Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 19-11-2014, 12:02   #178
Romulus
 
Romulus's Avatar
 
Reputacja: 1 Romulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputację

Młody Oestergaard jechał rozglądając się uważnie, z bronią w dłoniach, zdeterminowany by odnaleźć zagubione wierzchowce i nie dać się ponownie zaskoczyć. Co do tego drugiego nie był pewien, to pierwsze chyba pozostawało w zasięgu możliwości jego i wiernego Ferenga. Pies był cały za co należało dziękować Panu Poranka. Tibor uczynił to, oczywiście. I usilnie starał się nie myśleć zbyt wiele, co mu się nie do końca udawało.

W walce nie odniósł ran. Był nietknięty. I bardzo, bardzo wkurwiony.

Nie jesteś wojownikiem.

Słowa Runy Connere przegryzały sobie drogę z jego pamięci. Gdy ochłonął, całe zadowolenie z faktu że wszyscy towarzysze przeżyli szlag trafił na wspomnienie tego jak parszywie nieskuteczny okazał się w walce. “Pośmiewisko” było chyba właściwym określeniem na jego wkład w pokonanie tego… czegoś… co ich zaatakowało. Tibor nawet nie potrafił wymyślić jakiejś teorii która tłumaczyłaby niezwykłe, latające krzyżówki orła z czymś przypominającym jelenia, a tym bardziej czary z rzucanymi przez nie cieniami człowieka i czegoś innego. Wyznawcy Pana Poranka nie poprawiało to humoru, zwłaszcza biorąc pod uwagę że Lathanderyci dążyli do perfekcji we wszystkim co uznali za warte starania.

Zawalił sprawę z pilnowaniem tyłów, wcześniej zawalił sprawę ze srebrem, dał się wydymać przy rozdziale łupów, w walce do niczego się nie przydał, szczególnie jeśli porównać jego wkład z Varem czy Shando. Trochę tego się nazbierało, jak gorzko podsumował.

Rozglądał się i usiłował odgonić niepokój o Cadi, przywołany widokiem ran odniesionych przez Marę. Dziki krajobraz nie podnosił na duchu i młody kapłan jadowicie wspomniał Keldabe i opinię barbarzyńców o mieszkających gdziekolwiek bardziej na południe od Reghed. Jak dla niego trzeba było być wariatem żeby szczycić się odmrażaniem dupy na wietrze przez większość roku i traktować to jako wyraz moralnej wyższości nad nie-Reghedczykami. W zasadzie wystarczyło posłuchać Kostrzewy by się o tym przekonać…

Rozbawiło go to na tyle, że już z lżejszym sercem podążył za niuchającym Ferengiem i wspólnie odszukali wśród mrocznych załomów przerażone zwierzęta. Ziemi na południe od gór było pod dostatkiem dla każdego i po powrocie do swoich Oestergaard miał zamiar w pełni to wykorzystać. Trochę łupu wpadło mu już w ręce, narzeczoną miał, jeśli uda mu się sprowadzić osadników na miejsce zabitych… nie było co chwalić dnia przed zachodem słońca, ale ambicja już w nim gorzała, po raz pierwszy obudzona przez Runę Connere. Chociażby - aby w walce dorównać Kalumovugii a we władaniu magią Wishmakerowi.

Cierpliwości - napomniał sam siebie. Najpierw trzeba było przeżyć. Thorgrim Brighthammer tak właśnie mówił gdy Oestergaard uprzejmie zagadnął go o rady co do nauki nowych modlitw ponad te które Runa uznała za wystarczające chłopakowi.
- Dlaczego szukasz czegoś takiego? - zapytał gdy Tibor wyjaśnił co próbuje osiągnąć - przyswoić sobie zaklęcie pozwalające zwiększyć szybkość reakcji w walce. Być może pytanie było przejawem krasnoludzkiego konserwatyzmu? Oestergaard bąknął wtedy o wypadku który strzaskał mu ciało i zniweczył naturalną zwinność i gibkość, ale w rzeczywistości również ambicja się w nim odezwała by udowodnić że potrafi wyjść poza nauki swej mentorki.

Przez chwilę obracał w palcach znalezioną różdżkę, na której widniejące inicjały - “RC” - wespół z podobną do noszonej przez Runę torby niezłego napędziły mu stracha gdy wcześniej połączył jedno z drugim. Wtedy przez moment przerażenie ścisnęło go za serce i gardło gdy naszła go myśl że ogląda pozostałości ekwipunku kapłanki… a jej doczesne szczątki mogły atakować nocą Keldabe. Dopiero gdy na spokojniej rzecz rozważył i obejrzał przedmioty, okazało się że strach ma wielkie oczy. Choćby dlatego że mało prawdopodobne było by przez te dni Runa dotarła w te rejony, skoro wyruszyła z Ybn w przeciwną stronę.

Odmówił modlitwę w intencji by kapłanka ominęła niebezpieczeństwa jakie plaga i wędrówka mogły postawić jej na drodze i jeszcze raz popatrzył na różdżkę. Bardzo żałował że mentorki nie ma obok niego. W tej chwili nawet aktywowanie przedmiotu było problemem. W trakcie warty będzie musiał popróbować swoich sił w tej materii. Na razie zaś musiał przyprowadzić z powrotem wierzchowce, obedrzeć orłopodobne paskudy z piór a z rana - zaprząc towarzyszy do przygotowywania srebrnego pyłu ze zgromadzonego kruszcu…


Tibor z frustracją wpatrywał się w różdżkę spoczywającą mu na kolanach. Przez parę godzin ślęczał nad nią, korzystając z bezpiecznego schronienia które łatwo było upilnować, nawet nie biorąc pod uwagę Mary i jej wilka. Po jakimś czasie zorientował się że zaklęcie najpewniej przekracza te najbardziej podstawowego poziomu, jakiego zrazu oczekiwał dostrzegając podobieństwo przedmiotu do różdżki Runy Connere. Biorąc pod uwagę kto umagiczniał różdżkę - sam Grimaldus - w zasadzie nie powinno to dziwić. Ale też, choć zapewne wartość różdżki była o niebo większa niż oczekiwał, zadanie było tym trudniejsze, bo jak potężną i jakiego rodzaju modlitwę mógł zakląć kapłan Myrkula? Popróbował jako hasła kilku słów i zdań, ale… bez rezultatu. Pozostało czekać aż uda się znaleźć źródło zaklęć identyfikujących magiczne właściwości przedmiotów… albo samemu się takich nauczyć. Tyle że - tu Oestergaard przesunął palcami po szczerbach wyczuwanych na piórach buzdyganu, wyrytych przez pazury nieumarłych czy ciosy spadające na twarde kości albo pancerze - na to ostatnie zapewne nie było czasu, choć Shando chyba był innego zdania. Chłopak popatrzył na Ferenga beztrosko śpiącego przy jego udzie, zadowolonego z ciepła i wyżerki. Po dłuższym czasie mógł wyczuć nawet arytmię serca leżącego obok psiaka. Taki to miał dobrze - a człowiek nawet nie mógł się wyspać bez zmartwień i upewnienia się że wszystko co potrzebne do walki, drogi i życia jest pod ręką i w gotowości. I tak było tutaj lepiej niż w Keldabe i Zwiastun Świtu po raz któryś z rzędu zachodził w głowę dlaczego osada barbarzyńców przyciąga tak zaciekłe ataki nieumarłych.

Spróbował więc odwrócenia rozumowania, skoro nic mądrego nie przychodziło mu na myśl z punktu widzenia osoby dotkniętej klątwą. A gdyby to on był jej sprawcą? Jak przez mgłę pamiętał legendę czy mit o jakimś - co za zaskoczenie! - parszywym czarowniku, który pretendował do boskiego panteonu i na tej drodze sprowadził na Toril - i znowu, co za zaskoczenie! - potężny kataklizm. Kor Pheron również chciał “dorównać bogom”. Jego to była sprawka czy jakiegoś jego “spadkobiercy”, zadanie na pewno było koszmarnie trudne, kto wie czy w ogóle możliwe. Desakracja świętego miejsca (czy tylko jednego?), wieloletnie przygotowania, dopilnowanie by rytuał był całkowitym zaskoczeniem dla mieszkańców dotkniętej nim ziemi - to wszystko i tak mogło być niewystarczające by za jednym zamachem osiągnąć ten cel. Ale osiągnięcie celu mogło być rozciągnięte w czasie…

Bhaal. Bóg śmierci, przemocy, asasynów i okrutnych rytualnych mordów - Tibor wspomniał słowa Arli Hightower i przez chwilę pozwolił sobie na kontemplację urody dziewczyny. Miło byłoby ją spotkać i porozmawiać o czymś innym niż rytuały przywołujące demony czy bóstwa powstałe z obłąkańców pożądających potęgi i Oestergaard pobłogosławił w duchu Runę Connere która wypleniła na ile się dało jego wiejski akcent i nadała mu nieco ogłady. Podejrzewał że panna Hightower nie byłaby specjalnie zainteresowana gadką z chłopakiem świeżo oderwanym od wideł i siekiery.

Mniejsza z tym. Gdyby Tibor miał nadzieję że poprzez mordy na iście masową skalę i “poszarpanie zasłony” zyska przychylność Bhaala… ale zaraz, skoro “wedle doktryny jego kapłanów każdy mord wzmacnia moc Bhaala… ale ofiary muszą wiedzieć w czyje imię giną” - by wspomnieć słowa nadobnej paladynki - więc może nie chodzi o zyskanie przychylności tego bóstwa, lecz próbę wyszarpania sobie nowej dziedziny, dajmy na to: “zadawania śmierci z rąk nieumarłych”, jak by to głupio nie brzmiało? Skoro można było wyznawać pajęczaki wszelkiej maści, to czemu nie taki wynalazek? Idąc dalej - przywołani rytuałem słudzy mogliby zabijać by zwiększać moc swojego pana, a jednocześnie, wysyłani bez ustanku przeciw okolicznym osadom, niweczyć wszelkie próby kontrataku. I stąd ich pochód przeciwko - na przykład - Keldabe.
- Ja bym tak zrobił - Oestergaard mruknął z namysłem i odruchowo sięgnął ku zdobycznej tarczy. Po takich rebusach naprawdę miał ochotę porozmawiać z Arią Hightower czy Dai’nan Springflower. Pytanie czy one miałyby chęć oczywiście pozostawało otwarte.

 
__________________
Why Do We Fall? So We Can Rise
Romulus jest offline