Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 19-11-2014, 12:24   #179
Plomiennoluski
 
Plomiennoluski's Avatar
 
Reputacja: 1 Plomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputację
Ranek podniósł się nieco mglisty, lecz nie na tyle by przeszkodzić w wędrówce. Ku zdumieniu niziołka zarówno goliat jak i Kostrzewa wyszli z pomysłem poszukiwania gniazda perytonów, a co za tym idzie - ewentualnych więźniów tych dziwacznych stworów. Na szczęście tym razem Var darował sobie opowieści o hodowania humanoidów na serca i opisy wyrywania tychże organów z piersi żywych jeszcze właścicieli oraz pożerania ich na surowo.

- To gniazdo straszydeł… to z lotu Wredoty raczej, jeśli niczego nie zauważy, to raczej nie ma co szukać i marnować na to czasu. - Mruknął Var, upewniając się że jego intencje co do gniazda są jasne. Uznawał je za dobry trop na okoliczność zaginionej uczennicy szamana, ale w zasadzie nic więcej.
- O ile jej będzie się chciało latać w tą zimnicę - druidka pogłaskała ptaka po nastroszonych piórach i podsunęła mu rękę. Kiedy kruk na nią przeszedł, Kostrzewa podniosła ramię tak, by jej oczy zrównały się z ptasimi ślepiami i łagodnie, niemal matczynym tonem spytała:
- Pomożesz mi trochę, mały pierzaku? Trzeba by zobaczyć, gdzie te latające renifery ze wczoraj mają swoje gniazdo, a żadne z nas nie ma ani skrzydeł, ani taki bystrych ocząt… Na pewno znajdę coś dla ciebie dobrego - zachęciła, drapiąc czarną zołzę po podgardlu pieszczotliwym gestem. Mimo pieszczot spojrzenie Wredoty jasno dawało do zrozumienia co myśli o szpiegowaniu szybszych i o wiele większych od niej drapieżników. Leniwie uniosła się w górę, zatoczyła kilka kręgów nad okolicą, po czym usiadła na plecaku Burra i zabrał się za toaletę swojego upierzenia.
Burro obrócił się by spojrzeć z pogardą na ptaszydło, no ale plecak - jak sama nazwa wskazuje - miał już na plecach, więc poobracał się w te i wewte a efekt ciągle był taki sam.
Potrząsnął ramionami żeby zgonić pierzaka.
- No? Już? Tyle tego zwiadu? Mózgu się pożarło a przydać się na coś już nie ma komu? - Kucharz zaplótł ręce na piersi. - Wszystkie chowańce to łachudry i darmozjady. - Skwitował w końcu, wiedząc przecież że Wredota to chowańcem nie jest. Rozglądnął się ukradkiem i wyciągnął trochę reniferzego mięska, które schował na zaś. Rzucił lobem przez ramię i dokończył cicho No? Spróbuj jeszcze raz. Nikt ci walczyć z nimi nie każe i przynieść w dziobie do stada. Ale przynajmniej poudawaj że szukasz, co?
- Te, ptaszydło, może ci zaśpiewać trzeba, żebyś kuper ruszyło. - Nie czekając aż kruk się wypowie w jakikolwiek sposób (wątpił by go nawet rozumiał) Grzmot zaczął śpiewać o potężnych goliacich bohaterach przemierzających przestworza na grzbietach roków. Starał się naśladować Wzywających Świt, nawet wydawało mu się że faktycznie jego głęboki głos mógł się równać z goliackimi bardami. Niestety, prawdę mówiąc daleko było mu nawet do zachrypniętego psa wyjącego do księżyca. Na szczęście dla większości, śpiewał w Gol-Kaa, nie wiedzieli więc jak bardzo kaleczył balladę swymi umiejętnościami wokalnymi. Starczyło to jednak by kruczyca zerwała się jakby jej kuper przypalano i w panice odfrunęła daleeeko, poza zasięg varowego głosu, który echem niósł się przez okryty bielą świat.
- Podobno mamy tu lawiny - uszczypliwie zauważył Wishmaker słuchając śpiewu Vara - co prawda nie wszędzie mogą spaść, ale z tym głosem możesz spróbować ją wywołać nawet na płaskiej jak patelnia równinie. A właśnie co do patelni... co na śniadanie?
- Tak, to prawda, potężny głos, prosto z gór, co do lawin, owszem, ale widać że to kruczysko potrzebowało lepszej zachęty niż wasze głaskania, widzisz jak nastroszył pióra i odleciał robić o co go poproszono. - Goliat założył ręce na biodrach i zerknął w dal, za Wredotą, któa co prawda odleciała, ale nie był pewien czy zaczęła krążyć w poszukiwaniu gniazda drapieżników. Jakoś jej się nie dziwił. - Na śniadanie zimne mięso. Po drodze jeśli tylko zauważycie kawałek jakiegoś drewna, dawajcie od razu znać, trzeba będzie nazbierać i może wieczorem uda się zrobić ognisko jakiekolwiek. Bukłaki schowajcie między ciało a ubranie jeśli to możliwe, mogą być na koniach pod derkami.Tylko blisko ciepła ciała. - Przypomniał swoim towarzyszom o podstawie przetrwania. Martwił go brak opału, nawet zbieranie odchodów koni nie pomogło póki co, bo były jeszcze zwyczajnie mokre, a potem zamarznięte, zamiast zdatne do palenia.


Po kwadransie czy dwóch, gdy umilkły już echa goliacich popisów wokalnych, Wredota wróciła do obozowiska. W tym czasie drużyna zdążyła ponownie przedyskutować cel wędrówki. Zdania były podzielone, ale - ku uldze Burra - wybrano jednak źródła. Choć gdy wrócił kostrzewowy kruk niziołek przeżył chwilę grozy. Na szczęście jednak ptak nie zdradzał żadnych oznak zaniepokojenia bliskością drapieżników, ni chęci prowadzenia drużyny gdziekolwiek. Nie oznaczało to oczywiście, że gdy wejdą głębiej w góry nie natrafią na ślad obecności perytonów, niemniej jednak Kij Podróżnika miał zostać wykorzystany do odnalezienia dzieci Hebdy i Burro był zadowolony. Dyskretnie pogłaskał osobliwy skarb. Wieczorem pozwolił Tiborowi rzucić na niego okiem i młody kapłan z grubsza potwierdził obietnice barbarzynki względem magicznych właściwości słoja. Niemniej jednak niziołek nie odważył się jeszcze z niego skorzystać.No pewnie że się nie odważył! Phi, też mi wielkie mecyje. Jakiś to byłby blamaż dla profesjonalnego kucharza, jakby musiał dosypywać sztuczek z czachy do potrawy, tak by smak lepszy miała. To już wtedy nic tylko kłaść się i umierać! Dlatego czacha powędrowała do Zośki Samonośki, bo ponoć leczyła też obrażenia, więc kucharz jak rasowy chomik wolał ją mieć na podorędziu. Najwyżej będzie użyczał bardziej wyznającym się na leczeniu w razie potrzeby.
- Kto chce naleweczki na wisienkach, łapa do góry! - kucharz łyknął z żałośnie małego bukłaczka, ale sprawiedliwość trzeba oddać że zawołał głośno, tak by wszyscy usłyszeli, żeby nie wyjść na samolubnego gnoja ostatniego.

Tymczasem Var zarządził zwijanie obozu. Wobec braku ogniska energiczny marsz, który rozgrzeje zesztywniałe członki nie wydawał się taki zły, choć zbite w gromadę wierzchowce miały chyba na ten temat odmienne zdanie. Shando przestudiował szlak przerysowany z iluzji Ognistego Kwiatu. Póki co droga wydawała się prosta i nie trzeba było korzystać z magii. Można było ruszać.
- Pamiętajcie by rozglądać się i pilnować z każdej strony - Tibor odezwał się przed wymarszem. - I niech łaska Pana Poranka będzie z nami.
 
__________________
Wzory światła i ciemności pośród pajęczyny z kości...

Ostatnio edytowane przez Plomiennoluski : 19-11-2014 o 13:15.
Plomiennoluski jest offline