Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - DnD > Archiwum sesji z działu DnD
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu DnD Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie DnD (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 25-11-2014, 00:10   #31
 
liliel's Avatar
 
Reputacja: 1 liliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputację
- Nie irytuj się tak - Han'kah podsunęła Bal'lsirowi pod nos pudełko z karmelkami. - Mam wielu wrogów, sam wiesz. Jestem po prostu... kontrowersyjną i barwną personą. Skoro mówisz, że ktoś sabotuje moją Arenę to dzwonek oznajmiający, że walka się rozpoczęła i czas spuścić komuś manto. Kogo z Thay wystawili ci do negocjacji?
- Thay nie zajmują się sprowadzaniem zwierząt. Enklawa to nie zwierzyniec. Są jednak kupcy, którzy za odpowiednią opłatą mogą spróbować załatwić jakieś egzotyczne stwory z powierzchni. I nagle… zupełnie bez powodu, wszyscy zaczęli robić kłopoty, paplać coś o dodatkowych kosztach… o czasie transportu… to mi wygląda na spisek.- stwierdził szarkai.
- W każdym razie nie na zbiorowy zbieg okoliczności - Han’kah zacisnęła pięści i strzelała kolejno z kostek kłykci. - Podaj mi miano jednego. Takiego, który w twoim mniemaniu najłatwiej pęknie pod podeszwą buta. Niezrzeszeni handlarze z Powierzchni? To nawet lepiej. Skoro nie są pod jurysdykcją Thay, nie mają też ich protektoratu.
- Otóż… mylisz się. Nadal są wolnymi obywatelami Thay i nadal mają ich ochronę prawną. Więc twoja podeszwa z buta może się bardzo ubrudzić przy takiej próbie. - mruknął w zamyśleniu Bal’lsir splatając dłonie razem. - Nie masz może solidnych znajomości wśród łysych? Gdyby żył Akormyr, możnaby poprzez niego… Z tego co słyszałem, współpracował z nimi.
- A słyszałeś który z nich był jego najbliższym sojusznikiem spośród Czerwonych? Ostatecznie… mogłabym się na niego powołać. Choć zdaje mi się, że obcas by był skuteczniejszy…
- Brak ci subtelności, by stosować obcasy.- westchnął teatralnie Bal’lsir.- To nie twoi żołdacy. To kupcy. I nie… nie wiem, kto był blisko Akormyra. Sądziłem, że ty byłaś.
- Bo byłam. Ale nie patrzyłam mu na ręce - zaplotła ramiona na piersiach wydymając gniewnie usta. - A co do obcasów… Nie są konieczne. Jedni potrzebują akcesoriów, inni mają ten zwierzęcy magnetyzm, którego nie trzeba w nic ubierać - puściła magowi oko.
-To prawda.- uśmiechnął się Bal’lsir kosztując słodyczy kolejnego karmelka.- Ale i tak Akormyra znałaś lepiej niż ja. Wygląda na to, że musimy się zadowolić gladiatorami i robalami z Icehammer.
- Podaj mi imię. Jednego z nich, który prezentował najmiększy charakter. Ja jeszcze nie poddałam umowy z Thay. To będzie koniec kiedy JA powiem, że to koniec.
- Gelwrin Ulm… tak się nazywa.- wyznał z wahaniem Bal’lsir.- I nie przesadzaj z uporem… Bo możesz narobić nam kłopotów.
- Sobie, słodziutki, sobie – Han'kah podrzuciła cukierka wysoko i złapała między zęby aż chrupnęło. - W razie czego będę z zabójczą dokładnością podkreślać, że to była tylko i wyłącznie moja inicjatywa.
- To... co teraz? - zapytał czarodziej odrobinę zaintrygowany zamieszaniem.
- Teraz… - Han’kah otworzyła czajniczek wdychając aromatyczny dym buchający z naparu - mój drogi, napijemy się herbaty...


Muzyka

Gelwrin Ulm miał spory sklep z wyrobami ze skóry i futrami, dość dobrze prosperujący. Wtargnięcie do sklepu Han’kah wraz z dwoma strażnikami zaniepokoiło go wyraźnie, podobnie jak jego subiektów i dwóch ochroniarzy.. sądząc po tautażach mnichów czcząccyh Kossutha.
- Czym mogę służyć szlachetna drowko?- zapytał uprzejmie kłaniając się Han’kah.
Han’kah wyglądała wyniośle i posągowo, w pełnej zbroi, upiornej masce meduzy, mieczami pobrzękującymi przy pasie i obszernym czerwonym płaszczu z lekkiego połyskliwego jedwabiu, który ciągnął się za nią jak wzburzona toksyczna chmura i długo jeszcze nie chciał opaść na podłogę.
Gestem nakazała swoim strażnikom pozostać przy drzwiach, a sama gibkim żołnierskim krokiem doszła tak blisko człowieka, że gdyby nie maska, mógłby czuć na karku jej ciepły oddech.
- Wiesz kim jestem? - głos drowki trącił lodowatym chłodem od którego włosy mogły się zjeżyć na karku.
-Wybacz pani, ale nie… jestem tylko skromnym kupcem. Nie znam za dobrze hierarchii Domów i znaczenia…- odparł usłużnie i uprzejmie Gelwrin.
Han’kah naparła palcem na maskę i uniosła ją powyżej czoła aby człowiek mógł dobrze przypatrzyć się twarzy a trzeba przyznać, że ta wyglądała jak druga nieskazitelna maska, ani jeden mięsień ani nieruchome oczy nie zdradzały oznak życia czy uczuć.
- Han’kah Tormtor, Pani Areny Erhelei-Cinlu. Teraz już kojarzysz, Gelwrinie Ulm?
- Miło mi poznać, szlachetna Han’kah. To w czym mogę pomóc? - kupiec trochę się pocił, ale zachowywał profesjonalny uśmieszek na obliczu.
- To chyba oczywiste? - przekrzywiła głowę na bok potęgując wrażenie wpatrzonego w kupca drapieżnika. Zniżyła nos tuż poniżej jego obojczyka i wciągnęła w nozdża zapach jego strachu. - Jesteś kupcem. Chciałam coś kupić. Gdzie możemy pomówić w cztery oczy?
- Nie ma takiej potrzeby. Wszystkie towary jakie sprzedaję są legalne zarówno w Thay jak i Erelhei-Cinlu.- odparł z uśmieche przylepionym do ust Gelwrin.- Możesz szlachetna pani-powiedzieć tutaj czego poszukujesz.
- Chodzi o umowę, nie pojedynczy towar. Coś na czym może zejść trochę czasu. Omawianie warunków, cen, klauzul… - zebrała na opuszek palca kropelkę potu, która ściekała po skroni kupca. Przyglądała się jej i oblizała bez finezji. - Chcę poruszać prywatne i delikatne sprawy., moje osobiste… że tak powiem, tajemnice. Dyskretnie. W cztery oczy. Macie chyba coś takiego jak kupiecki kodeks? Klient nasz pan? - uśmiechnęła się jednym kącikiem ust.
- Nie sprzedaję takich towarów….. może lepiej popytać w świątyni Loviatar? - zapytał w odpowiedzi kupiec.
- Nie chodzi o takie towary - pochyliła się jeszcze mocniej i teraz szeptała już kupcowi wprost do ucha, czego nikt w lokalu dosłyszeć nie mógł. - Mój drow, Bal’lsir, stracił mnóstwo czasu na negocjacje, które były kpiną… A tak się składa, że jego czas... jest moim czasem. Myślę, że należy mi się jakaś rekompensata za niepowetowaną stratę panie Gelwrinie Ulm.
- Strata czasu była po obu stronach…- westchnął smutno kupiec.- Ale niestety, czasami negocjacje kończą się fiaskiem szlachetna pani. Taka jest natura interesów.
- A chcesz usłyszeć coś o mojej naturze? - palce w skórzanej rękawicy musnęły jasny policzek. - Każde upokorzenie jakie mi ktoś zada spłacam jednakowo… A te negocjacje mnie upokorzyły. Sześciu kupców z Thay przed finalizacją transakcji podniosło bez powodu ceny do niebotycznych kwot. To już nie negocjacje Gelwrinie Ulm. To spisek. I mam dla ciebie złe wieści. Dzisiaj masz pecha… Zapłacisz za całą szóstkę bo nie mam czasu na was wszystkich, ludzkie… oślizgłe szczury. Starczy złapać jednego, wybebeszyć dla przykładu i powiesić w widocznym miejscu a reszta kanałowej hałastry będzie wiedziała… Albo mi powiesz kto ci nakazał tak postąpić… albo… - palec ześlizgnął się po brodzie na grdykę mężczyzny. - I żeby nie było, że jestem gołosłowna… Popytaj o moją reputację. To nie jest rzucanie słów na wiatr. Masz czas do jutra, przemyśl, czy jedno małe nazwisko jest tego warte…
- Z całym szacunkiem szlachetna drowko… nie wiem o czym mówisz. Każdy kupiec wszak sam dba o swoje interesy. A gdyby nawet istniał jakiś spisek, choć zapewniam że nie istnieje… to niewątpliwie ów... spisek… zapewne zawiązany byłby przez osobę o dłuższych rękach niż drowy.- odparł drżącym głosem kupiec pocąc się jak mysz.- Choć oczywiście nie śmielibyśmy spiskować przeciw naszym klientom. Jesteśmy ludźmi interesu.
- Jeśli się boisz, tego kto za tym stoi… uwierz szczurku, mnie powinieneś bać się bardziej… -Han’kah spojrzała głęboko w oczy człowieka, jej mina przybrała wyraz przejaskrawionego współczucia. - Nikt się nie dowie… Pomóż sobie. Sugeruję… że powinieneś mi zdradzić, kto nakazał ci podnieść te ceny. Daj mi co czego chcę i uwolnij się od mojego gniewu. W przeciwnym razie, ten gniew zgaśnie dopiero w strugach twojej ciepłej szczurzej krwi.
- Zaryzykuję…- odparł nerwowo kupiec lekko mrużąc oczy i pocierając palcem sygnet.- I… myślę, że nie mam ci nic do zaoferowania Pani.
- Głupiec... - Han’kah wygładziła szatę na piersi kupca. Kąciki jej ust zadrgały jakby szalenie ją ucieszył tą odpowiedzią. - Lojalny… martwy… głupiec.
Ruszyła do drzwi ruchem dłoni dając strażnikom znak, że już tu skończyli.


Muzyka

- Chyba cię trochę ubyło... - Moliara upiła łyczek wina i zmierzyła córkę z góry do dołu. - Córcia aby?
- Syn.
- Chętnie obejrzę.
- Obejrzysz. Nie musisz się zapowiadać, wystarczy zapukać.
Matka westchnęła teatralnie, odłożyła na stół kielich z rżniętego kryształu i zaplotła razem długie palce.
- Stęskniłaś się, że odwiedzasz matkę na wygnaniu?
- Przestań, dobrze wiem, że świetnie sobie radzisz pośród Thayczyków. Nie mogę ci odmówić talentu, każdy inny na twoim miejscu by poległ.. Sabalice miała racje, że nie pozwoliła mi ciebie zabić. Jesteś cennym kapitałem Tormtor.
- Oh dziękuję córeczko. Chcesz czegoś, że jesteś taka miła?
- Tylko odpowiedzi na proste pytanie. Ty za tym stoisz? Za fiaskiem moich negocjacji z Thay?
- Córuniu... – drowka zaśmiała się w sposób, który Han'kah tak doskonale znała. Słyszała go co dzień, jak uchodził z jej własnego gardła. - Nie sądzisz, że to jak na mnie zbyt pretensjonalne? Jeśli JA zechcę ci zaszkodzić nie będziesz się zastanawiać. Będziesz wiedzieć. I zapewne życie będzie wtedy uchodzić z ciebie wraz z rosnącą plamą czerwieni na podłodze.
- Zawsze to ubóstwiałam... Jak się wyrażasz, tak ładnie składasz słowa.
- Jestem dyplomatką, wieki doświadczeń moja droga... Daj mi najpaskudniejsze kłamstwo, zapakuję je wytwornie, przewiąże wstążeczką i sprzedam za niezłą cenę.
- Pamiętasz jak opowiadałaś nam straszne historie przed snem? Mnie i Neerice?
- Nie wspominaj swojej siostry, proszę. Nie masz prawa po tym ją zabiłaś.
- Tęsknię za nią.
- Wiem kochanie. Byłyście jak jedno, ale nie powinnaś wspominać zmarłych. Jest tylko „teraz”. „Wczoraj” się nie liczy.
- Mamo...
- Tak skarbie?
- Mogłabyś przekonać jakiegoś wysoko postawionego kupca aby sprowadził mi z Thay kilka wyjątkowych bestii? Na Arenę?
- Może bym mogła... - Moliara zadarła podbródek mrużąc oczy. Han'kah znów miała wrażenie, że spogląda na swoje odbicie przeniesione w czasie. - Tylko jaki mam w tym interes?
- Jestem blisko Sabalice, mogę... poprzeć jakąś twoją inicjatywę. Przemyśl to.
- Przemyślę.
- Dobrze cię było zobaczyć – Han'kah z nie do końca znanych sobie przyczyn pocałowała drowkę w skroń. Moliara nie odpowiedziała nic ale ułożyła dłoń pomiędzy łopatkami córki i przycisnęła ją do siebie. - Nie chowasz tam jadowitego węża, jak ostatnio, prawda?
- Nie. Nie tym razem – matka zaśmiała się cicho, prawie czule. - Uważaj na siebie córciu. Jeśli ktokolwiek ma prawo cię zabić to tylko ja jedna.
- Kto dał życie może je zabrać – skwitowała filozoficznie pułkownik. - Pamiętam te twoje przestrogi. Co dzień powtarzam je własnym dzieciom.

Han’kah nie było śpieszno. Jednego dnia zostawiła wiadomość u Malefica aby kolejnego, na spokojnie, odebrać odpowiedź. Xullmur’ss zgodził się na spotkanie to i znów złożyła w karczmie glejt z proponowanym miejscem i terminem. Najwygodniej było jej gościć drowa jak ostatnio, w komnatach przy Arenie.
Strażnicy wpuścili czarodzieja do przytulnie urządzonego salonu gdzie panowała iście rodzinna atmosfera. Han’kah zasiadała w miękkim fotelu tuż przy kominku i gawożyła do trzymanego na rękach niemowlęcia. Xullmur’ss dosłyszał coś w stylu pieszczotliwego:
- … wyrośniesz na silnego chłopca i będziesz zabijał wrogów mamusi, prawda? No prawda?
Musiał przyznać, że jeszcze nigdy nie słyszał tak ciepłego, wysokiego tonu z ust pani pułkownik.

W rogu komnaty na wielkim śnieżnobiałym futrze jakiegoś egzotycznego stwora mała dziewczynka siedziała okrakiem na chłopcu, którego Xullmur’ss poznał ostatnim razem jako Quildara. Białowłosa drobna istotka mocno dociskała nadgarstki małoletniego czarodzieja do podłogi a spomiędzy jej ust zwisała długa błyszcząca plwocina dyndając nad policzkiem pogodzonego z losem chłopca.
- Xull - Han’kah powitała drowa skineniem ale nie wstała z miejsca. Wskazała mu za to fotel przy kominku naprzeciwko siebie. - Chodź, spocznij…
Po czym przeniosła wzrok na swoje starsze potomstwo pogrążone w zabawie.
- Ssapriia… czy mogłabyś dręczyć swojego brata gdzieś indziej?
Ale dziewczynka ani drgnęła. Zachichotała tylko, bo flegma oderwała się od jej ślicznych drobnych usteczek i wpadła prosto do małżowiny usznej Quildara.
Xullmur’ss skinął głową pani pułkownik na powitanie.
-Witam panią pułkownik, rodzinna atmosfera jak widzę.- powiedział rozglądając sie po pokoju pełnego potomstwa.- Miły przerywnik w naszym życiu.- powiedział siadając naprzeciw Han’kah.
- Cóż, dla mnie to tak naprawdę codzienność, choć nie każdy ma okazje przyłapać mnie na tym - drowka zmrużyła oczy ale jeden z kącików jej ust uniósł się ku górze. - Wydaje mi się, że masz przegrany zakład do spłacenia?
-Domyślałem się, że to będzie przedmiotem tej rozmowy- zaśmiał się pod nosem- Owszem mam, choć jak się okazało był prawdziwym smokiem na swój sposób. Zapytam z ciekawości jak poszła dalej ta sprawa, przeżył?
- Ja nie zdołałam go znaleźć - drowka ścisnęła mocniej usta i zagapiła się w trzaskający w kominku ogień mrużąc oczy. - Miałyśmy za mało wskazówek, a wieszczenie… było… - ucięła. - Nie ważne. Przysługa, tak się umawialiśmy, prawda? - uniosła niemowlę na przeciwko siebie i znów do niego zagugała co w zestawieniu z surową pułkownik wydawało się jakieś… nie na miejscu.
Xullmur’ss przyglądał się temu obrazkowi jakby z pewną nostalgią. Po chwili odchrząknął.
- Czar lokalizacji nie zadział, pytam z zawodowej chciwości wiedzy? Co do zakładu. Tak dokładnie tak było, czego ode mnie oczekujesz pani?
- Już mówiłam, wieszczenie było… zagmatwane. Z ciekawości… kim jest ta tajemnicza osoba, która darzyła Nihrizza niechęcią i sprzedała ci kit, że był kilkudziesięciometrową jaszczurką?
- Widać nie jednego zmylił artefakt. Bycie smokiem wydawało się najrozsądniejszym wytłumaczniem. Logicznym, kto mógł przewidzieć tak potężny przedmiot.- pokręcił głową sam do siebie- Tożsamość informatora to tajemni pani, czy to ma być ta przysługa?
- Hmm, raczej częścią przyjaznej konwersacji? - zaproponowała. - A artefakt… cóż, rzeczywiście niesamowita potęga… Choć… stara raszpla nie używała właściwej nazwy. A przynajmniej… ja go znałam pod inną.
W drugiej części salonu narastał harmider, dzieci były coraz głośniejsze na co Han’kah warknęła cicho i przeniosła na nich wzrok. Dziewczynka zmieniła widać zasady zabawy, bo plucie zamieniło się na dźganie maleńkim widelczykiem co zostawiło kilka pionowych ranek na policzku chłopca i obudziło w nim pewien sprzeciw.
- Skoro tak, cóż to nie był informator. Osoba którą chciałem wskazać była logicznym ciągiem rozumowania. Jeśli zakładałem, że Nihrizz był smokiem. Wszystko na to wskazywało, kto miał z nim dziwną relację i jednoczenie po części smocze pochodzenie?
- Hmm… czyli to był strzał w ciemno? - Han’kah nie wytrzymała wrzasków i podniosła się z miejsca wręczając niemowlę Xullmur’ssowi. - Potrzymaj go na moment, dobrze? - ruszyła w stronę starszych dzieci zapewniając czarodzieja. - Mów, mów, słucham cię.
Xullmur’ss zaczął bezradnie machać rękami w geście zaprzeczenia ale drowka nie dała mu wyboru.
- On się rusza jest mały, kruchy i delikatny. Ja… ja nie radzę sobie z delikatnością za dobrze.- wziął malucha w ręce, chłód od rękawic zapewne nie był zbyt przyjemny. Xullmur’ss trzymał go trochę jak antyczą wazę. Jedną rękawice włożył pod głowę, drugą pod tyłek. Trzymał przed sobą w wyciągniętych prosto rękach. Obserwował wnikliwie niczym węża, który nagle może wykonać jakiś zdradziecki atak. Sam zastygł niemal w bezruchu.
-To nie był strzał w ciemno. Tylko logiczny ciąg - zastrzegł stanowczo. - Między nimi była jakaś sprawa, ona jest pół-smokiem. On smokiem, chronił ją nie raz w przeszłości. Wydawało się to bardzo prawdopodobne. Ten cały gadzino przedmiot, czego się o nim dowiedziałaś?
- Wiem jak wygląda - skwitowała dopadając dwójki rodzeństwa i podnosząc do pionu za kołnierze. - Mówiłam żebyście bawili się gdzie indziej, demoniczne nasienie! - jej głos był zimny i stanowczy, jakby skierowany był nie do dzieci a jej zielonoskórych żołdaków. - Ty! - szturchnęła dziewczynkę. - Ile mam ci powtarzać, masz mu nie fundować żadnej blizny! A ty - teraz kuksańca dostał chłopak. - Dlaczego pozwalasz się jej traktować jak ścierwo?
- Bbbo - głos chłopaka lekko drżał - to… przyszła kaaapłanka?
Han’kah westchnęła.
- Xullmurss’ie - zwróciła się do czarodzieja i dwójka niedorostków wlepiła w niego wystraszone spojrzenia. - Co byś poradził mojemu nierozgarniętemu synowi?
- Gdybym miał mu radzić, to nie w towarzystwie jego oponentki w tym sporze. Więc zacznę od porady dla niej. Każdy niemal samiec kolekcjonuje zniewagi. Jeśli ty zostaniesz kapłanką a on czarodziejem... Będziesz mogła go znieważać, upokarzać a nawet ranić dość jawnie. On jawnie nie zrobi nic. I to powód do zmartwienia młoda damo, wiele rzeczy może zrobić niejawnie. Czarodziej to nie do końca zwykły samiec, sporo potrafią.- Ostrzegł dziewczynkę. Mówiąc skierował wzrok na chwilę na nią, po czym znów wyparywał zagrożenia w malcu w jego rękach. - Spójrz na to również z innej strony. Jako twój brat on może budować karierę u twego boku lub zupełnie osobno. Od twojego zachowania zależy czy pozyskasz w nim pierwszego twojego sojusznika czy cichego wroga. “Czarodzieje bywają przydatni”- zakończył cytując to co ciągle powtarzało wiele kapłanek.
- Nie wolno ci mnie pouczać! - krzyknęła dziewczynka buńczucznie. - Ja będę kapłanką Lolth a ty jesteś… w zasadzie to kim ty w ogóle jesteś? Wyglądasz jak nikt! Wolno mi zrobić z Quildarem co zechcę…
Nie dokończyła bo Han’kah leniwym ruchem podcięła jej nogi i mała rąbnęła jak długa.
- Quildarze… - pułkownik z naganą pokiwała głową i przykucnęła między dziećmi. - Jeśli ona będzie traktowała cię jak gówno w końcu sam się tak poczujesz… a widziałeś kiedyś gówno, na porcelanowym talerzu? - jeśli był jakiś sens w tej przenośni to po minach dzieci było jasnym, że jej nie pojęli.
Han’kah wypchnęła oboje za boczne drzwi do mniejszej komnaty.
- Możecie się teraz tłuc do woli i masz jej nie dać forów, słyszysz synu? Możecie sobie łamać gnaty, wyrywać włosy, hulaj dusza bylebyście się nie pozabijali. Później pójdziecie do kapłanki. Wieczorem przed snem opowiecie mi jak wam poszło i jakie oboje wyciągnęliście wnioski z tej lekcji.
Han’kah zatrzasnęła im drzwi przed nosami i wróciła do czarodzieja odbierając niemowlę z jego rąk.
- Oh, wybacz… na czym to my?
- Na wyglądzie artefaktu i jego innej nazwie. Powiem szczerze, że to ciekawa sprawa. Opowiesz?- zapytał oddając dziecko pani pułkownik. Z wyraźnym westchnięciem ulgi.
- Nie, na razie nie. Sama muszę to najpierw przemyśleć… Nie obraziłabym się gdyby udało mi się pozyskać tą błyskotkę. Co do przysługi… zastanowię się i dam ci znać. Napijesz się herbaty? - malec rozbeczał się na dobre co znacznie utrudniło dalszą rozmowę.


Muzyka

Han'kah drgnęła powieka. Odstawiła kieliszek na stolik z zakąskami taksując czarodziejkę zimnym wzrokiem.
- Dałam mu bardzo dużo. Dałam mu więcej niż prawdopodobnie jakakolwiek kobieta wcześniej… Dałam mu WYBÓR - Han’kah wlała w gardło całą zawartość kieliszka. - Jeśli on tego nie doceni… cóż, wtedy okaże się, że rzeczywiście nie jest samcem, którego szukam...


Dom.
Była zmęczona i łaknęła odpoczynku. Nie dostała żadnego.
Quildar leżał na podłodze w salonie i w świetle trzaskających w kominku płomieni wydawał się trupem. Twarz oblepiona zaschniętą krwią, nos zmiażdżony, oczy zapuchnięte... Wyglądał jakby przebiegło po nim stado rothów, na domiar w tę i zpowrotem. Przed oczami zamajaczyło wspomnienie Baldiira, jej pierworodnego.
nie
N i e
NIE
Han'kah pochyliła się nad chłopcem szukając pulsu. W końcu owinęła wątłe ciałko we własny płaszcz i puściła się biegiem do świątyni.


Arena wydawała się przeżywać prolog przed właściwym otwarciem.
Pochodnie skwierczały zalewając światłem wysypany piachem okrąg.
Ale nikt nie walczył. Przedstawienie było bardziej... statyczne.
Przy dwóch pręgierzach biczowano strażników Tormtor rozdzianych od pasa w górę. Cienkie paski żywego mięsa gorzały na ich ciemnych, zlanych potem plecach. Nie krzyczeli ale kosztowało ich to dużo. Do elitarnej jednostki nie trafiają beksy. Z drugiej strony... nie wolno też nimi pomiatać i batożyć ot tak...
Ot tak?

Dwa kolejne pręgierze zajęte były przez drowich niedorostków. Chłopca i dziewczynkę. Ci nie byli tacy hardzi. Płakali i zawodzili zdzierając sobie gardła. Zjednoczeni w swojej niedoli zerkali nawet na siebie jakoś tak... inaczej. Jakby szukali u siebie pocieszenia w ty strasznym, pełnym samotności zdarzeniu.

- Jest tylko jedna Pani Areny! - Han'kah ryknęła wściekle, z tym zwierzęcym zacięciem, którego się jej podwładni zwyczajnie bali. - Nie zwykłam dzielić władzy z gównażerią, nawet jeśli obdarzona jest łaską Pajęczej Królowej! Nie ma wyjątków od lojalności, nie ma bezkarności!

Pułkownik obserwowała spektakl z górującej nad Areną głównej loży, z zaplecionymi za plecami rękoma i zacięciem na twarzy.
Kazała zgromadzić na pisakach całą straż i służbę. Było tam dość tłoczno.

- Następnym kurwa razem łby poucinam! Wszyyystkim! NIC w Arenie nie ma dziać się bez mojego przyzwolenia! NIC!
Odwróciła się na pięcie i zniknęła pośród cieni trybun. Jeńcy zostali ze swoim bólem i jątrzącymi ranami aż do kolejnego cyklu. Nikt do nich nie zajrzał. Nikt nie dał pić ani nie obmył ran.
Tej nocy Ssapriia i Quildar po raz pierwszy rozmawiali jak brat z siostrą. Jak drow z drowem. Jak sojusznik z sojusznikiem.
Han'kah leżała na dachu budynku gladiatorów i spijała każde ich słowo. Nie mogła powstrzymać uśmiechu.


Czasem tak trudno było odróżnić porażkę od sukcesu...
To co wzięła za rodzicielskie rozczarowanie przyniosło zakasujące rezultaty.
Wielu sądziło, że Han'kah Tormtor ukochała jedynie swoich synów, córek od kołyski nienawidząc.
Nic bardziej mylnego.
Nigdy nie wyciągała w ich stronę pomocnej dłoni, owszem, bo po prostu więcej od nich wymagała.
W Podmroku dziewczynki miały trudniej. Nikt ich nie głaskał po głowach, niczego im nie ułatwiał. Od małego musiały uczyć się podejmować decyzje bo ponosiły ich wszystkie konsekwencje. Łatwo jest wypełniać rozkazy, trudniej je wydawać.
Jej chłopcy czasem wzbudzali w niej litość i złość swoją niezaradnością i pokorą. Miała dla nich więcej wyrozumiałości, musiała mieć żeby nie pozabijać.
Ale dziewczynki...
To one miały być chlubą Tormtor, stanowić o przyszłej sile Domu. A wszystkie córki Han'kah miały niebanalny potencjał. Były wypadkową ich silnej matki i starannie dobranego ojca.
Następnego dnia Ssapriia zabrała swoje rzeczy i oświadczyła wyniośle, że na stałe przenosi się do Świątyni a pod matczyne skrzydła już nigdy wróci. Han'kah pozwoliła jej iść obojętnie odprowadzając wzrokiem.
Siedziała później przy biurku sącząc mocnego burbona i czuła jak w oku kręci się pojedyncza łza wzruszenia.
Jej mała dziewczynka...
Taka samodzielna.
Taka dumna.
Silna.
Nieprzejednana i zajadła.


Ssapriia trzymała zadry, jak jej matka.
Okazała się też na tyle zaradna, że odebrano jej połowę straży.
Kapłanki kręciły nosem. W świetle sumiennego donosu w oczy rzuciła się równiutko przeciętna religijność pułkownik. Han'kah Tomtor ośmieliła się podważyć autorytet akolitki Lolt. Wpuściła jej wpierdol bo tamta była w pierwszej kolejności jej rozwydrzonym pomiotem, jej boska łaska była drugorzędna...

Postawili w wątpliwość jej radykalne kroki.
Kazała im wypierdalać. Tych którzy zostali wprost zapytała o lojalność bo jej brak spłacą głowami.
Zostali.
Niewielu...

Dintrin myr'Alakantar przyszedł je z pomocą. Kwatermistrz Tormtor miał spisane wszelkie dobra Domu w opasłej księdze i rozdzielał je podług potrzeb. Zwykle sprawiedliwie lub według wytycznych ale mógł zorganizować drobne przeniesienia, miał margines swobody.

Dostała trzydzieści sztuk orków z Regimentu Czaszek, sprawdzonych rębajłów i podkomendnych, których kojarzyła z zakazanych mord. I Grumbakha, starego przyjaciela... Pierwszego wieczoru osuszyli dwie butle kazadzkiego spirytusu wspominając dawne czasy. W przypływie sentymentu sprosili też Goickę, który za wstawiennictwem Han'kah dorobił sę pułkownika, nie w kij dmuchał.
Szkoda, że Kurwisyn tego nie doczekał...
Szkoda.
 

Ostatnio edytowane przez liliel : 25-11-2014 o 00:29.
liliel jest offline  
Stary 30-11-2014, 16:20   #32
 
Icarius's Avatar
 
Reputacja: 1 Icarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputację
Gdy ugodziła go strzała, był pełen frustracji. Należało się spodziwać, że jego zakulisowe działania w końcu kogoś zdenerwują. No cóż jeśli przeżyje zacznie bardziej dbać o bezpieczeństwo. Lekceważył je bądź co bądź. W ciągu ostatnich cykli zabił już kilkanaście drowów. Ta spirala sprawiała wrażenie nie kończącej się. Tym razem przyszedł po niego zawodowiec. Jego środki obronne na tego typu sytuacje powinny wystarczyć. Trucizna była jednak rzadka i mocna. Jedna strzała go nie zabije, czy zrobi to jednak druga a może trzecia czy czwarta? Rozglądał się nerwowo, szykował zaklęcie. Gdy przeciwnik się wychyli, zabije go jednym śmiertelnym zaklęciem. Nie ma co zwlekać. Ten cały tłum go irytował. Mógłby urządzić tu jatkę! Wiedział jednak, że Goodep by mu tego nie zapomnieli. Miał dość wrogów, żeby zdobyć kolejnych. Pojedynczy czar, pojedyncza ofiara. Nie spodziewał się jednak takiej szybkości po zabójcy. Wychylił się strzelił i zniknął w tłumie uciekającego od walki plebsu. Xullmur'ss nawet nie zdążył zareagować!

Postanowił użyć tłumu do swoich celów. Wypowiedział zaklęcie i magicznym nakazem chciał by zaatakowali jego przeciwnika. Drow ubrany w fioletowa płaszcz z kapturem, ma niebieską szarfę w pasie i łuk. To agent Ithlidów musicie go zabić. Inaczje on zabije was.-zabrzmiało w głowach kilkunastu uzbrojonych osób.

Miał nadzieję, że tłum go zabije siłą złego na jednego. Jeśli nie zabije to chociaż zrani, a jeśli bogowie mają go w pogardzie to chociaż go spowolnią. Sam natychmiast ruszył za zamachowcem. Zajmą go choćby na chwilę wystarczy, że go zobaczył resztę skończy sam. Nic z tego jednak nie nastąpiło. Zabójca zmienił najprawdopodobniej wygląd i tłum nie widział już swojego celu. Xullmur'ss był zirytowany. Uciekał, strzelał, zmieniał wygląd. Wszystko o przysłowiowy krok przed nim. Wiedział już, że dalsze podchody nie mają sensu. Nim gra między nimi się skończy, to on będzie ofiarą. Użył czaru krótkodystansowej teleportacji. Takie czary w mieście poza budynkami działały normalnie. Ważny był jednak dystans im krótszy tym pewniejsze przeniesienie. Jemu wystarczyło kilka ulic żeby zgubić to namolne zapewne ścierwo.

Zmierzał do Nekropolis, tylko na własnych śmieciach mógł podjąć walkę. Przeniósł się kilka ulic dalej. Resztę postanowił przebiec. Zamachowiec czekał na niego na granicy. Nim Xullmur'ss zagłębił się w cmentarzysko. Został kolejny raz trafiony. Znów przez nieuchwytne widmo. Wyciągnie z tego lekcje na przyszłość.

Przez dwa cykle lizał rany i obserwował cmentarz. Okazało się, że również w jego azylu zachodzą zmiany.


Ghul przybiegł do niego gdy siedział na płycie starego nagrobka rozmyślając o przyszłości.

-Kapłani patrolują mocniej, częściej. Oni też zaczęli coś robić. Przy grobowcach, dwa cykle już. Ty to zobaczyć panie. Ważne, dziwne- i pokazywał kierunek w którym mieli podążać.

Wysłał w tamtym kierunku magiczne sondy w postaci oczek. Lepiej nadawały się do dyskretnej obserwacji. Okazało się, że jego nieumarły sługa miał rację.
Kapłanki wysyłały patrole w okolice kilku grobowców w mniej uczęszczanej części cmentarza. Xullmur’ss z początku nie wiedział czemu. Były to bowiem stare grobowce należące do Domów Kilsek i Despana zawierające stare szczątki ich rodów zabezpieczone przed ożywieniem. I to była jedyna magia jaka promieniowała z tych grobowców. Nic co by tłumaczyło zainteresowanie Eilservs, tymi grobami.

Bo jak się okazało… w ogóle się nimi nie interesowali. Przebudowywali je pod własne potrzeby. Tworzyli siedzibę… budowlę o nieznanym przeznaczeniu. Przyglądał się temu jak tylko mógł oczka szybko zostały wykryte. I trzeba było się ewakuować. Projekt był zapewne inkwizycji zakonu Selwetarma, bo tych fanatyków się kręciło najwięcej w okolicy. Do tego kilku magów mających dopilnować, by nikt nie pożądany nie pooglądał. By nie wchodzić im w drogę będzie musiał unikać tego miejsca cofnąć się głębiej w trzewia Nekropolii.

Gdy szedł na spotkanie z Han'kah przechadzał się uliczkami E-C łapiąc jednym uchem przekazywane plotki i historyjki. Rozmawiano o przyjęciu Godeep, o rozrastającej się Enklawie Thay, o tym kto został ostatnio czyim kochankiem, a niezwykłym występie Maerinidii Godeep, który… tu wersje były różne. Ale żadna wiarygodna.
Gdy zatrzymał się w cieniu jednej z uliczek podbiegła do niego grupka umorusany drowów, jednych z wielu dzieci pałętających się po dzielnicach.
- Panie, kup pan! - jeden z nich dopadł do Xullmur'ssa ciągnąc do za poły płaszcza i oferując jakieś drobne przedmioty, nie zdziwiłby się gdyby wszystkie były kradzione. - Może srebrny widelczyk? Albo puzderko? Damskie perfumy, będzie jak znalazł dla ukochanej!
W tym czasie z drugiej strony zaatakował drugi chłopiec z koszykiem przewieszonym przez ramię.
- A może słodką grzybową bułeczkę? - wciskał mu już ją w dłoń.
- Albo świeże warzywa? - dołączył się trzeci zarzucając na barki drowa sznur z marchewek i czosnku. - Tanio, łaskawy panie, tanio. Na leki dla matuli.
Xullmur'ss pilnował mocniej dobytku jak tylko ich zobaczył. Na ulichac E-C zawsz był czujny. Nigdy nie wiadomo kiedy zabiorą ci sakiewkę albo sprzedadzą strzałę.
-Jak coś zginie zamienię was w kamień. Tymczasem macie i znikajcie- rzucił nicponiom po złotej monecie. Ulicznicy chciwie chwycili monety i pognali we wszystkie strony. Niech mają trochę radochy pomyślał. Widział w nich siebie, dawno temu...

Gdy odebrał korespondencję zaklął pod nosem. Jego potencjalni klienci chcieli go oszukać. Oferowali śmiesznie niską cenę za ważne informację. Odpisał im ile oczekuje w imieniu swojego klienta którego był pośrednikiem. Kolejne kamienie pod nogami, mamrotał wracając na cmentarz. Kolejny dzień w Erelhei-Cinlu.
 
Icarius jest offline  
Stary 03-12-2014, 15:19   #33
 
Marrrt's Avatar
 
Reputacja: 1 Marrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputację
Icehammer szczyciło się wieloma zagonami robactwa i podmrocznych bestii. Duergarzy bowiem, poza zamiłowaniem do stali, jak każda żywa i rozumna istota mieli również swoje słabostki. Małe przyjemności. Nieporównywalne oczywiście z pasją dłubania młoteczkami i oskardkami w kamieniach. Ale zawsze przyjemności. A jedną z ważniejszych było znęcanie się nad zwierzętami i istotami od nich samych słabszymi. Które przy wprowadzeniu dużej dozy profesjonalizmu, którego nigdy duergarom nie brakowało, było najlepiej zorganizowaną w Podmroku szkołą tresury, chowu i hodowli. Największy zaś i najlepiej prosperujący zagon w Icehammer należał do Gregera Brasstamera. Niewątpliwego mistrza w tej dziedzinie. Mistrza, któremu jednak nieobcy był smak porażki. Co mu nogę zżarło, tego Severine nie wiedziała i ponoć nikt poza liczną rodziną Brasstamera, która sprawowała pełną pieczę nad zagonem, nie wiedział. Przed plotkami nie uchronił się jednak nawet tak małomówny i mrukliwy naród jak Duergarzy. A tych było tyle ile grot piwnych w Icehammer. Od odgryzienia przez rozzłoszczony hodowlą pająków awatar okrutnej Lolth, poprzez ugrząźnięcię w wyjątkowo zajadłej galarecie musztardowej, po zakład z gigantycznym fomorianem, który ponoć po dziś dzień jest więziony w najgłębszych klatkach zagonu. Tak. Po pijaku duergarzy byli odrobinę mniej nieznośni i kapkę bardziej zabawni niż na codzień. Co się zaś tyczy Gregera to dość rzec, że był postacią barwną i znaną na forum całego Icehammer. Do tego od momentu okaleczenia wielce odludną i stroniącą od bezpośrednich rozmów zarówno z innymi duergarami spoza rodziny jak i ze swoimi kontrahentami. A Severine, jako koleżanka przed fachem, miała przyjemność zaznajomić się z nim w swoim czasie. Ku późniejszemu utrapieniu gburowatego Duergara…

Zagon był biznesem rodzinnym i mieścił się w starej, nieeksploatowanej już kopalni smoczej krwi zwanej przez duergaów zynabarytem. Nie sposób było pomylić go z innym miejscem przez wzgląd na wesoły odcień kamienia w jakim wyżłobiono sale i korytarze. Smugi resztek minerału tworzyły barwne kształty przywodzące na myśl w świetle ognia ciemnoczerwone bryzgi krwi żylnej. Świeżej i nadal parującej. Co w połączeniu z wszechobecnym rykiem cierpiących bestii i chrobotaniem robactwa tworzyło całość, którą Severine, nawet jako nieuk w dziedzinie sztuki, uznawała za najbardziej ciekawe artystycznie miejsce w całym Ice. Istny teatr bólu. Oczywiście niedoceniany przez głuchych nań Brasstamerów, którzy dość zazdrośnie strzegli wyłącznie tajemnic prowadzonej w nim hodowli.
Nie na tyle jednak zazdrośnie by szczylowata drowka nie zdołała zakraść się do środka…
Nie po raz pierwszy przecież…

- Odejdź od cel czarnulo! - warknął tęgi, łysy oprawca grożąc jej, choć bez przekonania batogiem.
- A-a - pokręciła palcem. Stała tuż obok wejścia do podziemi, w której znajdowały się umbrowe kolosy, sądząc po napisach jakie napotkała po drodze. Uwaga “umbrowe kolosy”... bardzo straszne. Wściekle, co warto dodać, dobijające się do tego wejścia. Jakby czujące wiszącą w powietrzu groźbę jaką była dźwignia, o którą opierała się niedbale Severine - To ty brzydka baryłeczko turlaj się do szefa i oznajmij mu, że znajoma do niego przyszła w odwiedziny. Bacz też byś mnie nie zapomniał oficjalnie zapowiedzieć. - Odchrząknęła - Severine Tormtor. de domo Despana. Opiekunka Bestii w Erelhei-Cinlu.
- Gówno mnie to! Odsuń się od cel i zostaw tę dźwignię czarna liszko!
Drowka spojrzała na niego z wyrzutem po czym niby niechcący mocniej oparła się o dźwignię. Mechanizm zgrzytnął jakby niezadowolony, że tylko częściowo został uruchomiony, a kolosy zabuczały równie wściekle co zgłodniale.
- Wiesz na kogo się rzucą? - zapytała - A wiesz ile sekund będą potrzebować, by dokładnie sprawdzić zawartość twoich kiszek pluskwiaku? Ja szczerze powiem, że nie mam pojęcia. Ale chętnie z bezpiecznej odległości się poprzyglądam i ci potem powiem.
Duergar wyglądał jakby powoli tracił rezon. Bo prawdą było, że on w przeciwieństwie do drowki uciec nie zdąży.
- Rusz opasłą dupę gnoju i do szefa! Już! - krzyknęła czym ostatecznie zmotywowała oprawcę do działania.
Gdy zniknął w korytarzu, odwróciła się w kierunku cel kolosów i z teatralnym współczuciem w oczach zasunęła dźwignię z powrotem do pozycji zamkniętej.
- Mooje maleństwaa…

Po kilku chwilach, podczas których Severine na podstawie różnych buczeń każdego z kolosów, obmyślała dla nich imiona chrzcząc je odpowiednio Ciapkiem, Łatką, Pączkiem i Balbinką, w korytarzu dało się słyszeć kuśtykanie i u jego wylotu pojawił nikt inny jak sam Greger Brasstamer. Uzbrojony w dwa srodze wyglądające okute stalowymi drzazgami nahaje, rosły Duergar o przerzedzonej, siwej brodzie, ciężkiej ołowianej protezie i wielce, ale to wielce niezadowolonym spojrzeniu.
- Wujcio! - zawołała uradowana jego widokiem Severine - Tak się bałam, czy wszystko u Ciebie w porządku gdy nie odpisałeś na mojego nietoperza. Ależ się cieszę, że wyglądasz tak zdrowo i kwitnąco!
-Czego tu chcesz… - burknął szary krasnolud na powitanie.- Obiecałem sobie, że jak przyłapię twój kościsty czarny tyłek w okolicy mojego interesu, to go ci obiję.
Ach ta duergarska etykieta i gościnność.
- No, no no! - zgrzytnęła zębami w odpowiedzi -Twój interes i mój tyłek? Schlebiasz mi, ale niestety muszę odmówić. Jestem tu by dobić targu. Dla tormtorskiej areny. Sam wiesz jak to działa. Piach wymaga krwi gladiatorów. A ty masz mnóstwo cudeniek które są w stanie jej ich znacząco pozbawić. Zainteresowany?
- Nie mam tych wszystkich gadzin do walki na arenie... żadnych jaskiniowych tygrysów, niedźwiedzi czy lwów.-
odparł podejrzliwie krasnolud.- Zresztą najpierw pokaż złoto, nie sprzedaję niczego na uśmiech czy słowo honoru. Zresztą czarnuchy honoru nie mają.
- A czy ja Ci każę pokazywać teraz potwory? - wywróciła oczami nad żądaniem duergara - Najpierw uzgodnijmy jakieś ogóły. I nie żadne tam tygrysy i lwy. To dobre dla cyrku, a nie Areny. Ja potrzebuje dużo agresywnego robactwa, które upstrzy piach i kombatantów w swojej posoce… i czegoś specjalnego. Czegoś co poważnie uszczupli jej ich własnej. To co? Masz coś takiego? Masz coś co by naprawdę mogło zjeżyć włosy na naszych czarnych karkach?
-Umbrowe kolosy… - uśmiechnął się bezczelnie duergar.- Ale nikt nie gwarantuje że nie porozrabiają na trybunach. Draństwa idą zwykle na mięso i magiczne utensylia. Kapłani doprawiają nimi eliksiry. I jaskiniowego ankylozaura i tyranozaura do kompletu. Ale nie licz na upusty i sama musisz załatwić sobie transport.
Cały czas słuchając propozycji Gregera kiwała lekko głową jakby z oczywistym zrozumieniem. Kręciła się też przy tym wokół dźwigni wyginając ją przy każdym kółku to w jedną, to znów w drugą stronę. Aż do momentu gdy Duergar skończył. Wówczas przestała, sięgnęła do zostawionego jej przez Han’kah na drogę woreczka z landynkami i wyciągnąwszy dwie, szybko wrzuciła je sobie do ust.
- Mhmm… Tyranozaur podchodzi pod robactwo więc wezmę. Będzie takim królem robaków - zaśmiała się głośno przerzucając między zębami landrynki - Czaisz? Tyranozaur Rex. To będzie dobre, nie? Co do reszty natomiast co to ją wymieniłeś… cztery pieszczochy... i duży korzeniożerny roth. Krowa z maczugą na dupie.
Przez chwilę milczała spoglądając w krasnoludzkie ślepia, po czym poważniejąc pogroziła duergarowi palcem.
- Chyba sobie wujcio ze mną w chrząstki lecisz. Przychodzę tu do ciebie grzecznie jak kobieta interesu, a Ty tak mnie zbywasz? Znaczy wiesz… Jeśli naprawdę nie masz nic od czego moglibyśmy zacząć rozmowy to trudno. Wezmę co masz i sobie pojadę. Ale nie sądzę bym miała ochotę dalej narażać się przed kapłankami Lolth i ukrywać dowody Twojej pozakulisowej działalności. Pamiętasz naszą ostatnią rozmowę? Okrutnie bluźnierczej działalności, co warto by dodać.
Pokiwała smutno głową i schrupała w zębach z cichym trzaskiem obie landrynki.
- Wkurwiasz je już niebotycznie wsadzając na pajęcze grzbiety swoich ziomków. Ale co bidule mają robić jak wy tak wszyscy od niewiadomo kiedy? No nic nie mogą. Gdyby jednak na ten przykład inne to i owo by wyszło na jaw… Takie co to tylko Ty tu na boku kręcisz...
Syknęła boleśnie.
Nim odpowiedział weszła mu w zdanie.
- Wiem, że poza hodowlą i tresurą masz też własną kolekcję naprawdę różnych cudactw. Nie chcę Cię jej pozbawiać. Ani okradać. Proponuję targ. Ode mnie złoto, dokumenty. Zaczynamy rozmowę od nowa?
-Pieprzenie z tymi bluźnierstwami… roje karaluchów mięsożernych cię interesują, skorpiony olbrzymie, solfugi?- burknął duergar.- Kolekcja kolekcją...a ty sobie za wiele nie pozwalaj czarnucho, bo twoje kościste dupsko nie dobiegnie do najbliższej kapłanki. Robactwa mam trochę, ale na brodę Laduguera, na kie licho ci to… Robactwo, zwłaszcza to małe źle się prezentuje na Arenie...widać jedynie bezkształtną masę roju.
- A odkąd to z ciebie taki spec od prezencji, he? Co mnie interesuje to ci dokładnie powiem. Ale może w jakimś gabinecie, a nie tu przy celach. Chyba się dorobiłeś, co?

Owszem. Dorobił się.

***

Jej powrotowi do erelhejskiej ambasady towarzyszył taki wkurw, że omal sobie biedy nie napytała. Przypadek oczywiście. Bo jakżeby inaczej. No ale musiał się ten łysy dziadyga napatoczyć. Plamy wątrobowe na całym łbie, resztka zębów i tak wania tą ich berbeluchą korzenną, że w tych warstwach cuchnących szmat i futer można by nim pół duergarskiej huty opalić. I że brodata łajza jej zdrowie wypije kłaniając się Ladugerowi. No co miała zrobić? No co? No musiała nakopać. Po kiego się przypierdalał? Ale jak już się staczał na dno rowu, to instynkty błysnęły lampkami po głowie. Nerwowo się obejrzała, czy kto nie widział… Nikt… Ale menel już się gramolił. I już jakieś inne karły do niego szły. No zniknęła chyba w ostatniej chwili, bo by nietęgo mogło być jakby przed brodaty trybunał ją zaciągnęli…

Gdy dotarła do budynku obawa minęła. Wkurw jednak ani trochę. I nawet się upić nie miała czym, bo ją ten zwierzyniecki kurwisyn do ostatniej monety wydoił. Ino jej te landrynki zostały… “Nie ma”, “nie ma”, “nie ma” i “nie ma”. Nic kurwa nie ma tylko te robaki! Biedny jak świątynny kret. Myślałby kto. Łgał jak z nut. A niech se w dupę wsadzi te szurpate kuroliszki…

Powiodła złym okiem po patronach oficyny ambasady… Dzięki Lolth, że już nie musi być żadnym z nich… właściwie mogłaby teraz już wracać w nocnych dzwonach… zatrzymała wzrok… Oooo… sponsorka…

Iymniss. Do niedawna plebejuszka, od niedawna specjalistka od rachunków Domu Godeep, a od przedwczoraj wygnaniec. Zesłana za defraudację bogactw i kreatywne rachowanie skarbcem. Oczywiście niesłusznie. Opiły się równo. Wpierw na smutno. Potem na wesoło. Potem na bardzo wesoło. Aż naprutą bidulę musiała do łóżka zaprowadzić. Zabawna była. I nawet ciekawie się im gadało.

***

O porannym dzwonie utykający Lapis wygalopował z Icehammer.
 
__________________
"Beer is proof that God loves us and wants us to be happy"
Benjamin Franklin
Marrrt jest offline  
Stary 04-12-2014, 08:43   #34
 
Seachmall's Avatar
 
Reputacja: 1 Seachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputację
Khalas przyglądał się przez chwilę Farnasowi. Po czym nalał sobie wina do pucharku zanim się odezwał.
- Czemu?- głos maga był spokojny - Czemu powinienem ci pomagać? Zadarłeś z kimś, kto chce cię zabić i prosisz mnie o ratunek. Jaki w tym zysk dla mnie. Jesteś mi bardziej przydatny tutaj, niż na powierzchni. Co mi da przetransportowanie ciebie tam? Twoją dozgonną wdzięczność? Będę musiał cię znowu spoktać, aby cokolwiek mi to dało.
Więc pozwól, że powtórze pytanie. Czemu, powinienem ci pomagać?

- Mam mały majątek… który przepadnie wraz z mą śmiercią. Kuferek ukryty dobrze. Będzie twój, o ile wyjadę żywy z tego przeklętego miejsca i dotrę bezpiecznie na powierzchnię.- odparł nerwowo Farnas.
- Na co mi twój majątek? - Czerwony mag zastanowił się chwilę -Jaka jest granica twojej władzy? Czy byłbyś wstanie wyznaczyć swojego następcę?
- Mój majątek i moje znajomości. Prawda jest taka, że nic nie zyskujesz na tym, że jestem martwy, natomiast o wiele więcej na tym, bym był żywy.- perorował Farnas.-Poza tym… co ci szkodzi spróbować. Wiem, że nie zaryzykujesz swego życia, czy pozycji w mojej obronie, ale do licha… Możesz spróbować się popytać, co można w mojej sprawie zrobić, prawda? To w końcu drowy… przekupne jak każda inna rasa.
- Nic nie obiecuję, ale spróbować mogę. Chciałbym tylko zaznaczyć, że o jeszcze wiele więcej mogę zyskać jeżeli będziesz żywy tutaj. Więc kto konkretnie chce ciebie zabić. Może uda mi się coś wskórać.
-Vae… Jeden z tych domów szlacheckich. Ponoć zabiłem im kogoś… ale ja tego nie zrobiłem. Nawet nie wiem o jakie morderstwo mnie oskarżają.- odparł nieco zrezygnowanym głosem Farnas.
- Dobrze zajmę się tym, jeszcze się nie pakuj, może uda mi się coś wskurać. Na razie wróć do swoich codziennych zajęć. Pokaż tym brudnouchym odmieńcom, że Thayanie nie dają się zastraszyć.
-Zrobię jak radzisz.- westhnął smętnie Farnas i wyszedł ze spuszczoną głową.*



Kossuth temple

Świątynia Kossutha była największą w enklawie, choć ta Bane’a była budowana tak by ją przyszłości przewyższyła wszystkie. Sekret jednak tkwił w rozmachu. Ta budowana dla Bane’a miała przypominać twierdzę. Budynek obronny chroniący przed atakami z zewnątrz. Była więc przysadzista i o grubych murach i małych okienkach.
Świątynia Kossutha wzorowana na przybytkach mulchorandzkich była jej przeciwieństwiem. Otwarta brama, dużo kolumn i kolumienek. Pochodnie, koksowniki, żarniki i otwarte ogniska.
Świątynia Kossutha była rozświetlona płomieniami i bynajmniej nie iluzjami. Oczywiście te wszystkie płomienie produkowały mnóstwo dymu, co tworzyło nieco mistyczny efekt.
I szkodziło na płuca.
Akurat Khalas źle trafił z czasem, bowiem...


arcykapłan Margohab odprawiał jakieś rytuały ku czci swego ognistego boga. I czerwonemu czarodziejowi pozostało poczekać w niewielkim tłumie ubranych na czerwono kapłanów, aż kleryk zakończy swoje modły i złoży ofiarę oczyszczającemu ogniu.
Khalas odsunął się na bok tłumu i ukrył pod ścianą. Nigdy nie brał udziału w tego typu imprezach i zastanawiał się, czy zobaczy zaraz pożeracza ognia, czy coś tym stylu. Tak czy inaczej, jeżeli każdy wierny będzie musiał wsadzić twarz w ogień nie miał zamiaru dać się ponieść przez tłum.
Nic efektownego jednak się nie stało, ot pewnie wewnętrzna ceremonia, a nie jedna z tych imprez pod publiczkę. Po złożeniu ofiary Margohab udał się do swoich komnat w towarzystwie dwóch mnichó o tatuażach płomieni na głowach. Takoż i Khalas wiedział, gdzie się może udać.
Spokojnym krokiem ruszył za arcykapłanem. Spojrzał na mnichów przed wejściem do komnat Margohaba.
- Witam, chciałem się zobaczyć z arcykapłanem. Sprawy enklawy.
- Sprawy enklawy? Miło słyszeć… czy wiesz, że pobito moich dwóch misjonarzy, a jednego zabito?!- krzyknął od razu Margohab.- Czy to jest bezpieczeństwo, jakie Thay oferuje swym wybawicielom z kłopotów?!
- Masz zamiar rozmawiać ze mną przez drzwi Arcykapłanie? - zawołał Czerwony Mag - Obawiam się, że moje gardło nie jest przyswojone do ciągłych krzyków.
Mnisi otworzyli drzwi do gabinetu, wpuszczając czarodzieja, za biurkiem siedział Margohab, a obok niego jakaś kapłanka podawała mu listy, które on czytał.
- Gdzie zostali zaatakowani?- czarodziej podszedł do biurka kapłana - Poza tym chyba nie spodziewałeś się, że będzie łatwo z konwertowaniem drowów.
- Jeden w Gettcie Wykonawców, jeden w Gettcie Rzemieślników, a martwego znaleziono w Gettcie Cudzoziemców.- wyjaśniła uprzejmie kapłanka, a Margohab parsknął śmiechem.-Czytałeś te ich teologiczne wypociny? Z taką boginią, Kossuth jest całkiem rozsądną i miłą perspektywą.
- No cóż w miejscu takim jak Podmrok podejrzewam, że ci rozsądni i mili są zjadani przez szalonych suczysynów. - czarodziej rozejrzał się za siedzeniem - Jak wygląda umowa między świątynią Kossutha, a enklawą? Zapewniamy wam ochronę na terenie enklawy czy całego miasta?
- Głównie enklawy…-stwierdził niechnętnie Margohab, potwierdzając podejrzenia maga.
- Więc niestety, głoszenie kazań poza enklawą nosi za sobą ryzyko, że jakiemuś drowowi, z ich drobną awersją do światła, nie będą w smak kazania boga ognia. Przynajmniej nie jesteście Lathandarianami. - Khalas zebrał myśli - Przejdziemy do interesów? W sumie nie przedstawiłem się. Khalas Madas-Thul, Strażnik Skarbu, więc zakładam, że wiesz po co przybyłem?
-Strażnik Skarbu…-wycedził niechętnie arcykapłan, no cóż nikt nie lubi poborcy podatkowego.-Domyślam się. Ile Thay chce łapówki?
Khalas przedstawił swoją propozycję opłat biorąc pod uwagę rozmiar świątyni, ilość wyznawców, wkład w obronę enklawy i świadczenia, które enklawa udziela świątyni. Po wszystkim spojrzał na Arcykapłana.
- Czy masz jakieś uwagi?- zastanawiało go z czym wyskoczy do niego ten kapłan.
- Strasznie dużo sobie liczycie, jak za tak niewielką… pomoc.- mruknął Margohab, przejrzawszy papiery, które szybko wylądowały u siedzącej obok niego kapłanki. Kobieta oceniła wyniki dodając.- Świątynia Kossutha nie jest traktowana jako priorytetowy obiekt, jeśli chodzi o materiały sprowadzane z Thay. Przy takim traktowaniu odpowiednim posunięciem, byłaby obniżka podatków.
-Lub dodatkowa ochrona kapłanów, działających poza enklawą.- zaproponował Margohab. A więc… o to chodziło. Te całe krzyki i narzekania, miały przygotować czerwonego czarodzieja na te właśnie żądania.
- Tu jest kłopot. Większość ochrony enklawy… nie przynależy do enklawy. - Khalas zastanowił się chwilę - Obawiam się, że enklawa nie będzie mogła wesprzeć kapłanów własnymi wojownikami… ale jak daleko sięga twoja duma arcykapłanie?
- Co masz na myśli?- mruknął Margohab podejrzliwie.
- Mamy kilka opcji.- Khalas wystawił jeden palec rozpoczynając odliczanie - Grupy najemnicze. Miasto posiada kilka i za złoto jak sądzę ochronią was, o ile można ufać drowom. Dwa. - kolejny palec - Krasnoludy. Podobna sytuacja.Trzy. - trzeci - Świątynia Velsharoona ma na pewno coś na zbyciu o ile smród nie będzie przeszkadzał. - Khalas uśmiechnął -Te opcje raczej nie będą wymagały, abyś przełknął aż tyle ze swej dumy, co ostatnia opcja. W całej enklawie jest jedna grupa, która ma dość “wojska” aby go użyczyć, za pewną sumę jak sądzę… ale to by wymagało, poproszenia arcykapłanki Cressidy. Mógłbym zawsze poprowadzić negocjację w twym imieniu…
-Sumę odpisaną od podatku?-machnąl ręką Margohab i dodał.-Nie chcę jednak się plamić współpracą z wiedźmą, która chce mnie stąd wykurzyć, ani ze sztywniakami od Velsharoona. Nie ma sensu też wynajmować tutejszych… nie bez pewnego zabezpiecznia. Ochrona winna być wynajmowana właśnie przez enklawę i nosić emblematy Thay… co by każdy wiedział, że w ich imieniu plinują bezpieczeństwa moich misjonarzy.
- Tak jak powiedziałem, nie mamy jeszcze sił na to. Mógłbym powić z kapitanem straży, ale wątpię aby dał ci inną odpowiedź niż ja. Sprowadzenie pomocy z góry będzie kosztowne i będziemy czekać. Jeżeli świątynia pokryje koszta rekrutacji i transportu możemy się tym zająć.
-Możecie wynająć tutejszych za ten zawyżony podatek z mej świątyni, który proponujesz, byleby nosili barwy enklawy, a nie własne.- machnął ręką Margohab.
- A więc ustalone? Dobrze, załatwimy wam obstawe, ubierzemy ich w nasze ciuszki i będą bronili waszych misjonarzy. Wszyscy zadowoleni?
-Tak. Myślę że na taką umowę możemy się zgodzić.-odparł Margohab.
- Życzę więc udanego wieczoru.- Khalas skłonił się i opuścił pokój. Świetnie, teraz będzie musaił znaleźć jakieś najmimordy, które będą chciały nosić cudze barwy. Na szczęście lojalność i patriotyzm nie były cechami ani drowiego plebsu, ani renegatów z Icehammer.
Khalas ruszył do swych komnat. Świątynię Loviatar i Velsharoona odłoży na później. Sprawa najemników trochę go intrygował i postanowił osobiście zająć się rekrutacją. Kto wie czy taka znajomość mu się nie przyda.
 
__________________
Mother always said: Don't lose!
Seachmall jest offline  
Stary 08-12-2014, 20:40   #35
 
Aisu's Avatar
 
Reputacja: 1 Aisu jest jak klejnot wśród skałAisu jest jak klejnot wśród skałAisu jest jak klejnot wśród skałAisu jest jak klejnot wśród skałAisu jest jak klejnot wśród skałAisu jest jak klejnot wśród skałAisu jest jak klejnot wśród skałAisu jest jak klejnot wśród skałAisu jest jak klejnot wśród skałAisu jest jak klejnot wśród skałAisu jest jak klejnot wśród skał
' Na Lolth, umieram, a nie ma jeszcze nie ma nawet połowy cyklu. '
Poszukiwania Loscivi dalej nie przynosiły rezultatów, a musiał już oddelegować czas na przygotowania do studiowania Mythalu. Wczorajsza wizyta Han'kah tylko dorobiła mu problemów na głowie, i nie uśmiechało mu się błyszczenie na przyjęciu cały wieczór. Ale cóż, taki żywot szlachetnego drowa.
– Czy Naczelna Czarodziejka jest u siebie? - zapytał beztrosko strażnika przed gabinetem Inyndy.
Nie była to odpowiednia pora na tą rozmowę, ale chciał żeby czarodziejka wiedziała jak stoją sprawy.
Indynda była… zajęta wybieraniem kreacji, co oznajmiła Lesenowi jej służka, ku jego staranie skrywanej irytacji. Po piętnastu minutach udzieliła jednak wojownikowi audiencji, w błyszczącej od wplecionych złotych nici szacie z czarnego jedwabiu, tak mocno dopasowanej że wyglądała jak druga skóra pokryta fantazyjnym złotym tatuażem.
Inynda usiadła w fotelu naprzeciw Lesena i kazała słudze nalać sobie wina.- Witaj mój drogi.
Samiec nie mógł nie obrzucić czarodziejki pożądliwym spojrzeniem. Han'kah może i była młodsza i lepiej zbudowana, ale nigdy nie dbała o swoją urodę, albo robiła to od niechcenia. Inynda zaś pielęgnowała swoje ciało jak najwspanialszy ogród, nie dając upływowi czasu wygrać.
– Pojawienie się nago byłoby nie w guście? - zapytał z lekkim uśmiechem.
-Nie jest już ani tak młoda, ani tak ładna… by ganiać na golasa. Ani tak głupia.- uśmiechneła się czarodziejka. -Z czym do mnie przychodzisz ? Jeśli z umizgami, to te będą musiały poczekać na wieczorne dzwony, a i wino w tobie doda mi uroku, a we mnie ułatwi ci sprawę.
– A nie na odwrót? Z tego co pamiętam to ja dałem się złapać w sidła ponętnej czarodziejki Shi’quos, a nie odwrotnie.- droczysz się z nią dalej, zajmując miejsce na wolnym krześle. – Przyszedłem po poradę, i... Cóż, po kolei. - splótł przed sobą dłonie. – Inyndo, kiedy wspominałaś o niefortunnych końcach byłych kochanków Han'kah, czy to był dowcip, czy... Wiesz na ten temat coś więcej? -
- Hmm… nie wiem nic. Wiem, że Akormyr spłodził jej bachora… że potem zerwali namiętny związek. O reszcie nie wiem. Han’kah nigdy specjalnie mnie nie obchodziła, jak i pozostałe podboje miłosne Akormyra.- odparła po chwili namysłu.
' Nie mogła to być długa lista. Sam fakt że Inynda w ogóle na niej jest nie przestaje mnie zaskakiwać... '
Spojrzał na drowkę raz jeszcze, i naglę odpowiedź wydała się oczywista.
' No tak... Kiedy twoi współpracownicy ograniczają się do Licza z tendencja do mordowania własnych uczniów i przyszłego zdrajce rasy, ktoś taki jak Akormyr musi się wydawać bardzo atrakcyjnym sojusznikiem.
Potrząsnął głową, zmuszając się do skupienia się na temacie.
– Wiesz że pragnę potomka, prawda? - zamyślił się. Rozmawiali o tym kiedyś? – Prawdziwego potomka. Dziedzica. Małego błękitnookiego socjopatę, - zaśmiał się krótko - zrodzonego z prawdziwej drowki. Han'kah zgodziła się mi go dać. Na pewnych... Warunkach.
- A inne drowki zgodziłyby się zapewne bezwarunkowo, zwłaszcza te młode i ambitne i nisko postawione w Vae.- stwierdziła z pobłażliwym uśmieszkiem Inynda i zmarszczyła brwi.- Dać? Akormyr swojego jedynie odwiedzał… no chyba, że akurat miała kaprys podesłać mi go do komnat, by podkradał bieliznę. Mały zboczeniec.
– Czy to takie niespotykane że chce być czymś więcej niż samcem rozpłodowym? Nie żeby ta rola była nieprzyjemna,,. - uśmiechnął się wesoło, ale zaraz spoważniał. – Nie chce pierwszej lepszej drowki. Chcę kogoś z zdrowego, bystrego, z hartem ducha którego odziedziczyłyby nasze dzieci. Han'kah mogłaby takie dać, ale... Zastanawiam się czy nie próbuje ugryźć więcej niż potrafię przerzuć. - podrapał się po zamkniętej powiece. – I jest drobna kwestia... Wyłączności. Han'kah nie lubi się dzielić.
- No właśnie… nie lubi się także dzielić tym co wypluwa z lędźwi. Akormyr praktycznie nie uczestniczył w wychowaniu dzieciaka. Przez większość życia o nim nie wiedział. I gdyby nie kłopoty samej Han’kah to pewnie, by do dziś… cóż… zmarłby w błogiej niewiedzy.- odparła ironicznie Inynda. Oparła brodę na dłoniach.- Na mój rozum drogi Lesenie. Jeśli nie chcesz być tylko dawcą nasienia, to wybierz kogoś innego niż Han’kah.
Lesen zmarszczył brwi. Jeżeli to co mówiła Inynda było prawdą to cała sytuacja jawiła się w innym świetle.
– Może... Tylko kogo. - mruknął bardziej do siebie niż do drowki.
- Nie ma to w Vae młodych ambitnych i chętnych do oddania dzieciaka dla kariery ?- zapytała retorycznie Inynda i wzruszyła ramionami pytając zaciekawiona.-Co ci właściwie Han’kah obiecała?
– Wielką przygodę, która może, lub nie, zakończyć się zgonem jednego z nas. - zaśmiał się na głos, i trudno było określić czy był to żart czy też nie. – I Inyndo, proszę, mam jednak pewne standardy. - podniósł się energicznie z krzesła, i obrócił w stronę wyjścia. – Muszę to przemyśleć. Do zobaczenia na przyjęciu?
- Uczciwie postawienie sprawy. Acz skóra nie warta wyprawki moim zdaniem- oceniła Inynda i uśmiechnęła się dodając.-Oczywiście że się spotkamy, może nawet będziesz miał okazję mnie spić i wykorzystać. Lub na odwrót.
– Kuszące... Chociaż raczej nie powinienem, jeżeli planuje przyjąć ofertę Han'kah. - odpowiedział z autentycznym żalem samiec, po części zaskakując samego siebie.
- Twój wybór Lesenie. Nie powiem… będę tęskniła za naszymi negocjacjami.- odparła z uśmiechem Inynda.
- Nie ty jedna.


***


' Mogę sobie odpuścić zbroję... Raczej nic mi nie grozi ze strony skrytobójców w domu Godeep... Ale w takim razie jeden zwój z magicznym pancerzem się przyda, na wszelki wypadek. '
– Kapitanie, przyszedł Syn Han'kah. Z obstawą. -
Samiec spojrzał na wejście.

Dzieciak był niski, nieco pulchny o fioletowych oczach, szarej skórze i ponurym wejrzeniu. Bardzo ponurym, co z jego poważną miną sprawiało wrażenia, że jest przedwcześnie dojrzały i sztywny. Był dość podobny do matki.
– Quildar Tormtor, jeżeli dobrze pamiętam? - podszedł do chłopaka i poczochrał go po czuprynie. – Mam nadzieje że nie masz mi za złe że opóźniam ci powrót do domu, ale wprost musiałem cię poznać. - przeniósł wzrok na ochroniarzy. – Możecie tu zostać. - poinstruował ich, chociaż dobrze wiedział że za żadne skarby świata nie opuszczą pokoju. Ale spod drzwi wejściowych będą mogli obserwować chłopca nie zawracając mu głowy.
Dzieciak nie odpowiedział. Jedynie skinął głową, czekając na dalsze słowa Lesena.
– Usiądź sobie. - skinął mu kanapę, a samemu ruszył do biurka. – Powiedz chłopcze, piłeś kiedyś herbatę z powierzchni?
-Tak.- odpowiedział krótko Quildar siadając na kanapie.
- Masz ochotę?
Zamyślił się na dłużej, rozważając słowa Lesena. Wreszcie skinał głową udzielając odpowiedzi.
– Nie jest zatruta. - parsknął Lesen, zalewając zioła gorąc wodą. – Nie ma co na tym tyle dumać... - oparł się o blat stołu. – Mistrz Belnolu dobrze cię przyucza?
- Tak. Dobrze.- mruknął Quildar czekając cierpliwie, aż Lesen mu poda filiżankę z napitkiem.
– Wciąż gorąca. - wręczył mu naczynie. – I ciesze się. W przeszłości miałem przyjemnośc współpracować z Belnolu... Cóż, spostrzenia zachowam dla siebie. - uśmiechnął się lekko, i przyklęknął przed dzieciakiem. – Powiedz, Quildarze... Wiesz kim jestem? -
-Kapitan Straży Domu… Lesen Vae.- dzieciak kiwnął głową mówiąc te słowa. Sięgnął po herbatę i upił nieco napoju. Przez chwilę popijał zupełnie nie zwracając uwagę na Lesena, a potem zaczął mu się przyglądać pijąc.
– Prawda. - uśmiechnął się przyjaźnie. – Ale jestem też przyjecielem twojej Matki. Han'kah nigdy o mnie nie wspominała?
Quildar zmarszczył brwi i zamyślił się dość długo.- Nie. Ale mama nie mówi mi o wielu sprawach.
– Jak na przykład o twoim ojcu?
Chłopak spochmurniał jeszcze bardziej i wpatrywał się przenikliwie w twarz Lesena.- Mama robi to co uważa za słuszne i dobre dla nas.
– A czy kiedykolwiek mówi wam dlaczego tak robi? - zapytał z nie mniejszą przenikliwością obserwując chłopca, spokojnie sącząc herbatę z kubka.
Quildar zmieszał się na twarzy, ale nie odpowiedział. Zamiast tego spuścił głowę i popijał herbatę.
– Miałem przyjemność znać Akormyra... Więc, cóż, rozumiem decyzje Han'kah. - pokręcił z rozbawieniem głową, jakby samo wspomnienie drowa bawiło go niepomiernie. – Ale jestem ciekaw czy twoje rodzeństwo także nie znało swoich ojców.
- Nie wiem.- odparł wyraźnie tym niezainteresowany Quildar.
– Czyżbym cie nudził, Quildarze? - uniósł brew. – Ah, zapewne. W końcu kogo obchodzi rodzeństwo... Ale w takim razie zdradź mi, co interesuje takiego młodego adepta sztuk magicznych jak ty?
- Magia prawdziwych imion.- mruknął w odpowiedzi dzieciak.
– Doprawdy? - samiec udał zainteresowanie z kunsztem spotykanym zazwyczaj u najdroższych kurtyzan. – Może cię to zaskoczy, ale nie jest to dla mnie obcy temat. -
-Ale nie umiesz jej używać?- odparł z wyższością Quildar.
Uśmiech samca nawet nie drgnął.
– A ty potrafisz?
-Nie… już… nie. Nie umiem.- mruknął ponuro Quildar.- No może trochę.
– Mógłbyś mi pokazać? - zapytał, wydajac się autentycznie zainteresowany.
Quildar wypowiedział kilka słów, gardłowo ze zmienną intonacją i przechodząc pomiędzy sylabami w charczenia niemal i piski. Tylko wyszkolony mag prawdziwej mowy, mógł coś takiego powiedzieć. Lub jego uczeń. Tyle że Belnolu był zwyczajnym magiem, w dodatku niespecjalnie utalentowanym.
– Imponujące. - przyznał Lesen, nawet nie kłamiąc. – Kto cię tego nauczył?
Quildar zamarł z otwartymi ustami, po czym zasępił i się szybko skłamał.-Sam się tego nauczyłem, z ksiąg.
– Wiele można się nauczyć z ksiąg. Ale nie takiej magii. - zaśmiał się samiec, unosząc kubek do ust. – Przynajmniej nie udajesz że nauczył cię Belnolu, nikt w Vae by tego nie kupił. A skoro nie kontynuujesz tej nauki, choć widać że masz talent... Ktoś z powierzchni, może? – rozważał na głos.
-Może.- powtórzył i potwiedził dzieciak. Najwyraźniej jego mistrz lub mistrzyni domagała się dyskrecji w ramach zapłaty za naukę.
– Albo ktoś z Shi'quos... - samiec przechylił głowę. – Ale mam nadzieję że jednak z powierzchni, wtedy ta cała wyprawa nie byłaby kompletną stratą czasu... Wszyscy twoi rówieśnicy mieli okazję zobaczyć jak Valyrin uderza w Nautilida i Illithidzi uciekają w popłochu przed potęgów miasta drowów... Podczas gdy ciebie Han'kah schowała pod swoją bezpieczną suknią. – pociągnął łyk herbaty, ani na chwile nie upuszczając przyjaznego uśmiechu i ciepłego ton.
Od strony dzieciaka nie padły żadne słowa. Nawet nie próbował skomentować czy też bronił matki. Po prostu pił herbatkę ignorując wręcz ostentacyjnie słowa Lesena.
– Dość tchórzliwe, nie uważasz?
Dzieciak spojrzał spode łba na Lesena i wycedził przez zęby.- Nie waż tak mówić o mojej matce.
' Ah, to dopiero ładna reakcja. '
Obrzucił go rozbawionym spojrzeniem.
– Albo... Co?
Zacisnął dłonie w pięści i wstał z kanapy celowo, choć pozorując wypadek, upuszczając filiżankę na podłogę rozbijając ją na dywanie i mocząc go cieczą.
-Wybacz szlachetny Lesenie Vae… niezdara ze mne.- burknął złośliwie dzieciak kłaniając się drowowi, po czym ruszył w kierunku drzwi.-Matka będzie zła jeśli się spóźnię, więc już sobie pójdę.
Samiec zaśmiał się na głos. – Fakt, żaden z nas nie chce sprowadzić na siebie gniewu Han'kah. I tak już kończyliśmy. - dopił herbatę i odstawił naczynie. – Ale chłopcze, dam ci przyjacielską radę. Masz temperament swojej matki, ale nie masz jeszcze jej zdolności. Więc lepiej trzymaj go na wodzy. -
Trudno było powiedzieć, czy wziął sobie tę radę do serca, bo najwyraźniej wściekły opuścił wraz ze swymi opiekunami gabinet Lesena.
– Ma szczęście że nigdy nie lubiłem tego kubka...


***


– Co myślisz o przedstawieniu naczelnej czarodziejki? - zapytał Inynde, kosztując miniaturowych kanapek serwowanych gościom, strategicznie lokując się plecami do pułkownik Han'kah.
-Urokliwa z niej istotka. Aż prosi się by sprawdzić jej gibkość w bardziej intymnej atmosferze.- odparła drowka uśmiechając się wesoło.- Nie brałeś tego nigdy pod uwagę ?
– Miałem raz przyjemność... - odparł bez najmniejszej nuty sentymentu samiec. – Słyszałem że ta cała impreza to jej pomysł, nic dziwnego że zrobiła z siebie gwiazdę wieczoru. - uśmiechnął się lekko. Doprawdy, czy to całe przyjęcie było po prostu jeszcze jedną metodą na połechtanie już teraz gigantycznego ego Maerinidi?
Nic dziwnego że nigdy nie zrozumie dlaczego nie dorasta Valyrin do pięt.
-Gwiazdę? … to było raczej publiczne upokorzenie. Jakaż dumna kapłanka czy czarodziejka dobrowolnie zachowywałaby się jak dobrze wytresowana niewolnica ?- skomentowała Inynda zdziwiona odpowiedzią.-Ciekawe czym podpadła swej Matronie, że zmuszona była robić za rozrywkę?
Samiec dyskretnie zerknął na wciąż nagą Mae.
– Prawdopodobnie masz rację. - przyznał. – Nosiła się z tym całym przedstawieniem tak dumnie, że uznałem że to musiał być jej pomysł. Nie byłaby pierwszą drowka która buduje swoje wpływy na seksapilu... Nie ważne jak tanim i tandetnym seksapilu. - dodał ze złośliwym uśmiechem, pokazując co naprawdę myśli o całej sprawie.
- Doprawdy… jak prosto dedukuje móżdżek mężczyzny.- zachichotała Inynda, a Lesen przewrócił okiem, przybierając urażoną minę.- Owszem seksapil jest użyteczną bronią, acz… co innego epatowanie nim jak to robi Mevremas, a co innego to…- wskazała palce na Maerinidię.- To silna drowka, dumna ze swej urody i talentu… Musiała długo obmyślać to całe przedstawienie, by ukryć że jest to kara. Jak widać na twoim przykładzie… udało to jej się.
Samiec pochylił głowę, pokornie przyjmując udzieloną mu lekcję. – Na swoją obronę, my samce mamy tendencje do słuchania niewłaściwego mózgu. -
-To prawda… ufam że już podjąłeś decyzje i rozmawiałeś z Han’kah?- zapytała drowka zmieniając temat.
– Nie... Są jeszcze rzeczy które muszę sprawdzić. - odpowiedział oględnie drow, odwracając się i lustrując komnatę spojrzeniem. – Hm, Generał Barzail zrobiła dla nas miejsce w swoim napiętym grafiku. Jak miło z jej strony.
Powinien z nią porozmawiać. Był ciekaw jaka była jej opinia na tak rozrzutne szastanie budżetem Godeep.
- Wybacz… ale Barzail sobie odpuszczę. Wystarczy mi rozmowa z Naczelną Czarodziejką Eilservs, by poczuć ten dreszczyk przebijania głową muru. Nie jestem militarystką i nie chcę przy niej ziewać. Nawet przez przypadek.- odparła przeprawszającym tonem Inynda.
– Nie musisz się tłumaczyć. - uścisnął czarodziejkę w pasie. – Zobaczymy się później... – zmrużył oko. – Czy Iliamara wciąż używa tego mackowatego berła?
-Ponoć… nie zabrała go jednak ze sobą.- odparła z uśmiechem Inynda i dała bezczelnie klapsa w pośladek Lesena.- Nie daj się Han’kah tanio kupić. Obrazisz mnie, jeśli to zrobisz. Targuj się.
– Jak rozkażesz, Pani. - mrugnął porozumiewawczo, uśmiechając się zalotnie.


***



Barzail najlepiej czuła się pośród militarystów. Nic dziwnego, że nawiązała rozmowę z równie doświadczoną co ona, generał. I równie zaawansowaną wiekowo. Mniej więcej… generał Tamika Tormtor była zdecydowanie młodsza od niej. Niemniej owa drowka należała do tradycjonalistycznej kasty oficerskiej. Tamika była w błyszczącej chitynowej zbroi… wyjątkowej rzadkości i ekstrawagancji z jej strony. Zbroja Tamiki wyglądała na czysto ceremonialny egzemplarz.
– Generał Barzail, Generał Tamika. - samiec pochylił głowę z szacunkiem przed starszymi stopniem kobietami. – Jak wam się podoba przyjęcie? - wyrzucił z siebie standardową uprzejmościową formułkę.
-Bardzo udane.- odparła uprzejmie i dyplomatycznie Tamika. Barzail skinęła głową.- Za taką cenę powinno być. A jak to oceniają Vae?
– Mogę mówić tylko za siebie. - uśmiechnął się promiennie samiec. – Wyśmienite, choć skromne w rozrywki, póki co. Zgaduje że nie chcieliście by cokolwiek odwracało uwagę od przedstawienia Naczelnej Czarodziejki? - zapytał przyjaźnie Barzail.
-Inne rozrywki raczej się nie wyróżniają pośród zwykłych, są tańce, są sale na bardziej intymne rozmowy, są wreszcie niewolnice i niewolnicy dla pechowców… Czegóż chcieć więcej? Gladiatorów może?- spytała retorycznie Barzail zerkając na Tamikę.
Drowka wzruszyła ramionami dodając.-Han’kah Tormtor robi co może, by wskrzesić Arenę Despana.
– I znając ją, gladiatorów i krwi nie zabraknie. - przytaknął samiec. – Ale muszę zapytać, szlachetna Barzail, z jakiej okazji jest to przyjęcie? Takiej ekstrawagancji w EC już dawno nie mieliśmy.
- Kaprys Matrony.- parsknęła zirytowana Barzail i wzruszyła ramionami.-Ale Matki Opiekunki mają prawo do kaprysów.
Tamika dyplomatycznie milczała, zarówno w kwestii przyjęcia jak i Areny.
- Dom Tormtor mógłby poprowadzić manewry wojskowe, ostatnio żadnych nie było… a Lolth wie, że by się przydały. Niby ilithidzi pokonani, ale kto w to naprawdę wierzy.- stwierdziła Barzail stanowczym głosem, ale Tamika uchyliła się od jasnej deklaracji przypominając.-Teraz to matrona Shi’quos rządzi.
-Ale ponoć ty szkoliłaś Haelonię w teorii strategii.- nie ustępowała Barzail.
- Jak i wiele innych drowek.- odparła Tamika.
– Wszyscy chcemy się nacieszyć pokojem. - wtrącił samiec. – Ale... Szlachetna Barzail ma rację. Nie jesteśmy bardziej gotowi na najazd Illithidów niż byliśmy przed inwazją... Wręcz przeciwnie, straciliśmy i Nihrizza, i Valyrin. Gdyby statek powrócił w tej chwili to nie byłbym pewien czy mielibyśmy jak go powstrzymać od zrównania miasta z ziemią. -
Rozmowa zeszła na tematy militarne, dość nudne dla osób postronnych. W pewnym momencie samiec odwrócił wzrok, dostrzegajac że Han’kah rozmawia z Inynda. Obydwie drowki utrzymywały iluzję uprzejmości, ale nawet tutaj czuł wszechogarniająca żądze mordu jaką wedzielały. Chociaż może to była jego wyobraźnia...
' To nie może się skończyć dobrze. '


***

– Malady, wyglądasz czarująco. Jak co dzień. - powitał ciepło dyplomatkę Tormtor. Młoda drowka zawsze nosiła się z elegancją artystki, oraz gracją skrytobójcy - samiec zastanawiał się czasem czy faktycznie jednym nie była.
- Cieszę się… miło, że zauważyłeś. Choć, czy powinnam się dziwić? Ostatnio niewiele czasu poświęcasz wizytom w świątyni Eilservs.- odparła ironicznie, acz miło się uśmiechając.
– Naprawdę? - odparł zaskoczony. Zamyślił się krótką chwilę. – Ja... Może. – zmarszczył z niezadowolenia brwi. – Ostatnio próbuje robić tyle rzeczy naraz, że brakuje mi czasu. Dziękuje że mi przypomniałaś. - uśmiechnął się serdecznie. – Jak cię traktuje nowy porządek rzeczy Malady? Bez konfliktu Verdaeth i Eclavdry w tle relacje z Eilservs chyba się ociepliły? - zauważył, przypominając sobie że przez długi czas lobbowała za zacieśnieniem stosunków z domem kapłanek.
- Oficjalnie… tak… nieoficjalnie... Sabalice wspierała nie tę następczynię Eclavdry, którą powinna, więc…- uśmiechnęła się kwaśno Malady.-... rozumiesz. Jest pewna nieufność między Tormtor a Eilservs? A jak tobie się żyje? Po tej całej sprawie z herezją Shar, Lanni ma dość duże wpływy w Eilservs i posłuch u Malnilee.
– Lanni może i zasypia drzemiąc o tworzeniu abstrakcyjnych dzieł sztuki z moich trzewi... Ale w domu jest w tym odosobniona. Zadbałem o to. - uśmiechnął się lekko. – Bardziej niepokoję się Kosiarzem... Ale nie będę ci zawracał głowy takimi przyziemnymi problemami. Tak między nami Malady, to jak zapatrujesz na polityczną sytuację w mieście? – zapytał, autentycznie ciekaw opinii doświadczonej dyplomatki.
- Interesująca… Ot, taki kociołek, który nie wiadomo kiedy wykipi.- stwierdziła dyplomatycznie kapłanka.-Nie pomyślałeś nad tym, by uprosić u swej siostry, by to jej szpiedzy zajęli się Kosiarzem?
– Nie. To dobre ćwiczenie dla moich ludzi... I dla mnie. Straż powinna być sama w stanie złapać jednego szalonego seryjnego morderce. -
- A co poza tym u ciebie. Ponoć prowadzisz ożywione życie towarzystkie.- zapytała cicho.
– Nie bardziej niż niektórzy. Po wojnie każdy ma ochotę trochę się rozerwać... Ale
skąd ten konspiracyjny ton?
– dodał, lekko zaniepokojony. Czyżby coś mu umknęło?
- Bez przesady…- zaśmiała się zakrywając usta dłonią.-Doprawdy, jeśli coś mówię to muszą to wszyscy słyszeć. Z jakiego powodu mam ułatwiać zadanie przypadkowym uszkom?
– Nie, oczywiście że nie. - zaśmiał się w odpowiedzi samiec. – Wybacz, mam ostatnio dużo na głowie i jestem trochę spięty. Ty sentymenty antythayskie wśród pospólstwa nie pomagają. - zamyślił się chwilę – Wiesz... Chyba faktycznie zaniedbałem swoje relacje z klerem. Byłoby dobrze przypomnieć Eilservs, że Lanni to nie jedyna osoba w Vae która jest im przychylna... A zgaduje że tobie zależy na przezwyciężeniu tej nieufności między Sabalice i Malnilee. Może jest coś co moglibyśmy zdziałać wspólnymi siłami?
- Może… kto wie?- wzruszyła ramionami Malady.- Wątpię jednak, by którakolwiek z nich tańczyła jak im Vae zagra. A tak mogą potraktować twoje wtrącenie w ich relacje.*
– Nie wydaje mi się żebym był w stanie zagrać melodię do której zatańczyłyby aż dwie matrony. - uśmiechnął się lekko. – Myślałem o czymś mniej... Niewykonalny. Ale nieistotne, możemy do tego wrócić przy innej okazji. Powiedzmy... Może na koncercie w enklawie? Słyszałem że ostatnia karawana przywiozła nie tylko oficjeli, ale też artystów.
- Hmm… Ja słyszałam, że dopiero przyśle. Cóż, jak się zjawią… to chętnie… Czemu nie, możemy się spotkać.- uśmiechnęła się ciepło Malady.
- No to jesteśmy umówieni.


***


Inynda krążyła po sali zahaczając krótko o różnych czarodziei. Właściwie dobrze się bawiła, acz sama… być może powodem tego był właśnie Lesen? Być może czekała na wynik jego rozmowy?
– Widzę że dobrze się bawisz. - powitał ją z promiennym uśmiechem, wykorzystując brak zbroi na to by zakraść się do niej podstępnie, jedną ręką odruchową obejmując ją w pasie.
-Ale czy ty tak bawić się powinieneś?- spytała drowka niespecjalnie opierając się jego napaści.-No i jak tam wasze rozmowy? Będzie nosiła twoje dziecko pod swym czarnym sercem córy Lolth?
– Jakoś się rozminęliśmy... Publiczne przyjęcia nie są dobrą sceną na takie rozmowy. - odparł trochę skrępowany. – Ale... Widziałem że sama miała przyjemność zamienić z nią kilka słów. -
- Przyjemność… to za duże słowo. Okazja… pasuje lepiej. Han’kah okazała się o mnie zazdrosna i strasznie czuła na punkcie swych matczynych talentów.- uśmiechnęła się ironicznie Inynda.-Oby Nihrizz ją dobrze wyuczył w łóżku, bo w innym przypadku nie zauważyłam u niej żadnej zalety godnej uwagi.
– Nie kieruje się tym co potrafi w łóżku... Wątpię żeby miała choćby ćwiartkę twoich zdolności i doświadczenia. Jest o co być zazdrosnym. - uśmiechnął się szelmowsko, ale po chwili wahania wypuścił czarodziejkę z objęć. Inynda miała rację, nawet jeżeli jeszcze nie przyjął warunków Han'kah, to powinien już zacząć oswajać się z myślą że będzie musiał o niej zapomnieć. Przynajmniej na jakiś czas.
– Widziałem jak rozmawiałaś z paroma samcami. Szukasz kogoś z kim mogłabyś zwiedzić ogrody Godeep? - zmienił temat uśmiechając się figlarnie.
-Może? Jeśli będzie mi się chciało… acz… nie… raczej będę samotnie patrzyła w dal, podczas przechadzki po nich. Na wypadek, gdyby udało ci się wytargować u Han’kah rozsądne warunki. Może nawet pochwycę gospodynię i znajdziesz dwie gotowe na figlarne przygody drowki zamiast jednej?- uśmiechnęła się kusząco Inynda.
Samiec przewrócił okiem.
– Czy będzie to duże zaskoczenie jeżeli powiem że nigdy nie byłem fanem trójkącików? Lubię dawać pięknym drowkom pełne sto procent swojego... Entuzjazmu. A przecież się nie rozdwoję. - przechylił lekko głowę. – Chociaż gdybym potrafił, to moim pierwszym pomysłem byłoby zobaczyć co na jakie wyżyny rozkoszy mógłbym cię zabrać z takim pomocnikiem. -
Była to kusząca fantazja, i o ile ani myślał dzielić się Inyndą z Mae, to pomysł czarodziejki podsunął mu wizję ich dwoje z Han'kah.
Ah to dopiero byłoby coś!
Szkoda że już prędzej poderwie Erlehei-Cinlu w powietrze.
Hej, to byłby niegłupi pomysł na skontrowanie Nautilida…
- Dobrze, że nie jesteś dyplomatą.- stwierdziła Inynda ironicznie.-Kiedy wpływowa drowka proponuje ci trójkącik winieneś merdać posłusznie ogonkiem.
– Ależ oczywiście. Zapomniałem jak istotny jest to element w budowaniu porozumienia między domami. - zakpił wesoło, acz nie złośliwie, samiec. Wzrokiem zaczął szukać w tłumie Maerinidi, chociaz o tej godzinie było możliwe że zabawia gdzieś gości. – Ale nie Maerinidia... Jest zbyt blisko Han'kah. Na pewno się pochwali.
-Doprawdy? A ja myślałam, że…- zdziwiła się Inynda.- Dziwne… spodziewałam się, że jako bliska przyjaciółka Valyrin, raczej nie będzie pałała sympatią do Han’kah. Po tej całej sprawie ze zniknięciem byłej Naczelnej Czarodziejki Despana.
- „Blisko” jeszcze nie oznacza że się lubią. - wyjaśnił. – Ale pomagają sobie od czasu do czasu. Ale z pewnością ktoś jeszcze wpadł ci w oko?
-Nikt konkretny… Już ci mówiłam. Nie zamierzam wiązać sobie rąk, na wypadek gdyby negocjacje z Han’kah… nie poszły po twej myśli. Ktoś cię musi po nich pocieszyć, prawda?- rzekła żartobliwie Inynda.
– W jedną noc sprawiłabyś że zapomniałbym o wszystkich swoich troskach, nie wątpię. - zaśmiał się samiec. – Ale naprawdę, Inyndo, - położył rękę na własnej piersi i przemówił dramatycznie - tylko ktoś o obsydianowo czarnym sercu chciałby zawłaszczyć Cię tylko dla siebie. Pozbawić elitę E-C twoich łask byłoby niewyobrażalnym okrucieństwem...
- A więc podjąłeś już decyzję. - westchnęła nieco… rozczarowana.-Pójdziesz na wszelkie ustępstwa, byle się tylko móc chwalić, że spłodziłeś jej bachora?
Samiec zamrugał parę razy, po czym uśmiechnął się lekko.
– Nie. Jeszcze nie. Po prostu chciałem powiedzieć że nie jestem specjalnie zaborczy. - uciekł wzrokiem. - Chociaż jak teraz o tym myślę to nie spotkałem jeszcze samca na tyle aroganckiego że wymagałaby swojej partnerki na wyłączność. I nie mam zamiaru być pierwszym. – spojrzał z powrotem na Inyndę, z psotnym ognikiem w oku. – Chociaż jestem na tyle arogancki by wierzyć że kogo byś nie znalazła, to i tak wykradłbym cię z jego objęć, tak jak pomogłem cię wykraść z Shi'quos. Teraz, czy też za kilka lat. – dorzucił mimochodem.
Chciał Inyndę, i nawet jeżeli planował dotrzymać przysięgi Han'kah, to ich związek nie będzie trwał wiecznie. Nie miał zamiaru dać sobie odebrać czarodziejki.
Inynda zachichotała i poklepała Lesena po policzku.-To doprawdy urocze… Przypominasz mi mego pierwszego samca. Denerwował się bardziej niż ja.
Lesen ujął dłoń czarodziejki i uśmiechnął się do niej ciepło. – Uznam to za komplement. Młodzieńczy entuzjazm, i takie tam. - poruszył znacząco brwiami.
Przyglądał jej się przez chwilę, nacieszajac oczy pięknem drowki, po czym węstchnął trochę zrezygnowany. – Powinienem już iść. Obiecałem sobie że odwiedzę świątynię jeszcze dzisiaj Lolth. -
- Gładka wymówka… ale uznaję ją za wygodną dla nas obojga.-odparła z ciepłym uśmiechem Inynda.
– Więc jednak sobie kogoś upatrzyłaś! - zarzucił jej pół żartem, pół serio, ale uśmiechając się szeroko. Czarodziejka uśmiechnęła się tylko enigmatycznie w odpowiedzi.

***

Lesen nie zawsze był sumiennym czcicielem Lolth. Przed swoją wędrówką po powierzchni raczej stronił od świątyni Lolth.
Mordercy Opiekunek świątyni już tak mają.
Ale teraz... Przytłaczająca atmosfera świątyni Eilservs była mu teraz tak bliska, że wręcz dodawała otuchy. Zwłaszcza po tym jak władze w domu przejęła Malnilee wraz ze swoją inkwizycją – strach czcicieli był wręcz namacalny. Osobiście preferował bardziej pogodne klimaty, ale rządy terroru inkwizycji nie napawały go niepokojem. Był w końcu oddanym sługa pajęczej królowej – i jeżeli gdziekolwiek jest to coś warte, to właśnie tutaj.
Nie, co napawało go niepokojem to... Jednostki nieprzewidywalne. Takie które nie kierowały się logiką. Element losowy, który miał potencjał zrujnować każdy misternie uknuty plan.
Maerinidia była jedną z takich osób, ale w porównaniu do tego co mogą zrobić Han'kah...
Ah, jak przyjemnie byłoby po prostu zapomnieć o sprawie i zacząć układac sobie życie z Inyndą. Czarodziejka gwarantowała stabilizacje, polityczne wyczucie które mu brakowało... Długo mógłby wymieniać.
Tyle że sprawa nie była tak prosta.
Ale miał nadzieje że Pajęcza Królowa wskaże mu drogę.
Stając przed ołtarzem, przejechał rytualnym sztyletem po żyłach na ręcę, wraz z krwią upuszczając z ciała słabość, i odmawiając modlitwę ku chwale mrocznej bogini.

' Lolth, błagam, wskaż swemu żałosnemu słudze drogę... '


***


Strach jest silny jak stal,
zaś miłość i szacunek są słabe i miękkie,
bezużyteczne uczucia na których nie można polegać.


***



***

Samiec zamrugał, zaskoczony wgapiając się w matronę.
– Proces? Taki sądowy? Z oskarżycielem, obrońcą, i przekupnym sędzią? - przechylił lekko głowę, rozważając pomysł. – Oczywiście, moglibyśmy coś takiego zorganizować, jak tylko przeprowadzimy stosowne dochodzenie, zgromadzimy dowody... Tylko, dlaczego, Matko Opiekunko?
-Tak… możemy zabić głupiego kupca, za to że zabił nieudolnego oficera. Możemy to zawsze zrobić, ale… możemy pokazać tym z Thay, że praworządność u nas istnieje. Że nie jesteśmy cywilizacyjnymi dzikusami za jakich nas mają i… - odparła z ironicznym uśmiechem, po czym przygryzła dolną wargę dodając po chwili.-Ale… nie uważasz Lesenie, że to za… proste? Ani kupiec nie wydawał się zbyt głupi, by zabijać. Ani oficer tak nieudolny, by dać się zabić. Myślę, że potrzebujemy czasu, by… zobaczyć co się kryje w cieniach tej sprawy. Słyszałam, że takie procesy na powierzchni mogą się ciągnąć dekadniami.
– Tak, ale to dlatego że państwa z powierzchni potrafią mieć bardzo skomplikowane systemy prawne, z długą historią... Pamiętam że w Sembii mają nawet ludzi dedykowanych do analizowania takich dokumentów, „prawników”, bodajże? W każdym razie, nie wydaje mi się żebyśmy mieli coś takiego u siebie. - uśmiechnął się lekko. - Ale mógłbym go zaaresztować i sprowadzić do przesłuchania, a potem nie wypuszczać z twierdzy, po pretekstem że może zbiec z Erlehei-Cinlu. Moglibyśmy go trzymać praktycznie w nieskończoność jeżeli nie ma jakiegoś silnego protektora, tak długo jak w końcu dostanie obiecany - zrobił w powietrzu cudzysłów palcami - „sprawiedliwy proces”. Jeżeli taka jest wola Matki Opiekunki, to tak też się stanie, szczegółami już mogę się zająć sam. Czy dochodzenie też oddajesz w ręce straży?
-Tak… dochodzenie zostawiam w ręce straży… rozgłaszaj, że to mój kaprys.- uśmiechnęła się bezczelnie Sereska.- Tak będzie najlepiej.
– Jednorazowy? - upewnił się samiec. – Raczej nie chcemy żeby ludzie zaczęli oczekiwać takiego traktowania za każdym razem... I pragniesz publiczny, czy prywatny proces?
-Za dużo z tym roboty, by przy każdej winie bawić się w procesy.- machnęła ręką Sereska. Zabawmy się… Niech to będzie publiczny proces. Idealna zasłona dymna.
Lesen nie mógł się powstrzymać przed pokręceniem głową z rozbawieniem.
– Jeżeli faktycznie w całej sprawie jest drugie dno... To jeszcze skończy się na tym że uniewinnimy faceta. To by było dopiero niespodziewane zakończenie.
- Niech sobie nie myślą tam na górze, że nie potrafimy łaskawi.-mruknęła z uśmiechem Sereska.


***


– Powiedz mi K'yorl, czy ja wyglądam na komedianta?
– Pozwolę się powstrzymać od komentarza, Kapitanie.
Spojrzenie jakim obrzucił go jego przełożony sugerowało ze chyba w końcu przegiął, ale Lesen po chwili wrócił do pisania na zwoju.
– Wychodzę z założenia że nie, bo nim do cholery jasnej nie jestem. - podniósł zwój i obrzucił go krytycznym spojrzeniem. – Więc dlaczego, na nieskończone sfery otchłani, Matka Opiekunka chce bym odegrał dla niej parodię sądu? - zwinął pergamin i wręczył go porucznikowi, jednym okiem zerkając na otwartą na stole księgę. – Oficjalna prośba od Kapitana Straży Lesena Vae do Kapitana Straży Czerwonych Czarodziei o ekstradycję Mistrza Handlu Farnasa, podejrzanego o zamordowanie Oficera Hurzolina Vae. Zgodna z międzynarodowymi standardami, jakie Thay wymaga od swoich sojuszników. Jeżeli będą się wahać, nasi ludzi mają podkreślić że podejrzany będzie trzymany w ludzkich warunkach do czasu procesu. Tak, dobrze słyszałeś. I nie, nie wiem dlaczego Sereska sobie tego wszystkiego życzy, ale wątpię żeby stało się to standardem.
– To... Nietypowe.
– Wiem. - samiec podniósł się z siedzenia, i zaczął przeglądać zawartość półek. Księgi z profilami jego strażników. – Ale najwyraźniej tak rozwiążemy tą sprawę – utrzymując należyte, powierzchniowe standardy. Więc żadnego torturowania podejrzanego bez mojego uprzedniego pozwolenia. Wszystkie dowody będą musiały zostać należycie zebrane i udokumentowane. Przesłucham go osobiście jak już zbierzemy zeznania świadków i sprawdzimy miejsce zbrodni… Czy mi się tylko wydaję, czy zaskakująco dużo z naszych strażników ma kryminalną przeszłość? - zmrużył oko nad zaszyfrowanymi zapiskami.
- Paru by się znalazło to na pewno.
- Czasem wydaje mi się że bliżej nam do Sembijskiej Mafii niż do prawdziwej straży… - Co akurat nie było dużym problemem. Potrzebował detektywów. Prawdziwych strażników, a nie żołnierzy o innej nazwie. Dawni kryminaliści będą stanowili dobrą pulę kandydatów. -[/i] Ale nieważne. Załatw mi należyty pokój do przesłuchań. Taki z jednostronnym lustrem. I kogoś do roli złego strażnika w "Dobry strażnik, zły strażnik. - [/i]
- Klasyk. -
- Skuteczny klasyk. - -zagiął dwie strony w księdze i wręczył ją oficerowi. - I przekaż tej dwójce że mają się stawić w moim gabinecie za pół godziny. Będą mi towarzyszyć przy sprawdzaniu miejsca zbrodni, zobaczymy czy są tak dobrzy jak mówi ich życiorys... Co tak stoisz? Rusz się!
 
__________________
"I may not have gone where I intended to go, but I think I have ended up where I needed to be."

Ostatnio edytowane przez Aisu : 08-12-2014 o 20:47.
Aisu jest offline  
Stary 18-12-2014, 23:04   #36
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
21-25 Tarsakh 1373; Erelhei-Cinlu


Enklawa dla drowów wydawała się samodzielnym miastem. Siedliskiem podrasy z którą handlowali. Niewielu mieszkańców Erelhei-Cinlu miało świadomość czym naprawdę jest enklawa. A była wszak placówką handlową, przyczółkiem Thay w którym mieszkali Czerwoni Czarodzieje. Niektórzy potężni magią, niektórzy dopiero na początku swej kariery. Wszyscy odstawieni na boczny tor…
Pionki.


Polityka imperium czarodziei nie odbywała się w enklawach. Ich khazarkowie nie wpływali w żaden sposób na politykę Thay. Owszem, czasami prowadzili własne intrygi na skalę lokalną lub globalną… acz Thay niezbyt się ich spiskami interesowało i zazwyczaj w żaden sposób ich małe intrygi nie wpływały na politykę imperium. A jeśli zdarzały się wpływać… to wtedy kariera takiego maga kończyła się krwawo.
Enklawy były na uboczu polityki Thay, ich mieszkańcy byli pionkami w rozgrywkach zulkirów.
Więc w enklawie nikogo nie zdziwiło, że świątynia Velsharoona została zamknięta ledwie kilkanaście cyklów po jej otwarciu. Niemniej tak się stało. Amon został wezwany na powierzchnię i zabrał ze sobą swych podwładnych. Czemu został wezwany ? Czy to było wyróżnienie? Kara?
Być może imperator Ming to wiedział. Być może nie…
Świątynia została zamknięta. Dom Umarłych został zamknięty i nikt już nie wspomniał o Amonie.
Jego los.. zresztą niezbyt interesował tych, którzy zostali. Czerwoni czarodzieje mieli własne osobiste problemy, a drowy… nawet nie zauważyły zamknięcia świątyni Velsharoona. Nie zdążyła ona wbić się w ich świadomość.
Zresztą, drowy miały własne sprawy i własne problemy. Coś się działo na szczytach Domów Szlacheckich. Matrony zaczęły spotykać się na przyjacielskie rozmowy, zapewne po to by uniknąć wtajemniczania enklawy we swe sprawy. Wydawało się jednak, że sam Ming bynajmniej nie był zainteresowany.
Thay rozsyłało własne wyprawy po okolicy kierując się wieszczeniami swych magów i własnymi odkryciami. Enklawa nie dopuszczała Domów do swych odkryć i… nie interesowała się badaniami innych Domów. Przynajmniej nie oficjalnie. Z pozoru więc wszystko układało się dobrze. Ale pozory.. często mylą.

23 Tarsakh 1373; Erelhei-Cinlu

Severine Tormtor & Han'kah Tormtor


Powrót nie był tak szybki jak sobie to obiecywała Severine. Niestety zakup potworów, był tylko początkiem kłopotów jakie musiała przejść. Wydawszy większość swych funduszy, klatki i zwierzęta do transportu musiała załatwiać w ambasadzie drowów, co wymagało wiele trudu i cierpliwości.
W końcu jednak wyruszyła na czele karawany, którą miała zamiar dostarczyć swe zdobycze Han’kah Tormtor. Trzeba było przyznać, że Severine była zadowolona. Jej rola nabierała znaczenia, bowiem przestała być tylko nadzorczynią paru pustych klatek. Teraz miała bestie pod swoją opieką. Co prawda część z nich w ogóle się nie nadawała do tresury, jak choćby umbrowy kolos, a wszystkie miały zginąć.
Niemniej Severine miała okazję się wykazać, a poza tym wracała nie tylko z bestiami, ale i z propozycją.
Łowy na purpurowego robala… czyż można wymarzyć sobie coś lepszego?
Sława pogromczyni tej bestii, to musiało przemówić do wyobraźni Han’kah Tormtor, prawda?


A sama Han’kah.. co czuła podejmując w imieniu Areny wracającą z Icehammer wyprawę. Bestie które Severine przywiozła nie była tym czego Han’kah chciała i oczekiwała. Nie były to złe zdobycze… ale czy nie psuły jej planów, co do wielkiego otwarcia Areny?
Niemniej, czy stać ją było na wybrzydzanie? Okazało się wszak iż w Thay ma ukrytego wroga, kogoś kto włożył wiele wysiłku w sabotowanie jej zamiarów. A ona nie wiedziała, kto to może być.
Jej matka? Mało prawdopodobne… Moliara Tormtor potrafiła ugodzić boleśnie i zabójczo zarazem. Takie małe drobne złośliwości, były poniżej jej. Niemniej jednego Han’kah nie mogła być pewna. Moliara nawet jeśli jej nie skłamała, to nie znaczy że powiedziała całą prawdę. Mogła wiedzieć więcej niż mówiła. I mogła mieć interes w zatajeniu przed córką pewnych faktów. Ostatecznie dla Moliary liczyły się tylko jej własne cele… córki, synowie… byli jedynie pionkami i przeszkodami na planszy savy rozgrywanej z kolejnymi władczyniami Tormtor.

Teraz dwie ambitne drowki, jedna na czele karawany, druga przed wrotami Areny wpatrywały się w siebie. Przyszedł czas, by Severine złożyła raport właścicielce Areny ze swych dokonań.

24 Tarsakh 1373

Lesen Vae


Budynek był już gotów, wzniesiony magią czarodziei Godeep i z pomocą rzemieślników z wszystkich dzielnic prezentował się imponująco… i brzydko zarazem. Pokraczna bryła kamieni zabezpieczana ołowianymi blachami kojarzyła się bardziej z budowlami duergarów niż drowów. Masywna szopa mająca pomieścić psioniczny mythal ilithidów. Obecnie przytulna oaza dla Lesena.
Poza tą budowlą ścigały go pilne sprawy. Proces, który właściwie był tylko na jego głowie, bowiem drowy nie miały pojęcia jak go urządzić. Loscivii przyczajona poza jego spojrzeniem… zapewne ostrzeżona przez kogoś, że próbuje ją desperacko znaleźć. Malady, Inynda… Han’kah.

I plama krwi w kształcie skorpiona.

Wyjątkowo zła wróżba, bowiem skorpiony polowały między innymi na pająki.Wyjątkowo zła wróżba, którą otrzymał od samej Lolth podczas ostatniej modlitwy w świątyni Eilservs. Znak zdrady, znak trucizny, znak niebezpieczeństwa.
To były powszechne znaczenia. Ale kształtem skorpiona mogły się kryć i bardziej złowrogie znaczenia. Tylko… jakie? Interpretacji niestety było sporo. A obecnie tylko w tej budowli poza miastem mógł znaleźć chwile spokoju. Acz nie zawsze…
W kierunku Lesena spoglądającego na robotników izolujących ściany ołowiem, zbliżał się Urlum, Pierwszy Psion. Drow który dotąd niespecjalnie rzucał się w oczy. Katedra Psioniki stała na takim uboczu, że wielu nawet nie wiedziało, że istnieje. Sam Urlum w zasadzie nie mieszał się w politykę i w sumie wydawał się być apatycznym… do czasu. Możliwość zbadania psionicznego artefaktu wyrwała go z letargu i wlała w niego energię. I właśnie z tą energią w oku zbliżał się do Lesena Vae.

Xullmur’ss


Erelhei-Cinlu robiło się coraz ciaśniejsze dla Xullmur’ssa. Nekropolia ostatnio miała coraz więcej nieproszonych gości, toteż drow musiał zachować większą ostrożność w działaniach i pilnować swe sługi. Dzielnica Godeep… cóż… stała się dla niego niedostępna. Wkroczenie do niej mogło się skończyć źle. Enklawa… dla wielu plebejuszy była oazą wolności. Co prawda należało tam okazywać minimum szacunku dla podistot jakimi byli ludzie, ale… tutaj żaden Dom nie miał pełni władzy, a sami thayczycy zwykle nie wtrącali się w życie klientów, póki ci płacili. Tutaj Xullmur’ss mógł nawiązywać przydatne kontakty, jednakże ciężko było plebejuszowi nawet z kontaktami w wyższych sferach przekroczyć samodzielnie szklany sufit. Zarówno drowy szlacheckie i czerwoni czarodzieje byli tym samym, kastą która wolała spiskować między sobą okazjonalnie wykorzystując plebejuszy w swych rozgrywkach i wyrzucając na śmietnik niczym zużyte sandały, gdy przestawali być użyteczni.
Nie żeby sami plebejusze byli lepsi. W tym mieście nie było miejsca na sentymenty.

Tylko interesy…
I dlatego znalazł się w tej thayskiej knajpce. Żmija go zaprosiła. Oczywiście bynajmniej nie w celach towarzyskich. Podczas ostatniego spotkanie przekonał się wszak że plebejka nie żywi wobec niego ni cienia sympatii. Był tylko źródłem dla “zasobów” interesujących jej pracodawców. I to pewnie nie jedynym źródłem.

Khalas Madas-Thul


Co za… irytujące i bezczelne kurduple. Te miejscowe duergary. Zupełnie nie miały szacunku dla jego szat i targowały się o każdego miedziaka jakby od tego zależały ich życia. Czasami żałował, że zdecydował się osobiście zaangażować w zatrudnienie miejscowych najemników. Mógł to wszak zlecić jakiemuś słudze. Targowanie się bowiem z pyskatymi i zarozumiałymi szarymi krasnoludami było zdecydowanie poniżej jego godności! I było strasznie męczące.
Mógł co prawda wynająć drowy, ale… nie ufał im. Tutejsi drowi najemnicy w większości byli byłymi rzezimieszkami, a czasami nawe nie rezygnowali z poprzedniej profesji. W wyniku ostatnich wojen, wszelkie najemnicze drowie kompanie godne zaufania zostały wchłonięte przez Domy szlacheckie jako uzupełnienie sił. Pozostały więc bandyci nie dość solidni, by zasłużyć sobie na taki zaszczyt. No i duergary.
I przeklęte szaraki były tego świadomie od razu stawiając warunki, przyjęcie byłoby policzkiem w prost w dumę Khalasa. Żaden człowiek nie ośmieliłby się traktować czerwonego czarodzieja jak frajera.
Wykłócanie się z duergarami zajęło Khalasowi kilka cykli. Brodacze byli chciwi i uparci. Bardzo uparci…
Niemniej w końcu udało mu się wytargować warunki najmu duergarów wystarczająco znośne, by zostały przyjęte przez skarbnika enklawy i nie zmuszały Khalasa do tłumaczenia się przed samym Imperatorem lub kolejnej kłótni z Margohabem o wysokość podatków.

Teraz… pozostała już tylko jedna świątynia. Loviatar. Z tego co Khalas słyszał, tutejsza arcykapłanka Loviatar była osobą łatwą we współpracy. I negocjowanie warunków działalności świątyni nie powinno być problemem. Co więcej Elizabeth Sinal była jedną z niewielu osób, które działały w poprzedniej enklawie i przetrwały jej zniszczenie. Była też kapłanką mającą wiele przydatnych znajomości. Rozmowa z nią więc mogła być nie tylko przyjemna, ale i też pożyteczna.
Miła odmiana po kapłanie Kossutha i krasnoludach.
Udał się więc w kierunku małej świątyni Loviatar w wyjątkowo dobrym nastroju. Lecz mimo tego zadowolenia Khalasowi nie umknął fakt, iż zauważył Xullmur’ssa wchodzącego do jednej z karczm enklawy.

Han'kah Tormtor


Bycie władczynią Areny dawało Han’kah wiele… poczucie władzy, niezależności, poczucie kontroli nad własnym losem. I kilka innych pomniejszych profitów. Niestety miało też jedną wadę, którą wojowniczka z czasem zauważała. Arena była poza Twierdzą Tormtor. A sama Han’kah poza polityką Domu. Z administratorką Areny nikt się nie liczył, a niewielu się interesowało.
Wojsko miało swoje sprawy, kochanki Sabalice własne spiski, Dom prowadził własną politykę o której Han’kah nie była informowana. Arena… stała się jej własnym dobrowolnym wygnaniem.
Co niestety nie było pozytywnym sygnałem, podobnie jak fakt, że Sabalice traciła zainteresowanie Han’kah i wojowniczka traciła na nią wpływ. To nie mogło się skończyć dobrze z czasem. Już teraz zorientowała się, że w Tormtor coś się działo. Coś było planowane… Han’kah nie wiedziała co, ale już nieraz była świadkiem takich sytuacji. Wojska Tormtor były postawione w stan gotowości. Orczy żołdacy nie pozwalali sobie na chwile luzu, cały czas spięci i czujni. Zupełnie jak przed wizytacją jakiejś ważnej kapłanki… lub przed bitwą.
Coś więc się działo w Domu Tormtor i nikt nie raczył powiadomić Han’kah o szczegółach. Zły znak.
Dobrym było poniekąd, to że wizytując rodzimy Dom Han’kah zauważyła kilkoro wysoko postawionych kapłanek Eilservs w randze strategów. Oznaczało to współpracę wojskową z Domem Kapłanek, a Han’kah wszak znała stratega tego Domu, który przy okazji był jej partnerem w przeszłości.
Choć oczywiście mogła spróbować wywiedzieć się też u innych źródeł.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.

Ostatnio edytowane przez abishai : 19-12-2014 o 10:58.
abishai jest offline  
Stary 22-01-2015, 11:38   #37
 
Aisu's Avatar
 
Reputacja: 1 Aisu jest jak klejnot wśród skałAisu jest jak klejnot wśród skałAisu jest jak klejnot wśród skałAisu jest jak klejnot wśród skałAisu jest jak klejnot wśród skałAisu jest jak klejnot wśród skałAisu jest jak klejnot wśród skałAisu jest jak klejnot wśród skałAisu jest jak klejnot wśród skałAisu jest jak klejnot wśród skałAisu jest jak klejnot wśród skał
Wcześniej.


Lesena nigdy nie dziwiło to że Sava była ulubioną rozrywką drowów. Pojedynek umysłów z lekką szczyptą chaosu był doskonałym narzędziem do poniżania rywali, i przy tym nie powodował incydentów dyplomatycznego. Może okazjonalny rozlew krwi, czasami, powszechnie zresztą uważany za Faux Pas.
I jak każda popularna rozrywka, miała swoje odmiany. Sava błyskawiczna, której Lesen był zawziętym fanem, Sava chłopska, Sava trzyosobowa, tak przydatna przy symulowaniu polityk domów, a nawet Sava powierzchniowa, ze swoimi dziwnymi pionkami i tą nienaturalną kwadratową planszą.
Lesen był oczywiście mistrzem we wszystkich powyższych. Ale istniały też mniej popularne wersje, których uroku nie najzwyczajniej nie pojmował.
– Sava rozgrywana listownie? Naprawdę Faerneyu? – zerknął na planszę. Nie widziała dużo akcji, połowa pionków była już mocno zakurzona. – Czy ktoś będzie tak uprzejmy i wyjaśni mi jak może funkcjonować gra, w której trzeba czekać dwa miesiące na odpowiedź drugiego gracza? -
– Dzięki naszej niezwykle sprawnej poczcie? – wtrącił jeden z bywalców klubu Savy, najwyraźniej próbując być zabawnym.
– Niczym związek mieszkających daleko od siebie kochanków. – zasugerował z uśmiechem inny drow. - Dekadnie oczekiwania, ale kiedy już się spotykają... – rozsunął dłonie w powietrzu, tworząc tęczę za pomocą tańczących świateł. – Magia. -
– Prawdziwa kochanka bardziej by mu się przydała. – parskneła jedna z drowek. – W tym tempie twoje dzieci będą kończyć tą partię.
– To nie będzie konieczne. – zapewnił z uśmiechem wyższości Faerney, podnosząc z planszy figurę kapłanki. – Zakończę ją w siedmiu ruchach.
' Czyli za jakieś dwa lata. '

***

- Wyglądasz, jakbyś się nudził. Moje bale wyraźnie nie przypadają Ci do gustu… co mam zrobić na następnym, żebyś się lepiej bawił? - Maerinidia pojawiła się przy Lesenie z kieliszkiem wina w dłoni i pozornym zatroskaniem na twarzy, które szybko przerodziło się w drapieżny uśmiech, gdy nachyliła się bliżej i szepnęła - W jednej z tych sal… - wskazała mniejsze komnaty, w których co i rusz znikały drowie pary lub grupki - …jest ustawiony pręgierz.
– Obawiam się że nie jestem dziś w nastroju na takie zabawy. - samiec uciął temat krótko i brutalnie, posyłając czarodziejce czarująco promienny uśmiech. – I wcale nie bawię się tak źle... Po prostu szermierka słowna bywa wyczerpująca, zwłaszcza przy takiej ilości oponentów. - puścił jej oko. – Imponujący pokaz iluzji Naczelna Czarodziejko.
- Magii, mój kochany. Ogień był prawdziwy. - sprecyzowała z uśmiechem Mae - Jeśli nie wierzysz, mogę powtórzyć tę część specjalnie dla Ciebie. Pod warunkiem, że nie będziesz miał żadnych osłon. - zachichotała, przesuwając palcem po kamizelce samca - To bal, nie wojna. Dlaczego wy, wojownicy, jesteście tacy sztywni? Chodzicie, jakbyście kije połknęli. - orzekła kpiąco, sztywno sięgając po zakąskę, którą upatrzyła sobie dokładnie za plecami Lesena.
– Mogę to rozważyć, pod warunkiem że i ty nie będziesz miała na sobie żadnych osłon. – zripostował z uśmieszkiem samiec. – I naprawdę, Mae, nie udajmy że bale nie są dla polityki tym czym wielkie bitwy dla wojen. Tylko... Minimalnie bardziej kulturalne. Minimalnie. - pozwolił czarodziejce zniknąć mu z pola widzenia, co nie było specjalnie skomplikowane z jednym okiem. – Chociaż przyznam otwarcie że nie bardzo rozumiem jaki jest cel tej małej, ekstrawaganckiej kampanii... Z pewnością nie chodziło wyłącznie o zauroczenie nas wszystkich powabnym tańcem? - uśmiechnął się lekko. – Za który zresztą, i myślę że przemawiam tu w imieniu samczej połowy Erelhei-Cinlu, masz nasze serdecznie podziękowania.
- Ach, dziękuję. - iluzjonistka ukłoniła się nieznacznie, śmiejąc cicho - Czy w tym miejscu nie powinno być jeszcze wykładu na temat mojego późniejszego usługiwania Matronie? - zapytała wesoło, zupełnie ignorując wspomniane cele “ekstrawaganckiej kampanii” - Ale powiem Ci jedno w zaufaniu… nie miałam na sobie osłon.
– Doprawdy? - ta uwaga z pewnością zainteresowała samca. – Raczysz zdradzić jak dokonałaś tego wyczynu bez nich?
- Tak łatwo tego ze mnie nie wyciągniesz. - zachichotała czarodziejka i nie zmieniając tonu, zapytała - A jak tam Twój cichy zabójca? Coś chyba przycichło… już po sprawie?
Zainteresowanie samca wyparowało z tempie iście ekspresowym, jeszcze zanim Mae wspomniała o Kosiarzu.
– Nie. Ale obawiam się że nie mogę powiedzieć nic więcej. Sprawy domu. - odpowiedział wyraźnie znudzony.
- Próbowałam być uprzejma. - wzruszyła ramionami Mae, porzucając sztuczny już nieco uśmiech - Mam wrażenie, że za każdym razem rozmawiam z innym wcieleniem Ciebie. Masz tyle masek, że straciłam już rachubę i wszystko ukrywasz za tym swoim denerwującym uśmiechem i podręcznikową uprzejmością. Ciekawi mnie, jaki jesteś pod tym wszystkim. - patrzyła teraz gdzieś w tłum, a może tylko w jakiś jeden punkt, zapominając o przekąsce trzymanej w dłoni - Odpowiedź może się okazać zaskakująca.
[i]- Naczelna Czarodziejko Maerinidio, czuje się urażony. [i] – na jego twarzy na powrót zagościł lekki uśmiech. – Przecież wiesz że nienawidzę ludzi których ukrywają swoja prawdziwą naturę za fałszywym uśmiechem. - dodał, po czym węstchnął lekko. – Naprawdę, Maerinidio, nie rozumiem dlaczego zawsze traktujesz mnie jakbym był ci wrogiem... Jesteś przyjaciółką Sereski, i tym samym przyjaciółką domu, i moją. - poszedł za wzrokiem czarodziejki, przyglądając się tłumowi. W końcu jego wzrok spoczął na pewnej parze. – Ale chyba szkoda marnować wieczoru na takie dywagację. Co powiesz na to byśmy zabrali swoje uprzejme uśmiechy tam gdzie mogą się przydać. - zapytał, spoglądając na Minga i jego córkę.
Maerinidia uśmiechnęła się widząc, na kogo patrzy Lesen.
- Lepszy znany wróg niż nieznany przyjaciel. - mruknęła filozoficznie, ujmując samca pod łokieć - Chodźmy więc.
- A co przed chwilą mówiłem... - pokręcił z dezaprobatą głową, chociaż wydawał się bardziej rozbawiony niż poirytowany. – Ja biorę Aurę, ty Voltisa?
- Hmmmm… zwykle rozmawiam z Aurą… noooo… negocjuję. Zabawianie Voltisa może się okazać nawet zabawne… zgoda więc. - roześmiała się cicho - Prowadź... przyjacielu.
– Więc masz nade mną przewagę. - skinął na sługę by podszedł do nich z winem. – Przedstawisz mnie? - zasugerował, ciekaw co powiedziałaby czarodziejka.

Voltis wybrał siedzenie blisko tronu Sabalice i rozmawiali cichcem między sobą. Cierpkie miny na ich obliczach świadczyły o tym, że… traktują to jako zawodową uprzejmość i obowiązek związany z sojuszem między ich “Domami”. Starzec nie wydawał się zbyt chętny komplementach. To i może dobrze, bo Sabalice komplementów nie oczekiwała. Natomiast Aura… krążyła po salach zahaczając o różne drowy i prowadząc z nimi krótkie przyjacielskie rozmówki.
Oboje jednak doczekali się momentu, gdy Aura przybliżyła się do ojca. Momentu, gdy oboje byli razem.
W tym właśnie momencie Maerinidia dała się podprowadzić Lesenowi do owej pary. Uśmiechnęła się szeroko do kobiety, mężczyznę obdarzając nieco chłodniejszym choć również zdecydowanie uprzejmym uśmiechem.
- Auro, Voltisie… - ani przez chwilę nie wahała się, czyje imię wymienić jako pierwsze - Pozwólcie, że przedstawię Wam mojego towarzysza… - tu zerknęła na szermierza - Oto Lesen Vae, brat Matki Opiekunki Sereski, wyśmienity wojownik... i mój przyjaciel. - w jej głosie i uśmiechu nie było nawet cienia fałszu. Jedynie spojrzenie pytało, czy samiec zamierza się odezwać, czy pozostawi całą inicjatywę czarodziejce.
Imperator Ming zmierzył oboje władczym wzrokiem, w końcu złośliwy przydomek nie wziął mu się znikąd. Za to Aura okazała się bardziej przystępna. - Ach miło cię widzieć… twój taniec był bardzo zachwycający.
Po czym spojrzała na khazarka pytając. - Prawda ojcze?
- Prawda. - odparł krótko Voltis, zaś sama Aura zwróciła oblicze ku Lesenowi. - Oczywiście dobrze jest nam znany brat Sereski, podobnie jak inna krewna, Lanni Vae. Oboje co prawda z widzenia.
– Mae, schlebiasz mi... Khazarku, Madame Ming. - skinął obydwu głową. Jaki był oficjalny tytuł Aury? - Miło jest mi was w końcu poznać, mam nadzieje że Erelhei-Cinlu traktuje was jak należy. Czy drowie przyjęcia są w każdym calu tak dekadenckie jak to sobie wyobrażają na powierzchni? - zażartował wesoło.
- Jest niewątpliwie. - stwierdziła z uśmiechem Aura, acz Ming dotarł. - Choć niektóre świątynie Bastet potrafią być równie dekadenckie… jak i Loviatar też. Niemniej w samym Thay bardziej rozpieszczamy umysł niż ciało.
– I ze wszystkich kultów Thay to Bastet zostawiliście na powierzchni. - westchnął samiec. – Nigdy was Ludzi nie zrozumiem. – dodał z teatralnie zbolałą miną, którą szybko porzucił na rzecz swojego codziennego promiennego uśmiechu. – Ale cieszę się że Ci się podoba. Może jest w E-C coś co chcielibyście wprowadzić u siebie?
Zanim Ming, sądząc po jego minie, zdążył palnąć jakąś gafę o wyższości Thay nad drowami, córka uprzedziła go mówiąc. - Na razie jeszcze przebywamy tu zbyt krótko i zbyt słabo znamy miasto, by wydawać takie opinie.
- Myślę, że macie z Lesenem niepowtarzalną okazję przedyskutowania tego tematu… - Mae uśmiechnęła się do córki Khazarka - Musisz wiedzieć, że przebywał przez parę lat na powierzchni… A Ty mój drogi musisz wiedzieć... - tu spojrzała na samca - ...że Aura jest doskonałą tancerką. A z tego co widziałam, jeszcze nie miała okazji zatańczyć.
– Doprawdy? - samiec uniósł z zainteresowaniem brew, spoglądając na Aurę. – W takim razie nie mogę stać z boku i patrzeć jak polityka i kurtuazja pozbawiają nas wszystkich okazji do podziwiania twojego wdzięku, Madame Ming. – Wyciągnął w jej stronę dłoń, i porwał na parkiet.


***

Słyszał o słabości Aury do przyjęć, nie był więc zdziwiony gdy okazało się że zapewnienia Mae o tanecznych zdolnościach Aury nie były przesadzone.
Aż żałował że sam nie był lepszy.
– Ciesze się że enklawa Erelhei-Cinlu stała się na tyle ważna że skierowano tu Ciebie i twojego ojca. - Jedną z zalet przestrzeni parkietu, i towarzyszącej mu muzyki, było to że tancerze mogli swobodnie rozmawiać, z dala od wścibskich uszu. – Spędziłem trochę czasu wędrując po powierzchni, i trochę już zatęskniłem do zachodniej kultury. Mam nadzieje że twoi rodacy zostaną tu na dłużej.
-To bardzo… dyplomatyczna wypowiedź i cieszę się że ją usłyszałam z twych ust. Lesenie Vae.- rzekła z uśmiechem Aura, ale czy mu uwierzyła… to już inna sprawa.
– Oh, jestem pewien że słyszałaś to już z tuzin razy przez ostatnie miesiące, z bardziej elokwentnych ust od moich. - uśmiechnął się ze zrozumieniem szermierz, słysząc uprzejmie skrywany sceptycyzm w jej głosie. – Chociaż... – zreflektował się. - Może niekoniecznie. Raczej nie jest to popularny sentyment... Jeszcze nie. - zakręcili się w piruecie, przemierzając parkiet. – Ale nie będę cię zanudzał, Pani, polityką. Cieszmy się wieczorem – odsłonił białe zęby w szczerym uśmiechu, kończąc temat.
- Zgoda.- stwierdziła Aura uśmiechając się wesoło

***

Khalas zaczynał się zachowywać jak jakiś chłopak na posyłki. Oby ten cały Lesen był warty zachodu.
- Chciałeś się spotkać to jestem. O co chodzi?
– Oh, o nic istotnego. Po prostu chciałem cię poznać. - odpowiedział z uśmiechem samiec, stawiając przed nimi dwa puchary i butelkę wina.
Gabinet Kapitana Straży niewiele się różnił od innych drowich sal jakie Khalas miał już okazję odwiedzić, lub niedługo będzie miał. Jednak wyraźnie przesiąkł charakterem właściciela, i pełen był specyficznych przedmiotów nagromadzonych przez lata. Jedna półka zawierała sobie zmumifikowaną głowę, inna rząd roślin doniczkowych, a całość rozświetlała niezwykle jasna kula u sufitu. Chociaż prawdopodobnie najbardziej imponujący by spory obraz za plecami Lesena – Erelhei-Cinlu pod błękitnym niebem.
– Rozluźnij się Khalasie. Przybyłeś tu z ostatnią karawaną, zgadza się? - nalał im obu. – Nie możesz dać się zwariować już w pierwszym miesiącu.
Thayanin usiadł, ale wyraźnie nie był spokojniejszy.
- Dokładnie, uwierz mi mój pierwszy miesiąc nie jest zbyt spokojny. I wybacz, jeżeli nie uwierzę, że “po prostu chcesz mnie poznać”. Drowy mają opinię, imponującą nawet wśród Czerwonych Magów.
– Pochlebca. - zaśmiał się samiec. – Ale jesteśmy chyba jedynymi sąsiadami których jeszcze nie próbowaliście podbić, więc może coś w tym jest. Nie mam żadnego ukrytego motywu... Narazie. Po prostu liczę się z tym że będziemy się widywać w regularnych odstępach czasu. - - wytłumaczył, nawiązując do widzeń oka.
- Zobaczymy. O ile artefakt wydaje się urzyteczny, uzależnienie od innych, z czego większość mi nie przychylnych, sprawia, że powiątpiewam czy gra jest warta świeczki.*
- Nieprzychylnych? Skąd taki pomysł? - odparł szczerze rozbawiony – Fakt, wszyscy byliśmy zdziwieni waszym pojawieniem się, ale to wcale nie oznacza że z marszu darzymy was jakąś szczególną antypatią. Erelhei-Cinlu jest dość tolerancyjne na tle innych drowich miast.
- To jakby powiedzieć, Thay nie jest takie złe jeżeli weźmiemy pod uwagę Twierdzę Zhentil.- Khalas się uśmiechnął - Co więc chciałbyś wiedzieć?
– Oh, nie udawaj świętoszka. Nie tak dawno w całym Faerunie Czerwony Czarnoksiężnik był synonimem tyrana. My drowy mamy troszkę dłuższą pamięć niż wy ludzie. - mrugnął porozumiewawczo i chwycił kielich. – Na dobry porządek, co cię sprowadza do Erelhei-Cinlu? Sam się zgłosiłeś do tej enklawy, czy jesteś tu z przymusu?
- Jak sądzisz? Oczywiście, że z przymusu. Bez urazy do twojego miasta, ale żaden Thayski mag z groszem ambicji, nie będzie chciał tu spędzać czasu.
– Oh, zapewniam cię, ma swoje uroki. Przekonasz się z czasem. - uśmiechnął się chytrze – Jeżeli dobrze słyszałem jesteś Strażnikiem Skarbu? Podatki, cła, i takie tam? Raczej niewdzięczna robota.
- Każdy gdzieś musi zacząć. Im niżej tym bezpiecznej i łatwiej jest się wspiąć. Droga dłuższa, ale słyszałem, że liczy się podróż a nie cel.
– Aż ci zazdroszcze. - zaśmiał się pod nosem samiec. - Na szczycie jest dość nudno. Nie ma do czego aspirować. To jak się czujesz na nowym stanowisku? Czym cię testują na dobry początek?
- Ściąganiem haraczu ze wszystkiego co posiada chociażby miedziaka. - Khalas westchnął - Najgorzej jest ze świątyniami.- czerwony mag spojrzał na swego rozmówcę - W sumie chciałem cię o coś zapytać. Twój dom, albo przynajmniej ktoś z niego oskarża naszego Mistrza Kupców, oraz grozi mu smiercią. Nie wiesz nic na ten temat?
– Masz na myśli, jak mu tam, Farnasa? - upewnił się samiec. – Owszem. Technicznie rzecz biorąc to ja go oskarżam, jako Kapitan straży. - przez jego twarz przemknął cień sadystycznego uśmiechu, tak przelotny, że czarodziej nie był pewien czy pzypadkiem go sobie nie wyobraził. – Widziano go jak rozmawia z jednym z oficerów Vae, i jak razem opuszczają główna halę w „Odnóżach Pająka”. Rzeczonego oficera znaleziono później martwego. Dom Vae nie może tego przecież zignorować, prawda? - wytłumaczył, podtrzymując pogodny ton głosu.
Khalas odczekał chwilę, najwyraźniej spodziewając się czegoś więcej.
- To wszystko? Był ostatnią osobą, z którą oficjalnie widziano nieboszczka? Tyle wystarczy, aby cudzy dom żądał twojej głowy w mieście drowów? - delikatny wyraz rozbawienia malował się na twarzy Khalasa.
– Dość żeby go zamknąć na czas procesu. - sprostował. – Zbiorę dowody, przesłucham świadków, a potem zostanie uczciwie osądzony. Nikt nie domaga się jego głowy... Jeszcze.
Khalas spojrzał na swego rozmówcę.
- I powiedziałeś to wszystko bez drgnięcia. Muszę przyznać tak niedorzecznej bajki dawno nie słyszałem.
– Prawda? - uśmiechnął się promiennie samiec. – A jednak nic więcej ode mnie nie dostaniesz, dopóki nie zdradzisz jaki jest twój w tym interes. Nie wydaje mi się żeby rzeczony Farnas był twoi podkomendnym - zauważył z chytrym uśmiechem Lesen, popijając wino i rozkładając się wygodnie na fotelu. Khalas mógłby przysiąść że drow celowo starał się wyglądać jak złoczyńca z kiepskiej sztuki teatralnej.
A czerwony mag nigdy nie widział się w roli bohatera.
- A myślisz, że od kogo między innymi ściągam podatki? Jest mi potrzebny, bo jest wygodny. Jeżeli go zabijesz, będą wybierali nowego, z którym będę musiał nowe umowy ustalać.- spojrzał na drowa, czekając na jego następny ruch.
– Niewątpliwie byłoby to dla ciebie niezwykle problematyczne. - samiec chyba nie dostrzegał w czym problem. – Jeżeli jest winny, zawiśnie. To takie proste. Naprawdę, Khalasie, nie wiem czego tu ode mnie oczekujesz.
[i]-Oczekuję, że jesteś przekupny. Odpuść sobie tą farsę z męczeniem jednego z moich “podkomendnych” za rzekome zamordowanie jednego z waszych “podkomendnych”, którego jestem pewien nie rozpoznałbyś w tłumie, a może ci się to opłaci.
- „Może” mi się to opłaci? - samiec uniósł leciutko brew.
- Oczywiście będziesz miał moją wdzięczność, no i oczywiście wdzięcznośc Farnasa. Zapewnisz, że relacje między enklawą a twoim domem nie będą napięte… i zapewnie ci niższe ceny dla towarów sprzedawanych na terenie enklawy?- Khalas spojrzał z delikatnym uśmiechem na drowa, zastanawiało go czy rzucił dość duży kawałek mięsa.
Lekkie ściągniecie brwi sugerowało że chyba jednak nie.
– Khalasie, obydwoje wiemy że Farnas to trochę zbyt mała ryba by enklawa zaniepokoiła się jego stratą... I naprawdę... nie zdążyłem jeszcze przejrzeć zeznań wszystkich światków, a już chcesz mnie przekupić żebym go zostawił. Raczej byś tego nie robił gdybyś faktycznie wierzył w jego niewinność. - wytknął wesoło, bawiąc się kielichem. – Ale fakt, niespecjalnie mnie obchodzi czy jest winny czy nie. Jednak ktoś musi zawisnąć, i jeżeli nie Farnas, to kto?
- Czy sądzę, że to zrobił? Nie, bo to nie ma sensu. Szczerze uważam, że jest to wasza drowia zabawa w “Uprzykrzyjmy życie rivvilowi” kosztem “zbyt małej ryby by enklawa się zaniepokoiła jego stratą”... chciałem cię przekupić, abyście sobie odpuścili. Jeżeli to jest jednak prawdziwa sprawa. No cóż, jeżeli ktoś ma zawisnąć to jak sądzę znajdę kogoś, kto będzie wygodniejszy dla mnie i może dostarczy trochę rozrywki.
– Widziałem już wiele morderstw które „Nie miały sensu”, i to nie tylko w Erelhei-Cinlu, taka linia obrony jest nic nie warta. - zbył argument ruchem ręki. – Znajdź mi innego podejrzanego, to rozważę twój pomysł. I Khalasie. – obrzucił mężczyzne troche zmęczonym spojrzeniem. – Nie żartowałem z tym procesem. Odgórne życzenie Matki Opiekunki Sereski, klasyczny proces sądowy, tak jak na powierzchni.
-Nigdy nie sądziłem, że pierwszy jaki zobaczę, będzie w podmroku. U dorwów… z ich powszechnie znanym szacunkiem do prawa. - twarz Czerwonego Maga malował obraz delikatnego niedowierzania - Mogę zapytać, dlaczego? Myślałem, że u was to działa, że jesteś bez winy dopóki, ktoś cię nie przyłapie.
– Rękami próbujesz wcisnąć mi łapówkę, a ustami narzekasz na bezprawie. - zauważył ewidentnie rozbawiony.
- Czy ja narzekam?
- A nie? A po co w ogóle się fatygujemy z procesem, to sam nie wiem, ale matrona sobie jeden zażyczyła, więc go dostanie. - powtórzył.
-Bezprawie otwiera możliwości. Co by się stało, gdyby twój główny podejrzany… zniknął?
– To by było niezwykle niefortunne, ale nie przewiduje takie rozwiązania. Zwłaszcza że...- wyciągnął z kieszeni mały magiczny zegar. – Moi ludzie składają właśnie prośbę o jego ekstradycję. Dla jego własnego dobra, lepiej żeby go im wydali.
Przez krótką chwile przestał się uśmiechać.
- Z ciekawości. A jeżeli nie?
– Jego szanse wyjścia żywo z całej tej awantury drastycznie spadną. - schował przyrząd. – W każdym razie, temat uważam za zakończony. Skoro tak ci na nim zależy, zaproszę cie za parę dni jak już przeanalizuje zebrane dowody i będziemy mogli negocjować dalej. Opowiedz lepiej jak ci idą negocjacje ze świątyniami. Miałeś już przyjemność rozmawiać z Elizabeth?
- Arcykapłanka Loviatar? Jeszcze nie, mam pozdrowić?- przez chwilę zastanawiało Khalasa skąd drow zna kapłankę bogini fanów sado-masochizmu. Po chwili stwierdził, że nie chce wiedzieć.
– Czemu nie? - uśmiechnął się samiec. – Khalasie, wydajesz się być rozsądnym człowiekiem. Nie to co nasz... drugi przyjaciel z widzeń. - nawiązał do Amona. – Powiedz, planujesz zrobić karierę wśród drowów?
- Nie nazwę tego karierą. Nigdy nie planowałem zajść wysoko. Zostać Khazarkiem, skopać domy z ich pozycji i śmiać się na złotym tronie, kiedy masa niewolników mnie zaspokaja. Miła perspektywa, ale niedorzeczna. Jeżeli mam plany, to są one na dalszą przyszłość.
– Ubierz prawdę w dowcip, a nigdy się nie zorientują, hm? To jakie plany na bliższa przyszłość?
- Zależy co się stanie z Farnasem… Jeżeli przeżyje robię to co zawsze, jeżeli nie… hm.. Strażnik Skarbu i Mistrz Kupców… nie brzmi źle.*
– Kolekcjonowanie tytułów jest dobre tylko do łechtania własnej próżności. - zaśmiał się samiec. – Ale czemu nie? W każdym razie obawiam się że będziemy musieli zakończyć nasze spotkanie, czas nagli. Ale dam ci przyjacielską radę... Bądź dla Elizabeth miły, możesz na tym dużo zyskać... - klasnął dłońmi. –Nie pozwól mi cię zatrzymywać, Khalasie. – jego uśmiech przybrał nieprzyjemny wyraz.
– Masz dużo zrobienia. Postaraj nie dać się zabić.

***

Xullmur’ss przyszedł na spotkanie pierwszy, usiadł i spokojnie czekał na resztę kabały. Miał swoją propozycję jednak to zgromadzenie zdecyduje ostatecznie. Najważniejszym było nie stracić widzenia, nie wybierając nikogo.
- Witaj - rzuciła Han’kah od progu. Pogwizdując doszła do barku i nalała sobie alkoholu na dwa palce, wydawało się, że ma doskonały nastrój.
-Widzę, że jesteśmy radośni. Dobra pogoda czy ścierwo wroga pod butami?
- Bardzo wąsko mnie skatalogowałeś mój nowy przyjacielu - Han’kah zajęła miejsce w fotelu zarzucając buty na stolik i uśmiechając się tajemniczo. - Cieszą mnie też inne rzeczy… Wykwintne bale. Plotki z przyjaciółmi. Zycie rodzinne… - zamoczyła usta w trunku.
-Wymieniłem też pogodę nie tylko chrupot kości.-zaśmiał się.- Coś konkretnego?- zapytał z zainteresowaniem.
- Takie tam… - odparła wymijająco. - Nic ważnego.
– Wiecie. - Lesen powitał dwójkę ruchem dłoni. – Pomiędzy tymi wszystkimi tańcami w twierdzy Godeep prawie zapomniałem o Oku. Powinieneś był wpaść, Xull. Poproś Mae następnym razem, niech cię przemyci na liście gości.
- Witaj Lesenie- Xullmur’ss skinął głową. - Gdyby naczelna Czarodziejka była szczodra, wprowadziłaby mnie na listę gości sama.
- Z moją szczodrością nie miało to nic wspólnego. - Maerinidia z szelestem płaszcza i sukni wkroczyła do komnaty i z ulgą zajęła miejsce, po drodze bez wahania nalewając sobie do kielicha mocnego, korzennego wina - Plebs nie miał wstępu do Twierdzy i tyle, za to miał jarmark w dzielnicy. Ale o tym przecież wiesz. Wydobrzałeś już? - uśmiechnęła się uprzejmie - Poza tym... - upiła długi łyk, spoglądając wprost w miejsce, gdzie powinny być oczy maga - ...zaczynasz mieć złą sławę w mojej dzielnicy. Musiałabym mieć naprawdę ogromną motywację, by przekonać Matronę do Twojej obecności na Sali Balowej. A takiej nie mam. Zresztą... - wzruszyła ramionami - ...na te tematy można rozmawiać długo, a na to nie mam czasu. Jaką masz propozycję na dzisiejsze wieszczenie?
– Narozrabiałeś. – uśmiechnął się do czarodzieja, zajmując miejsce przy stole. – Właściwie, to jest coś, co nurtuje mnie od dłuższego czasu... Zanim przejdziemy do pozostałych kandydatów, to chce żebyśmy sprawdzili los Verdaeth. Tak na wszelki wypadek. Wciąż jest kilka rzeczy w inwazji, które niespecjalnie mi pasują...
-Nie mam nic przeciwko by w pierwszej kolejności sprawdzić Verdaeth. To dobry wybór. Moim jest Keelsorn i jeśli Verdaeth nie żyje, chciałbym wieszczyć jego osobę. On również ma coś wspólnego z Inwazją, w dodatku jego udział jest dziwny. To całe obleganie Domu Kapłanek, atak na Shi’quos. Chce wiedzieć co knuje i jest naszym jedynym znanym połączniem z liIthlidami. Co do złej sławy w dzielnicy, cóż taka sława jest najlepsza. Moja obecność jako twojego gościa byłaby zapewne uzasadniona. Naczelna Czarodziejka mogłaby zaprosić kogo zechce z nisko urodzonych. Nie dziwi mnie jednak przesadnie brak tej szczodrości. Co do mnie natomiast jak widać mam się dobrze. Starałem się nie uszkodzić waszego jarmarku, co ograniczało moje możliwości.
- Cóż za wspaniałomyślność... - zakpiła czarodziejka. Wyraźnie nie była w humorze do szermierki słownej - Gdybyś pozwolił sobie na więcej, w tej chwili siedziałbyś sobie w “wygodnym” loszku Godeep a nie tu. Chyba zdajesz sobie z tego sprawę? - westchnęła i pokręciła głową. Jak można aż tak nie rozumieć mechanizmów zachowania i interakcji społecznej?
- Ja nie mam nic przeciwko Verdaeth. Tyle, że nie żyje, więc kula się nie uaktywni. Kto potem?
- Zgadzam się - dodała oszczędnie Han’kah. - Nie sądzę żeby kula zareagowała ale śmiało.
- Dlatego wycofałem się, nie służy mi taka gościnność- odpowiedział czarodziejce. Po czym zwrócił się do pani pułkownik- Keelsorn ci odpowiada po Verdaeth?
Samiec wzruszył ramionami, co mogło oznaczać zgodę. Albo i nie.
– Verdaeth, była matrona domu Tormtor. - zwrócił się do kuli.
Kula zamigotała przez chwilę, a potem poczerniała. Nie pojawił się żaden obraz. Verdaeth musiała już przejść Kelvemorowy osąd i dołączyć do grona orantów Lolth.
– No trudno, można było się tego spodziewać. - Lesen westchnął lekko. – W takim razie... Czy na pewno chcemy wieszczyc Keelsorona? - zwrócił się do Xullmursa. – Keelsoron to relikt przeszłości, cokolwiek wiedział o Illithidach zdradziło nam jego Simulacrum. Już lepiej wieszczyć Khazaraka, to jest aktualny wróg Erelhei-Cinlu.
- Jestem za Keelesoronem - mruknęła Han’kah wpatrzona w dno swojej szklanki.
- Wróg? Jest tu za zgodą Domów i na ich życzenie. To Domy sprowadziły Czerwonych. Nie wiadomo co wiedziało Simulacrum. Może wydał je specjalnie na łaskę Aleval, z ograniczonymi informacjami? Warto to sprawdzić, Khazarka możemy wieszczyć w kolejnym widzeniu. - zaproponował pojednawczo Xullmur’ss i czekał na odpowiedź Lesena i Mae.
Maerinidia przewróciła wymownie oczami i upiła solidny łyk trunku.
- Jeśli dzięki temu przestaniesz wreszcie mówić tylko o tym jednym zapomnianym przez wszystkich wyrzutku to niech Ci będzie, w tym momencie wszystko mi jedno. Nie mam czasu na jałowe dyskusje.
– Jakim cudem ty jeszcze żyjesz? - samiec spojrzał na czarodzieja z mieszaniną autentycznego zaskoczenia i trudno skrywanego rozbawienia. – Jeżeli naprawdę uważasz że Ming jest przyjacielem Erelhei-Cinlu tylko dlatego, że matrony zgadzają się na jego obecność, to zastanawiam się jakim cudem uchowałeś się wśród nas aż tak długo... Właściwie... - obrzucił go badawczym spojrzeniem. – Nosisz drowie imię, ale skąd mamy pewność że naprawdę jesteś jednym z nas? - przechylił lekko głowę. – Dogadywałeś się zaskakująco dobrze z tym Czerwonym Czarodziejem... - zmrużył lekko oczy, ale po chwili zdecydował się porzucić temat. – Ale niech wam będzie. Miejmy tego zdrajcę z głowy. Keelsoron, zdrajca drowiej rasy, dawniej z domu Shi'quos. – skupił się na kuli.

Kula zamigotała i pokazała małą grotę, która równie dobrze mogła być naturalną piwnicą któregoś z domów plebejuszy, jakich było wiele. Keelsoron niewiele się zmienił odkąd wróżyli go ostatnio. Nadal wysoki, nadal blady, nadal długowłosy, nadal szarkai. Zadbał by grotę ciężko było wywróżyć, sądząc po glifach na ścianie.
I jak zwykle były nekromatna Shi’quos zajmował się eksperymentami i badaniami zapewne tym razem alchemicznymi. Piętrzyły się na jego stole fiolki i menzurki z dziwnymi płynami. A on sam ubijał w moździerzu jakąś substancję.
Nie był sam. W kącie kupa cieni w kształcie sporego kota wielkości jaszczurki wierzchownej spoglądała na niego swymi ślepiami.



Ochroniarz prosto z planu cienia. Keelsoron przez dość długi czas, był zajęty swymi badaniami… a to mieszając jakieś substancje, a to dolewając coś do podgrzewanej fiolki… a to notując coś w podręcznym notatniku. Wreszcie eliksir był gotowy i po rzuceniu na niego kilku zaklęć związanych z negatywną energią szarkai nie czekając, aż płyn ostygnie wypił zawartość fiolki.

- No proszę. Chłopiec nie próżnuje - zaczęła Han’kah zaplatając dłonie w pasie. - Całkiem nieźle się urządził. I raczej nigdzie nie uciekł.
Xullmur’ss patrzył dokładnie podczas pierwszej części widzenia na ręce czarodzieja. Notował uważnie co z czym miesza i co dodaje.
-Hmm negatywna energia dobrowolnie wlewana w żywy organizm. Ciekawe, ciekawe… -mamrotał podczas notatek.
– Taka jaskinia równie dobrze może znajdywać się w Erelhei-Cinlu, jak i na drugim końcu kontynentu. - samiec odpowiedział Han'kah. – Być może nie odczuwałby potrzeby aż tak się osłaniać gdyby przebywał daleko od EC... Ale to mało przekonujący argument.
- Ale mam inny serdeńko. Skoro Keelesoron tak gorliwie bawi się w achemię musi mieć łatwy dostęp do składników. Musi być w mieście. A te są tylko dwa. I nadal stawiam na E-C. *

Z początku nic się nie działo. Potem… ciałem Keelsorona zaczęły targać drgawki, które potem przeszły w gwałtowne torsje. Zawartość fiolki została zwrócona, a na obliczu Keelsorona pojawiło się niezadowolenie.
Westchnął nieco gniewnie.-No cóż… Powrót do początku.
Otworzył notatnik, a potem zabrał się do zapisywania czegoś szybkim i nerwowym ruchem dłoni.
Nawet nie zauważył, jak drzwi za nim się otworzyły i weszła przez nie niska plebejska drowka, o pospolitych rysach twarzy.
-Ty...<szmer> uzyskać...<szmer>? Twoi... <szmer> milczą.- nie mówiła zbyt wyraźnie. Jej szept wręcz czynił jej wypowiedzi mało zrozumiałymi.
-Cóż poradzić. Z pewnością wrócą. Nie zostawią tej porażki zamkniętą sprawą. A póki co…- wzruszył ramionami Keelsoron, zapewne przywykły do jej sposobu mówienia.-Chciałaś czegoś ode mnie. Czy znów… zamierzasz mnie oskarżać o złamanie umowy, które de facto nie zawierałem z wami.
-Nie... <szmer> czekać-odparła w odpowiedzi drowka, której twarz była… pozbawionych cech charakterestycznych. Ot, typowa stereotypowa plebejka, ani ładna, ani brzydka… wtapiająca się idealnie w tłum.
-Nie musicie. Ja was nie trzymam. Możecie wracać do waszych czeluści.- stwierdził Keelsoron nawet nie próbując udawać zainteresowania jej problemami.
<end of part two>
-Widzę, że nie tylko Keelsoron sprzymierzył się z Ithlidami. Nasza mała szeptaczka chyba jest zawiedziona, brakiem pomocy z zewnątrz. Ciekawe co ci zdrajcy z tego mają- podrapał się po brodzie zamyślony.
- Nie próbuję nawet wyciągać wniosków z tego widzenia. Mało konkretne - podsumowała Han’kah nie kryjąc znudzonej miny.
– Przynajmniej przypomniało nam że Keelseron nie jest jedynym którego osierocili Illithidzi. - odarł Lesen, przyglądając się plebejskiej drowce z ogromny zainteresowaniem, skutecznie pomijajac fakt że Han’kah miała rację.
Pułkownik ziewnęła a po chwili przedłużającej się ciszy dodała z wyrzutem.
- Nie myślałam, że kiedyś to powiem ale… bez Valyrin te widzenia wieją nudą. Niemal żałuję, że wybebeszyłam jej syna, zasabotowałam plany i zmusiłam do ucieczki.
– Nie wydaje mi się żeby utrata Areny specjalnie ją zabolała. - zauważył samiec – Z drugiej strony, nie mogę powiedzieć że rozumiem jaki był większy zamysł skoro opuściła miasto po wojnie. Zupełnie jakby rozwalenie domu Despana było celem nadrzędnym i uznała że jej robota została wykonana. -
- Nie tyle opuściła miasto po wojnie co po upadku własnego Domu do którego mocno się przyłożyła. Może uciekła ze strachu, może ze wstydu a może… po prostu przeleciała już wszystko w E-C co dało się przelecieć i postawiła na ekspansję reszty świata - Han’kah uśmiechnęła się złośliwie. Odchyliła nieco przez oparcie fotela i pogładziła samca po policzku. - Wpadnij do mnie jutro. Dzisiaj mam gościa.
– Co mówi o Valyrin to że ten ostatni wariant wydaje się najbardziej prawdopodobny? - uśmiechnął się wesoło samiec, nie odtrącając dłoni drowki. – Ósma pasuje?
- Pasuje. Choć może lepiej zaplanuję nam ten wieczór. Chcesz… iść na nabożeństwo do świątyni Eilservs? - zaczęła wyliczać z błyskiem podekscytowania w oku. - Albo zatłuc się w pojedynku do pierwszej nieprzytomności? A może… kogoś razem zamordować?
– Nabożeństwo Eilservs? - brew samca powędrowała do góry – Myślałem że obrządków religijnych unikasz jak plemię goblinów kąpieli.
- Ostatnio, do moich nieskazitelnie złych cech postanowiłam dodać także szczyptę fanatyzmu - powiedziała w ten sposób, który mógł równie dobrze zwiastować kłamstwo co prawdę. - Moja duchowa przewodniczka łamie moją wrodzoną buntowniczość i otwiera mnie na aksjomaty wiary.
Drow bardzo powoli przechylił głowę, nawet nie kryjąc wyrazu czystego niepohamowanego sceptycyzmu.
- Nie podoba mi się ta mina - drowka skrzywiła się i ziewnęła wracając spojrzeniem do kuli.
[i] - To nie opowiadaj takich mało prawdopodobnych dowcipów. ]/i] – uśmiechnął się samiec, wracając wzrokiem do kuli -... Chociaż osobiście zawsze wierzyłem że bliżej ci do ideału Lolth niż sama przed sobą przyznajesz...

-Ty… <znów szmer>...-wypowiedź kobiety, była jednak dobrze słyszalna dla Keelsorona, który z irytacją rzekł.- Nie może mnie o to obwiniać. Nie ja wam obiecałem zwycięstwo, ani ucztę nawet… Czyż nie dopuściłem ciebie i twych pobratymców do zapasów Shi’quos? Ja spełniłem swoją obietnicę, a że moi panowie zawiedli?
Wzruszył ramionami wracając do notowania.
- Przysięgałeś… <szmer>... głód.- niewątpliwie drowka był na niego zagniewana. Bowiem w jej głosie słychać było wyrzut. Szkoda, że mówiła tak niewyraźnie.
- Och, dajże spokój. Mam własne problemy.-odparł z irytacją Keelsoron.- Nie mogę spełniać tylko waszych kaprysów.
- Obietnica <szmer>... zdradziłeś…. <szmer>... nas zguba.- wymruczała niewyraźnie drowka.
-Nie dramatyzuj. A jak tak bardzo jesteście głodni, to… nekropolia jeszcze nie jest pod kontrolą Eilservs. Nie zwrócą uwagi na zmniejszoną ilość nieumarłych grasującą między grobowcami. A nawet, gdyby zrócili, to wątpię by ich matrona się tym przęjęła. Na zarośnięty odwłok Lolth… mineło już tyle czasu, że czujność straży Eilservs na pewno osłabła.- westchnął przesadnie dramatycznie Keelsoron pragnąc zapewne spławić namolną i kłopotliwą towarzyszkę niewoli. Co mu się zresztą udało. Opuściła ona jego kryjówkę. A Keelsoron znów wrócił do bazgrania w notatniku, co trwało aż do końca widzenia.

-Ciekawe jakie efekt chce uzyskać Keelsorn tymi miksturami. -sam też właśnie kończył notatki z widzenia.- No chyba nie było aż tak nudno prawda?
- Tyle o ile - skomentowała Han’kah nadymając ze znudzenia usta. - Do następnego - zasalutowała niedbale i ruszyła w stronę drzwi.
 
__________________
"I may not have gone where I intended to go, but I think I have ended up where I needed to be."

Ostatnio edytowane przez Aisu : 22-01-2015 o 12:28.
Aisu jest offline  
Stary 25-01-2015, 23:04   #38
 
liliel's Avatar
 
Reputacja: 1 liliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputację
cz. 1

Drogi Ojcze!
Mam nadzieję, że zastałam cię w dobrym zdrowiu.
U mnie sporo się dzieje, trochę złego, trochę dobrego, jak to w życiu. Posadę mam stabilną, spokojną. Sama sobie taką wybrałam, wiesz jak jest, potrzebowałam tego. Twój najmłodszy wnuk chowa się wybornie, z każdym dniem zdaje się rosnąć w oczach. Szkoda, że ty nie możesz się nim zająć, mnie nie zawsze starcza czasu choć staram się, słowo. Jest mój. Ja to wiem i on także. Widzę jak łagodnieje mu twarz gdy przytulam go do piersi, gdy wyczuwa mój zapach. Rodzina jest ważna ale wymaga nieustannej pracy, to takie cholernie męczące...
Z matką trwa stan pomiędzy zawieszeniem broni a szykowaniem kolejnej inwazji, pytanie tylko kto pierwszy wytoczy katapulty. Kocham ją, na swój bezduszny drowi sposób ale wiesz jaka z niej szurnięta suka, sztukę wyprowadzania z równowagi ma opanowaną do perfekcji. Byłam u niej poprzedniego cyklu, wszystko przez tą sprawę z cholerną Enklawą, pisałam ci chyba? Pierdolce wycofali się kolektywnie z wynegocjowanych niemal kontraktów, myślałam że krew mnie zaleje. Można sobie coś poukładać, rozplanować i po kiego? Co miałam za wyjście? Kiedy ktoś ze mnie drwi musi zginąć. Matka pieprzyłaby pewnie o dyplomacji i spalaniu za sobą mostów ale wiem, że ty jeden mnie zrozumiesz. Kolekcjonuję zniewagi i wyrwane serca, taka moja skaza. Taka nasza skaza ale cóż, nikt nie jest idealny... Musiałam coś z tym zrobić. Kupiec chciał zwiać, cwaniaczek. Posłałam za nim swojego psa.

Wrócił w środku nocnego cyklu. Przykląkł przy łóżku i zdał cichy raport. Kupca dopadł podczas podróży do Thay, jeszcze w Podmroku i zarżnął. Nie było spodziewanych negocjacji o własne życie. Handełes nie pisnął ani słowa. Twardy albo głupi, raczej to drugie. Nie wierzył, że dojdzie do ostatecznych rozwiązań. Kiedy pojął swój błąd krztusił się już własną krwią. „Ostateczne rozwiązania” mogłaby rodzona matka dać mi na drugie ale on tego przecież nie mógł wiedzieć, nie tatku? Niefart. „Powiedz, że masz chociaż jego głowę.” zażądałam ale on nie wstając z klęczek odparł „Nie, pani. Musiałem uciekać bo zdążył narobić hałasu.”
„Narobić hałasu”, wyobrażasz sobie? Czasem rzeczy po prostu idą nie tak.
Powinnam go skopać ale to by było bez sensu. Nie łamie się własnego miecza bo przegrało się walkę.
Wyszłam wtedy na balkon u samego szczytu Areny żeby ochłonąć. Obserwowałam jak przez dzielnice przelewają się drobne figury, żywa plansza savy z niezliczoną ilością rozgrywających i nigdy nieprzesądzonym wynikiem.
Nie zasnęłam już, poszłam na poranne ćwiczenia, które przeciągnęły się w popołudniowe i wreszcie wieczorne. Czasem myślę, że tylko treningi trzymają mnie przy życiu. One i może jeszcze kazadzki spirytus. Wieczorami piję i rozmyślałam. Zanurzam się we własnej melancholii podbijanej kolejnymi kieliszkami wypitego trunku. Niewielu mnie o to podejrzewa, prawda? O melancholię, nie o pijaństwo.
Dużo spraw rozważam sama, w środku. Niektórymi dzielę się z tobą bo to zawsze lepiej jak się pozwala myślom wypłynąć, uwolni się je i spojrzy na nie z innego kąta. Rzadko się odkrywam. Uchylam rąbka skorupy. To niebezpieczne i niepraktyczne ale jak się jest z kimś blisko ciężko tego uniknąć. Ale to chyba cena, którą muszę w mojej sytuacji podjąć. Ach tak, pisałam ci już o Lesenie? O tym jak mam go uratować? To skomplikowane, posłuchaj...

Music


Poezja.
Han’kah, która siedziała przy biurku zawalonym papierami dopiero teraz podniosła oczy na Lesena recytującego rymowane frazesy.
- Nooo... mocne - kąciki jej ust uniosły się ku górze, zaplotła palce pod brodą i dalece się zamyśliła. - Urocze. Tkliwe. Naiwne… Pewnie powinnam teraz splunąć czy coś takiego ale… - zniżyła głos do szeptu jakby wyjawiała wstydliwą tajemnicę - trochę mi się podoba.
Po czym zwiesiła głowę i wróciła jak gdyby nigdy nic do wertowania umów i kosztorysów.
Lesen przyglądał się jej bacznie, nabrał tchu. Ale żadna złośliwa uwaga nie nadeszła. Zamiast tego przewrócił stronę, i recytował dalej.

Jesteś latem mym i wiosną,
Roześmianą wciąż radością,
To Ty zimą i jesienią
Jesteś kwiatem i zielenią,
Tyś mym źródłem i strumieniem,
W Tobie gaszę me pragnienie,
Składam dzisiaj w Twoje ręce
Życie moje i... me serce!

A potem następną, i następną, z niezmąconym uśmiechem na twarzy. Niektóre wersy były wyjątkowo ckliwe w treści, i te czytał z nuta dowcipu, by zrównoważyć podniosłe słowa. Tym lżejszym zaś dodawał emocji, choć w trochę zbyt przesadzony sposób. W końcu nie był bardem... Ale nie pozwalał by go to powstrzymywało.
- Mam słabość do bardów – wyznała Han’kah przeciągając się w fotelu. Ziewnęła, zwiesiła głowę i wpiła swoje długie palce w zesztywniały kark. - Jest taki jeden lokal… Dla pospólstwa ale… - chyba było to dla niej odrobinę krępujące - podają niezłą wódkę i… muzyka jest niezwykła. Chadzam tam czasem incognito. Piję i słucham. Może byśmy...? - w powietrzu zawisło nieśmiałe pytanie.
– Brzmi nieźle. -


(...)
Oj tatku... Zły dzień, zła noc, zupełnie feralna! Kłótnie, dwie, jedna za drugą. Najgorsze są awantury gdzie pada tylko kilka słów. Chłodnych, wyważonych. Wiesz, jak ja bardzo nie lubię wybaczać... Gorsze chyba jest tylko przyznawanie się do winy.
A jeszcze nazajutrz musiałam odwalić tą obligację w świątyni Eilsevs. Chcą naprostować mój światopogląd bo ważyłam się wychłostać akolitkę Lolth. Wyobrażasz sobie, kurwy niemyte? Jakbym co najmniej miała nie po kolei w głowie. O nie, to świat zwariował, nie ja. Nie ja...



Music

Świątynia Eilservs zapierała dech w piersiach. Przytłaczała swoim ogromem. Nawet sakralne mury Domu Kilsek nie były tak imponujące. Ani tak zatłoczone. Rzesza drowek ubranych w dostojne kapłańskie szaty wznosiły swe modły do Pajęczej Królowej.
Han'kah przyciągała spojrzenia. Przez wzgląd na insygnia Tormtor, zbroję wojownika jak i podłą reputację. Młode akolotki obgadywały ją i pokazywały sobie palcami, pieprzone jadowite suki.

- Wielebna Vhaidra? - Han'kah odnalazła właściwą salę i oczekującą nań drowkę. Skłoniła się oficjalnie. - Przysyła mnie Opiekunka Świątyni Tormtor, z polecenia Matrony Sabalice. Han’kah Tormtor.
Drowka wyglądała zabawnie, z parą infantylnych kucyków, karykaturalnie niska, sięgająca Han'kah do ramion. Niemniej poważna mina rekompensowała mylącą aparycję.
- Wielebna Vhaidra… wymaga odpowiedniego zachowania ze strony świeckich drowek.- napomniała wojowniczkę.- Kapłanki stoją na samym szczycie hierarchii i należy im okazywać więcej... respektu.
- Przecież powiedziałam “wielebna” - Han’kah lekko się skrzywiła. Wyglądała na to, że trafiła na jedną z tych suk, które stopami chodzą po podłodze, ale głową niemal ryją o sufit. - I znam hierarchię w Erhelei-Cinlu.
- Niewątpliwie… A jednak jesteś tu z prośby twej Matrony… a jakiż dokładnie jest powód tej prośby?
- Chcę wierzyć jeszcze mocniej, wypełniać święte dogmaty jeszcze gorliwiej, być jeszcze godniejsza miana córy Lolth - Han’kah wyrecytował na jednym tchu.
- Więc masz wątpliwości co do swej gorliwości. - drowka podejrzliwie otaksowała pułkownik. - I zamierzasz je wyplenić. Co czyni cię słabą? Co czyni cię w twym mniemaniu nie dość gorliwą? Jaki chwast mamy wyplenić z twego serca?
- Ja… czuję się bardzo gorliwa - Han’kah uniosła wzrok i patrzyła kapłance głęboko w oczy. - Ale Opiekunka Świątyni ma inne zdanie więc wypełniam jej wolę i jestem tu by poprawić to co należy poprawić.
- Hardość jest zaletą jeśli jest okazywana we właściwym towarzystwie. Nie jest nim obecność kapłanki Lolth.
- odparła Vhaidra splatając palce razem.
- Dlatego właśnie, wielebna Vhaidro, poskramiam moją hardość od samego rana szykując się na dzisiejsze nauki.
- Zacznijmy od podstaw… od historii.
- rzekła Vhaidra i z zapałem zaczęła opowiadać mit powstania drowów, który to Han’kah znała tylko ogólnie. Han’kah usiadla na piętach naprzeciwko kapłanki i słuchała w skupieniu ani raz nie przerywając.
- W naturze drowów, jako najdoskonalszej z ras istniejących na Torilu leży więc dostosowywanie się do sytuacji, ciągły rozwój i… wierna służba Lolth. A przez nią słuchanie jej wybrańczyń i okazywanie im szacunku. Nigdy nie powinnaś się czuć im równa. Nawet najsłabszym z nich.- zakończyła swe wywody Vhaidra.- Ale ty wchodziłaś w otwarte konflikty z siostrą i matką, podważałaś autorytet swej córki, akolitki Lolth, co było naganne… Jeśli były słabe, miałaś prawo je skrytobójczo zabić, ale…- uniosła palec w górę drowka.- ...otwarte nieposłuszeństwo i brak szacunku wobec stanu kapłańskiego, to policzek wymierzony samej bogini.
- Nieposłuszeństwo nie może być niemiłe Lolth – polemizowała Han'kah. - Sama je okazała nieprzestrzegając nakazów Seldarine i nauczając pierwszych duaral. Lolth wymaga od nas siły, czy miałabym prawo nazywać się jej córką jeśli na zawołanie tarzałabym się po podłodze? Okazuję kapłankom szacunek. Ale nie pozwalam sobą pomiatać, to różnica.
- Okazałaś słabość nie potrafiąc utrzymać córki w ryzach, więc naturalnie nie można mówić, że później okazałaś siłę.- wzruszyła ramionami Vhaidra niezupełnie zgadzając się z Han’kah.- To że się zbuntowała i wykorzystała swoją pozycję, było już twą przegraną. Pozwalałaś sobie na takie wybryki wobec swej matki, gdy byłaś podrostkiem, Han’kah Tormtor?
- Moją jedyną przegraną był fakt, że moi strażnicy ślepo posłuchali kaprysu nadętej gówniary
- Han’kah odparła może zbyt szybko. - Za co później zapłacili a reszta wyciągnęła wnioski. Moja córka mam nadzieję też coś z tego wyniosła.
- A ty uparcie uznajesz tylko swoje racje.- odparła wyniośle kapłanka.- Czy aby na pewno chcesz przekuć swą hardość na miecz Lolth? Czy też marnujesz mój czas, by przypodobać się Opiekunce Świątyni Tormtor?
- Nie chcę marnować twojego czasu wielebna Vhaidro - Han’kah zgięła się nieznacznie w ukłonie. - Owszem, moja córka jest obdarzona łaską naszej królowej, ale tak jak sama Lolth nauczała elfy kiedy były jeszcze słabe i nieporadne jak dzieci, czy my nie powinniśmy nauczać naszego potomstwa jak radzić sobie w życiu i pielęgnować własną siłę? Wybacz jeśli dialog to zbyt duża zuchwałość, może powinnam ślepo przyjmować wszystko ale pragnę zrozumieć, pojąć i wierzyć, że postępuje słusznie.
- Nie… Ty pragniesz mnie przekonać, że postępujesz słusznie. Gdybyś spróbowała zrozumieć… zacznij od przypomnienia tego, co uczyła cię twa matka.
- westchnęła kapłanka.
- Bardzo szanuję moją matkę i jej nauki - Han’kah nie uniosła głowy trzymając zgięty kark i wzrok utkwiony w podłogę. - Miałyśmy swoje upadki i wzloty, ale uważam, że jest doskonałą matką, kapłanką i drowką. Ona zasługuje na mój pełen respekt. Pisklę, które dopiero wykluło się z jaja… niestety nie. Jeśli myślę niewłaściwie pokornie proszę o stosowne wybicie mi z głowy błędnych interpretacji, aż zostanie po nich puste miejsce, gdzie będzie można nalać właściwą treść.
- Rzeczywiście… bez wybicia się nie obędzie.- mruknęła po namyśle kapłanka.- Zaczniemy od obdarcia… Jutro przyjdź tu o pierwszym porannym dzwonie. Bez zbroi, bez broni, bez magii, jedynie w zgrzebnej szacie.
- Jak sobie życzysz wielebna.


(...)
Grrrr, kapłanki i ich próżność!
Gdyby chociaż wdała się ze mną w konstruktywną polemikę! Ale nie, trzeba zgnoić, wgnieść w kamień, rzucić na kolana. Cóż, przywykły, że im wszystko wolno, że wiedzą najlepiej. Trzeba ich słowa brać za aksjomaty a to trudne jak się ma taką wścibską i krnąbrną, jak my, naturę. Bogowie bogami a drowy drowami. Łaska Lolth nie upoważnia do tego by zawsze mieć racje, by nie popełniać błędów. Miałam nawet dobre intencje tatku, słowo. Ale nie chciała ze mną gadać. Nie to nie. Przywdziałam więc zgrzebną szatę i poszłam tam niepokornie, rozbujanym krokiem, zbuntowana jak dziecko.
Byłam gotowa na tortury. Na obdzieranie ze skóry, łamanie kostek, wbijanie gwoździków.
Wiesz, że ból mnie nie przeraża. A ostatnio nawet uspokaja. Wprowadza harmonię. Leżę właśnie, pisząc te słowa, wyciągnięta na kozetce jednego licencjonowanego czaromiota-rzemieślnika. Z obnażonymi plecami, delektując się jak igła z tuszem wchodzi pod skórę, raz za razem, w narastającym rytmie niby miłosnego aktu. To zaszczytne, uczestniczyć w procesie tworzenia. Użyczać swojej skóry artyście jak użycza się dziecku łona. Z tym wy, mężczyźni rzeczywiście jesteście pokrzywdzeni. Bogowie was muszą nienawidzić skoro uzależnili was od nas w pragnieniu prokreacji. Ach, a ze mną to już w ogóle śmiechu warte. Gdyby to nie było błogosławieństwem przysięgam, zwaliłabym na karb przekleństwa. Starczy, że mnie ktoś dotknie i efekt murowany. Jeszcze nie mam pewności co do mojego stanu ale przez tyle lat nauczyłam się wsłuchiwać we własne ciało, odszyfrowywać jego subtelne podszepty... Ale o czym to ja? A tak, zgrzebne szaty! W każdym razie tortur nie było. Moja droga mentorka wybrała upokorzenie i psychiczne katusze ponad maltretowanie ciała. Przejrzała mnie widać na tyle aby wydedukować, że to drugie nie zrobi na mnie wrażenia. Nie wzięła jednak pod uwagę, że pierwsze też odniesie marny skutek. Cały cykl czyściłam kible kapłanek na równi z niewolnikami. Hahaha, wiem, wiem. Pewnie ze śmiechu zaraz zaplujesz pergamin. Jakby gówno mogło mnie wystraszyć. Jest częścią odwiecznego cyklu życia i śmierci. Prawdę mówiąc mam do niego spory respekt. Widziałam możnych i walecznych, którzy odchodzili z tego padołu w fetorze własnych fekaliów. Rodzimy się w gównie i zdychamy w nim. Prawdę mówiąc ta latrynowa sankcja wprowadził mnie w dość refleksyjny nastrój. Myślałam bodaj o wszystkim tylko nie o Lolth. Brawo wielebna Vhaidiro! Tak trzymać. Cóż za wiekopomne lekcje pokory!



Coś się kroiło. Coś o czym Han'kah nie miała pojęcia. Nie wtajemniczono jej, po prostu. Widać Sabalice nie uznała, że należy. O czym to przesądzało? O braku zaufania do Han'kah Tormtor? O zepchnięciu ją na boczny tor, politycznym ostracyzmie? A może o sporym sentymencie jakim Matka Opiekunka ją jednak darzyła? Uszanowała jej wybór. Pozwoliła jej się wycofać, odsunąć od tego bagna zależności, pogoni za władzą, podpierdalania i bycia podpierdalanym.

Dlaczego więc drążyła temat zamiast machnąć nań ręką?

Komnaty Relonfeina raziły uporządkowaniem i sterylnością. Dziwne, zawsze miała ich za podobnych do siebie tymczasem warunki mieszkaniowe prezentowali zgoła odmienne. Han'kah preferowała duże zagęszczenie sprzętów i przytulny eklektyczny chaos a strateg Eilservs utrzymywał niezmącony minimalizm.

- To co u ciebie? Jak ci się rządzi Areną? Nie sądziłem, że długo wytrzymasz jako jej administratorka. Praca za biurkem do ciebie... nie pasuje – zawsze ceniła w nim szczerość.
- Nic mylnego. Ta robota mi odpowiada - drowka opadła na prosty biały fotel, który niemal zlewał się z litą białą ścianą - Daje swobodę, której nigdy wcześniej nie miałam. Choć… trochę wypadam też przez nią z obiegu. O co chodzi z tą gotowością bojową Tormtor i Eilservs?
Auć. Cisza zrobiła się ciężka od obnażonej słabości i niewiedzy.
- Skoro… nie wiesz…- Relonfein spoważniał słysząc to pytanie. - To nie jestem pewien, czy powinienem ci mówić.
- Poważnie? - Han’kah ściągnęła usta ale nie mogła powstrzymać lekkiego uśmiechu. - Rozumiem, tajne przez poufne, ale wie o tym szmat osób. Dowiem się tak czy inaczej, myślałam, że zaoszczędzisz mi czasu i środków. Ja bym ci powiedziała - odwołała się do mocnego argumentu zaplatając ramiona na piersi i czekając na jego odpowiedź.
- No nie wiem.- zamyślił się Relonfein.- Zakładam jednak, że to co ci powiem, zatrzymasz dla siebie i tylko dla siebie?
- No… też tak zakładam - powiedziała szczerze. - Chyba, że to plany obalenia mnie ze stołka na ten przykład. Wtedy ciężko mi będzie nic nie robić.
Relonfein wybuchł śmiechem na te słowa, po czym spytał retorycznie.- Pamiętasz może imię poprzedniego Zarządcy Areny?
- Niezbyt. A to ważne?
- Właśnie że nie… Stanowisko jakie piastujesz nie jest ważne. Raczej wątpię, by znalazł się choć jeden drow chcący cię obalić. Jesteś bezpieczna na swym stołku… jak każdy Zarządca Domu.- stwierdził drow splatając dłonie dodając z przesadną powagą.- Więc wybacz, ale Dom Eilservs nie uważa cię za osobę wartą jego spisków.
- Pffff - obruszyła się wyraźnie. - Może postawiłam na wakacje i lenistwo ale to nie znaczy, że nie mam na koncie sprawek, po których szeptano me imię z przestrachem. Nie jestem byle gówniany anonimowym drowem - powieka lekko jej zadrżała.
- I może za to kiedyś dostaniesz sztylet między żebra.- zgodził się z nią Relonfein.- Ale bynajmniej nie dlatego, że pilnujesz Areny… zwłaszcza, że Sabalice nie jest Wilczycą. Niemniej… zbaczamy z tematu, prawda?
- Mhm. To o co chodzi z tą ruchawką?
Relonfein nachylił się ku Han’kah i szepnął konspiracyjnie.- Pojawiły się drowy. Obce drowy spoza Erelhei-Cinlu. I nie byli to renegaci z Icehammer. Tylko całkowicie obcy osobnicy. Szpica pewnie większej siły. Matrony po cichu kombinują jak rozwiązać tę sprawę. Najprościej byłoby je złapać, torturami wymusić zeznanie i zabić. Ale… ostatnie wojny przetrzebiły populacje Domów, a czarownicy Thay wzrośli na znaczeniu. No i ilithidy nadal są potencjalnym zagrożeniem. Świeża krew jest więc… zbyt nęcąca, by po prostu wyrżnąć obcych.
- I pozwolą im się osiedlić w Erhelei-Cinlu? Ciekawe… - Han’kah potarła podbródek. - Jakoś się ten Dom nazywa?
- Nie wiem co Matrony zrobią. Wiem co ja robię, kreślę scenariusze defensywne i ofensywne.- wzruszył ramionami Relonfein.- Poza tym jednak nie wiem nic. Nie dość że poszczególne Matki Opiekunki kryją przed sobą nawzajem, to co ich szpicle wyśledziły, to jeszcze jest pełna konspiracja, aby Thay się nie dowiedziało.
- No i słusznie - Han’kah wydęła lekko usta. Wiadomość była istotna ale na nią samą nie miała wpłynąć jakoś spektakularnie. Jej własny Dom ją w temat nie angażował a i jej się angażować w to też specjalnie nie chciało, jej myśli krążyły gdzieś zupełnie zupełnie indziej.
 

Ostatnio edytowane przez liliel : 25-01-2015 o 23:30.
liliel jest offline  
Stary 28-01-2015, 20:55   #39
 
Icarius's Avatar
 
Reputacja: 1 Icarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputację
Xullmur'ss wyszedł z widzenia zadowolony. Udało im się podejrzeć Keelsorna, dowiedział się że agent Ithilidów najpewniej wciąż jest w mieście. Rozgryzł też, że pewne sojusze zostały zerwane. Pewna frakcja natomiast była już mocno pod ścianą. Tu otwierały się możliwości. Pomyślał o powrocie do gry. Jako Plebjusz był nikim dla wielkich tego miasta. Nie chciał jednak przynależeć do żadnego Domu. Obecna sytuacja miała swoje plusy i minusy. Postanowił spróbować pewnego niekonwencjonalnego zagrania

Poszedł na umówione spotkanie ze Żmijką. Zbliżające się otwarcie Areny, wymuszało podkręcenie obrotów w miejscach je zastępujących. Walki rzezimieszków i Ghuli miały się już ku końcowi. Może nie całkowitemu, na to zawsze znajdzie się jakiś amator. Ale duże prosperity właśnie się kończyło. Rzeźnia potrzebowała jednak paliwa. Xullmur'ss mógł je dostarczyć. Ich spotkanie jak zawsze odbywało się w Enklawie.

Żmijka pojawiła się o czasie. Nie należała do typowych drowek, które spóźniały się po to by pokazać samcowi, jak mało się liczy. Przysiadła się i zamówiła posiłek, także i dla Xullmur’ssa ale ten odmówił. Wyjaśniając że odbył już dwa spotkania i na każym coś jadł. Drowka wzruszyła ramionami. Splotła dłonie razem i spytała.
- Jak tam twój towar? Możesz dostarczyć kilka egzemplarzy po rozsądnej cenie?
-Towar da się załatwić zawsze. Czyżby walki w klubie szły aż tak dobrze?
- Nie. Po prostu musimy wydusić tyle zysku ile się da, póki jeszcze jest co wydusić. Gdy zostanie otwarta Arena, twoje usługi nie będą… opłacalne przy cenach jakie żądasz za nie. To ostatnia dostawa.- wyjaśniła krótko Żmijka.
-Ilu, tym razem?
- Dwóch, trzech, czterech… nie więcej niż pięciu.- stwierdziła krótko drowka.
-Będzie pięciu skoro to ostatnia okazja, za trzy i pół tysiąca ze zniżką jak dla was. Lokalizacja jak ostatnio?
- Tak… tam gdzie zwykle. Kiedy będziesz gotów?- zapytała Żmijka.
-Dwa cykle.-zawyrokował Xullmur’ss.
-Więc za dwa cykle… jeszcze jakieś sprawy zostały do omówienia? Ponownie zamierzasz się pojawić na walkach?- zapytała Żmijka splatając dłonie razem.- I… bym zapomniała. Unikaj dzielnicy Godeep. Tam mogą się pojawić zabójcy, którym zapłacono za usunięcie ciebie.
-Ponowie zapytanie czy moje usługi nie przydadzą się w innych waszych przedsięwzięciach? Walki… szykujecie teraz coś specjalnego? Dziękuje również za ostrzeżenie. Miałem przyjemność natknąć się na owych zabójców. Nie wiesz może komu powinienem podziękować za tę przyjemność?
- Wiem… ale dobroczyńca chce pozostać anonimowy. I jeśli ktoś uzna, że potrzebna będzie twoja pomoc, to taka propozycja się pojawi. A póki co… krążą plotki, że Quevvyrowi uciekło parę nieumarłych, więc możesz się spodziewać jego nekromantów szperających w ich poszukiwaniu w Nekropolii.. o ile tak plotka zawiera prawdę.- stwierdziła krótko Żmijka.
-Czy informacja kto najął zabójców jest również poza moim zasięgiem obecnie?
- Szczerze powiedziawszy… nie wiem kto dokładnie. Narobiłeś sobie sporo wrogów wśród gangów Godeep. To mógłby być każdy z nich.- wzruszyła ramionami Żmijka.- Chcesz ich szukać, to proszę bardzo… ja cię nie powstrzymuję.
-Zadowolę się unikaniem zabójców póki co.- westchnął.- Choć popsuli mi już jeden wieczór.
Dziękuję za spotkanie. Widzimy się za dwa cykle, jeśli to już wszystko?
- Tak, to już wszystko.- stwierdziła krótko Żmijka.

Spotkanie biznesowe było owocne. Był to jeden z interesów z Xullmur'ss który dawał niezły dochód. Musi złożyć im propozycję po otwarciu Areny. Nie będą w stanie płacić tyle złota. Może jednak w zamian za Ghule ubije inne interesy.
Sprawa zostawała otwarta wszystko było kwestią jak rozwinie się inna jego inicjatywa.

Musi za wszelką cenę obserwować Nekroplis. W tym fragmencie miasta ziemi niemal niczyjej może wydarzyć się wiele rzeczy. Zbiegli nieumarli, tajemniczy budynek Inkwizycji, byli sojusznicy Keelsorna... Xullmur'ss zadecydował czasowo zwiększyć swoje możliwości w tym zakresie. Wrócił do Nekropolis.

Zaszył się w jednej z opuszczonych krypt. Zszedł do podziemi gdzie w jednej z komór pogrzebowych znalazł idealne miejsce na swój rytuał. Na ziemi wyrysował krąg ochrony przed złem. Sam na siebie również rzucił czar ochrony. Co było swego rodzaju ironią. Zabezpieczył i przygotował to przywołanie jak umiał najlepiej. Odpowiednie inkantacje i znaki ochronne. Istota którą chciał wezwać nie była groźna, ostrożność weszła mu jednak w krew. Gdy skończył, wezwał… wybranego przez siebie stworka.



Przyzwany quasit rozejrzał się tuż po przyzwaniu i pofrunął uderzając kilka razy o barierę ochronnego kręgu, by przetestować możliwości ucieczki. Gdy skończył zwrócił swoją uwagę na drowa.- Co to za nora? I kim ty jesteś?
-Erelhei-Cinlu a ja nazywam się Xullmur’ss. Jak się domyślasz zabezpieczyłem to miejsce. Chciałbym zawrzeć umowę.
- Mówię o tej norze w której siedzimy…-quasit machnął łapą.- W tej konkretnej norze. Nie jesteś za potężnym magiem, prawda? Inaczej byś nie potrzebował pomocy tak słabej istoty jak ja.
Xullmur’ss nie odpowiedział na pytanie o własną potęgę. Tego typu istoty często drażniły przyzywających. Próbowały z nich kpić czy w inny sposób wyprowadzić z równowagi.
-Zadania jakie będą do ciebie należeć, nie będą zbyt trudne. Chce byś dla mnie obserwował różne miejsca. Głównie Nekropolię w której się znajdujemy. To jeden z od dawna opuszczonych grobowców. Do Nekropolis prócz nieumarłych i rutynowych patroli jednego z Domów szlacheckich miasta prawie nikt nie zagląda. Spodziewam się jednak niedługo innych gości. Chce wyjść im naprzeciw, obszar do obserwacji jest jednak dość duży. Nadajesz się na obserwatora, jesteś mały ale bystry. Jak zauważyłeś nie przelewa mi się, jednak myślę… że jakoś się dogadamy.
- Jak długo mam prowadzić te obserwacje?- spytał podejrzliwie quasit.
-Myślę, że dwadzieścia cykli.- odpowiedział po chwili zastanowienia Xullmur’ss.
- Mam tu siedzieć prawie miesiąc?! To strasznie dużo…- niemal krzyknął quasit wskazując łapą okolicę.- Nie chcę utknąć na tym planarnym grajdołku tak długo, w dodatku w takich warunkach.
-Obaj wiemy, że pobyt na tym planarnym grajdołku jak go nazwałeś, to dla ciebie oderwanie od rutyny i możliwość zarobku. Jeśli podasz mi rozsądną cenę nie zawyżoną scenami depresji, pozwolę ci znaleźć jeszcze jednego chętnego do tego zadania. Ja zapłacę w całości tobie ty rozliczysz się z nim potrącając swoją cześć za trud załatwienia mu fuchy.
- I możliwość śmierci ostatecznej, tak przy okazji.- burknął quasit i zatrzepotał skrzydełkami dodając.- I nie zamierzam nikogo szukać do twoich zadań. Sto sztuk złota za cykl?
-Jeśli potwierdzimy targ odpowiednim Geasem. To nie zamierzam się targować o cenę i ją akceptuję.
- Nie chcę tu spędzić dwudziestu cykli… dziesięć tylko.- burknął quasit.
-Nie graj niedostępnego. Jeśli się dobrze sprawisz lub odkryjesz coś ważnego. Dostaniesz w takim cyklu o połowę więcej za niego. Tylko jednak jeśli zostaniesz tu dwadzieścia cykli.
- To w takim razie 400 sztuk złota za każdy cykl.- mruknął w odpowiedzi mały demon.- I gówno mnie obchodzi twoja ocena mej służby, skoro i tak geas na mnie założysz.
-Wspominałeś coś o śmierci ostatecznej prawda? Zdajesz sobie sprawę, że drowy to sadystyczne skurwysyny a ja mogę cię wypatroszyć i przyzwać kolejnego twojego rodzaju licząc na bardziej spolegliwego? Mogę też zanim cię zabije, torturować cię na jego oczach, by wiedział jak postępować w negocjacjach. Sto sztuk złota plus premia za efekty. Potrafię docenić dobrą robotę, ale nie znoszę krnąbrnych małych drani. Dobrze przemyśl odpowiedź, jesteśmy w grobowcu który może okazać się twoim.
- Pieprzyć to… - warknął quasit butnie.- Myślisz że jesteś w stanie przebić Otchłań, jeśli chodzi o tortury? Drowy… phi… dzieciarnia przy demonach, także jeśli chodzi o tą sztukę. A wsadź sobie w dupę tą premię. Dwieście czterdzieści sztuk złota i gwarancja nietykalności jeśli wieści będą niepomyślne dla ciebie. Z dwojga złego wolę zginąć rozerwany od razu, niż później przez innego drowa czy bestię na którą mnie nasyłasz.
-Gwarancja nietykalności i sto dwadzieścia sztuk złota. Premia podniesiona do stu sztuk złota.-zaoferował Xullmur’ss- I z mojej strony nie spotka cię żadna krzywda.
- Już ci mówiłem… w rzyć wsadź sobie tą premię.- burknął quasit.- Sto pięćdziesiąt.
-Sto trzydzieści.
- Zgoda.- burknął quasit. Przez chwilę milczał, nim rzekł.- Jak mam mieć na imię?
Mógłby wydusić z tego małego demona jego prawdziwe imię. Nie czuł jednak takiej potrzeby.
-Na czas naszej pracy będziesz Szeptaczem. Po założeniu ci Geasu dostaniesz połowę należnego złota. Reszta po robocie.

Gdy dobili targu, dopełnili niezbędnych formalności. Niczym innym było jego spotkanie ze Żmijką dwa dni później. Przekazał towar i dostał należną zapłatę.
Pomyśleć, że jeszcze niedawno byłoby to dla niego nie do pomyślenia. Pozostało obserwować i czekać.
 
Icarius jest offline  
Stary 28-01-2015, 22:30   #40
 
F.leja's Avatar
 
Reputacja: 1 F.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnie



Gdy wędrowała zdumiona tym miastem, pełnym ludzi nie traktowanych właściwie do ich stanu, dziwnych dźwięków i zapachów, na jej stanął wysoki, muskularny drow o przenikliwym spojrzeniu.
- Zgubiłaś się wielebna kapłanko?- zapytał skłaniając uprzejmie i z szacunkiem.
- Odważne słowa, samcze - Tulsis obrzuciła go chłodnym spojrzeniem. Musiała stąpać ostrożnie. I tak już popełniła błąd, rzucając się w oczy temu obcemu. Spokojnym, wystudiowanym tonem dokończyła zdanie, tak jak powinna je wypowiedzieć kapłanka Lolth - Powinieneś zachować się z większą rozwagą i nie odzywać się niepytany.
- Wybacz mi mą śmiałość o wybranko Lolth niemniej zauważyłem, że nie wiesz w którą stronę skierować swe kroki. Czyżbyś pierwszy raz zawędrowała tutaj… incognito? Nie widzę twego insygnium, a moją rolą jest właśnie pomoc zagubionym członkom Domów w dotarciu do miejsca przez nich pożądanego.- uprzejmie zignorował ostre słowa Tulsis, nie odstępując drowki na krok.
Pierwszą rzeczą, która dotarła do jej świadomości był fakt, że była obserwowana przez tego samca, prawdopodobnie od chwili gdy przekroczyła próg tej ludzkiej osady. Podejrzewała, że nawet jeżeli jakimś cudem uda jej się go odegnać, to będzie kontynuował swoją obserwację z dala. Irytacja wojowniczki jak zwykle znalazła swój wyraz w odruchowym wsparciu dłoni na pasie z bronią. Nie mogła jednak sięgnąć po miecze, tym to dopiero zwróciłaby na siebie niechcianą uwagę.
- Twoją rolą, samcze? - mruknęła - Twoją rolą jest bycie przewodnikiem po tym… przybytku?
- Dokładnie… wielebna kapłanko. Wszak nie uchodzi, byś musiała sama negocjować z ludzkim robactwem, prawda?- zapytał retorycznie drow.
Tulsis skrzywiła się i omiotła niechętnym spojrzeniem otaczających ją ludzi, zajętych swoimi sprawami.
- Nie zachowują się jak robactwo - burknęła niezadowolona, jej palce nerwowo wybijały rytm na rękojeści miecza. Ręka ją świerzbiła.
- Szukasz pani, oręża… tarczy, rozrywki jakiejś? Może najlepiej od rozrywki zacząć.- mruknął drow oceniając sytuację.- Enklawa pozwala zaspokoić kubki smakowe towarami z powierzhni, nie tylko tymi serwowanymi w Domach. Oferuje też rozrywki pochodzące z Mulhorandu. I niewolników szkolonych do przyjemności z Calimshanu. Choć… tak piękna kapłanka zapewne nie narzeka na niedobór wielbicieli i wielbicielek. A może szukasz towarzyszy ze swego Domu?
Tulsis prychnęła mimo woli. Skierowała wreszcie uwagę na samca i przyjrzała mu się bardziej przychylnym okiem. Płaszczył się i podlizywał jak należy.
- Komplementy i próby wyciągnięcia informacji - uśmiechnęła się oszczędnie, zaledwie odrobinę wyginając kącik ust - Bawisz mnie.
- Moim celem jest tylko zaspokojenie wszelkich twych potrzeb i kaprysów wielebna kapłanko.- skłonił się nisko drow. Jego masywna, acz szczupła sylwetka przypominała wojownika. Ale mielił ozorem jak męska zabawka kapłanek Lolth.
Tulsis zmrużyła oczy i przechyliła głowę. Zaczęła powoli obchodzić samca dokoła.
- Czym jesteś? Gadasz jak nakręcana lalka, ale wyglądasz jakbyś potrafił machnąć mieczem raz czy dwa - trąciła palcem jeden z mięśni by ocenić jego jakość.
Drow pochwycił jej dłoń i przycisnął do swego ramienia, twarde napięte mieśnie drżały mu pod materiałem koszuli. Przesunął jej dłonią po swym ramieniu, by mogła poczuć jego siłę.
- W czasie wojen, jestem plebejskim najemnikiem któregoś z Domów. Bronimy z siostrą miasta lub atakujemy wrogie drowy, ilithidy, każdego. W czasie pokoju jednak, chwytam się każdego zajęcia. Bycie ochroniarzem i oprowadzaczem po enklawie Thay, jest jednym z nich szlachetna kapłanko.- wyjaśnił nie puszczając jej dłoni i muskając ją pieszczotliwie swymi palcami.
Drowka musiała przyznać, że miała do czynienia z dobrze ukształtowanym wojownikiem. Co więcej, przyszło jej na myśl, że posiadanie takiego kogoś w kieszeni byłoby wielce opłacalne.
- Jak dużo ci płacą? - zapytała, zapominając na chwilę, że powinna mu odciąć dłoń za impertynencję.
- Różnie… zależy od pracodawcy. Ci zThay są dość hojni. Nawet pięć sztuk złota dziennie.- wyjaśnił z uśmiechem drow, masując swe ramię jej dłonią przez chwilę. Po czym dodał.- Jeśli twoim kaprysem jest obejrzeć mnie całego, to oczywiście… są odpowiednie miejsca w enklawie na taką prezentację.
Jedna z brwi drowki uniosła się z zaciekawieniem.
- Wiesz jak się sprzedać - trudno było stwierdzić, czy był to komplement, czy może obelga. Tulsis rzadko okazywała swe uczucia w tonie głosu, czy wyrazie twarzy - Jestem skłonna kupić twoje usługi… - skinęła głową - Ale nie kupię kota w worku.
- Oczywiście.- uwolnił dłoń drowki od swego ramienia.- Czego więc pragniesz szlachetna kapłanko?
Tulsis cisnęło się na język wyznanie wiary. Pragnęła chwały Selvetarma i niepodzielnej władzy jego Pani Lolth. Pragnęła zmieść z Podmroku wszelkie herezje i bluźnierstwa. Pragnęła by krew spłynęła uliczkami tej ludzkiej narośli na niezdrowym organiźmie drowiego miasta.
- Hm… Muszę zobaczyć jak radzisz sobie w walce - oznajmiła po krótkim milczeniu.
- W walce? To będzie trudne szlachetna kapłanko. - zamyślił się drow drapiąc po podbródku.- Ale czy można odmówić tak pięknym oczom jak twoje? Myślę że da się coś zorganizować podczas wieczornego dzwonu. Ale nie wcześniej. Jakie zaś twe kaprysy mogę spełnić teraz?
- Twój upór jest godny podziwu - Tulsis westchnęła. Miała jeszcze sporo czasu przed umówionym ze swymi podwładnymi spotkaniem. Rozejrzała się dokoła i wzruszyła ramieniem - Jestem głodna.
- Oczywiście. Jak ostrą zabawę… wielbi twój języczek. W enklawie działa kilka knajpek o różnym standardzie oferujących potrawy z powierzchni. Niektóre wolą łagodną kuchnie północy, inne oferują pikatne potrawy południa.- skłonił się z szacunkiem drow.
Tulsis pokręciła z niedowierzaniem głową.
- Czy wszystko musisz obarczać seksualnym podtekstem? - prychnęła i szybko podjęła - Zjemy coś ostrego.
- Seksualnym… podtekstem? Nie rozumiem.- odparł z delikatnym uśmieszkiem drow i zaczął prowadzić drowkę w kierunku jednej z takich knajpek. Niezbyt wyszukanej pod względem wygód, ale obsługa była idealnie i niewolniczo uprzejma, a potrawy gorące niczym same dziewięć piekieł. W porównaniu z obozowym życiem i grzybowymi potrawkami z karaluchów… niebo w gębie.
Drowka była przyzwyczajona do surowych warunków, co jednak nie oznaczało, że nie potrafiła docenić dobrego jadła. Wręcz przeciwnie, rozpromieniła się na sam widok pełnego talerza, a właściwie zaledwie lekko uśmiechnęła.
- Dobrze - oceniła wybór swego towarzysza po pierwszym kęsie. W przeciwieństwie do niego była oszczędna w komplementach.
- Więc… jak ci na imię szlachetna kapłanko?- zapytał zaciekawiony drow.- Mnie mówią Marvin.
- Tulsis - odparła równie oszczędnie co wcześniej.
- To bardzo ładne imię. Delikatnie smakuje na języku.- stwierdził pomiędzy kęsami Marvin.
Kapłanka posłała mu skonsternowane spojrzenie. Intensywność z jaką zasypywał ją komplementami była dla niej zaskakująca.
- Czy to naprawdę działa na drowki? - zapytał zaciekawiona.
- To zależy… od tego czego się oczekuje.- Marvin splótł dłonie razem opierając na nich podbródek i zerkając to w oczy Tulsis, to niżej.- Przyznaję, nie każda złapie się na lep gładkich słówek. Ale żadna jak dotąd nie irytowała się słysząc takie komplementy. A ty, szlachetna kapłanko? Co czujesz, gdy me słowa pieszczą twoje uszka?
- Obojętność, podejrzliwość - odpowiedziała bez zastanowienia, choć nienawykła do wypowiadania swych przekonań na głos. - Słowa zdają mi się mydlanymi bańkami. Nic nie kosztują i leca tam gdzie poniesie je zmiana wiatru. Pot i krew są bardziej godne zaufania.
- Pot i krew? Komplementy nie służą do zdobywania szacunku. Mają przebić inne bramy.- uśmiechnął się drow i mruknął.- Wolisz więc pani słowa od czynów? To zrozumiałe. Obojętność także. Podejrzliwość jednak dziwi. Wszak cel komplementów jest jasny. Przecież… jesteś pani śliczną kobietą. Pod tą zbroją kryją się zapewne obszary godne zdobycia. I nie jesteś inkwizytorką, by wzbudzać… strach. Więc… jakież to są te powody podejrzliwości. Chyba nie kompleksy na tle twej urody? Zapewniam, że nie masz się czego wstydzić.
- Nie mam - przyznała mu rację, lecz bez dumy - Cel jest jasny jedynie na pierwszy rzut oka. Bliskość to narzędzie manipulacji - spojrzała w oczy swego przewodnika i kontynuowała swe rozważania - Co chcesz zdobyć poprzez jej osiągnięcie? Informacje, przychylność, wpływy? - wzruszyła ramionami i ponownie zajęła się jedzeniem.
- Na pewno przychylność twą… a poza tym… przyjemność.- mruknął z uśmiechem Marvin.- Życie tu poza Domami Szlacheckimi, obfituje w tak wiele okazji do utraty życia, że byłoby głupotą nie korzystać z jego rozkoszy, póki pierś unosi się w oddechu.
- Hmm - Tulsis mruknęła, nie podnoszac wzroku znad talerza, cień uśmiechu przesunął się po jej twarzy - Jestem skłonna uwierzyć twym słowom.
Dłoń drowa wysunęła się spod podbródka i pieszczotliwie przesunęła po jej szpiczastym uchu. - Bo czyż to nie zaszczyt i przyjemność zyskać przychylność tak pięknej kapłanki jak ty?
Tulsis zmarszczyła czoło. Znów stawała się obiektem niechcianej uwagi. Czyż nie wyraziła się dość jasno? Być może powinna rzeczywiście odjąć mu rękę za brawurowe naruszenie jej ciała? Chciała go jednak mieć w całości. Zraniony nie zechciałby się u niej nająć. Zresztą, to co robił nie było aż tak niepokojące.
- Powinieneś uważać gdzie pakujesz ręce - poinformowała go spokojnie - Mogłabym ci odrąbać palce.
- Wybacz pani, pokusa była zbyt… duża.- odparł z uśmiechem Marin i upiwszy nieco trunku.- Zresztą… moja palce są zbyt użyteczne, by się ich pozbywać. Podobnie jak ręce… lepiej się przysłużą twoim potrzebom, gdy zostaną przy moim ciele.
Tulsis skinęła głową, przyznając mu rację i podniosła na niego zimne spojrzenie.
- Są jednak części ciała, które nie są ci niezbędne - uśmiechnęła się krzywo.
- Zapewnam że i owe części ciała lepiej się przysłużą twoim potrzebom, gdy pozostaną przy moim ciele.- zauważył drow z wesołym uśmieszkiem.
- Uparty - westchnęła Tulsis, przyglądając się samcowi zza kurtyny jasnych rzęs. Skończyła posiłek i wycierając usta z resztek sosu przypomniała sobie, że to nie koniec jej obowiązków w tym mieście. Miała przed sobą jeszcze jedno spotkanie.
- Musimy się teraz rozstać - oznajmiła, rzuciwszy na stół umówioną zapłatę - Jeżeli chcesz kontynuować naszą znajomość, czekaj na mnie o wieczornym dzwonie przy bramach miasta.
Wstała i ruszyła ku wyjściu. Brat pewnie już na nią czekał.


Brat rzeczywiście na nią czekał. Okryty płaszczem i przyglądający się jej jak idzie w jego stronę. W jego spojrzeniu były niebezpieczne błyski, a jego uśmieszek skrywał podstęp.
Tulsis zwolniła kroku i odruchowo wsparła dłonie na rękojeściach mieczy. Jak zwykle w towarzystwie Baerhisa stawała się czujna i napięta jak struna. Miała wrażenie, że coś dla niej przyszykował. Coś niekoniecznie przyjemnego. Często miała w jego obecności takie wrażenie. Podeszła bliżej i skinęła głową na powitanie.
Drow poufale objął ją w pasie i przytulił do siebie, jego usta przylgnęły do jej ucha, gdy szeptał cicho.- Musimy porozmawiać na osobności, idź za mną.
- Hm - mruknęła.
Ruszyli w kierunku jednego z luksusowych przybytków w Erelhei-Cinlu. Po trochu karczmie, po trochu łaźni, po trochu burdelu. Czarodziej zaprowadził ją do sekcji łaziebnej. Zapewne po to by mogli się wykąpać. Luksus którego Tulsis nie smakowała od lat. Bearhiss od razu pozbył się stroju zanurzając w wodzie. Tulsis powoli pozbyła się zbroi, rozwiązała rzemienie trzymające skórznie i ściągnęła ostatnie cienkie warstwy prostej, żołnierskiej bielizny skrywające jej kształty. Równie nieśpiesznie wsunęła się do kąpieli.
- To jak ci się podoba to nie bardzo… heretyckie miasto?
- Och, myślę że jest wystarczająco heretyckie… Widziałeś ludzką enklawę? Bluźnierstwo - kapłanka zajęła się systematycznym obmywaniem ciałą z trudów podróży.
- Ale poza nim jest sporo świątyń Lolth i nawet świątynia twego bóstwa - upierał się jej brat.
- Kapłanki tutaj są zbyt tolerancyjne - starała się zachować jasność umysłu - Mają tu inkwizycję, a i tak ludzie panoszą się po mieście. Zagubiły się…
- Co więc zamierzasz napisać w raporcie do swego mistrza. Chyba że zamierzasz ustnie mu wszystko przekazać? - przytyk był oczywisty, nie zaszczyciła go uwagą.
- Po co marnować papier i czas, gdy słowa wystarczą - odparła - Powiem prawdę, opiszę to co widziałam.
- A co zamierzasz doradzić? - nie dawał za wygraną.
- To nie moja rola… doradzać - rzadko kto, równie szybko jak brat tak ją irytował - Cóż mogłabym doradzić? Złożę raport z ich gotowości bojowej i stanu murów… to moja dziedzina.
Skończyła przyjemny proces pozbywania się brudu i nakładania wonnego olejku na łokcie i kolana.
- Pora wracać - oznajmiła surowo. Wyprostowała się wreszcie.
- Jesteś strasznie… formalna. Pamiętaj, że masz tylko mnie siostrzyczko.
Milczała, ale skinęła głową, gdy opuszczała łaźnię.


Marvin czekał tam gdzie się umówili. Wydawał się być… nieco spięty, ale na widok nadchodzącej Tulsis rozpogodził się i uśmiechnął. Sklonił się przed drowką mówiąc. - Szlachetna kapłanko.
- A więc jesteś - drowka skinęła mu głową na powitanie, nie zwlekała z kolejnym etapem swego planu - Mam dla ciebie pierwsze zadanie i sprawdzian jednocześnie. Wraz z oddziałem ruszamy poza miasto, będziemy patrolować i polować. To dobra okazja by ocenić twą dalszą przydatność.
- A z jakiego Domu to oddział?- zapytał zaciekawiony drow.
Tulsis zdecydowała się powiedzieć prawdę. Skomplikowane kłamstwa zawsze były najtrudniejsze do sprzedania.
- To kapłani Selvetarma.
- Kapłani Selvetarma… rozumiem. Jakże jednak skromny plebejusz taki jak ja może wesprzeć szlachetne sługi Selvetarma?- zapytał usłużnie.
- Wierzę w ocenę pod presją - i to była prawda - Prawdopodobnie nie będziesz musiał nawet podnieść palca, chcę jednak sprawdzić, jak będziesz się zachowywał. Potrzebuję kogoś poza zakonnikami na kim mogłabym polegać w bardziej… subtelnych kwestiach.
- Brzmi rozsądnie… a kwestia wynagrodzenia za me usługi?- uśmiechnął zmysłowo drow spoglądając prosto w oblicze Tulsis.- Jestem pewien, że tak niezwykła drowka w pełni doceni me oddanie i okaże swą szczodrość w zapłacie.
- Niezależnie od tego co zadecyduję otrzymasz zapłatę za udział w tej wyprawie - skinęła głową - Co do wysokości późniejszego wynagrodzenia… dbam o swych podwładnych.
- Nie przepadam za mętnymi obietnicami Pani, zwykle kończą się one nieprzyjemnie dla plebejuszy nie mających oparcia w Domach szlacheckich. Może dogadamy szczegóły przy kufelku grzybowego piwa?- zaproponował Marvin.
Tulsis zmrużyła oczy, zniecierpliwiona unikami wojownika.
- Masz szansę na stałe zatrudnienie, a chcesz negocjować grosze? - skrzywiła się i sięgnęła po niewielki mieszek klejnotów. Rzuciła go samcowi, by mógł ocenić jego wagę. Była to uczciwa zapłata za jednorazowe usługi w roli ochroniarza - O reszcie porozmawiamy po powrocie z patrolu.
- Jestem więc do twych usług moja Pani.- zważył mieszek w dłoni i z satysfakcją przypiął go do pasa.- Jakież to więc twe kaprysy mam spełnić teraz?
Tulsis westchnęła, niezmiennie zaskoczona jego uporem.
- Za mną, wyruszamy zaraz - oznajmiła i ruszyła powoli na miejsce spotkania z resztą oddziału.
- Tak jest moja pani.- rzekł z radością w głosie Marvin i podążył za nią.


Jej podwładni czekali karnie w wyznaczonym miejscu. I Bearhis przybył punktualnie na spotkanie. Tulsis omiotła ich spojrzeniem i skinęła głową w kierunku Marvina.
- To Marvin, będzie nam towarzyszył na patrolu - rzekła. Jej wojownicy nie zwykli podważać rozkazów więc nie obawiała się, że zdradzą się przed plebejuszem.
- Będziesz szedł w środku - wskazała mu miejsce w szeregu. Jeżeli nawet miałby próbować jakichś sztuczek, wiedziała że zastanowi się dwa razy niż spróbuje zaatakować kapłanów Selvetarma, którzy otaczają go z każdej strony.
- Ruszamy - wyszła na przód pochodu.
Miała zamiar wyprowadzić go jak najdalej się da, a następnie rozbroić i zawiazać oczy, by nawet w wypadku ucieczki nie był w stanie ponownie odnaleźć obozu Orb’vlos. Nie był to bardzo prawdopodobny obrót spraw, jednak przezorność popłacała.
Plan wyszedł zaskakująco łatwo… Kapłani nie przywykli zadawać pytań, tylko od razu wykonali rozkaz, gdy tylko padł on z jej ust. A Marvin otoczony przez obce drowy, nawet nie stawiał oporu wiedząc, że nie ma żadnych szans na zwycięstwo. Dał się bez problemu rozbroić i związać. Wszystko poszło zgodnie z jej zamysłami.
Gdy wreszcie dotarli do obozu, Tulsis i dwaj przyboczni, którzy eskortowali więźnia, skierowali się od razu do namiotu Najwyższego Kapłana by złożyć raport.


Thatroos już na nią czekał. Jego przenikliwe spojrzenie przeszywało ją na wylot gdy wchodziła. Niemniej lekki uśmiech na obliczu łagodził je.
Tulsis przłożyła zaciśniętą pięść do serca i przyklękła na jedno kolano.
- Czcigodny, odnaleźliśmy miasto, zbadaliśmy jego zabezpieczenia, sprowadziliśmy jednego z mieszkańców, który może przybliżyć nam panujące tam porządki.
- Dobrze zrobiłaś… jak więc oceniasz to miasto? Jakie ono jest? Bo jakkolwiek miękkie się wydaje… to nie za bardzo tego się spodziewaliśmy. To nie czciciele demonów… niestety.- westchnął smętnie mężczyzna głaszcząc Tulsis po włosach jak ulubioną kotkę.
- Niestety, Panie - zgodziła się kapłanka - Miasto jest pełne wypaczeń, w samym środku znajduje się nawet enklawa ludzi, którzy chodzą wolno i są tolerowani przez mieszkańców, ale muszę przyznać, że kapłanki Lolth wciąż sprawują tam władzę - skinęła głową, jakby utwierdzając się w tej ocenie i kontynuowała - Mury zewnętrzne są mocne, choć nadwyrężone, jak i wiele budowli wewnątrz miasta. Jeżeli miałabym zgadywać, to Erlehei-Cinlu padło ofiarą jakiejś wojny domowej. Wygląda na to, że walki miały miejsce głównie wewnątrz murów. Choć więc nie będziemy w stanie zdobyć miasta siłą… możemy wykorzystać jego wewnętrzne osłabienie. Kapłanki nie mogą być tak silne, skoro pozwalają ludziom panoszyć się wewnątrz swego domu.
- Wstań…- mruknął Thatroos.
Bez wachania wykonała polecenie i stanęła na baczność przed wybrańcem Selvetarma.
Ręce Thatroosa otuliły ją w pasie. Usta kapłana przywarły do jej ust w namiętnym pocałunku. Ciało przylgnęło do ciała, gdy mruczał pomiędzy pocałunkami.- Tęskniłem za tobą.
Choć początkowo była zaskoczona tak gwałtownym, jak dla niej pokazem uczuć, Tulsis rozluźniła się w ramionach swego Pana. Dopiero teraz odczuła, jak wielkie napięcie towarzyszyło jej w ostatnich cyklach.
- Mój… Thatroosie - słowa przychodziły jej z trudem. O wiele bardziej pewna siebie była na polu bitwy - Ja także.
Przycisnął jej ciało do stołu obrad, nerwowo rozpinając sprzączki od napierśnika.- Nie powinienem cię wysyłać na tą misję. Medytacje były takie puste bez twej obecności.
Jej wprawne palce wspomogły go w wysiłku wyswobodzenia ich obojga ze zbroi.
- Wypełniam twoją wolę - rzekła. Nie była pewna co miał na myśli. Nie była pewna czego od niej oczekiwał. Wiedziała jednak, że spełni każde jego polecenie i każdą zachciankę. Był przedłużeniem woli bóstwa. Tulsis służyła Selvetarmowi.
Drow podwinął jej koszulę wydobywając na wierzch piersi, jego dłonie pochwyciły je miętosząc i ugniatając. Jego usta pieściły je, lizały i kąsały skórę jej biustu.
- Jesteś taka piękna.- szeptał pomiędzy pocałunkami i pieszczotami.
Tulsis zadrżała i jęknęła cicho. Wplotła palce we włosy Thatroosa i poddała się jego dotykowi. Ogarnął ją spokój i przyjemne odprężenie. Wykonała zadanie. Wykonała je jak najlepiej było to możliwe. Selvetarm ją nagradzał.
Wkrótce głowa drowa wtuliła się w miękki biust Tulsis pieszcząc go pocałunkami i muśnięciami języka. Dłonie zaś Thantroosa zabrały się za sprawne rozpinanie pasa u jej spodni i zdzierania ich z jej kształtnej pupy wraz z bielizną.
- Mmm - kapłanka przygryzła dolną wargę i uniosła biodra by ułatwić ten proces.
Gdy już uwolnił dolną partię jej ciała od ubrania pocałunkami schodził coraz niżej i niżej. A gdy dotarł do łona delikatnie muskał jej podbrzusze czubkiem języka dopraszając się wpuszczenia. Tulsis nie mogła i nie chciała odmówić. Wspięła się na stół i powoli rozłożyła nogi przed najwyższym kapłanem. Dłonie jego zacisnęły się nieco boleśnie na jej udach, a język łapczywie zanurzył w pucharze rozkoszy, który przed nim odsłoniła. Smakował lizał i pieścił zachłannie i trochę nieporadnie… jednak namiętność i gwałtowność wynagradzały ów brak doświadczenia.
Nie były to gwałtowne porywy przyjemności, ale Tulsis odkrywała, że nie są jej one potrzebne. Jej oddech przyspieszał, a ciało odpowiadało na zachętę.
Kapłan starał się najdalej sięgnąć językiem, najmocniej muskać jej spragnione pieszczot wnętrze. Od czasu do czasu ta pieszczota przenosiła się na trącany czubkiem języka punkcik rozkoszy. Zaś jedna z dłoni kapłana osunęła się w dół, by oswobodzić najważniejszy jego oręż.
Rozpostarta na stole, rozbrojona i odkryta, Tulsis dawała się zdobywać bez trudu, cicho mrucząc i wijąc się pod starannymi pieszczotami swego Mistrza. Drżała i wzdychała, gdy odnajdował jej najwrażliwsze miejsca. Wciąż rozbrzmiewały w jej myślach medytacje i modlitwy. Należała do swego Boga, a jego wcieleniem na tej ziemi był Thantroos. Była posłuszna, była spokojna, była oddana. Zamknęła oczy i zacisnęła palce na długich, lśniących puklach samca.
A kapłan sięgał głębiej i głębiej językiem pieszcząc najgłębsze zakamarki niewinności selvetarmowej niewolnicy. Po czym wstał nagle i z gorączkową niecierpliwością zagłębił dowód swym pragnień w kielichu rozkoszy, wsunął dłonie w jej pukle, odchylił głowę do tyłu by wargami pieścić jej odsłoniętą szyją, po czym zdobywał raz po raz jej kwiat rozkoszy, silnymi i nieustępliwymi ruchami bioder.
Tulsis objęła jego umięsnione plecy, pozostawiając na nich ślady krótkich, schludnie przyciętych paznokci i objęła jego biodra nogami. Podobało jej się jak bardzo nieskomplikowane były ich cielesne igraszki.
Thatroos zaś rozkoszował się jej miękkim ciałem raz po raz sięgając głębiej i głębiej swym mieczem rozkoszy. Dyszał głośno i pieścił drapieżnie. I może dlatego nie zauważył cichego odgłosu miękkich pantofelków na dywanie swego namiotu. Tulsis za to, wiecznie czujna, od razu spojrzała ponad ramieniem kochanka w kierunku niepokojącego dźwięku. Była gotowa w razie potrzeby zrzucić go z siebie i skoczyć w kierunku porzuconej nieopodal broni. Przynajmniej w teorii, bo ciężkie ciało kapłana dociskało ją do stołu, a pogrążony w doznania zbliżającej się eksplozji Thatroos cały swój wysiłek wkładał w dociskanie jej do mebla. Niemniej dostrzegła przycupniętą z boku niską drowkę o delikatnej urodzie i równie delikatnym stroju. Niewątpliwie magiczkę. Uśmiechała się ona lubieżnie obserwując zapasy miłosne obojga kapłanów i tylko szepnęła.- Mną się nie przejmujcie, moja sprawa może poczekać.
Tulsis chciała zaprotestować, ale rozmyśliła się czując jak blisko jej Mistrz jest spełnienia. Z jej otwartych ust dobył się jedynie słodki jęk, a ręce i nogi zacisnęły się mocniej na jego ciele. Magiczka nie wydawała się być zagrożeniem, przynajmniej nie w tej chwili. Gdyby chciała ich zaatakować zrobiłaby to zanim Tulsis ją dostrzegła.
Kapłanka spłonęła co prawda gorącym rumieńcem na myśl, że obca drowka widzi ją w takiej sytuacji, ale wiedziała, że większość jej pobratymców nie widzi w takim zachowaniu nic zdrożnego, postanowiła więc przełknąć dumę.
Czuła jak ruchy kochanka nabierają nerwowości, jak jego dłoń zaciska się na jej piersi… jak wypełnia ją swymi pragnieniami. I to na oczach innej drowki przyglądające się temu z zaintrygowaniem i pobłażliwością zarazem. Głośny jęk kapłana oznajmił iż przyjemność została przez niego osiągnięta. I nieco otumaniony wysuwać z objęć nóg Tulsis.
Kapłanka uspokoiła oddech i zsunęła się ze stołu. Napięcie, odczuwane pod uważnym spojrzeniem magiczki sprawiło, że jej ruchy nabrały sztywnej żołnierskiej precyzji. Bez zwłoki narzuciła na rozpaloną i wciąż wrażliwą skórę bieliznę i w milczeniu zaczęła przywdziewać zbroję. Nie była zadowolona.
Thatroos z irytacją spojrzał na czarodziejkę, która ośmieliła się wtargnąć na jego prywatną naradę z podwładną i warknął.- Jak śmiałaś zakłócać tajne rozm…
- Jestem Sheyra.- przedstawiła się czarodziejka, jakby to miało być całe wyjaśnienie. I było… dla Thatroosa przynajmniej.
- A tak… Tulsis. To jest Sheyra… z polecenia Matrony, będzie obserwować i pomagać ci przy negocjacjach z pojmanym przez ciebie drowem. Wysłanniczka Matrony miała zjawić się niezwłocznie u mnie, choć nie spodziewałem się, że stanie się to tak… szybko.- wyjaśnił pośpiesznie naciągając spodnie.
Usłyszawszy to wyjaśnienie Tulsis drgnęła i zwróciła się w stronę samicy. Dociągnęła paski zbroi i skrzyżowała ręce za plecami. Skłoniła głowę na powitanie.
- Tulsis Ecchtaris - przedstawiła się i kontynuowała równie zwięźle - Wsparcie Jej Ekscelencji przyjmuję z pokorą.
Wiedziała, że pomoc ta miała zapewne więcej w sobie ze szpiegowania, ale nie zamierzała ulegać tej grze. Nie miała nic do ukrycia, a to co wyciągnie z więźnia będzie z korzyścią dla całego Domu. Selvetarm patrzył przychylnie na jej działania.
- To nie traćmy czasu… prowadź do niego kapłanko Echtaris.- uśmiechnęła się wesoło czarodziejka z przymrużonym wzrokiem wpatrując się w Tulsis.
 
__________________
I don't mean to sound bitter, cold, or cruel, but I am, so that's how it comes out. ~~ Bill Hicks
F.leja jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 13:51.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172