Sen przyszedł niespodziewanie, choć może dla krasnoluda to nawet lepiej, że sprowadzony został magicznie- on sam wątpił, czy dałby radę zasnąć z własnej woli. Spoczynek na ziemi także nie wydawał się być tak znaczną niedogodnością. Ach, ileż to razy wszak krasnoludzki pasterz leżał na twardej, zimnej ziemi, w okolicy mając jeszcze niesamowity aromat owczych odchodów. Warunki snu nie były zatem straszne- gorzej, jeśli chodzi o warunki służby widmu. Rozmyślania te nie miały jednak prawa wstępu do głowy khazada, gdy z Bebą w ramionach pędził wraz z towarzyszami po korytarzach i składającej się z lepkiego błota drodze, niemal następując na pięty pędzącemu najszybciej Bernoltowi. Dopiero na rozstajach zatrzymali się, a Grundi postawił na ziemi owieczkę liżącą go po pysku i podał jej postronek do rąk Gaela. Biedak był wtedy tak przerażony, że khazad postanowił w końcu przełamać się i go jakoś pokrzepić, zatem przemówił:
- Tegono...ten... khm- zaczął niepewnie. -Sie nie martw, dobrze bedzie- powiedział, samemu starając się w to nawet uwierzyć. -Tylko pójdziemy gdzie pany kazali, zrobim co chcą i ten... no! załatwione! To jakby, ten, stado przegonić w jedno, w drugo strone i na koniec w pysk kogoś szczelić!- Grundi poklepał chłopa po plecach i starał się uśmiechać pokrzepiająco.
Sam jednak był pełen złych przeczuć, zwłaszcza gdy przypomniał sobie o klątwie. Krasnolud pojął, że nie ma innego wyboru, jak tylko słuchać się pana ponurego siedliszcza. Jego towarzysze to jeszcze mogli gdzieś uciec i swoich kapłanów o ratunek prosić, ale on? "Jam jest przeca Wyrzutek" pomyślał z ciężkim sercem. To, no... ten no...- wyburczał, podnosząc oczy na swoich druhów w niedoli. -Na ten południowschód idymy, nie? Tam jest una chyba... |