Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 22-11-2014, 23:26   #182
Sayane
 
Sayane's Avatar
 
Reputacja: 1 Sayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputację
Rozdział Drugi. Dolina Lodowego Wichru. 11/12 Tarsakh (Śródzimie), 1358 DR, Roku Cien


Dolina Lodowego Wichru

11/12 Tarsakh

Decyzja o ominięciu rozpadliny była szybka i stanowcza. Co prawda wedle przypuszczeń Vara nadłożą tym co najmniej godzinę drogi, ale poczucie bezpieczeństwa było tego warte; a i Tibor sugerował, że lepiej nie odwiedzać doliny zbyt blisko zmroku - zwłaszcza, że wydawało mu się, iż trafią jednak do doliny z opisu Skiraty. O ile, oczywiście, nie było to jedno i to samo miejsce. Wszyscy wsiedli na wierzchowce i ruszyli stępa w dół; tylko Kostrzewa pozostała jeszcze przez chwilę w miejscu, napawając się otaczającą ją aurą i kontemplując krajobraz nie skalany działalnością człowieka. Im dłużej przebywała w Dolinie tym bardziej czuła jak brakowało jej tej wolności od… wszystkiego. Spojrzała na trop pozostawiony przez konie ybnijczyków, wspominając wczorajszą walkę i ucieczkę wierzchowców. Bo to pierwszy raz musieli za kopytnymi gonić? I pewnie nie ostatni… Mieszczuchy bez ekwipunku wiezionego na rumakach byli jak dzieci we mgle, ona zaś potrafiła się sama wyżywić i zaopatrzyć w tej głuszy. Var, rzecz jasna, również. Jednak zauważyła, że goliat i tak chomikuje więcej przedmiotów niż widywała u jego współplemieńców, a z tego co słyszała w Ybn i widziała do tej pory zmysł kupiecki miał lepszy niż - dajmy na to - Burro. Cóż, faktem było, że służył poniekąd za dodatkowe zwierze juczne (co nie wydawało mu się jednak przeszkadzać).

Ybnijczycy byli coraz dalej; czas najwyższy był ruszać za nimi. Gdy półorkini rozejrzała się po raz ostatni zauważyła, że widziany za rozpadliną szlak zniknął! Nie… jednak był; przesunął się nieco w prawo. A może cały czas się tam znajdował? Brak sprawnego oka nie pomagał w ocenie, choć druidka zwykle nie miała problemów z orientacją w terenie. No cóż, i tak nie wybierali się w tamtą stronę. Kostrzewa zawróciła konia i popędziła za resztą grupy.

Bohaterowie wędrowali aż do wczesnego zmierzchu, kierując się w na południowy wschód, coraz bardziej wgłąb Grzbietu Świata. Koniec końców przeszli dnem rozpadliny, która z tej perspektywy wdawała się jeszcze głębsza, potem zaś skręcili w prawo - w stronę przeciwną do “ruchomego” szlaku, na który podejrzliwie zerkała Kostrzewa. Słońce zaszło za chmury; znów opadła mgła. Kilkukrotnie natknęli się na tropy polarnych lisów i zajęcy, raz też Var wypatrzył na grani dużego śnieżnego kota, który towarzyszył im z oddali przez dobrych kilka godzin nim wreszcie zniknął wśród skał. Na szczęście Wredota nie zauważył w okolicy żadnych perytonów - najwyraźniej terytorium, po którym się poruszali, należało do zabitej dzień wcześniej pary. Nadal jednak nie spotkali śladów sugerujących przemarsz jakichkolwiek humanoidalnych nieumarłych. Czy trupy były jeszcze zamarznięte pod śniegiem, czy tutejsze drapieżniki tak dokumentnie rozprawiały się ze szczątkami, że nie miało co powstać - a może po prostu trupy szły na przełaj, za nic sobie mając wygodniejszą drogę? Tak czy inaczej drużyna miała o jeden typ wroga mniej z głowy… przynajmniej na razie.



Im bliżej drużyna znajdowała się domniemanej doliny z magicznym źródłem tym bardziej krajobraz się zmieniał. Rachityczne krzaczki wystające z rzadka spod śniegu zastąpiły niewiele mniej rachityczne, ale sporo wyższe drzewa dające nadzieję na niewielkie ognisko do kolacji - oczywiście po uprzednim potraktowaniu świeżego i mokrego drzewa porządnym płomiennym zaklęciem.



Minęła zamarznięty strumień, coś, co w lecie zapewne było łąką, potem zaś - brnąc w śniegu - pokonała kolejne wzniesienie, z którego rozpościerał się widok na dwa bliźniacze szczyty i majaczące między nimi przejście. Bezpośrednio za nim - wedle wskazać Kija - miała znajdować się Dolina Żywej Wody, jak koniec końców została ochrzczona. U jego stóp Var zauważył spory nawis skalny. Nie była to co prawda grota, ale wystarczył by rozbić pod nim namiot i częściowo ochronić przed skutkami ewentualnej śnieżycy czy małej lawiny. Burro rozdał resztki zapasów nabytych u maurów i Żmij, a druidka nakarmiła wierzchowce magicznymi jagodami przemyconymi w ostatnich garściach ziarna. Grzmot rozbił wspólny namiot, ze swojego robiąc prowizoryczną osłonę dla koni i wszyscy padli na swoje posłania.

I ta noc minęła bezpiecznie, choć bynajmniej nie spokojnie. Zaraz po pierwszej zmianie warty okolica rozbrzmiała echem warkotów, wyć i pohukiwań. Nie było słychać szczęku broni, natomiast obozowiczów niejednokrotnie dobiegł dźwięk jakby przetaczanych kamieni czy walących się skał. Ni Var, ni Kostrzewa nie potrafili dopasować odgłosów do żadnych znanych sobie stworzeń. Co gorsza zaczął sypać śnieg, utrudniając widoczność. Przez godzinę czy dwie wszyscy siedzieli czujni, gotowi do walki, lecz ponieważ hałasy (to milknące, to pojawiające się ponownie) nie przybliżały się, ani nie zmieniały kierunku w końcu większość ybnijczyków położyła się spać - na tyle, na ile można było spać w takich warunkach. Zmęczenie jednak zrobiło swoje, a wyczerpane rekonwalescencją i wędrówką przez śniegi organizmy domagały się snu.

O świcie wszyscy wstali może nie wypoczęci, ale jednak w lepszej formie niż dzień wcześniej. Jedynie Mara wyglądała jak śmierć na chorągwi - co w jej przypadku trudne nie było. Dziewczynkę ponownie całą noc dręczyły nieokreślone koszmary. Tym razem głos był głośniejszy, bardziej natarczywy, realny. Kobiecy, nie dziecięcy. Nawołujący, proszący, przestrzegający. Zaklinaczka zbudziła się nagle (na szczęście tym razem nie niszcząc szczątkowej roślinności w okolicy) wystraszona i wymęczona, z mocnym przekonaniem, że nie powinni zbliżać się do tej Doliny.

 
Sayane jest offline