Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 19-11-2014, 12:47   #522
VIX
 
Reputacja: 1 VIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumny
Droga wyglądała dokładnie tak jak opisał ją wcześniej Detlef. Wpierw schody, później korytarz, a następnie spiralne zejście o nie więcej jak trzech pierścieniach i niewielkim kącie nachylenia. W zejściu, wbite w ścianę co jakieś sześć stóp były żelazne pierścienie. Dla większości z krasnoludów to był koniec podróży na jakiś czas gdyż mieli oni strzec tunelu przed nadchodzącym z tyłu ewentualnym wrogiem, Detlef, Grundi i Kyan ruszyli zaś w głąb spirali by zabezpieczyć pomieszczenie poniżej. Czas ciągnął się w nieskończoność gdy khazadzi oczekiwali na powrót szpicy, co gorsza tunel mógł pomieścić tylko trzech krasnoludów obok siebie, zatem cała dziewiątka wojowników zaczopowała właściwie tunel swoimi osobami. Na domiar złego, czujne oko Siggurdssona znów poczęło rejestrować jakąś obecność na granicznej linii widzialności, znów coś się czaiło, szło za krasnoludami ale nie podchodziło bliżej.

W ten czas Thorvaldsson oraz Fulgrimsson byli już na dole spirali i wkraczali do sali, powoli i ostrożnie, krok za krokiem w ślady tropiciela Kyana Thravarssona który pomimo odniesionych ran musiał robić swoje bo innej rady zwyczjanie nie było. Wielu drużynników do tej pory spoglądało na Khaidar jako na znawczynię tego rodzaju spraw ale była ona ostatnimi dniami jakaś nieobecna, być może to przez sytuację w jakiej się teraz znaleźli, może przez chorobę i wstrętnego robaka, a może miała dość tej wojny w którą ją uwikłano… osowiałość nie przystawała jednak do córy Ronagalda a trzeba przecież było mieć świadomość tego że taki stan braku mentalnej obecności, na wojnie najczęściej kończył się śmiercią. Każdy musiał o tym pamiętać… jednak w sali gdzie znalazła się trójka wojowników nie to teraz zaprzątało ich myśli. Detlef poinformował o pułapce pod stołem i lince przy podłodze która była spustem jej napinacza. Jak na razie wszystko szło dobrze. Dowódca podszedł do stołu i przyjrzał się latarni górniczej, wyglądała normalnie, solidna, zrobiona z kutej stali, zamknięta a do tego żarowa, na skorupie miała grubą żeliwną markę klanu Yhar’y, połowę słońca świecącego do dołu, pod ziemię, Detlef znał ten znak, zresztą pewnie jak każdy w Azul, klan Yhar’y - Lodowego Słońca który to od wieków zajmował się wyrobem narzędzi górniczych i instalacji do szybów wydobywczych w tej części łańcucha górskiego. Thorvladsson chwycił za stojąca na stole latarnię górniczą i podniósł ją, w ostatniej chwili zauważył że do urządzenia jest coś przywiązane, sznurek biegł przez szparę między deskami w stole i łączył się z mechanizmem spustowym pułapki pod blatem. Detlef odstawił latarnię, zrobił krok w tył i zajrzał w cebry oraz w koryto górnicze stojące pod ścianą, nie było w nich nic poza kawałkami skał.

W tym czasie Kyan penetrował salę ze zwyczajową dla siebie energią, niczym stary łowczy króla, węszył i zaglądał ostrożnie acz zdecydowanie, tu i tam, wszędzie tam gdzie mogła by być jakaś śmiertelna niespodzianka. Grundi poruszał się zaś ostrożnie gdy zbliżał się do drzwi, Kyan zauważył to i wiedział że odrzwia mogą być pułapką, jednak Grundi badał je spokojnie, Detlef także stawiał małe kroczki ale czujnemu oku Kyana nie umknęła linka pod latarnią której to o mały włos Detlef by nie zerwał. Pewnie kościany nóż nie był w stanie spenetrować pancerza Detlefa, ale reakcja łańcuchowa przecież mogła pogrzebać ich wszystkich pod tonami gruzu. Kyan szukał dalej i długo szukać nie musiał wcale szukać, pierwszą pułapkę znalazł w szczelinie w suficie, nad koksownikiem który stał na środku pomieszczenia, był tam wylot dla dymu z którego czuć było wielki cug i żałować tylko że szczelina miała może dziesięć cali na pięć szerokości bo z pewnością gdzieś tam daleko prowadził on na zewnątrz góry. Kyan zauważył że do koksownika przyczepiona jest stalowa żyłka, tak cienka że prawie niewidoczna, naprężona była niczym struna, z pewnością zerwanie jej oznaczało coś złego, co to jednak mogło być? Tego już Kyan stwierdzić nie mógł, żyłka znikała w mroku szczeliny nad koksownikiem i nie zdradzał dalszej części tajemnicy jaką była pułapka. Drugie zagrożenie kryło się w stercie kamieni rzuconej w kąt, zaraz za taczkami o owe kamienie opartymi, konopny sznur prowadzący w stertę łączył się pod gruzowiskiem z mechanizmem który miał zwolnić napinacz i posłać zaostrzony patyk wprost w tego kto chciałby ruszyć taczkę. Kyan sprawdził całą salę i więcej niczego nie znalazł ale jego nos tropiciela podpowiadał mu że to może nie być jeszcze wszystko co pozostawiono tu by zabić lub okaleczyć.

Grundi obejrzał drzwi, były zamknięte z drugiej strony niestety, ale Fulgrimsson zarejestrował na drzwiach ślady skaveńskich pazurów a gdy tak wpatrywał się w nie z bliska poczuł nosem coś jeszcze, jakiś zapach, paskudny smród. Węsząc przy drzwiach do nozdrzy Grundiego dotarł zapach zgniłych jaj, jakby ze szczeliny między drzwiami a ościeżnicą, zresztą tak po prawdzie to ów miejsce było dziwne, drzwi w kopalni to nie było coś powszechnego, do tego ta zapora była solidna, jakby za bardzo, dopasowana idealnie do skały, szczelna ponad wszelką miarę. Skoble były otwarte co prawda po tej stronie a belki blokującej był brak, ale jasnym było że ktoś zamknął te drzwi z drugiej strony przy użyciu tych samych właśnie sposobów. Sala była mała i nie było za wiele dla Grundiego by się już miał na czym skupić… pod ścianą stał worek z węglem, nad nim wisiała żelazna klatka ze zdechłym w niej szczurem, koksownik na środku sali a obok niego drewniane wiadro z szuflą i węglem… wszystko dokładnie tak jak opisał to Detlef po powrocie ze zwiadu. Wszystko wyglądało dość normalnie, nie licząc pułapek oczywiście, pułapek które powodowały że aż strach było dotknąć tu czegokolwiek. Kropką do rozmyślań Grundiego był hałas który dobiegać począł z góry, z tunelu gdzie została większość oddziału, coś się tam działo.

***

Na górze wszyscy czekali powrotu tropiciela i jego obstawy by wreszcie można było ruszać dalej, ale nic nie mogło być tak proste, nie w tym miejscu, nie kiedy tropem krasnoludów szło…

Thorgun wypatrywał ruchu i faktycznie znów coś się tam pojawiło ale tylko na ułamek chwili, po tym w powietrzy śmignęły pociski, tylko dwa… albo aż dwa. Jeden z bełtów wbił się w tarcze Khaidar drugi uderzył z przerażającą precyzją i odnalazł swój cel w prawym barku Thorina, na szczęście nie wbił się głęboko i zbroja wyhamowała większość siły uderzenia ale pocisk i tak zdołał upuścić krwi. Wróg strzelał spoza zasięgu światła pochodni, zresztą, pewnie nie celował w coś specjalnego, świecąca w mroku pochodnia krasnoludów przecież musiała mieć właściciela zatem każdy cel był dobry. Thorgun widział tylko cienie, kto z khazadów był zdrów i do walki zdolny wroga nie widział wcale. Dirk i Galeb przytomni jednak bez możliwości by stawić czoła następnym wrogom, wszystko przez obrażenia jakie odnieśli od ognia… Roran pogrążony we śnie albo i może w śpiączce także nie mógł być tu pomocny a może i nawet był ciężarem dla oddziału bo ewentualne wycofanie się oznaczało taszczenie jego rannego dupska. Trzeba było coś zrobić… w myślach niektórych krzyczały głosy. ~ Kto to? Znów? Co dalej? Bogowie dajcie wytchnąć! Kto tu kurwa teraz dowodzi? Co robimy? ~ Kimkolwiek był wróg w tunelu to postanowił on pozostać w ukryciu, jednak bełt w barku Thorina wyraźnie wskazywał na skaveny.
 

Ostatnio edytowane przez VIX : 19-11-2014 o 13:28.
VIX jest offline