Lub patrzeć i mówić. Na przykład ty chodzisz i mówisz jednocześnie, ku utrapieniu wszystkich. Klątwa jakaś czy co?
- Do tego żeby dwie rzeczy dobrze robić na raz, to trzeba mieć dość mądrości o tu, pod czaszką - fuknęła Kostrzewa - której na południu jakoś, jak widać, brakuje. Bo jak mag usta otworzy, to widać od razu niechybnie, że mu umysł staje. Temu nic nie umie zrobić, poza mamrotaniem śmiesznych formułek. Stąd liczne dowody, że magowie to pierdoły jakich mało… i nic pożytecznego nie potrafią, poza ględzeniem bez ładu, co się podobno zaklęciami nazywa… - podzieliła się ze światem tą uwagą i odwróciła się do maga plecami, wgapiając się w ciemność.

Shando uniósł jedną brew i była to chyba jego jedyna reakcja na tyradę druidki. Gdy ona się odwróciła, mag znów skupił uwagę na lampie - A wracając do ciebie kurduplu... znaczy Dij. Pohandlujmy.
Kiedy strażnik mój się sroży
Czy odmówić więzień może?
- na pozór obojętnie westchnął Dij.
Czarodziej wzruszył ramionami, wizja samego siebie jako srogiego strażnika ani go ziębiła, ani parzyła, choć może utrudnić wyciągnięcie czegoś więcej od podrzędnego dżinna, którego uwięziono w butelce, postanowił więc go nieco udobruchać.
- Kiedyś dawno temu wkurzyłeś jakiegoś maga, który Cię zaklęciami uwięził i sprowadził do roli lampki nocnej. Ja Cię tylko odziedziczyłem. Ale skoro już jesteśmy na siebie skazani, możemy się jakoś dogadać, by współpraca się nam układała. Może z czasem coś uda się wygospodarować. Parę dni wolnych od uwięzienia czy inne takie. Nie znam się do końca na sztuce pętania i uwalniania duchów pustyni, ale mogę się czegoś podowiadywać.
- Skoroś tępy jak cielęta
Jak możesz zluzować pęta?
Do nauk innych taki skory
mag jak głazy na amory
- prychnął dżin.
- To już drugie stulecie siedzisz w środku - odparł Dijowi czarodziej - to że nie umiem zrobić tego teraz, nie znaczy, że nie dam rady sam za - powiedzmy - pięć lub dziesięć lat. Co ci tam przeszkadza siedzieć tyle. Cierpliwość masz. Możesz mi pomóc nauce i paru innych rzeczach lub nie. W końcu - kto wie, może odpowiada Ci rola lampki.
- Cóż tam mały Dij pomoże,
gdy przez lata siedział w norze?

- A to, że kpisz sobie, żem tępy, a znalazłem sposób na ominięcie tego, kto cię schwytał - Shando skrzyżował ręce na piersi. - Warto ze mną trzymać. I może warto popróbować nowych sztuczek. Świecić możesz, więc ze światłem możemy popracować. Jeżeli chcesz...
- Niejednego “pana”
Dij miał przez te lata.
Księgom, zwojom, rytom
Świeciła ma lampka…
- uśmiechnął się paskudnie mały więzień.
- A rozmawiałeś z którymś? - sarkastycznie zapytał calishanin - A na poważnie, to rozumiem że mamy zgodę. A skoro wartujemy, to postarajmy się twoje światło wzmocnić, ukierunkować... cokolwiek nam pomoże.
- Pomoże, nie pomoże
każdy orze jak może
- stwierdził filozoficznie dżin.
- Idę spać, bo chyba to już koniec mojej warty - orzekł Shando widząc druidkę budzącą Vara - przemyśl to sobie, pogadamy potem. Dobranoc.
Stworek wzruszył ramionami i zniknął.
 
__________________
Bez podpisu.

Ostatnio edytowane przez TomaszJ : 17-11-2014 o 23:24.
TomaszJ jest offline