Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 25-11-2014, 21:52   #30
Deszatie
Markiz de Szatie
 
Deszatie's Avatar
 
Reputacja: 1 Deszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputację
Burroughs, Mars

Poranna wyprawa do klubu niewątpliwie dostarczyła zdecydowanie więcej adrenaliny niż wymiernych efektów. To nie było to czego szukał Marcus... Chociaż tatuaż mężczyzny zdradzał przynależność do jakiegoś pomniejszego kultu, nie miał nic wspólnego ze spiskiem, który w wyobraźni mistyka urósł do kolosalnych rozmiarów i sięgał elity wojskowych Capitolu. Prawda mogła okazać się zupełnie inna... Wtedy reputacja mistyka z pewnością ucierpi, a tryumfować będzie Simon...
- Może inkwizycja z Ciebie coś wyciśnie... - powiedział zimno, sposobiąc się do wyjścia i dając znak swojej sforze...
- Czekaj! - rzekł gwałtownie Simms, widząc sadystyczną minę Kleina. - Kilka miesięcy temu węszył tu pewien reporter, Ethan Cole, kto o nim nie słyszał.... Faktycznie, Summers kojarzył to nazwisko. Gość był na topie, ale skompromitował się jakimś nietrafionym materiałem, dotyczącym wojen z Legionem. Odtąd bezskutecznie szukał tematu, który z powrotem miał przywrócić go na szczyt medialnego imperium.
- Pytał o syna Shermana i jakiegoś Imperialczyka. Po czym wyjechał, chyba do Lawrence...
Mistyk uśmiechnął się do siebie, postanowił przed wylotem odwiedzić jeszcze panią Bennet, wszak jest jego świeżą dłużniczką...
- Porzućcie tego heretyka na schodach przed dzisiejszą summą katedralną.... Do tego czasu jest wasz...

Ze zrozumiałych względów do San Dorado nie mógł zabrać nocnych towarzyszy. Justus załatwił mu szybki transport do stolicy. Marcus mógł pójść o zakład, że będzie na miejscu wcześniej, niż zakończą się tortury Henry"ego...

San Dorado, Mars

O megalopolis można by napisać wiele.



Przytłoczyłoby większość odwiedzających swym ogromem, przepychem i wielokulturowością. Większość... ale nie mistyka. Jedenaście Wież, Niebiański Pałac, Technikhaus, Ziggurat Cybertronicu, Muzeum Wojny Imperialu... Każda z korporacji miała tu swoją strefę. Postronny obserwator mógł pomyśleć, że wszystkie żyją w zgodzie i wzajemnym poszanowaniu. Ba... mógł nawet uwierzyć, że stolica Capitolu, jest centrum całego, ludzkiego uniwersum, zjednoczonego pod sztandarem i symbolem wolności... - Nieosiągalne marzenie... - westchnął Summers, przypatrując się trzeciej co do wielkości katedrze wszechświata, tuż przy Placu Wolności. "Czwarta Kronika" Lapidiusa Asolvosa, zdobiąca jej mury, ostrzegała przed nadejściem Muawijhe i Semai... Ten ostatni był chyba najgroźniejszym z Apostołów... Zawsze blisko człowieka, w ulicznym tłumie, w pracy, w domu... Siejący zwątpienie, szepczący bluźnierstwa, odkrywający najmroczniejsze strony ludzkiej natury...

Niemało czasu zajęło mu odnalezienie śladu. Pomagali informatorzy, ale wszystko miało swoja cenę. Znacznie uszczuplił swoje oszczędności. Opłata za hotel, w którym się zakwaterował , nie wydawała się przy tych wydatkach wygórowana. Wreszcie wieczorem, czekał na rogu ulic, przy budce telefonicznej, przeglądając prasę. Drukowali tu nawet "Słowo Duranda", do tej pory był święcie przekonany, iż można je kupić tylko w Lunie... Cole miał zadzwonić i umówić się na spotkanie. Poczynione środki ostrożności utwierdzały mistyka, że ma do czynienia z ogarniętym fobią dziennikarzem albo rzeczywiście sprawa jest konkretnego kalibru. Takiego, który może wstrząsnąć opinią publiczną i obalić kogoś, zasiadającego na wysokim stanowisku, w jednym z górujących nad nim drapaczy chmur... Telefon zabrzęczał...
- Tu Cole, chyba mnie śledzą... - usłyszał w słuchawce spanikowany głos... - Za kwadrans będę czekał w "Heaven" ...

Mistyk wiedział, że ma mało czasu na dotarcie do miejsca spotkania. Ponadto wyczuł, że jest obserwowany. Dwóch mężczyzn siedziało w aucie, zaparkowanym po przeciwległej stronie ulicy...


Ultima Thule, Linia Alexandra McCraiga, Mars

Odgłosy bitwy ucichły o brzasku.. Ponad oparami mgły i dymiącymi jeszcze wrakami piętrzyła się strzelista wieża cytadeli Saladyna...



"Rura" miał czas przyzwyczaić się do jej widoku, ale mimo to za każdym razem wpatrywał się w nią z niezdrową fascynacją. Była bardziej majestatyczna niż wszystkie katedry Bractwa, które widział w swoim życiu. Niektórzy twierdzili, że olbrzymia jej część kryła się pod marsjańskim gruntem... Trudno było sobie to wyobrazić, ale ziemia rzeczywiście nieustannie pulsowała i to nie za sprawą ton bomb zrzucanych na twierdzę.
Teraz też czuł jej drżenie, jakby bestia ponownie budziła się do życia...

Został sam na pobojowisku, zaścielonym lawiną trupów żołnierzy i stworów ciemności... Leje po wybuchach pełne były różnobarwnej posoki zmieszanej z rdzawą ziemią planety. Wydawało się, że żaden widok nie był w stanie złamać takiego twardziela jak on. Był w "Ultima Thule" od kilku tygodni, straty, które poniosły w tym czasie "Brygady Wolności" trudno było oszacować. Zresztą wątpił, czy ktoś w ogóle się nimi przejmował i prowadził statystykę...
Z niemałym trudem wygrzebał się z okopu i zataczając ruszył chwiejnie w stronę fortu. Nie czuł ran, choć niewątpliwie je odniósł. Kątem oka dostrzegł wyłaniające się sylwetki innych straceńców, którzy jakimś cudem przeżyli nocną gehennę. Niczym szare upiory podążali w stronę majaczących nieopodal fortyfikacji... Wracali do swojego więzienia, z którego nie było ucieczki...

Kiedy opuścił lazaret, zbliżało się południe. Był nieziemsko zmęczony i niewyspany, ale gotowy do działania. To był naturalny stan w którym funkcjonował od miesiąca. Toksyna, którą wstrzyknięto mu i kilku tysiącom członków formacji, oprócz tego, że zabijała ich powoli, dawała również pewną odporność. Najgorsze jednak były dni takie jak ten, kiedy każda minuta wyczekiwania na dostawę antidotum była torturą dla organizmu. Lekarstwo przywożone z Burroughs, chwilowo uśmierzało ból i ratowało od nieuchronnego zgonu... Genialny wynalazek jakiegoś chemika, zapobiegający dezercjom, utrzymujący morale na pierwszej linii frontu... Narkotyk dla rzeszy przestępców, zwyrodnialców i psychopatów...

Haxtes czuł ziemisty posmak w ustach. Marsjańskie powietrze zawsze było przesycone pyłem, ale ten smakował inaczej niż zazwyczaj. Kilku przepatrywaczy na wieży podniosło alarm. Złowrogi cień cytadeli przysłonił słońce... Nie to nie był tylko cień budowli...- uświadomił sobie. Potężna burza piaskowa lada chwila miała uderzyć w fort, grzebiąc go w mroku.
Kapitan Wheeler szarpnął go za ramię. - Hax, bierz najlepszych ludzi i ruszajcie! Konwój jest w drodze. Bez tego ładunku wszyscy będziecie martwi...

Barak podskórnie czuł, że nawet z tym transportem, szanse na przeżycie będą niewiele wyższe...

Linia McCraiga, Mars

Za chwilę miała zacząć się pustynna zabawa. "Rusty" z Cortezem minęli ciężarówkę, odbijając w lewo. W tym czasie jej kierowcy próbowali wydostać z pułapki pojazd kierowany przez Sarę. Brax mógł tylko przyglądać się ich poczynaniom, nerwowo zagryzając wargi. Oceniał sytuację jako poważną i był bezradny. Słyszał już odgłosy potyczki i mimo odległości dzielącej go od stwora, wydawało mu się, że prócz basowego pogłosu przy każdym kilkumetrowym kroku, słyszy też chrupot miażdżonych przez giganta nieszczęśników... Niech to! Nie wytrzymał i wpakował się do szoferki, bezceremonialnie strącając z siedzenia nieudolnego szofera...

"Świr" zgrzał się na stanowisku, tym bardziej iż usłyszał kanonadę z jeepa. Serie posyłane przez "Puszkę" w cielsko giganta, wbijały się w nie z mlaśnięciem, nie wywołując najmniejszego efektu. To nie był kaliber na takiego zwierza... Derren starał się maksymalnie wykorzystać okoliczny teren, ale kłębiący się piach coraz bardziej uniemożliwiał mu rozeznanie w okolicy i skuteczne manewry. Towarzyszący monstrum Razydzi, wyglądający przy nim jak liche pokurcze, uporali się z okoliczną piechotą. Na szczęście na placu boju pojawiły się Purpurowe Rekiny. Ich załogi zaczęły atakować pomiot Algerotha. Pilot jednej z maszyn źle obliczył tor lotu lub miała ona awarię... Utkwiła w żelaznym uchwycie mutanta. Zaciśnięta pięść biogiganta bez trudu przełamała ścigacz, niczym dziecko zabawkowy model.

Z grzbietu potwora zaczęli zeskakiwać upiorni legioniści i tyralierą ruszyli w stronę ciężarówki... - Jakie rozkazy Thorne! - zakrzyknął Derren. Zamiast odpowiedzi w słuchawce słyszał wizgi, skowyty i inne nieprzyjemne dźwięki... Burza nacierała na nich z impetem. Legion zdawał się nią zupełnie nie przejmować. Usłyszeli warkot nekrotanków, które przełamywały linię McCraiga...



Braxton wreszcie wydostał pancerniaka z powrotem na drogę... Posłał jednego z żandarmów, aby zdjął hak. Po chwili na przednią szybę chlapnęła barwna mozaika...
Sara zobaczyła jak Legioniści zbliżają się do przyczepy. Nie było czasu do zastanowienia.. Ruszyła, pociągając za sobą ciężarówkę. Maddox ponownie szpetnie zaklął, gdyż wielkokalibrowy pocisk wypluty z lufy wozu zmiótł Razydę, stojącego po prawicy kolosa...

"Konował" zobaczył wieszających się ciężarówki ożywionych legionistów. Usłyszał też stukot na dachu szoferki...

Podążali wprost w objęcia burzy....
 

Ostatnio edytowane przez Deszatie : 25-11-2014 o 22:46.
Deszatie jest offline