Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 25-11-2014, 20:26   #183
TomaszJ
 
TomaszJ's Avatar
 
Reputacja: 1 TomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputację
Post bardzo wspólny, w kłótni wzięli udział wszyscy!



NOCNE MAJAKI MARY

Shando Wishmaker na swojej warcie opuścił stanowisko i siedział blisko Mary, słuchając. Dziewczynka niewątpliwie była zaklinaczką, potencjalnie bardzo silną, skoro magia obudziła się w niej w tak młodym wieku. Możliwe nawet że budziły się w niej talenty nekromancera, gdyż jej umiejętność widzenia i czucia śmierci i nieumarłych były dla niego oczywiste.
Dziewczynka nie spała dobrze, miejscami nawet się bała, ale nie, Shando Wishmaker nie budził jej. To, co odbierała przez sen prawdopodobnie było emanacją zza załony i jej słowa mogły być cenne jako wskazówka.
Dij unosił się w pobliżu - Mag wypuszczał go z lampy tak często jak było to możliwe, chcąc zaskarbić sobie przychylność małego dżinna, by wydobyć z niego coś więcej niż oświetlanie. Maluch ćwiczył kontrolę nad światłem na śniegowej kuli, którą starał się stopić skupiając na niej promienie, póki co - z miernym skutkiem. Wieczorem czarodziej trochę nierozważnie zamknął w zaczarowanej perle Mary czar Światła Lunii, więc nie mógł skorzystać z zaklęcia przykładowego, ale nie od razu Calimshan zbudowano, więc Dij kiedyś osiągnie sukces... choć nie wolność, już Wishmakera w tym głowa.

Calishyta spojrzał myślami w dal jasnej, zimowej nocy. Przed nimi Dolina Żywej Wody, a wraz z nią tajemnice, które mogą być przydatne i niebezpieczne jednocześnie. Co skrywa? Czy podołamy wyzwaniu? Na te pytania Shando nie znał odpowiedzi. Czuł jednak wypoczęty umysł - mimo nocnej pobudki - i wiedział, że rano zapamięta nowy zapas zaklęć. Cokolwiek ma nadejść, pomyślał czarodziej, jestem gotów.
Wtem Mara obudziła się gwałtownie ciężko dysząc ze strachu, Shando zaś, świadom jak szybko zapomina się szczegóły snów - od razu doskoczył do niej.
- Co widziałaś? - spytał stanowczo - mów zanim zapomnisz!


Dziewczynka zdawała się nadal jedną stopą stąpać w krainie własnych mar bo spojrzała na czarodzieja półprzytomnie, jakby go nie rozpoznała. Wyszarpnęła się i przesunęła na łokciach w tył jakby i przed nim chciała uciec, oddech jeszcze nie zwolnił ani odrobinę.
- Ona chce żeby ją uwolnić… Jest uwięziona. Płacze… i złorzeczy… I się boi. Jeśli tam pójdziemy, zginiemy.
- Czekaj, nie wstawaj. Połóż się tak jak leżałaś i wskaż skąd słyszałaś głos. - czarodziej wziął oddech i dodał łagodniejszym tonem - Skup się, Maro, to może być bardzo ważne. Masz dar, którego nie ma nikt inny. Przypomnij sobie ten głos. Kierunek, czy był podobny do głosu ducha, czy inny, wszystko co wydaje Ci się ważne... Jesteś wyjątkowa i liczę na Ciebie.
Na ostatnie zdanie dziewczynka skrzywiła się niechętnie.
- Nie mów tak - przetarła dłonią oczy i dodała. - Z doliny, to oczywiste. Im jesteśmy bliżej tym wyraźniej ją słyszę.
- Lepiej się z tym pogódź - zamruczał czarodziej - bo kontakt z innym planem czy światem, jeżeli wolisz to porównanie, bywa zgubny dla tego, kto się go wypiera. Jeżeli będziesz cały czas odrzucać go, oszalejesz młoda damo. Natomiast wyćwiczony, może być wielką pomocą. Ja przykładowo jestem nieco zbliżony do ognistego świata z racji mojego praprapraprapradziada, który był duchem ognia, ifiritem. Twój kontakt jest jednak dużo bliższy, zwłaszcza, że uaktywnił się w tak młodym wieku.

Grzmot obudzony rozmową, otworzył oczy, ale nie poruszył się, nie był pewien czy dźwięki były czymś nietypowym, czy też mag znowu mamrotał na swojej warcie. Zdawało się jednak że to dwójka magików traktowała na temat czegoś, od czego jemu mogła raczej popękać głowa. - Kiedyś i tak umrzemy, można co najwyżej wybrać kiedy to zrobimy świadomie, lub poczekać aż sama nas znajdzie. - Mruknął cicho Var i zamknął ponownie oczy. To chyba jeszcze nie była jego warta, ale odrobinę wybili go z rytmu snu tematem. Kto o zdrowych zmysłach rozmawiał o takich rzeczach w środku nocy. Z drugiej strony, przeszło mu przez myśl, że nikt przy zdrowych zmysłach nie porywałby się na taką wyprawę jak oni.

Czarodziej obrócił wzrok, ale olbrzym chyba tylko mamrotał coś przez sen. Nie było w nim ani krztyny potencjału onejromantycznego, więc zignorował pomrukiwania i skupił się na Marze.
- Spróbuj znów zasnąć - czarodziej wstał z klęczków i z własnego bagażu wyciągnął kałamarz, pióro i kartę i położył obok dziewczynki - A potem spisz wszystko. To może być ważne. I staraj się nie bać, rzeczywistość tu jest chyba gorsza niż senne koszmary.



WŚCIEKŁOŚĆ DRUIDKI

Kiedy mag był zajęty “radosnymi pogawędkami” z Marą, zza jego pleców wychyliła się zakutana w szmaty Kostrzewa. Mara mogła dostrzec, że oblicze półorczycy aż płonęło gniewem i wściekłością. Zrobiła kilka kroków do Shanda z uniesioną lagą, a potem kij śmignął niczym bat, celując łysy czerep mężczyzny.
- PASZOŁ WON OD NIEJ, ŁAPY PRECZ!!! - ryknęła druidka z furią, która mogła nie tylko obudzić umarłego, ale pewnie nawet sprawić, że ów umarły czmychnąłby na drugi koniec świata zaraz po przebudzeniu. Co prawda nieumarłych chwilowo nie było w pobliżu, za to przerażona jej krzykiem reszta drużyny zerwała się ze snu, chwytajac za broń. Fereng, wyrzucony z ciepłego posłania na zimny śnieg przez podrywającego się do boju kapłana, zaniósł się pełnym skargi wyciem.
- A GDYBY ZAMIAST MNIE BYŁO TU YETI, IDIOTO?! - Kostrzewa wzięła głęboki oddech, tylko po to, żeby jej głos brzmiał donośniej - BYŚ STRACIŁ TEN DURNY ŁEB, KRETYNIE NIEULECZALNY!!! A MARA ZGINĘŁABY RAZEM Z TOBĄ!! MASZ WARTĘ, TO GAŁY WŚLEPIAJ W HORYZONT, PIEPRZONY POŁUDNIOWCU!!! - uniosła lagę ponownie - Won mi z oczu i rób to, co miałeś robić. JUŻ!! - wbiła w maga spojrzenie obu oczu, które - gdyby wzrok mógł zabijać - nie tylko zamordowałaby Shanda, ale jeszcze zdezintegrował jego szczątki
- Tępa półorczyca! - Shando zerwał się na równe nogi i zacisnął pięści i wycedził przez zęby - Twój prymitywny umysł nie ogarnia tego, kim jest to dziecko i co to dla nas oznacza!
Głowa mu huczała i pulsowała od kija druidki, ale ognisty temperament wziął górę i wyparł oszołomienie gniewem. - To chyba jasne, że jeżeli zajmuję się czymś ważnym powinnaś trzymać straż a nie połajanki sobie urządzać! Użyj jeszcze raz tego kija, druidko, a popamiętasz!
Twarz Shando niemal stykała się z twarzą Kostrzewy, czuli wręcz swój zapach i gniew.
- Pojmuję doskonale - wycedziła kobieta, odsłaniając ostre zęby - I właśnie dlatego nie ruszysz jej, chory na chciwość zboczeńcu. Przynajmniej póki dobrze widzę na oko. A poza tym możesz sobie się do niej dobierać w wolnym czasie. Teraz jest warta. I lepiej na nią wróć… bo możesz nie dożyć poranka z takim podejściem do swoich obowiązków! - warknęła.

Kiedy ta dwójka zajęta była kłótnią Mara wygrzebała się z posłania, okutała szczelnie i ruszyła przed siebie. Nie chciała tego słuchać. Nie chciała tam być. Nie podobało jej się Shandowe “kim jest to dziecko” ani Kostrzewowe obijanie kijem z dodatkiem inwektyw. Miała mętlik w głowie, posmak niedawnego snu na języku i mimo iż niechętnie wywlekała te sprawy na forum całej drużyny miała przecież zamiar coś z siebie wykrzesać… ale naraz uznała, że to był zły pomysł. Chciała być sama, to jej przecież wychodziło najlepiej. Wyszła z namiotu czując jak zimny wiatr smaga rozpaloną twarz.
- Wystraszyłaś ją - warknął Kostrzewie z wyrzutem czarodziej - Mara, wracaj!
- Niech idzie gdzie chce - druidka zagrodziła mężczyźnie drogę kosturem. - Jest wolna i to jej prawo. Nikt jej do niczego nie zmusi, ani nie wciągnie w swoje lepkie sny o potędze, magu… Sama zdecyduje, czego chce. Bez pomocy rad zamorskich niegodziwców, chcących wykorzystać ją do swoich żałosnych planów i obrzydliwych eksperymentów.
Czarodziej zaś bezceremonialnie złapał druidkę z zamiarem ciśnięcia jej w śnieg.
- Fereng - do nogi; Var - rozdziel tych durni! - rozwścieczony Oestergaard krzyknął gdy wreszcie oprzytomniał i mniej niż bardziej pojął co się dzieje. Złapał buzdygan i zbrojny w tarczę ruszył do wyjścia. - Starzy, kurwa, a głupi i siebie warci! Zamknijcie gęby! - i wybiegł z nieszczęśliwym psem w ślad za dziewczynką.
Grzmot zamachnąl się na dwa skotłowane ze sobą ksztalty, będące druidką i Shandem, ale byli tak zajęci sobą, że jego pięść przeleciala nad nimi. - Spokój, na duchy przodków, bo będzie bolało! - Ryknął wyrwany z miękkiego półsnu goliat. Gdyby nie to, że solidnie sie zamachnął, któreś na pewno by oberwało, na szczęscie poczuli jedynie powietrze nad swoimi głowami. Tylko zostawało pytanie, czy ktoś, kto do tej pory tlukł wszystko niemilosiernie, aby na pewno nie trafił, czy raczej celowo rozminął sie z głowami towarzyszy podróży.

Trzymający Kostrzewę za poły płaszcza Shando dyszał ciężko z kipiącej wściekłości na druidkę - jej krótkowzroczność, ignorancję i wszystko inne. Czerwień przesłoniła mu wzrok i mało brakowało oddałby jej pięknym za nadobne, gdy głos Grzmota obił mu się o uszy (Tibora ledwie zauważył). Odzyskał kontrolę oddechu i puścił półorczycę, widać było że niechętnie. Chciał coś powiedzieć druidce, ale przełknął słowa, jako niewarte powiedzenia. I tak nie zrozumie, pomyślał, a szkoda wszczynać bójkę. Pokręcił głową i zaczekał aż do obozu wrócą pozostali.
Ta otrzepała się tylko i wzruszyła ramionami.



UCIECZKA W ŚNIEG

Na zewnątrz było ciemno, zimno i sypał śnieg. Ściśnięte pod płachtą varowego namiotu wierzchowce kręciły się niespokojnie, poddenerwowane krzykami dochodzącymi z głównego namiotu.
- Mara, co się dzieje? - Tibor dobiegł do młódki i rozejrzał się czujnie nim skupił na niej spojrzenie. - O co im obojgu chodzi?

Dziewczynka nie odeszła daleko. Stała przygarbiona z twarzą skierowaną w stronę doliny, wyraźnie zmartwiona co dodawało powagi jej dziecięcej buzi.
- Shando… na mnie naciska - zaczęła mówić po dłuższej chwili. - Mówi, że jestem wyjątkowa ale on… często nie widzi nic dalej niż czubek swojego nosa. A Kostrzewa… złajała go w łeb kijem, nie do końca wiem czemu - przekrzywiła głowę aby spojrzeć chłopakowi w oczy. - To ja zrobiłam. Ten krąg śmierci wokół obozu. Jestem zaklinaczką, ale… tylko jedna moc we mnie buzuje, tylko jedna przemawia. Nie wiem czy powinnam z wami iść dalej.
Tiborowi opadła szczęka a jego dłoń mocniej zacisnęła się na rękojeści. Z wolna jednak rozluźnił chwyt.
- Maro, dlaczego z nami wyruszyłaś? Zastanawia mnie to od chwili gdy cię ujrzałem wśród nich… nas. Mogłaś zostać w Ybn, nikt cię chyba nie zmuszał, prawda? Więc dlaczego? - zapytał spokojnie i łagodnym tonem.
- Bo chcę wiedzieć - wzruszyła ramionami. - Trupy wstają, umarli nie mogą zaznać spokoju. To jakby ci wyjaśnić… sprawa niemal osobista.


- Hmm… - chłopak hymknął, bo trudno było mu znaleźć coś mądrego na takie dictum. - A ten krąg… to tak specjalnie? Chyba nie w nas celowałaś? Ja nic takiego nie widziałem, jak to się stało?
Mara zmarszczyła brwi, ewidentnie słowa kapłana ją dotknęły.
- W was? Za kogo mnie masz Tiborze Oostergaardzie? - mocniej zaplotła ramiona na piersi i znów zagapiła się w dolinę. - To przez te rany i bliskość śmierci i… sny. Byłam przerażona, wybiegłam w noc, Burro mnie gonił… - mówiła chaotycznie. - I się stało. Nie do końca nad tym panowałam ale jeszcze się nie obudziłam a jej głos… miesza mi w głowie. Zabiłam dwa śnieżne lisy. Szkoda, miały takie piękne lśniące futra…
- Oestergaardzie - Tibor poprawił odruchowo. - Naprawdę tylko magią śmierci możesz władać? Czy teraz masz chęć użyć tego samego… tej samej mocy? Albo coś cię przymusza do tego by dać jej ujście?
- Jak to teraz? - dziewczyna zamrugała. - Znaczy… w tej chwili?
- Teraz, chwilę wcześniej, w ciągu dnia albo ostatniej nocy również… Próbuję się zorientować czy trzymać cię z daleka od tych dolin, gdzie demony jedne wiedzą co na nas podziała. Szaman Kamiennych Żmij opowiadał że w tym miejscu gdzie odbyła się bitwa może być pełno nieumarłych, może też znajdują się pozostałości jakiejś plugawej magii. Lepiej uważać…
- Nic mnie nie przymusza. A co do magii… inną też się mogę posłużyć ale… idzie mi to ciężej. Jakbym się starała chodzić po linie. A co do doliny, ta którą słyszę we śnie ostrzega, że nie powinniśmy tam iść. Pragnie tego ale boi się, że to będzie naszą zgubą.
- Uff… - Tibor spojrzał na Marę z niepokojem - Ona? Ktoś do ciebie mówi w snach? Od kiedy to się dzieje?
- Od… dwóch, trzech nocy? - Mara przetarła spuchnięte oczy. - Ona jest tam uwięziona. Pragnie żebyśmy ją uwolnili ale, jak mówiłam, powątpiewa czy damy radę. Śpiewa o utraconym życiu, zabitych bliskich, zmarnowanej szansie… Ostrzegała… przed koszmarami, które się ziszczą. I… złotym lustrem. Albo odbiciem… nie jestem pewna. To wszystko co pamiętam.
Młody kapłan długo przypatrywał się zaklinaczce i obracał jej słowa w głowie.
- Maro, dobrze że choć teraz o tym powiedziałaś… Tylko… pamiętasz proroctwo widma przed zaćmieniem? Było tam o “bezcielesnej śpiewaczce” której trzeba się było strzec. Zakładam że chodziło o banshee i jej atak na Ybn, ale na wszelki wypadek zachowajmy ostrożność, dobrze? I staraj się odpoczywać jak najwięcej, jak najmniej denerwować; wyglądasz na zmęczoną, a w tym stanie to na co się natkniemy może być dla ciebie groźniejsze niż mogłoby gdybyś była w pełni sił.
- Ja nie sądzę żeby ona była zła - sprostowała jeszcze dziewczynka. - Może źle się wyraziłam… Nie tyle śpiewa, co… zawodzi. Czułam jej emocje. Jej strach i rozpacz, wreszcie nadzieję jaką z sobą niesiemy. Nie sądzę by te uczucia były sztucznie udawane. I… co teraz ze mną? Odeślecie mnie do Ybn?
Tibor westchnął.
- Rozumiem cię… ale zachowam ostrożność i nieufność dopóki się nie przekonam że jest inaczej…
Rozejrzał się naokoło, spoglądając w ciemność skrywającą surowy, górski krajobraz.
- A ty będziesz musiała jechać z nami, nie zawrócimy teraz ani nie rozdzielimy drużyny. Po prostu będziemy musieli uważać na ciebie. Może, gdybyśmy mieli jedną noc więcej, z Kostrzewą wymyślilibyśmy jakiś sposób by porozmawiać z tą… osobą… teraz pozostaje nam zwiad. Chodźmy z powrotem i spróbujmy jeszcze odpocząć. W pobliżu Doliny powstrzymuj się od magii śmierci, chyba że nie da się inaczej. A gdybyś chciała coś wyrzucić z siebie, porozmawiać, to nie wahaj się tylko przyjdź do mnie - uśmiechnął się i wzruszył ramionami. Z tarczą i buzdyganem trudno byłoby przytulić dziewczynkę, więc ograniczył się do wskazania namiotów ruchem głowy. - Chodźmy.
Skinęła i poszła za nim.

Wszyscy byli na tyle zajęci sobą, że nikt nie zauważył jak niziołek wymknął się za dziewczynką i kapłanem. I pomyśleć, że on pół nocy nie przespał męcząc się strasznie. No dał słowo, że nikomu nie powie, dał bez dwóch zdań. Ale martwił się przecież i wiedział że komuś powiedzieć musi. Rozważał więc wszystkich po kolei, eliminując tych co do których nie miał zaufania. Choć nie, może inaczej, eliminując tych którzy zareagują tak jak właśnie zobaczył na załączonym obrazku…
Kucharzowi było to prostu strasznie źle na świecie teraz. Widząc jak Shando mówił to co mówił, jak zareagowała Kostrzewa, dając znowu popis z ograniczonego wachlarza swoich emocji. Szedł ostrożnie za kapłanem i Marą i strzygł uszami, kiedy wracali schował się za głazem tak by go nie widzieli. Brawo. Choć Tibor umiał się jakoś zachować. W kucharzu wiele nowego szacunku pojawiło się dla kapłana. Nie wracał jednak do namiotu, zastanawiając się nad tym co powiedziała Mara. Ważył w głowie dwie możliwości. Auril czy Arna tak męczy dziewczynkę…



PORA SPAĆ, DRUŻYNO

Gdy do namiotu wrócili pozostali, Shando rzekł im, już spokojny.

- Oto co się stało.Nasza Mara jest zaklinaczką, wiecie o tym, ale wygląda na to że ma niezwykle silne więzi ze światem umarłych. Boi się tego, czemu się nie dziwię, gdyż nie przeszła formalnego szkolenia, które oswoiłoby ją z nekromancją - Shando jak zwykle chętnie podkreślał wyższość szkolenia czarodzieja nad talentem zaklinaczy - a całość jest dla dziecka dość... przerażające. Natomiast to, co jest ważne dla nas - tego nie wolno zostawić samopas. Magia musi być kontrolowana, bo inaczej sama będzie uwalniać się w nieprzewidziany sposób. Na przykład przez koszmary lub spontaniczne erupcje arkaniczne.
Inną sprawą są jej sny. To dla nas wskazówka - tu czarodziej sięgnął po kartę, na której zapisał nocne majaki zaklinaczki - uważam, że nie powinniśmy jej odrzucać. To łaska Pani Tymory, że jesteś z nami Maro.
- Shando, o takich rzeczach się gada za dnia. Nie po nocach, w czasie warty. Nawet nie wiesz jak się cieszę że podróżujemy z małą wyrocznią, nawet jeśli jej sny są zwykłymi koszmarami. Magia magią, to wy tu się magią paracie, rozejrzyj się. Magik, magik, magik, pobłogosławiony łaską, zakuty łeb z błogosławieństwem ziemi i przodków. - Grzmot po kolei wskazywał na swoich towarzyszy, poczynając od Shanda, na Kostrzewie kończąc. - Jeśli w takim towarzystwie miałaby się nie nauczyć jak nad sobą, czy swoimi mocami panować, to gdzie by miała to zrobić? W Ybn, gdzie po powrocie z ważnej dla miasta wyprawy, pobito ją do nieprzytomności? W środku nocy, w górach pokrytych śniegiem. Gdzie nadzieja na to, że przywitamy kolejny świt, jest tylko o bystrość oka i ucha wartownika od kłopotów i śmierci? Czy może pomiędzy towarzyszami podróży, w ciągu dnia, gdzie strach przed magią, śmiercią, czy starożytnymi mocami, można zwalczyć dobrym słowem, krzepiącym klepnięciem po plecach, czy widokiem słońca? Prześpijcie się z tym, a jutro sobie porozmawiacie, czy w Marze kipi nieokiełznana moc czy po prostu się boi, rośnie i ma koszmary. - Grzmot powiedział to wszystko w miarę spokojnie, starając się nie wybuchnąć, mimo tego że w nim kipiało, w końcu obiecał, że dziewczyna będzie z nim bezpieczna. - A teraz spać, magiki niedobite, wszyscy, ja stanę na warcie i tak mi się nie chce teraz spać, a nikt z was tak dobrze nie widzi w ciemności. - Ton Grzmota był z tych, które nie znoszą sprzeciwu, a jeśli jakiś się pojawi, to jedynie uniosą brew w rozbawieniu i poczekają aż taki sprzeciw zrozumie gdzie jego miejsce.

Z jakiegoś powodu, jak tylko Shando otworzył usta, Oestergaard sięgnął po buzdygan. Czarownik naprawdę zaczynał go irytować swoją gadką. Odłożył broń po dobrej chwili.
- Var dobrze gada. Na razie odpocznijmy ile się da - skwitował, nie chcąc przy Marze znowu wszczynać kłótni.
- Ja dokończę swoją wartę - Kostrzewa zazezowała na Vara - Nie wiem jak na Południu, ale tu za zejście z posterunku i narażenie reszty na niebezpieczeństwo jest tylko jedna kara - wygnanie w dzicz. Pamiętaj o tym. - wyciągnęła palec w kierunku maga - I nie udawaj nagle dobrego wujaszka, bo nikogo wśród nas na to nie nabierzesz. Chcesz położyć łapy na mocy, jakie ma to dziecko. A póki *ja* stoję jeszcze na nogach, nikt tu nikogo nie będzie pętał i zwodził… niezależnie od intencji - obróciła się do lekko do Tibora, chwilę przypatrując się twarzy kapłana, jakby chciała coś z niej wyczytać. A potem odwróciła się na pięcie i pomaszerowała znów na miejsce swojego stróżowania.
- Położyć łapy? Na tym dziecku? Ja tu stoję obok - Mary nie radował fakt, że wszyscy o niej gadali jakby jej tu nie było. - Nie jestem wyjątkowa. A w każdym razie nie bardziej niż każde z was. Może tylko kłopotliwa jest dziedzina tego talentu skoro dookoła… się dzieje co się dzieje - zakończyła przygaszona i zakopała się na powrót w swoim posłaniu.

Do świtu było już spokojnie.

 
__________________
Bez podpisu.

Ostatnio edytowane przez TomaszJ : 25-11-2014 o 21:07. Powód: Post bardzo wspólny, w kłótni wzięli udział wszyscy!
TomaszJ jest offline