Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 24-11-2014, 12:31   #47
Deadpool
 
Deadpool's Avatar
 
Reputacja: 1 Deadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetny
Failures, errors, mistakes etc


Zaczęło się. Klęska której Victorria obawiała się najbardziej. Koszmar który mógł towarzyszyć każdej jej wyprawie w same okolice Blackmorre. Powrót do roli więźnia.
Nie miała jeszcze pojęcia, czy w więzieniu zaszło coś nieoczekiwanego, czy Marrick specjalnie postanowił podstawić ją do tej sytuacji. W końcu to on wybrał jej celę na ostatnią noc, i to onjedyny był w stanie potwierdzić, czy całe to morderstwo w ogóle miało miejsce.
Victorri zabrano bronie. Wszystkie: rękawice, pistolet, nowy miecz. Była dosyć bezbronna. Zaprowadzono ją, związaną, aż na trzecie piętro. Niby bliżej bramy, bliżej wyjścia na wolność. Z doświadczenia wiedziała jednak, że to celowy zabieg. Każda iluzja, każda niewielka nadzieja na to, że może coś jeszcze się uda zrobić aby stąd uciec, miała podtrzymać motywację w więźniach. Aby żyli dzień dłużej. Aby cierpieli przez jeszcze jedną noc.
Ciemność w blackmorre zawsze wydawała się coraz mroczniejsza.

Wrzucona do celi została pozostawiona samej sobie. Nikt jej nie powiedział, co będzie ją czekać. Była na innym piętrze niż ostatnio. „Wzmocniony nadzór” mógł oznaczać cokolwiek. Mogła czekać, aż problemy same się rozwikłają, mogła próbować stąd uciec. Albo mogła czekać na Maxa. O ile i temu nie podstawiono kłody pod nogi.
Victorria siedziała w rogu celi niemal zwinięta w kulkę. Głowę miała opartą o podkulone nogi, króre obejmowała rękoma. Znów wróciła do punktu wyjścia, wszystko na co pracowałą właśnie wyparowało w miejsciu które to bierze ludzką nadzieję w zęby, przeżuwa, wymiotuje w twarz, tylko po to by znów ją zabrać. Łzy mimowlonie spływały po jej policzkach… czuła tą przytłaczającą bezradność.
- Kurwa… - Wychlipała ledwo, zacieśniając jeszcze mocniej ręce. Najgorszym był fakt że wiedziała, iż nikt nie czuł się zobligowany by chociaż spróbować ją znaleść. Za decyzję którę podjęła właśnie zgarniała konsekwencję. Miała tylko nadzieję że nie pociągnęła kogoś za soba przez swoje wybory. Skazaniec zawsze pozostanie skazańcem, tak jakby jej wyrok i tak po nią wrócił. Jej zbrodnia, to co zrobiła tym ludziom w akcie furiii, zemsty. Pomógł w tym wszysktim bardzo niefortunny zbieg okolicnzości, albo pech. Nie była tam długo, a już była pewna że stąd nie wyjdzie.

Po dość długim rozpaczaniu Vicky w samotności, drzwi do jej celi otworzyły się. Strażnicy wprowadzili do środka ogromnego mężczyznę z maską na głowie. Był bardzo dobrze zbudowany, spocony i zdobiło go sporo sińców. Gdy drzwi za nim zamknęły się z trzaskiem, zaczął się przyglądać Vicky z rękoma na ramionach. - Prezent mi za wygraną dali, czy jak? Siemasz mała. - Jego głos był w miarę wyraźny, pomimo ubioru na twarzy. - Ja śpię na dole. Nie ruszaj co nie twoje.
Łypnęła spodełba na osobnika, mierząc go od stóp po czubek zapięcia maski. Nie takich już rozwalała tutaj, ale to było dawno temu. Wiedziała też że słabe kobiety tutaj są niczym innym jak zabawkami, więc nie mogła mu pokazać tego. Cóż inna sprawa że makijaż rozmazany łzami wcale nie pomagał. Zaraz po tym jak przewwierciła go wzrokiem jej głowa ponownie opadła na kolana. Tym razem powstrzymywała się od chlipania.
Mężczyzna wzruszył ramionami kierując się w stronę wyrka. - Jak będziesz ryczeć to nie za głośno, lubie spać. - ostrzegł. - I nie polecam płakać za długo. To zaostrzony nadzór młoda. - dodał, dość hałaśliwie zagłębiając swój zad w łóżko.
Był dziwacznie znośny, juz była gotowa połamać mu ręce gdyby coś próbował. - Nie płaczę, oczy mi się pocą. - Burknęła unosząc lekko głowę. Przyglądnęła się jego obitemu torsowi, po czym zapytała. - Widownia zdecydowała “Zabić”? - Za jej czasów to właśnie widzowie dokonywali wyboru, rzadko padało “oszczędź”.
-Diabeł go wie. Nie udało mi się obezładnić. - zaśmiał się. - Na naszej arenie żadko da się obezwładnić. Ile siedzisz w blackmorre?
- 7 lat, potem przerwa dwa lata i znów tu jestem. - Zgrzyt jej zębów słyszeli nawet strażnicy na zewnątrz. - V.I. albo jak lubieli mnie nazywać “Krwawa Mary”. - Przedstawiłą się na swój sposób.
-Nie słyszałem. W Blackmorre to długo. Współczuję, że udało ci się wyjść. - wyznał szczrze.
Jej oczęta poszerzyły się nieco. - Jak to współczujesz? Gdy wylazłam z tej dziury, czułam że mogę żyć jak normalny człowiek. Próbowałam przynajmniej i nawet wychodziło. - przekrzywiła nieco głowę w bok. - Wyroki definiowały tutaj osobę… za co siedzisz? - dorzuciła.
-Zbrodnie wojenne. - Mężczyzna poprawił maskę, patrząc na Vicky. - Zrozumiesz kiedyś dlaczego ci współczuję. - zapewnił. - idąc na arenę widać drogę na zewnątrz. Cholera go wie co za nią jest. Chociaż ty wiesz. To cię zniszczy od środka.
Spojrzała na osobnika z małym zdiwieniem na twarzy. Nie pojmowała o czym mówił. Postanowiła się “pochwalić” dlaczego ona tu trafiła siedem lat temu.
- Ja dostałam wyrok za sześciokrotne zabójstwo ze szczególnym okrucieństwiem. I wiesz co? Zrobiła bym to im ponownie. - Dziwna doza dumy wpłynęła z jej wypowiedzi. - Ciekawi mnie jednak co podchodzi pod zbrodnie wojenne. - W końcu się podniosłą ze swej zwinię tej w kulkę pozycji.
-Nie pamiętam. - wyznał, nawet nie próbował. - I to nawet nie tak, że niechciałbym wyznać, czy coś. Po prostu dość dawno przestałem się tym przejmować. I wszystkim innym. Dlatego tak długo się tu utrzymuję.
- Znam to. Wchodzisz wśród wrony wiec kraczesz jak one. Aż w końcu jesteś tą pierdoloną wroną. - Oparła się plecami o ścianę. - Najgorsze jest to że w końcu zaczęło mi się to podobać. - Przetarła oczy rozmazując się jeszcze bardziej.
-Arena? Czy wolność? - spytał.
- Ona jest na wolności… dlatego też chcę być na wolności. Nawet jeśli cały czas jest na mnie wkurwiona… to że mogłam ją zobaczyć kiedy chcę. Koch… ko… ugh… - Znowu się rozkleiła. robiła co mogła by to zamaskować. - Boję się że znowu oszaleję i nie będzie chciała mnie widzieć. Pomimo tego co dla niej zrobiłam. - Uderzyła pięścią w ścianę z taką silą, aż z jej kostek zaczęły lać się cieniutkie strugi krwi.
-Woah, woah, woah. Rada na przyszłość: wszyscy mają głęboko w dupie twoje życie miłosne. Przegraj na arenie to dostaniesz nowe. - zapewnił. - To jest wzmocniony nadzór, nie dlatego, że ciężej stąd wyjść, tylko dlatego, że ciężej się tutaj dostać. Wizyt nie ma w ogóle. Jest tylko arena. Im lepiej zabijasz tym lepiej karmią, więc skup się na tym.
- Pytałeś to odpowiedziałam. Wolę wolność. - Przestała ryczeć, ale nadal chciałą się stąd wydostać. Jeśli to co mówił jest prawdą, spasie się tutaj jak świnia. - Kiedyś dawali tutaj jakieś truny… sikacze jak skurwysyn ale kopały jak trzeba. Ale bym się napiła. - Poczochrała się po bujniejszej częsci fryzury.
-Jak mnie w nocy rozgrzejesz to mogę się podzielić. - zaproponował. - Jak chcesz zedrzeć za darmo, to życzę powodzenia. Frajerów nie znajdziesz.
Aż tak nisko nie upadła (choć blisko fakt) by dać się wyłajdaczyć za jakiegoś sikacza.
- Spasuje. Na pewno jesteś brzydki pod tą maską. - Nie wiedziała jak zareaguje na obelgę, dlatego była cały czas przygotowana na jakąś zagrwykę.
Facet zwyczajnie nie zaregował, walnął się na wyrko, wyjął spod niego butelkę i przeszedł do odpoczywania.
Victorria powolnym lecz stanowczym krokiem zbliżyłą się do niego, lecz tylko po to by wgramolić się na górną pryczę. Ściągnęła buty i cisnęła nimi gdzieś w róg celi.
- Chciałbyś załatwić Marricka? - Palnęła, przegubem zasłaniając sobie oczy i plecami opadając na wyro. Zasnąć nie uśnie tak łatwo, ale może przynajmniej się zdrzemnie.
- Jak chcesz się zabić, to weź po prostu jebnij łbem o ścianę. Jeżeli jesteś dość zmotywowana, to nawet nie zdąży zaboleć. - zagwarantował mężczyzna. - A jak cie przysłął Marrick, to każ mu spierdalać. Nie po to tyle wygrywam na arenie, aby mnie ktoś podejrzewał o bycie kretynem.
- Nie pojmuje dlaczego się go tak boicie. Ostatnim razem miał farta, drugiej szansy nie zmarnuje. - Także zagwarantowała. - To tylko szczenię z bandą popleczników i giwerami w rękawach. - Ziewnęła na koniec wypowiedzi.
- Tłukłem się z nim jak tu wszedłem. - wyznał. - Jest szybki, zwinny, a skóre ma twardą jak żelazo. Ciosy też ma mocne, ale musi przeładować te swoje dziwne rękawice po każdym strzale. I tak był dla mnie za mocny.
- Oczu i jaj z żelaza na pewno nie ma. - Stwierdziła.. - Ale dzięki za wskazówki. -

Vicky nie była pewna ile musiała siedzieć z mężczyzną w nudnej, putej i zimnej celi. Nakramili ją dwa razy, dość rozsądną porcją niezbyt smacznego jedzenia, jeżeli w ogóle posądzać je o smak. W końcu jednak do sali weszli dwaj strażnicy, jak poprzednio ich twarz ukryta za hełmami. Ale tym razem, tylko na chwilę. Mężczyzna podniósł się gdy tylko weszli, ale jeden z nich zatrzymał go gestem ręki. Następnie sięgnął do swojej przyłbicy i odsłonił twarz.
Ptasią twarz. Strażnik był membrańczykiem, co w zasadzie wyjaśniało maski. - My po dziewuchę. Ma dzisiaj premierę na arenie.
“Premierę”, dowcipne ptaszystko. Dopóki nie wymyśli jak się z tąd wydostać musi bawić się w ich gierki, a jeśli w nagrodę ma dostać nawet lepsze żarcie, to z przyjemnością obije pysk jakiemuś kryminaliście. Zapinając klamry na butach zbliżyła się do dwójki strażników…
-Heh, potulna. Bierz ją. - mruknął strażnik. Vicky została wzięta pod pachę i wyprowadzona przez gwardzistów. Droga na arenę nie była długa, a od połowy...Victorria właściwie znała tą ścierzkę, kamień po kamieniu wyryty w pamięci.

Arenę również.
Gdy wstąpiła przez bramę dla walczących, poczuła zimny powiew wiatru. Byli na samej górze. Widać stąd było najbliższe okolice, wzniesienia. Jakby patrzeć w przód to też ocean. Blackmorre było ustytułowane na ostatnim paśmie górskim w obrębie Ferramentii. Jak uciekać, to tylko w kraj. Chociaż na co komu takie roważania? Vicky szybkim krokiem musiała ruszyć w przód, na drugi koniec areny. W końcu wejście dla walczących było jedno, a nóż w plecy przed walką nie jeden się trafił. Najważniejsze, to nie wypaść. Miała dużo gorszą pozycję.
Na podium zobaczyła Marricka. Był wesoły, z kielichem wina w ręku.
-Panie i panowie! Z uwagi zbliżającego się wielkimi krokami zamknięcia naszej niewielkiej działaności, postanowiłem nieco zaszaleć! Przyniesie nam to wyłącznie problem, chyba, że ładne słówka uczynią cuda. Ale za to zobaczymy wspaniałe widowisko! W tej oto walce gościć będziemy swoistą legendę tego ringu. Victorrię Ivalean! Bezbronną co prawda. Nie chcemy być zagrożeni, prawada? - zaśmiał się i przerwał, aby napić się wina. Zaspokoić suche gardło. Zaczął żywo machać ręką aby wpuścili drugą osobę.


Była to kobieta. Wysoka, nawet w miarę ładna. Miała delikatną twarz, znacznie młodszą od Victorri. Z trzy, cztery lata przynajmniej. Właściwie dziecko. Była jednak nienaturalnie wysoka, a jej nogi nienaturalnie wychudzone. Jakby ją na czymś rozciągnęli.
Miała puste spojrzenie. Strażnik znała je. Kobieta dawno się poddała, nic nie czuła. Po prostu robiła to co jej kazano.
- Wyślemy na nią nasz nieudany eksperyment! Pierwsza z borgów którzy nie umarli w badaniach! Model B wersja 4! Zmuszona do zabijania aby zasilić swój diament, jest rządna krwi! Czy da sobie radę? Zobaczymy. - Marrick podniósł ręce, wywołując oklaski od strony publiki, po czym usiadł spokojnie na swoim “tronie”. Trybuny były pełne, arystorkatów, membrańczyków, ludzi z północy. Blackmorre było cyrkiem na skalę światową. Jednak tym co powinno teraz interesować naszą Vicky była postać przed nią. Lekko kiwająca się na wietrze, wywołując stukot metalowych części zarówno na nogach jak i rękach. Pazury które wychodziły z jej rękawów sugerowały, że również specjalizowała się w rękawicach.
Problem w tym, że Vicky swoich nie miała.
Nie była jednak bezbronna. Jej arsenał był na stałe do niej przyczepiony. Uniosła lewą pięść, na wysokość piersi, a drugą trzymała nieco niżej. Wygadany Marrick, dał jej wskazówkę dotyczącą przeciwnika. Ta tyczka musi ją zarżnąć inaczej się wyłączy czy tam zdechnie, wiec będzie głównie w ofensywie. Vicky nie miała pojęcia jednak z czym ma doczynienia, na ten moment musi ją wyczuć więc kupi się na unikach i defensywie. Nie miała swoich rękawic więc musiała troszkę więcej myśleć.
Dziewczyna zrobiła dwa kroki w przód, skrzypiąc się i nieco bujając na boki. Pochyliła się potem i rozpoczęła dość groteskowy i nienaturalny bieg. Jej nogi unosiły się wysoko, właściwie lekko skakała w co drugim kroku, jej tors kręcił to w lewo to w prawo, ciągnąc za nią podłóżne łapy.
Skupiła swój wzrok na torsie i łapach pokraki, przeskoczyła w jedną i w drugą stronę szykując się do dość agresywnej obrony. Gdy tylko zobaczy jak unosi kończynę do ataku podskoczy odrobinę wykonując kopnięcie ustawiając ciało bokiem celują w tors.
Kreatura, gdy tylko znalazła się w zasięgu, przewróciła się w bok lecąc zaraz za skokiem Vicky, próbując dziabnąć ją pazurami. Sięgała dużo dalej niż strażnik, dzięki swoim ogólnie wielkim łapom. Właśnie. Gdy Victorria dostrzegła lecące w jej stronę pazury zauważyła coś nietypowego. Dziewczyna nie miała dłoni, te metalowe właściwie ostrza były tym co stanowiło jej dłoń. Zaledwie o milimetry atak chybił strażniczkę, a dłoń wylądowała na ziemię. Przeciwnik nie chciał się przewrócić, więc...podniósł się na swojej ręce i zakręcił nogami. Vicky nie miała problemu się zasłonić, ale kopniak i tak odsunął ją dobre pięć czy sześć kroków od przeciwnika. Przynajmniej nie biła za mocno.
Jak tylko wyhamowała, od razu puściła się na nią biegiem. łapy może i miała długie, ale co jej dadzą jak Vicky dosiądzie ja? Chciała wpaść całym swoim ciałem na Borga, następnie złapać za uda, odrobinę unieść i rzucić się w przód z nią na glebę.
Widząc szarżującą Vicky, kobieta pochyliła się. Ciężko było stwierdzić czy spodziewała się skoku Victorri, ale zdążyła zareagować. Jej “ręce” ruszyły w przód na strażniczkę, wbijając się w nią ostrzami i unosząc do góry. Kobieta zwisała teraz dość wysoko w powietrzu, krwawiąc. Przeciwnik wpatrywała się w nią pustymi oczyma.
Szczerze mówiąc pierwszy raz była w takim… położeniu. Ból od ran promieniował przyjemnie, gdy odwzajemniała puste spojrzenie, gdy jej ręce zacisnęły się na “Nadgarstkach” Borga jak imadła, gdy Victoria uniosła się wyżej by wyjąć z siebie ostrza, następnie opaść butami na gębę przeciwniczki. Starała się zrobić to tak szybko jak mogła.
Wyciągając się z ran, ciało Victorii trysnęło krwią na każdą stronę, kobieta ledwo przytomnie zamachnęła się, tylko po to aby zauważyć...że nie sięga. Jej masa zachwiała jednak delikatną posturą kreatury, która dla zachowanie równowagi zgjęła się. Wyginając pod nienaturalnym kątem brzuch do góry Borg uderzył Victorrią w ziemię. Strażnik zakrztusiła się, widziała niebo i słońce, ale obraz był potwornie ciemny. Z braku krwii?
Nie. To był cień nóg borga, który odbijając się na dłoniach od ziemi chciał wylądować na samej Vicky i był ku temu bardzo bliski.
W tym momencie było tylko jedno rozwiązanie, przeturlać się w bok by uniknąć przebicia. Jednak nie zrobi tego zbyt daleko, co by po wylądowaniu była w zasięgu ręki Vicky. Ta zaś miała zamiar podnosząc się na odlew uderzyć pieścią w wątłe nogi Borga.
Borga, który upadł nogami na ziemię znajdując pustkę. Wylądował on, siadając na kolanach w niezwykle grzecznej pozie. Oczy dziewczyny skierowały się na pięść bez większego wyrazu. Ku zdziwieniu Vicky, kończyna natychmiast zaczęła krwawić błotnistym, zielonym płynem. Borg uniósł rękę w zamachu, gotowy dorwać Vicky.
Widząc nadchodzące uderzenie, chciała je przepuscić tuż nad głową. by następnie zadać z całej siły cios w brzuch Borga. Ciekawa sprawa bo nadal nie miała pojęcia co to jest Borg, ale to nie był czas na takie rozmyślania. Wyszło to nawet bez większego trudu. Vicky aż uśmiechnęła się mimowolnie, gdy poczuła siłę ciosu jaki wpakowała w kreaturę. Potem jej uśmiech zrzedł. Pochylająca się z bólu kreatura po prostu wbiła drugą, wolną rękę w jej tors, dodając kolejne kilka dziur. Już sama utrata krwi była zbyt duża, aby Victorria podtrzymała się na nogach. Z drugiej strony, może to właśnie przez ból była w stanie dodać te dwa uderzenia?

- I niby co kurwa z tego sprzętu jest użyteczne?
- Coś na pewno. Sprawdź czy nie ma guzików czy coś. I nie patrz w dziurę, jak wciskasz.
- Kurwa. Łatwiej byłoby pokraść noże z kuchni.
Victorria otworzyła oczy. Były ociężałe, jak i wszystko inne. Nie czuła ciała, nie mogła go ruszyć. Hałas w okolicy był olbrzymi. Słyszała wybuchy, dzwony alarmowe. Cokolwiek się tu działo musiało być dość krytyczne.
- Ty, ona żyje jeszcze? Dobić ją?
-Czekaj. – Kątem oka dostrzegła jak olbrzymi mężczyzna, znany jej z celi więziennej podchodzi bliżej. - Oj, ty cała? Mącili już w tobie? – spytał. - Byłem całkiem pewny, że jesteś wtyką od Marricka, a tu proszę.
Jej niebieskie oczęta spojrzały na olbrzyma. - Co… się dziej.. gdzie ja jestem? - Chciała się mimowolnie dźwignąć, lecz nie była w stanie. Dlaczego?
- Jakieś laboratorium czy inne gówno. – wzruszył ramionami. - Uciekamy, planowaliśmy od dawna. Pewnie będą chcieli zrobić z ciebie jakiegoś mutanta, strzelić ci w łeb zanim cię dorwą? – spytał.
- Wolałabym nie. Zaraz... jakie laboratorium. jak długo tu jestem? - Znów chciała sie podnieść, lecz nie był w stanie. Na tyle ile zasięg oczu pozwalał, spojrzała po swoim ciele.
Victorria była cała w bandażach. Wyglądała na nieźle zaleczoną, ale wciąż bardzo ranną.
- Ja nic nie wiem. Poszłaś na walkę gdzieś z tydzień temu. – odparł mężczyzna.
-Oj, Barius! Mamy co trzeba, ruszaj dupę!
- Ostatnie życzenie? – spytał mężczyzna.
Cholera nie wyglądało to dobrze.
- Zabierzcie mnie ze sobą? - Pomimo swej sytuacji wysiliła się na uśmiech. Udawany i sztuczny w każdym tego słowa znaczeniu.
Mężczyzna milczał przez dłuższą chwilę. Zastanawiał się. Victorria mogła odczuć jego rozłam. - Wybacz. Są rzeczy, których po prostu nie mogę ryzykować. - podniósł z jakiejś półki pistolet i wcisnął go w dłoń Vicky. - Gdybyś chociaż mogła chodzić byłoby inaczej. - przeprosił.
Spojrzała na pistolet, a potem na mężczyznę. Posłała mu tylko obojętne spojrzenie. Chyba zapomniałą gdzie się znajduje. Gdyby nie fakt że musieli szybko uciekać każdy z kolejna pewno jeszcze zrobił by na niej rundkę. Próbowała się ponownie dźwignąć, nie przypominała sobie by dostałą w nogi, dlaczego więc nie może się ruszać. Chciałaby jednak zobaczyć jeszcze Marricka, by posłać mu kulę miedzy ślepia zanim tutaj zgnije.
- Pierdol się. - Ssyknęła tylko wlepiając spojrzenie w sufit. Zastanawiała się jeszcze chwilkę czy nie strzelić mu w plecy jak będzie wychodził.
Vicky poczuła coś mokrego na policzku. Opluł ją. - Zgwałcibłym cię jakby miał czas, suko. - odparł wyraźnie gniewnym głosem, zawinął się i ruszył za resztą swoich kompanów.

Vicky musiała leżeć, wsłuchując się w coś co można określić nawet odgłosami bitwy. Jej czucie wracało w bardzo powolnym tempie. Po około dwóch godzinach, była w stanie z bólem podnosić lekko kończyny. Nie było to zbyt przyjemne.
W końcu do pomieszczenia wszedł ktoś nowy, dwie osoby konkretnie. Obydwoje o dziwo ludzkie.
-Na pewno tu bezpiecznie?
-Wszyscy są u bram, więc co najwyżej tam może być problem. - zaczęli ze sobą rozmawiać. - W sumie nieźle się złożyło. Możemy prowadzić tutaj działalność nawet jak ktoś się zgłosi po strażnik. W końcu wystarczy zwalić winę na ucieknierów.
- Coś w tym jest. - zgodził się drugi. - Dobra, trujemy ją dalej, czy zaczynam coś montować?
-Zależy od ran. Dalej nie wiadomo, czy przeżyje.
To była świetna okazja by się dowiedzieć co jej do cholery zrobili. Wsunęła pośpiesznie pistolet pod tyłek i udawała nieprzytomną. Będzie to kontynuować dopóki nie zaczną jej kroić.
Jeden z mężczyzn podszedł do Victorri i zaczął sprawdzać jej bandaże, obserwując rany. Drugi napełnił czymś strzykawkę.
-Chyba da radę. Na paraliżu nie możemy liczyć na zbyt wiele. - ocenił w końcu.
-To jaki model mieliśmy z niej zrobić?
-A który jej wkopał?
-B-4
-Nie no, bez przesady. Tego się nie opłaca produkować. - mężczyzna z strzykawką zbliżył się do Vicky.
Osobnik od razu poczuł coś na swoim kroczu, byłą to lufa pistoletu, a gdy podniósł wzrok wyżej ujrzał jej ni to znużone ni to złe spojrzenie.
- A co się opłaca? - Kątem oka spoglądała co jakiś czas na drugiego. Ma jeden pocisk, ale wątpiła szczerze w to by jeden z nich był gotów coś oddać by drugi mógł ją załatwić. Przycisnęła lufę mocniej. - No słucham? -
-L-l-lepsze modele, oczywiście. - odezwał się mężczyzna. Drugi zareagował natychmiastowo próbując uspokoić Victorrię.
-Spokojnie, kobieto. - mówił. - Nie skrzywdzimy cię. Pamiętasz tą, z którą przegrałaś? Postaramy się, żebyś była lepsza nawet od niej.
- Lepsza? Ona mi wyglądała na zależną od czegoś marionetkę. - Ręką z pistoletem nawet nie drgnęła. - Ale kontynuuj. - Widać że mieli jej ciekawość, ale jeszcze nie zainteresowanie.
-O-o-czywiście, żelazna! Bo na tym dzi-działamy. - uspokajał mężczyzna mając nadzieję, że pistolet zniknie z jego krocza. Ten druigi był bardziej trzeźwy:
-Użwywamy metalowych mechanizmów i klejnotów, aby ulepszać zdolności ludzi do walki. Marrick też tak ma. Chociaż aż tak dobrych konstruktów nie pozwala nam robić.
- Marrick trzyma tu was wbrew waszej woli? - Odsunęła lufę od krocza delikwenta i położyła rekę z pistoletem na brzuchu.
Mężczyźni spojrzeli po sobie. - Nie sądzę, aby nasze badania były...dozwolone, gdziekolwiek poza Blackmorre. Na pewno nie bylibyśmy w stanie zrobić czegoś pokroju Marricka, gdybyśmy nie spartaczyli kilku skazańców po drodze. - przyznał jeden z mężczyzn.
Ten, który był teraz uwolniony, mimowolnie wykonał kilka kroków w tył. Potem całe pół kroku w przód, gdy przypomniał sobie, że ma w ręku strzykawkę. - Um...to jest trochę trucizna, ale dobrze obliczona...Uśpi cię na dłuższy moment, żebyś nic nie czuła. Bo jeszcze nam z bólu zgłupiejesz. - wyjaśnił. - Zresztą, spokojnie. Przecież nawet jak mi coś ostrzelisz, tylko te membrańskie psy się tu zlecą.
-Hmm… - Spojrzała na strzykawkę. - Zróbcie mnie taką jak Marrick, albo lepszą! Chcecie by on cały czas ograniczał waszą kreatywność? Nie musi o niczym wiedzieć. - Gdyby była na tym samym “polu” technologicznym co Marrick ten niemiałby z nią najmniejszych szans.
- Nawet jeśli ochronie was przed nim. To miejsce i tak długo jeszcze nie postoi. -

***

Była błękitnoskóra, jak wszyscy sidhe. Nie była wysoka, wzrostem dorównując zaledwie ludziom. Jej oczy były czerwone, włosy niepomiernie długie, aż do kolan, miały kolor czarny. Czarny przeważał również w jej szatach, zdobionych również złotem i czerwienią. Jej ubiór był skąpy, odważny. Miało to jednak swój urok, poza cielesną ideą. Jej otwartość, przy jej dominującej roli tylko podkreślała jej wyższość. Rany zadane przez taką postać zdawały się być bardziej trwałe. Taka forma oznaczania swojej potęgi była poniekąd popularna u sidhe postawionych wyżej w hierarchii, nawet, jeżeli chodziło tylko o hierarchię jednego statku kosmicznego. Na którym i tak była nie była na szczycie.
Jej oczy chodziły to w lewo, to w prawo skanując zapełniającą się listę uzyskanych połączeń. Uśmiechała się, a kąciki jej ust dalej drgały, aż w końcu wybuchła śmiechem z radości. Jej sadystyczna natura odzywała się w niej, gdy tylko wyczuwała nadchodzącą rozrywkę.
-Mogłabyś się uspokoić? Próbuję się czegoś doczytać. O ludziach.
Przerwał jej dość twardy i stanowczy głos mężczyzny. Ubranego w czarny i teoretycznie komiczny kostium. Ostatecznie jednak Argan słynną z swojego nietypowego gustu. W ubraniach. W broniach. W poezji. Oraz w wojnie. Był dobrze zbudowany, stanowczo wyższy od przeciętnego człowieka, jako iż sięgał dwum metrom. A jednak spokojny. Przemyślany. - Coś ty w ogóle wymyśliła?
- Mieliśmy mało zwiadu i zero wojska na ich ziemiach. A zanim spuścimy androidy jeszcze rok. – kobieta obróciła się na krześle, podparła głowę na pięści i spojrzała w oczy Argana. - Sugerowałeś, że ludzie mają naturalną potrzebę podążania za siłą. Że wezmą największe ryzyko, jeżeli ma to zwiększyć również ich potencjał. Więc wysłałam im dane jak robić borgów. Tylko, że z Overridem na umysł.
- Oh? Exe, to zboczone. Aczkolwiek rozumiem twoją passę. Zgaduję, że znaleźliśmy się w zasięgu przekaźnika?
Kobieta przytaknęła skinieniem głowy. - Właśnie pobieram kontrolę nad nimi. Tyle naszego, że mamy statek porządnego kalibru.
Argan podniósł się, rzucając książkę na ziemię. - Przyznam, ile bym nie studiował raportów o ludziach, ciągle znajduję ich intrygującymi. Statystycznie nie powinni nigdy byli przestać się zabijać, a jednak mamy zarejestrowane zastoje w przemocy. Nawet rozwijają technologię w miarę ponadprzeciętnie. Choć może są nieco uzależnieni od magii. – zamyślony, krążył po pomieszczeniu. - Nie mogę się doczekać, aby stanąć na polu i ich zarżnąć. Zobaczyć, ilu naraz z tego niedorozwiniętego, lecz zacofanego w rozwoju ludu będę w stanie załatwić....Aczkolwiek prawie na pewno większość z nich po prostu przyklęknie i da się zniewolić. Licząc, że wzniesiemy ich w łańcuchu pokarmowym. To aż smutne.
- I tak nie wiem, jak zostałeś badaczem. Jedyne co cię kręci, to mordowanie.
- Jak łatwiej zbadać możliwości istoty, jak nie kładąc ją na krawędzi? – wykłócał się Argan z Exe.

***

-Widzisz coś, Max? – spytała, rozgrzebując ruiny twierdzy. Nie widziała w niej nic, poza stertą martwych, nieznanych jej ludzi. Wszyscy wydawali się skazańcami.
-Nic a nic. Wysadzili Blackmorre i zniknęli. Albo Vendie coś przed wami ukrywał, albo Marrick był dwa kroki do przodu. Po prostu wyparował.
-W takim razie co z Vicky!? Co z tą durną suką!?
-Spokojnie, Sonafa. Zobacz ile truchła zostawili w tych zgliszczach. Zobacz ilu umarło zanim Blackmorre upadło. Gdyby zginęła, już dawno byśmy ją tu znaleźli. Póki co próbujmy szukać dalej. Mam jednak wrażenie, że jesteśmy bezpieczni. A raczej, że ona jest bezpieczna. Pytanie jednak dlaczego i po co miałaby zniknąć razem z Marrickiem.
-Nie podoba mi się to ani trochę. – skomentowała Sonafa
 
__________________
"My common sense is tingling..."
Deadpool jest offline