Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 25-11-2014, 00:10   #31
liliel
 
liliel's Avatar
 
Reputacja: 1 liliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputację
- Nie irytuj się tak - Han'kah podsunęła Bal'lsirowi pod nos pudełko z karmelkami. - Mam wielu wrogów, sam wiesz. Jestem po prostu... kontrowersyjną i barwną personą. Skoro mówisz, że ktoś sabotuje moją Arenę to dzwonek oznajmiający, że walka się rozpoczęła i czas spuścić komuś manto. Kogo z Thay wystawili ci do negocjacji?
- Thay nie zajmują się sprowadzaniem zwierząt. Enklawa to nie zwierzyniec. Są jednak kupcy, którzy za odpowiednią opłatą mogą spróbować załatwić jakieś egzotyczne stwory z powierzchni. I nagle… zupełnie bez powodu, wszyscy zaczęli robić kłopoty, paplać coś o dodatkowych kosztach… o czasie transportu… to mi wygląda na spisek.- stwierdził szarkai.
- W każdym razie nie na zbiorowy zbieg okoliczności - Han’kah zacisnęła pięści i strzelała kolejno z kostek kłykci. - Podaj mi miano jednego. Takiego, który w twoim mniemaniu najłatwiej pęknie pod podeszwą buta. Niezrzeszeni handlarze z Powierzchni? To nawet lepiej. Skoro nie są pod jurysdykcją Thay, nie mają też ich protektoratu.
- Otóż… mylisz się. Nadal są wolnymi obywatelami Thay i nadal mają ich ochronę prawną. Więc twoja podeszwa z buta może się bardzo ubrudzić przy takiej próbie. - mruknął w zamyśleniu Bal’lsir splatając dłonie razem. - Nie masz może solidnych znajomości wśród łysych? Gdyby żył Akormyr, możnaby poprzez niego… Z tego co słyszałem, współpracował z nimi.
- A słyszałeś który z nich był jego najbliższym sojusznikiem spośród Czerwonych? Ostatecznie… mogłabym się na niego powołać. Choć zdaje mi się, że obcas by był skuteczniejszy…
- Brak ci subtelności, by stosować obcasy.- westchnął teatralnie Bal’lsir.- To nie twoi żołdacy. To kupcy. I nie… nie wiem, kto był blisko Akormyra. Sądziłem, że ty byłaś.
- Bo byłam. Ale nie patrzyłam mu na ręce - zaplotła ramiona na piersiach wydymając gniewnie usta. - A co do obcasów… Nie są konieczne. Jedni potrzebują akcesoriów, inni mają ten zwierzęcy magnetyzm, którego nie trzeba w nic ubierać - puściła magowi oko.
-To prawda.- uśmiechnął się Bal’lsir kosztując słodyczy kolejnego karmelka.- Ale i tak Akormyra znałaś lepiej niż ja. Wygląda na to, że musimy się zadowolić gladiatorami i robalami z Icehammer.
- Podaj mi imię. Jednego z nich, który prezentował najmiększy charakter. Ja jeszcze nie poddałam umowy z Thay. To będzie koniec kiedy JA powiem, że to koniec.
- Gelwrin Ulm… tak się nazywa.- wyznał z wahaniem Bal’lsir.- I nie przesadzaj z uporem… Bo możesz narobić nam kłopotów.
- Sobie, słodziutki, sobie – Han'kah podrzuciła cukierka wysoko i złapała między zęby aż chrupnęło. - W razie czego będę z zabójczą dokładnością podkreślać, że to była tylko i wyłącznie moja inicjatywa.
- To... co teraz? - zapytał czarodziej odrobinę zaintrygowany zamieszaniem.
- Teraz… - Han’kah otworzyła czajniczek wdychając aromatyczny dym buchający z naparu - mój drogi, napijemy się herbaty...


Muzyka

Gelwrin Ulm miał spory sklep z wyrobami ze skóry i futrami, dość dobrze prosperujący. Wtargnięcie do sklepu Han’kah wraz z dwoma strażnikami zaniepokoiło go wyraźnie, podobnie jak jego subiektów i dwóch ochroniarzy.. sądząc po tautażach mnichów czcząccyh Kossutha.
- Czym mogę służyć szlachetna drowko?- zapytał uprzejmie kłaniając się Han’kah.
Han’kah wyglądała wyniośle i posągowo, w pełnej zbroi, upiornej masce meduzy, mieczami pobrzękującymi przy pasie i obszernym czerwonym płaszczu z lekkiego połyskliwego jedwabiu, który ciągnął się za nią jak wzburzona toksyczna chmura i długo jeszcze nie chciał opaść na podłogę.
Gestem nakazała swoim strażnikom pozostać przy drzwiach, a sama gibkim żołnierskim krokiem doszła tak blisko człowieka, że gdyby nie maska, mógłby czuć na karku jej ciepły oddech.
- Wiesz kim jestem? - głos drowki trącił lodowatym chłodem od którego włosy mogły się zjeżyć na karku.
-Wybacz pani, ale nie… jestem tylko skromnym kupcem. Nie znam za dobrze hierarchii Domów i znaczenia…- odparł usłużnie i uprzejmie Gelwrin.
Han’kah naparła palcem na maskę i uniosła ją powyżej czoła aby człowiek mógł dobrze przypatrzyć się twarzy a trzeba przyznać, że ta wyglądała jak druga nieskazitelna maska, ani jeden mięsień ani nieruchome oczy nie zdradzały oznak życia czy uczuć.
- Han’kah Tormtor, Pani Areny Erhelei-Cinlu. Teraz już kojarzysz, Gelwrinie Ulm?
- Miło mi poznać, szlachetna Han’kah. To w czym mogę pomóc? - kupiec trochę się pocił, ale zachowywał profesjonalny uśmieszek na obliczu.
- To chyba oczywiste? - przekrzywiła głowę na bok potęgując wrażenie wpatrzonego w kupca drapieżnika. Zniżyła nos tuż poniżej jego obojczyka i wciągnęła w nozdża zapach jego strachu. - Jesteś kupcem. Chciałam coś kupić. Gdzie możemy pomówić w cztery oczy?
- Nie ma takiej potrzeby. Wszystkie towary jakie sprzedaję są legalne zarówno w Thay jak i Erelhei-Cinlu.- odparł z uśmieche przylepionym do ust Gelwrin.- Możesz szlachetna pani-powiedzieć tutaj czego poszukujesz.
- Chodzi o umowę, nie pojedynczy towar. Coś na czym może zejść trochę czasu. Omawianie warunków, cen, klauzul… - zebrała na opuszek palca kropelkę potu, która ściekała po skroni kupca. Przyglądała się jej i oblizała bez finezji. - Chcę poruszać prywatne i delikatne sprawy., moje osobiste… że tak powiem, tajemnice. Dyskretnie. W cztery oczy. Macie chyba coś takiego jak kupiecki kodeks? Klient nasz pan? - uśmiechnęła się jednym kącikiem ust.
- Nie sprzedaję takich towarów….. może lepiej popytać w świątyni Loviatar? - zapytał w odpowiedzi kupiec.
- Nie chodzi o takie towary - pochyliła się jeszcze mocniej i teraz szeptała już kupcowi wprost do ucha, czego nikt w lokalu dosłyszeć nie mógł. - Mój drow, Bal’lsir, stracił mnóstwo czasu na negocjacje, które były kpiną… A tak się składa, że jego czas... jest moim czasem. Myślę, że należy mi się jakaś rekompensata za niepowetowaną stratę panie Gelwrinie Ulm.
- Strata czasu była po obu stronach…- westchnął smutno kupiec.- Ale niestety, czasami negocjacje kończą się fiaskiem szlachetna pani. Taka jest natura interesów.
- A chcesz usłyszeć coś o mojej naturze? - palce w skórzanej rękawicy musnęły jasny policzek. - Każde upokorzenie jakie mi ktoś zada spłacam jednakowo… A te negocjacje mnie upokorzyły. Sześciu kupców z Thay przed finalizacją transakcji podniosło bez powodu ceny do niebotycznych kwot. To już nie negocjacje Gelwrinie Ulm. To spisek. I mam dla ciebie złe wieści. Dzisiaj masz pecha… Zapłacisz za całą szóstkę bo nie mam czasu na was wszystkich, ludzkie… oślizgłe szczury. Starczy złapać jednego, wybebeszyć dla przykładu i powiesić w widocznym miejscu a reszta kanałowej hałastry będzie wiedziała… Albo mi powiesz kto ci nakazał tak postąpić… albo… - palec ześlizgnął się po brodzie na grdykę mężczyzny. - I żeby nie było, że jestem gołosłowna… Popytaj o moją reputację. To nie jest rzucanie słów na wiatr. Masz czas do jutra, przemyśl, czy jedno małe nazwisko jest tego warte…
- Z całym szacunkiem szlachetna drowko… nie wiem o czym mówisz. Każdy kupiec wszak sam dba o swoje interesy. A gdyby nawet istniał jakiś spisek, choć zapewniam że nie istnieje… to niewątpliwie ów... spisek… zapewne zawiązany byłby przez osobę o dłuższych rękach niż drowy.- odparł drżącym głosem kupiec pocąc się jak mysz.- Choć oczywiście nie śmielibyśmy spiskować przeciw naszym klientom. Jesteśmy ludźmi interesu.
- Jeśli się boisz, tego kto za tym stoi… uwierz szczurku, mnie powinieneś bać się bardziej… -Han’kah spojrzała głęboko w oczy człowieka, jej mina przybrała wyraz przejaskrawionego współczucia. - Nikt się nie dowie… Pomóż sobie. Sugeruję… że powinieneś mi zdradzić, kto nakazał ci podnieść te ceny. Daj mi co czego chcę i uwolnij się od mojego gniewu. W przeciwnym razie, ten gniew zgaśnie dopiero w strugach twojej ciepłej szczurzej krwi.
- Zaryzykuję…- odparł nerwowo kupiec lekko mrużąc oczy i pocierając palcem sygnet.- I… myślę, że nie mam ci nic do zaoferowania Pani.
- Głupiec... - Han’kah wygładziła szatę na piersi kupca. Kąciki jej ust zadrgały jakby szalenie ją ucieszył tą odpowiedzią. - Lojalny… martwy… głupiec.
Ruszyła do drzwi ruchem dłoni dając strażnikom znak, że już tu skończyli.


Muzyka

- Chyba cię trochę ubyło... - Moliara upiła łyczek wina i zmierzyła córkę z góry do dołu. - Córcia aby?
- Syn.
- Chętnie obejrzę.
- Obejrzysz. Nie musisz się zapowiadać, wystarczy zapukać.
Matka westchnęła teatralnie, odłożyła na stół kielich z rżniętego kryształu i zaplotła razem długie palce.
- Stęskniłaś się, że odwiedzasz matkę na wygnaniu?
- Przestań, dobrze wiem, że świetnie sobie radzisz pośród Thayczyków. Nie mogę ci odmówić talentu, każdy inny na twoim miejscu by poległ.. Sabalice miała racje, że nie pozwoliła mi ciebie zabić. Jesteś cennym kapitałem Tormtor.
- Oh dziękuję córeczko. Chcesz czegoś, że jesteś taka miła?
- Tylko odpowiedzi na proste pytanie. Ty za tym stoisz? Za fiaskiem moich negocjacji z Thay?
- Córuniu... – drowka zaśmiała się w sposób, który Han'kah tak doskonale znała. Słyszała go co dzień, jak uchodził z jej własnego gardła. - Nie sądzisz, że to jak na mnie zbyt pretensjonalne? Jeśli JA zechcę ci zaszkodzić nie będziesz się zastanawiać. Będziesz wiedzieć. I zapewne życie będzie wtedy uchodzić z ciebie wraz z rosnącą plamą czerwieni na podłodze.
- Zawsze to ubóstwiałam... Jak się wyrażasz, tak ładnie składasz słowa.
- Jestem dyplomatką, wieki doświadczeń moja droga... Daj mi najpaskudniejsze kłamstwo, zapakuję je wytwornie, przewiąże wstążeczką i sprzedam za niezłą cenę.
- Pamiętasz jak opowiadałaś nam straszne historie przed snem? Mnie i Neerice?
- Nie wspominaj swojej siostry, proszę. Nie masz prawa po tym ją zabiłaś.
- Tęsknię za nią.
- Wiem kochanie. Byłyście jak jedno, ale nie powinnaś wspominać zmarłych. Jest tylko „teraz”. „Wczoraj” się nie liczy.
- Mamo...
- Tak skarbie?
- Mogłabyś przekonać jakiegoś wysoko postawionego kupca aby sprowadził mi z Thay kilka wyjątkowych bestii? Na Arenę?
- Może bym mogła... - Moliara zadarła podbródek mrużąc oczy. Han'kah znów miała wrażenie, że spogląda na swoje odbicie przeniesione w czasie. - Tylko jaki mam w tym interes?
- Jestem blisko Sabalice, mogę... poprzeć jakąś twoją inicjatywę. Przemyśl to.
- Przemyślę.
- Dobrze cię było zobaczyć – Han'kah z nie do końca znanych sobie przyczyn pocałowała drowkę w skroń. Moliara nie odpowiedziała nic ale ułożyła dłoń pomiędzy łopatkami córki i przycisnęła ją do siebie. - Nie chowasz tam jadowitego węża, jak ostatnio, prawda?
- Nie. Nie tym razem – matka zaśmiała się cicho, prawie czule. - Uważaj na siebie córciu. Jeśli ktokolwiek ma prawo cię zabić to tylko ja jedna.
- Kto dał życie może je zabrać – skwitowała filozoficznie pułkownik. - Pamiętam te twoje przestrogi. Co dzień powtarzam je własnym dzieciom.

Han’kah nie było śpieszno. Jednego dnia zostawiła wiadomość u Malefica aby kolejnego, na spokojnie, odebrać odpowiedź. Xullmur’ss zgodził się na spotkanie to i znów złożyła w karczmie glejt z proponowanym miejscem i terminem. Najwygodniej było jej gościć drowa jak ostatnio, w komnatach przy Arenie.
Strażnicy wpuścili czarodzieja do przytulnie urządzonego salonu gdzie panowała iście rodzinna atmosfera. Han’kah zasiadała w miękkim fotelu tuż przy kominku i gawożyła do trzymanego na rękach niemowlęcia. Xullmur’ss dosłyszał coś w stylu pieszczotliwego:
- … wyrośniesz na silnego chłopca i będziesz zabijał wrogów mamusi, prawda? No prawda?
Musiał przyznać, że jeszcze nigdy nie słyszał tak ciepłego, wysokiego tonu z ust pani pułkownik.

W rogu komnaty na wielkim śnieżnobiałym futrze jakiegoś egzotycznego stwora mała dziewczynka siedziała okrakiem na chłopcu, którego Xullmur’ss poznał ostatnim razem jako Quildara. Białowłosa drobna istotka mocno dociskała nadgarstki małoletniego czarodzieja do podłogi a spomiędzy jej ust zwisała długa błyszcząca plwocina dyndając nad policzkiem pogodzonego z losem chłopca.
- Xull - Han’kah powitała drowa skineniem ale nie wstała z miejsca. Wskazała mu za to fotel przy kominku naprzeciwko siebie. - Chodź, spocznij…
Po czym przeniosła wzrok na swoje starsze potomstwo pogrążone w zabawie.
- Ssapriia… czy mogłabyś dręczyć swojego brata gdzieś indziej?
Ale dziewczynka ani drgnęła. Zachichotała tylko, bo flegma oderwała się od jej ślicznych drobnych usteczek i wpadła prosto do małżowiny usznej Quildara.
Xullmur’ss skinął głową pani pułkownik na powitanie.
-Witam panią pułkownik, rodzinna atmosfera jak widzę.- powiedział rozglądając sie po pokoju pełnego potomstwa.- Miły przerywnik w naszym życiu.- powiedział siadając naprzeciw Han’kah.
- Cóż, dla mnie to tak naprawdę codzienność, choć nie każdy ma okazje przyłapać mnie na tym - drowka zmrużyła oczy ale jeden z kącików jej ust uniósł się ku górze. - Wydaje mi się, że masz przegrany zakład do spłacenia?
-Domyślałem się, że to będzie przedmiotem tej rozmowy- zaśmiał się pod nosem- Owszem mam, choć jak się okazało był prawdziwym smokiem na swój sposób. Zapytam z ciekawości jak poszła dalej ta sprawa, przeżył?
- Ja nie zdołałam go znaleźć - drowka ścisnęła mocniej usta i zagapiła się w trzaskający w kominku ogień mrużąc oczy. - Miałyśmy za mało wskazówek, a wieszczenie… było… - ucięła. - Nie ważne. Przysługa, tak się umawialiśmy, prawda? - uniosła niemowlę na przeciwko siebie i znów do niego zagugała co w zestawieniu z surową pułkownik wydawało się jakieś… nie na miejscu.
Xullmur’ss przyglądał się temu obrazkowi jakby z pewną nostalgią. Po chwili odchrząknął.
- Czar lokalizacji nie zadział, pytam z zawodowej chciwości wiedzy? Co do zakładu. Tak dokładnie tak było, czego ode mnie oczekujesz pani?
- Już mówiłam, wieszczenie było… zagmatwane. Z ciekawości… kim jest ta tajemnicza osoba, która darzyła Nihrizza niechęcią i sprzedała ci kit, że był kilkudziesięciometrową jaszczurką?
- Widać nie jednego zmylił artefakt. Bycie smokiem wydawało się najrozsądniejszym wytłumaczniem. Logicznym, kto mógł przewidzieć tak potężny przedmiot.- pokręcił głową sam do siebie- Tożsamość informatora to tajemni pani, czy to ma być ta przysługa?
- Hmm, raczej częścią przyjaznej konwersacji? - zaproponowała. - A artefakt… cóż, rzeczywiście niesamowita potęga… Choć… stara raszpla nie używała właściwej nazwy. A przynajmniej… ja go znałam pod inną.
W drugiej części salonu narastał harmider, dzieci były coraz głośniejsze na co Han’kah warknęła cicho i przeniosła na nich wzrok. Dziewczynka zmieniła widać zasady zabawy, bo plucie zamieniło się na dźganie maleńkim widelczykiem co zostawiło kilka pionowych ranek na policzku chłopca i obudziło w nim pewien sprzeciw.
- Skoro tak, cóż to nie był informator. Osoba którą chciałem wskazać była logicznym ciągiem rozumowania. Jeśli zakładałem, że Nihrizz był smokiem. Wszystko na to wskazywało, kto miał z nim dziwną relację i jednoczenie po części smocze pochodzenie?
- Hmm… czyli to był strzał w ciemno? - Han’kah nie wytrzymała wrzasków i podniosła się z miejsca wręczając niemowlę Xullmur’ssowi. - Potrzymaj go na moment, dobrze? - ruszyła w stronę starszych dzieci zapewniając czarodzieja. - Mów, mów, słucham cię.
Xullmur’ss zaczął bezradnie machać rękami w geście zaprzeczenia ale drowka nie dała mu wyboru.
- On się rusza jest mały, kruchy i delikatny. Ja… ja nie radzę sobie z delikatnością za dobrze.- wziął malucha w ręce, chłód od rękawic zapewne nie był zbyt przyjemny. Xullmur’ss trzymał go trochę jak antyczą wazę. Jedną rękawice włożył pod głowę, drugą pod tyłek. Trzymał przed sobą w wyciągniętych prosto rękach. Obserwował wnikliwie niczym węża, który nagle może wykonać jakiś zdradziecki atak. Sam zastygł niemal w bezruchu.
-To nie był strzał w ciemno. Tylko logiczny ciąg - zastrzegł stanowczo. - Między nimi była jakaś sprawa, ona jest pół-smokiem. On smokiem, chronił ją nie raz w przeszłości. Wydawało się to bardzo prawdopodobne. Ten cały gadzino przedmiot, czego się o nim dowiedziałaś?
- Wiem jak wygląda - skwitowała dopadając dwójki rodzeństwa i podnosząc do pionu za kołnierze. - Mówiłam żebyście bawili się gdzie indziej, demoniczne nasienie! - jej głos był zimny i stanowczy, jakby skierowany był nie do dzieci a jej zielonoskórych żołdaków. - Ty! - szturchnęła dziewczynkę. - Ile mam ci powtarzać, masz mu nie fundować żadnej blizny! A ty - teraz kuksańca dostał chłopak. - Dlaczego pozwalasz się jej traktować jak ścierwo?
- Bbbo - głos chłopaka lekko drżał - to… przyszła kaaapłanka?
Han’kah westchnęła.
- Xullmurss’ie - zwróciła się do czarodzieja i dwójka niedorostków wlepiła w niego wystraszone spojrzenia. - Co byś poradził mojemu nierozgarniętemu synowi?
- Gdybym miał mu radzić, to nie w towarzystwie jego oponentki w tym sporze. Więc zacznę od porady dla niej. Każdy niemal samiec kolekcjonuje zniewagi. Jeśli ty zostaniesz kapłanką a on czarodziejem... Będziesz mogła go znieważać, upokarzać a nawet ranić dość jawnie. On jawnie nie zrobi nic. I to powód do zmartwienia młoda damo, wiele rzeczy może zrobić niejawnie. Czarodziej to nie do końca zwykły samiec, sporo potrafią.- Ostrzegł dziewczynkę. Mówiąc skierował wzrok na chwilę na nią, po czym znów wyparywał zagrożenia w malcu w jego rękach. - Spójrz na to również z innej strony. Jako twój brat on może budować karierę u twego boku lub zupełnie osobno. Od twojego zachowania zależy czy pozyskasz w nim pierwszego twojego sojusznika czy cichego wroga. “Czarodzieje bywają przydatni”- zakończył cytując to co ciągle powtarzało wiele kapłanek.
- Nie wolno ci mnie pouczać! - krzyknęła dziewczynka buńczucznie. - Ja będę kapłanką Lolth a ty jesteś… w zasadzie to kim ty w ogóle jesteś? Wyglądasz jak nikt! Wolno mi zrobić z Quildarem co zechcę…
Nie dokończyła bo Han’kah leniwym ruchem podcięła jej nogi i mała rąbnęła jak długa.
- Quildarze… - pułkownik z naganą pokiwała głową i przykucnęła między dziećmi. - Jeśli ona będzie traktowała cię jak gówno w końcu sam się tak poczujesz… a widziałeś kiedyś gówno, na porcelanowym talerzu? - jeśli był jakiś sens w tej przenośni to po minach dzieci było jasnym, że jej nie pojęli.
Han’kah wypchnęła oboje za boczne drzwi do mniejszej komnaty.
- Możecie się teraz tłuc do woli i masz jej nie dać forów, słyszysz synu? Możecie sobie łamać gnaty, wyrywać włosy, hulaj dusza bylebyście się nie pozabijali. Później pójdziecie do kapłanki. Wieczorem przed snem opowiecie mi jak wam poszło i jakie oboje wyciągnęliście wnioski z tej lekcji.
Han’kah zatrzasnęła im drzwi przed nosami i wróciła do czarodzieja odbierając niemowlę z jego rąk.
- Oh, wybacz… na czym to my?
- Na wyglądzie artefaktu i jego innej nazwie. Powiem szczerze, że to ciekawa sprawa. Opowiesz?- zapytał oddając dziecko pani pułkownik. Z wyraźnym westchnięciem ulgi.
- Nie, na razie nie. Sama muszę to najpierw przemyśleć… Nie obraziłabym się gdyby udało mi się pozyskać tą błyskotkę. Co do przysługi… zastanowię się i dam ci znać. Napijesz się herbaty? - malec rozbeczał się na dobre co znacznie utrudniło dalszą rozmowę.


Muzyka

Han'kah drgnęła powieka. Odstawiła kieliszek na stolik z zakąskami taksując czarodziejkę zimnym wzrokiem.
- Dałam mu bardzo dużo. Dałam mu więcej niż prawdopodobnie jakakolwiek kobieta wcześniej… Dałam mu WYBÓR - Han’kah wlała w gardło całą zawartość kieliszka. - Jeśli on tego nie doceni… cóż, wtedy okaże się, że rzeczywiście nie jest samcem, którego szukam...


Dom.
Była zmęczona i łaknęła odpoczynku. Nie dostała żadnego.
Quildar leżał na podłodze w salonie i w świetle trzaskających w kominku płomieni wydawał się trupem. Twarz oblepiona zaschniętą krwią, nos zmiażdżony, oczy zapuchnięte... Wyglądał jakby przebiegło po nim stado rothów, na domiar w tę i zpowrotem. Przed oczami zamajaczyło wspomnienie Baldiira, jej pierworodnego.
nie
N i e
NIE
Han'kah pochyliła się nad chłopcem szukając pulsu. W końcu owinęła wątłe ciałko we własny płaszcz i puściła się biegiem do świątyni.


Arena wydawała się przeżywać prolog przed właściwym otwarciem.
Pochodnie skwierczały zalewając światłem wysypany piachem okrąg.
Ale nikt nie walczył. Przedstawienie było bardziej... statyczne.
Przy dwóch pręgierzach biczowano strażników Tormtor rozdzianych od pasa w górę. Cienkie paski żywego mięsa gorzały na ich ciemnych, zlanych potem plecach. Nie krzyczeli ale kosztowało ich to dużo. Do elitarnej jednostki nie trafiają beksy. Z drugiej strony... nie wolno też nimi pomiatać i batożyć ot tak...
Ot tak?

Dwa kolejne pręgierze zajęte były przez drowich niedorostków. Chłopca i dziewczynkę. Ci nie byli tacy hardzi. Płakali i zawodzili zdzierając sobie gardła. Zjednoczeni w swojej niedoli zerkali nawet na siebie jakoś tak... inaczej. Jakby szukali u siebie pocieszenia w ty strasznym, pełnym samotności zdarzeniu.

- Jest tylko jedna Pani Areny! - Han'kah ryknęła wściekle, z tym zwierzęcym zacięciem, którego się jej podwładni zwyczajnie bali. - Nie zwykłam dzielić władzy z gównażerią, nawet jeśli obdarzona jest łaską Pajęczej Królowej! Nie ma wyjątków od lojalności, nie ma bezkarności!

Pułkownik obserwowała spektakl z górującej nad Areną głównej loży, z zaplecionymi za plecami rękoma i zacięciem na twarzy.
Kazała zgromadzić na pisakach całą straż i służbę. Było tam dość tłoczno.

- Następnym kurwa razem łby poucinam! Wszyyystkim! NIC w Arenie nie ma dziać się bez mojego przyzwolenia! NIC!
Odwróciła się na pięcie i zniknęła pośród cieni trybun. Jeńcy zostali ze swoim bólem i jątrzącymi ranami aż do kolejnego cyklu. Nikt do nich nie zajrzał. Nikt nie dał pić ani nie obmył ran.
Tej nocy Ssapriia i Quildar po raz pierwszy rozmawiali jak brat z siostrą. Jak drow z drowem. Jak sojusznik z sojusznikiem.
Han'kah leżała na dachu budynku gladiatorów i spijała każde ich słowo. Nie mogła powstrzymać uśmiechu.


Czasem tak trudno było odróżnić porażkę od sukcesu...
To co wzięła za rodzicielskie rozczarowanie przyniosło zakasujące rezultaty.
Wielu sądziło, że Han'kah Tormtor ukochała jedynie swoich synów, córek od kołyski nienawidząc.
Nic bardziej mylnego.
Nigdy nie wyciągała w ich stronę pomocnej dłoni, owszem, bo po prostu więcej od nich wymagała.
W Podmroku dziewczynki miały trudniej. Nikt ich nie głaskał po głowach, niczego im nie ułatwiał. Od małego musiały uczyć się podejmować decyzje bo ponosiły ich wszystkie konsekwencje. Łatwo jest wypełniać rozkazy, trudniej je wydawać.
Jej chłopcy czasem wzbudzali w niej litość i złość swoją niezaradnością i pokorą. Miała dla nich więcej wyrozumiałości, musiała mieć żeby nie pozabijać.
Ale dziewczynki...
To one miały być chlubą Tormtor, stanowić o przyszłej sile Domu. A wszystkie córki Han'kah miały niebanalny potencjał. Były wypadkową ich silnej matki i starannie dobranego ojca.
Następnego dnia Ssapriia zabrała swoje rzeczy i oświadczyła wyniośle, że na stałe przenosi się do Świątyni a pod matczyne skrzydła już nigdy wróci. Han'kah pozwoliła jej iść obojętnie odprowadzając wzrokiem.
Siedziała później przy biurku sącząc mocnego burbona i czuła jak w oku kręci się pojedyncza łza wzruszenia.
Jej mała dziewczynka...
Taka samodzielna.
Taka dumna.
Silna.
Nieprzejednana i zajadła.


Ssapriia trzymała zadry, jak jej matka.
Okazała się też na tyle zaradna, że odebrano jej połowę straży.
Kapłanki kręciły nosem. W świetle sumiennego donosu w oczy rzuciła się równiutko przeciętna religijność pułkownik. Han'kah Tomtor ośmieliła się podważyć autorytet akolitki Lolt. Wpuściła jej wpierdol bo tamta była w pierwszej kolejności jej rozwydrzonym pomiotem, jej boska łaska była drugorzędna...

Postawili w wątpliwość jej radykalne kroki.
Kazała im wypierdalać. Tych którzy zostali wprost zapytała o lojalność bo jej brak spłacą głowami.
Zostali.
Niewielu...

Dintrin myr'Alakantar przyszedł je z pomocą. Kwatermistrz Tormtor miał spisane wszelkie dobra Domu w opasłej księdze i rozdzielał je podług potrzeb. Zwykle sprawiedliwie lub według wytycznych ale mógł zorganizować drobne przeniesienia, miał margines swobody.

Dostała trzydzieści sztuk orków z Regimentu Czaszek, sprawdzonych rębajłów i podkomendnych, których kojarzyła z zakazanych mord. I Grumbakha, starego przyjaciela... Pierwszego wieczoru osuszyli dwie butle kazadzkiego spirytusu wspominając dawne czasy. W przypływie sentymentu sprosili też Goickę, który za wstawiennictwem Han'kah dorobił sę pułkownika, nie w kij dmuchał.
Szkoda, że Kurwisyn tego nie doczekał...
Szkoda.
 

Ostatnio edytowane przez liliel : 25-11-2014 o 00:29.
liliel jest offline