Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 19-11-2014, 03:44   #521
VIX
 
Reputacja: 1 VIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumny

Królestwo Kazrima Kazadora, Pana Stalowego Szczytu
11 Vharukaz, czas Ezarytu, roku Drum - Daar 5568 KK


Dane nie było krasnoludom by zaznać spokoju. Każdy komu zdrowie jeszcze pozwalało albo miał ku temu chęć lub potrzebę chciał zająć się tym czy tamtym, jednak wszystko na nic, wkrótce Grundi opuścił komin sitowy, a niedługo później ze zwiadu wrócił Detlef oraz Khaidar. Stanęło na tym że oddział miał od razu ruszyć dalej, schodami, spiralnym tunelem aż do sali która była granicą detlefowego zwiadu. Sprawy uległy jednak poważnej komplikacji gdyż nie można było dobudzić Rorana, pół biedy jeśli byłby on zwyczajnie zbyt zmęczony by się wybudzić ale wszystko wskazywało na to że umarł. Thorin chcąc go wybudzić zauważył że bezbrody i straszliwie ranny khazad nie oddycha, jego pierś nie unosi się, jego serce nie wymierza równego rytmu, ba! nie wymierza żadnego rytmu. Czyżby serce się poddało, a może płuca lub zabił go szok?! W końcu przez trzy dni Roran trwał spalony, bez jedzenia i ratunku, złamany duchem, kryjąc się przed strugami wody by nie zamarznąć a zarazem poddając się zbawiennemu działaniu tego żywiołu który nie tylko schładzał jego rozpalony gorączką i obrażeniami organizm ale i nadawał pewnej elastyczności jego pokiereszowanej skórze… a teraz? Teraz Roran leżał suchy jak wiór, z zakrwawionymi bandażami wręcz wrośniętymi w rany, wyzuty z sił które spożytkował potężnie na emocjonalną rozmowę z kamratami gdy ci go odnaleźli. Przez trzy dni dawał z siebie wszystko, później przez kilka chwil po tym jak zobaczył towarzyszy broni i swą siostrę dał z siebie jeszcze więcej, czyżby oddał już wszystko? Thorin wsłuchał się w pierś Rorana i niczego nie słysząc uderzył raz i drugi pięścią w mostek który wiązał żebra nad sercem, po tym akcie Roran otworzył lekko swe spalone żarem usta i lekko odetchnął rozdmuchując przy tym pajęczyny gęstej śliny która niczym dobry rybi klej wcześniej wiązała solidnie jego wargi. Thorin usłyszał odgłos bijącego serca, Roran ożył i oddychał płytko czym uspokoił z pewnością obserwujących całe zajście towarzyszy, nie miał on jednak przytomności. Sprawa stała się jasna, syna Ronagalda trzeba było nieść i pewnie tylko wyrocznia z Karaz a Karak oraz bogowie wiedzieli jak długo taki stan rzeczy potrwa, do tego jeszcze zbroja i broń Rorana które do najlżejszych przecież nie należały. Celem najbliższego odcinka miała być sala którą odnaleźli Khaidar i Detlef i jeśli nic na drodze nie miało już stanąć to możliwym było aby byłego sierżanta tam jakoś przetransportować ale na dłuższą metę to nie miało sensu, gdyż kopalnie miały kończyć się wrotami do kompleksu jaskiń gdzie czaił się wróg, tam pewnie wspinaczka, zejścia linowe i przeciskanie się szczelinami skalnymi, khazadzi już to znali… zatem co wtedy z Roranem?

Dorrin też chyba był u kresu swych witalnych sił bo po wykazaniu zainteresowania nauką czytania, co z pewnością wprawiło kilku wojowników w osłupienie, wstał on, chwycił plecak i wywrócił się ja długi żałując chyba tylko tego że Thorin nie ma już więcej tych mikstur o paskudnym smaku które w mig stawiały na nogi. Co prawda jakoś się zebrał do kupy ale rany Dorrina były okrutne, równe roranowym a może i na swój sposób gorsze bo skaveńskie ostrze przebiło bark na wylot, zaś grot włóczni nie mógł być zatrzymany samą siła woli walecznego górala i zagłębiwszy się nad obojczykiem zadał niesamowitą ranę. Dorrin lewe ramię miał bezwładne, zwisające u boku tułowia niczym drewniana proteza, zresztą, mówienie o ranach Zarkana lub samo patrzenie na niego potrafiło doprowadzić do bólu, zwalisty khazad był niczym żywy i wciąż na swój sposób sprawny traktat medyczny zaprzeczający wszelkiej logice i wiedzy tych którzy leczyli obrażenia zwykle spotykane wśród rannych żołnierzy. Dorrinowi ciężko było się skupić na czymkolwiek podczas wymarszu, zataczał się na ściany i czuł jak rany mu się otwierają pod opatrunkami, dłonie czarne od węgla zalegającego w ścianach były czarne i nic poza oczywistym przeznaczeniem węgla nie nawiedziło Dorrina… węgiel, opał, zawsze coś. Kolejnym kto czuł się podle był Ergan Ergansson, co prawda daleko mu było do stanu Rorana czy Dorrina ale to on właśnie był następny w kolejce do sal Gazula, wcale nie runiarz czy alchemik z klanu Lisa jak można było przypuszczać, gdyż tę ostatnią dwójkę ogień faktycznie strawił niczym opalany kawał soczystej słoniny nad paleniskiem, ale ich rany dotyczyły twarzy i dłoni co oczywiście pozbawiało ich możliwości manualnych jednak nie mieli krwawych szarpanych ran nóg, tułowia i ramion tak jak Ergan, na tym polegała właśnie ta ogromna różnica. Rzemieślnik próbował jakoś naprawić protezę nogi Galeba ale poprzez ograniczenia jakie były efektem ran oraz przez brak sprawnych narzędzi nie dał rady. Ergan zdołał jednak ocenić co w protezie należy wymienić, co wygiąć a gdzie uzupełnić ubytek, to i tak sporo, wywnioskował też oczywiście że sam nie da rady tego naprawić, potrzebował rąk do pracy i to takich którym cęgi i młotek nie były obce. Te kilka chwil spędzonych na nieudanych próbach ratowania drewnianej nogi Ergan poświęcił także na rozmyślanie o korytarzach w których się znajdowali, niestety, pomimo tego że był azulczykiem to jego znajomość terenów nie sięgała aż tak głęboko pod miasto, znał jednak główne drogi podziemne prowadzące na zewnątrz i wiedział że już trzy dni temu powinni wyjść na zewnątrz. Ten czas jednak nie był normalny, ni trasa, ni warunki… a do wyjścia było jeszcze daleko.



Najgorszym chyba co było dla Thorina tego dnia wcale nie musiał być stan Rorana, raczej ogólna niemoc, gdyż były to jedne z tych dni gdzie na rany towarzyszy broni medyk mógł tylko spoglądać, przecierać je zwilżoną szmatką i trwać z nimi w cierpieniu, na tę chwilę nie było już sposobu by im pomóc, wszystko było w rękach bogów. Czasu faktycznie nie było dużo ale te kilka chwil związanych zostało rozmową między khazadami, syn Alrika nie próżnował jednak, zabrał się za robienie potykaczy choć smykałki w tym nie miał nic a nic. Za materiały posłużyło drewno opałowe, innego zwyczajnie nie było. Struganie grubych drzazg i wiązanie ich a potem pokrywanie trucizną… niby zadanie proste ale efekt był paskudny, potykacze były koślawe i słabe, zresztą było ich tylko cztery i wątpliwe czy ktoś by się na nie wpakował, całe szczęście że Thorin nie zranił dłoni podczas pracy przy truciźnie. Ktoś kto znał się na pułapkach wiedział ze nie sam potykacz jest ważny, ale i jego umiejscowienie, maskowanie, przewidywanie trasy przejścia przez wroga… na tym Thorin nie znał się jednak nie można było mu zarzucić braku chęci i uporu w każdym rodzaju pracy jaki przyszło wykonać. Galeb Galvinson również miał swój wkład w te typowo zbójnickie prace, jednak był on tylko doradcą, podrzucał pomysły pełen fałszywej energii która faktycznie była reakcją organizmu na spazmy bólu jaki ogarniał twarz i dłonie runotwórcy. Kowal rodem z Gór Czarnych, twardy i niezłomny, teraz był zdany na łaskę innych bo poza przebieraniem nogami z których zresztą jedna była drewniana, to miał on do dyspozycji jedynie swoje słowa i myśli… ktoś powiedziałby że to niewiele jak na sytuację w jakiej była grupa, jednak w przypadku Galeba to nie byłą do końca racja, bo miał on jeszcze w sobie ogromne pokłady mocy która płynęła w żyłach runkhi. W czasie gdy większość khazadów zebrała się wokół map i poczęła wymieniać uwagi, wtedy też gdy mocarnie wkurwiony Thorgun nakazał by się skoncentrować na tym co w tunelu… coś się stało! Wszystkim krasnoludom włosy na głowie stanęły dęba i ciarki przebiegły po plecach, powietrze w tunelu stało się świeże tak bardzo jakby ów miejsce gdzie była drużyna nie było setki stóp pod ziemia ale na pokrytej śniegiem hali, to było dziwne. Z sufitu posypał się pył i oderwało się kilka mniejszych kawałków skały, nagle nasiliło się dudnienie w uszach i po chwili przeszło, wszystko wracało do normy. Nikt nie wiedział co się dokładnie stało choć podejrzenia można było snuć… Galeb jednak czuł energię którą w sobie skumulował, czuł ja w ramieniu, w dłoni… nie miała ona potencjału, celu i kształtu ale runotwórca czuł ją, wiedział że jest jej źródłem. Siedzący obok Galeba, alchemik Urgrimson jako jedyny chyba zauważył że runiarz coś przywołał lub stworzył, Dirk nie mógł pomóc w żadnej z prac, podobnie jak syn Galvina i tak samo służył jedynie radą i wiedzą. Fakt, mógł w swe zabandażowane dłonie chwycić kartę pergaminu i obejrzeć ją ale to było wszystko, do tego gdy sprawa z dokumentami nabierać poczęła tempa zjawili się w tunelu Detlef i Khaidar i okazało się że oddział ruszać miał dalej. Zatem papierzyska musiały poczekać na następny raz. Jednym czego Dirk był pewny to że do zdrowia wraca dość szybko, znacznie szybciej niż reszta rannych towarzyszy, w końcu alchemiczne specyfiki miały swą moc i wartość, czerwony łój zamknął ranę w nodze i nie dopuszczał do zakażenia ran głowy… ważne też to że broda i wąsy były na miejscu, czego nie można było powiedzieć o Roranie lub Galebie.

Grundi wdał się w rozmowę z Detlefem i zaraz szykowano się do dalszej drogi, to nie było jednak takie proste dla Siggurdssona. Strzelec wciąż wyczekiwał na to co czai się w głębi korytarza, to jednak nie nadchodziło. Tułacz wiedział już na co patrzył, to było jakieś zwierzę, wyglądało jak szczur tyle że po wielokroć większe i choć samymi cieniami trudno było dać miarę taka by nie ocierała się o wyobraźnię to szczur ten musiał mieć najmniej sześć stóp długości bez ogona licząc. Co ciekawe, stwór nie zjawił się więcej na horyzoncie Thorguna, odkąd w tunelu zawiało dziwną mocą, szczur zniknął w mrokach kopalnianych tuneli i już nosa nie wyściubił. Zrobiło się cicho na swój sposób i faktycznie tylko brak zaangażowania innych w sprawę ‘’ogona’’ mógł być dla Tułacza mocno wkurwiający, z drugiej strony Khaidar wróciła ze zwiadu cała i zdrowa, a i czuła się lepiej co zdecydowanie dobrze wpływało pewnie na Thorguna. Istotne było też to że podwichnięta kostka strzelca wracała do zdrowia, opuchlizna zeń zeszła a ból stopniał do minimum które było może uciążliwe ale nie miało już wielkiego wpływu na mobilność Siggurdssona. Na odchodnym, gdy wszyscy już byli objuczeni na powrót plecakami, Thravarsson mimo swych bolesnych ran ponownie przyjrzał się skaveńskim śladom na skale. Trudno było ocenić jak długo one tu mogły być, nie było też sposobu by ocenić wielkość stada, ale jedno się zgadzało, na skale przy kominie były ślady inne niż reszta, faktycznie mogły należeć do legendarnych szczuroogrów, zgadzałoby się z opisem tych bestii jakie to weterani zwykli bajać przy karczemnym ogniu i kuflu piwa. Niestety, więcej Kyan nie był w stanie z tego tropu wywnioskować.


 
VIX jest offline