Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Science-Fiction > Archiwum sesji z działu Science-Fiction
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 16-11-2014, 19:42   #21
 
Mekow's Avatar
 
Reputacja: 1 Mekow ma wspaniałą reputacjęMekow ma wspaniałą reputacjęMekow ma wspaniałą reputacjęMekow ma wspaniałą reputacjęMekow ma wspaniałą reputacjęMekow ma wspaniałą reputacjęMekow ma wspaniałą reputacjęMekow ma wspaniałą reputacjęMekow ma wspaniałą reputacjęMekow ma wspaniałą reputacjęMekow ma wspaniałą reputację
Sara obudziła się dość nagle, gdy o 6:00 przez megafony zagrała głośna muzyka na pobudkę. Mimo to kobieta czuła się bardzo dobrze. Nic ją nie bolało, włosy nadal miała na głowie, jej łóżko było nadal czyste i generalnie od razu mogła stwierdzić z zadowoleniem, że przespała noc bez żadnych niespodzianek. Wszystko wskazywało na to, że sprawa z Karlą była załatwiona.
Thorne wstała z łóżka i podeszła do lusterka, odkładając na blat szafki torebki z wodą, która wieczorem była jeszcze lodem. Jej oko wyglądało dobrze i do następnego ranka nie powinno być ani śladu. Rozcięcie wymagało zmiany plastra, ale za parę dni też nic już nie będzie widać... Takie drobnostki i tak nie miały dla Sary żadnego znaczenia, a już na pewno nie od czasu gdy zarobiła tę plugawą bliznę na policzku. Po minucie wyczerpała dzienny limit patrzenia w lusterko i odwróciła głowę z dość niewyraźną miną.
- Karla?! - rzuciła Sara, widząc że jej współlokatorka leży w łóżku jak zabita. Zdecydowanie ostatnie czego potrzebowała, to jej śmierć wywołana jakimś głupim uduszeniem się podczas snu.
- Nienawidzę tych pobudek - mruknęła niezadowolona blondynka.
Sara nie drążyła tematu i zaczęła się ubierać. Dopiero po paru minutach Karla zwlekła się z łóżka i poczłapała w stronę szafki.
- Jak się czujesz? - Zagadała Sara.
- Niewyspana, ale poza tym dobrze - odparła. - Tylko wiesz co, nie chcę gadać o wczorajszym, już nigdy. Powiem jeszcze tylko, że na miecze nie miałabyś szans. I miałam wyczerpujący dzień - dodała szybko, z mieszaniną tłumaczenia się ze swojej przegranej i groźby na ewentualną przyszłość.
- Okey, nie ma sprawy. I wierzę na słowo - powiedziała Sara, która też wolałaby aby podjęta kwestia, została przez wszystkich uznana za zakończoną. Jednocześnie kątem oka dostrzegła wiszący na ścianie miecz Klary.
- I innym też o tym nie mówmy, zgoda? - zastrzegła Klara.
- Zgoda - przystała Sara, dobrze rozumiejąc, że rozpowiadanie o czymś takim mogłoby nie tylko zaszkodzić czyjejś opinii, ale rozpętać konflikt wciągający większą liczbę osób i odsyłający ich potem do ambulatorium... lub kostnicy.
Karla skinęła głową i zajęła się szukaniem czegoś w szufladzie. Przez chwilę panowała dość dziwna, milcząca atmosfera, podczas której żadna z kobiet nie miała z czym się odezwać. Dopiero potem Sara dostrzegła, że Klara zbiera się do wyjścia z własnym szamponem w ręku.
- Mamy tu wydzielone prysznice? - Spytała.
- Tak, na ostatnim piętrze. Ale ciepła woda nie dochodzi i żeby ciśnienie było w miarę normalne trzeba się zadowolić chłodnym. Ale jest też jeden przy skrzydle szpitalnym, na parterze - poinformowała ją Klara.
- Dzięki - odparła Sara ze skromnym uśmiechem.
Karla miała już wyjść, ale zatrzymała ją ciekawość. Spojrzała na Sarę badawczym wzrokiem.
- Wydawało mi się, że wczoraj brałaś prysznic? - spytała.
- Tak, na naszym piętrze, za rogiem na końcu korytarza. Akurat nikogo nie było - odpowiedziała Sara wzruszając obojętnie ramionami.
Karla zmierzyła Sarę badawczym wzrokiem.
- Odważnie - podsumowała.
Obie wymieniły się lekkimi uśmiechami i blondynka opuściła pokój.
Sara zdawała sobie sprawę, że czeka ich jeszcze trochę pracy, ale wiedziała, że będzie między nimi dobrze. Nie żeby jej na tym jakoś szczególnie zależało. Skorpion nigdy nie przywiązywała większej wagi do nawiązywania i utrzymywania znajomości... a przynajmniej, dopóki nie trafiła do "Team Six". Sama nie wiedziała, czy jej podejście się zmieniło, ale w obliczu ostatnich niespodzianek i tajemnic wolała mieć wokół siebie sprzymierzeńców, a nie dodatkowych wrogów.

Potem Sara zameldowała się u dowódcy. Major Forrester nie wyglądał na zadowolonego, że ktoś mu zawraca głowę, ale takie były przepisy - Thorne musiała się do niego zgłosić.
Całe spotkanie nie trwało długo, gdyż major ścinał wszystko do minimum. Sara dostała plan kampusu, protokoły, kody i parę innych papierkowych bzdetów. Razem z pięć teczek dokumentów, z którymi do wtorku miała się dobrze zapoznać i do czwartku przekazać tę wiedzę swojej drużynie. Została też poinformowana o nowej osobie wcielonej do "Team Six", ale nie był to Tatsu, ani nikt kogo by wcześniej poznała. Odpowiednie akta miała dostać później, jak ktoś je wyciągnie z archiwum. Miała się też stawić z całą drużyną, na odprawę u majora Kentesa o 8:40.
Wróciła do siebie i zamknęła akta w szafce, a następnie pognała na śniadanie.

Już w kolejce do kontuaru gdzie wydawano posiłki, usłyszała jak dwóch żołnierzy rozmawiało o jakiś Świrze, który... coś tam narobił. W danym momencie nie przywiązała wagi do tego co dokładnie mówili, gdyż skupiła się na jedzeniu.
Jedzenie... było dość umowne i nie prezentowało się najlepiej. Doprawdy, oficerów mogliby karmić normalnie, a nie... tym czymś. Sara miała na talerzu papkę kukurydzianą która smakowała jak kurczak, papkę z brokułów która smakowała jak kurczak, "świeżą" paprykę która smakowała jak kurczak i dla urozmaicenia gamy smaków wzięła też trochę kurczaka, który smakował oczywiście jak trociny z pieprzem... W końcu musieli skądś wziąć cały ten smak kurczaka, prawda?
Sara obiecała sobie, że przy pierwszej okazji wyciągnie całą drużynę na jakiś porządny obiad. W końcu stać ją było, a zasługiwali na lepszy jadłospis.
Jak to w wojskowych miejscach publicznych czasem bywa, nie zabrakło osób podziwiających figurę Sary. Dobrze o tym wiedziała. Gdy tylko spoglądała w czyjąś stronę - niekoniecznie nawet bezpośrednio, zaraz ktoś odwracał gwałtownie głowę w innym kierunku... choć byli i tacy, którzy nie obawiali się "przyłapania". Kątem oka też mogła okazyjnie dostrzec wlepione w nią spojrzenia... Cóż, patrzeć i podziwiać każdemu wolno, zwłaszcza że było co podziwiać. Było to nawet budujące, że blizna na policzku nie umniejszyła jej atrakcyjności w oczach mężczyzn.
Śniadanie zaowocowało też nową znajomością. Nie tyle odnaleźli w szeregach Świra, ile on odnalazł ich. Był bardzo optymistyczny jak na żołnierza z odpowiednim stażem, ale Sarze akurat to nie przeszkadzało. Wolała nawet nadmiernego optymistę który poprawi morale drużyny, niż jakiegoś ponuraka lub partacza. Pierwsze wrażenie uznała więc za pozytywne, choć ksywa Maddoxa była dość zastanawiająca. Oby tylko "Świr" nie okazał się takim natrętem jak Werfel, ale na to były przecież nieomal zerowe szanse.

Zadanie jakie im wyznaczyli, wyglądało na proste i bezpieczne. Po tym co ostatnio przechodzili, Sara uznała to za dość podejrzane, ale nie martwiła się na zapas. Może ktoś faktycznie postanowił dać im coś lekkiego, dla rozluźnienia?
Nie miała czasu się rozpakować, ale zdołała zapoznać się z trasą ich małego konwoju i celem do którego mieli dostarczyć zaopatrzenie. GPS w pojazdach swoją drogą, ale osobista wiedza swoją. Warto było się przygotować.
Gdy Sara spytała o ewentualne wsparcie z powietrza, lub ostrzał artyleryjski na określoną pozycję, usłyszała jasną odpowiedź, że przecież z pewnością nie będzie takiej potrzeby. Cóż mogła zrobić? Westchnęła.
Z własnego przygotowania, Sara wzięła swoją snajperkę - podrasowaną PSG-99, pistolet Punisher i odpowiedni zapas amunicji. Do tego oczywiście wodę, apteczkę i nawet coś do jedzenia.
Pojazdy jakie wydano im na drogę były pierwsza klasa. Może warto zaoszczędzić na jakości jedzenia dla dobrze wykonanych maszyn. Z całą pewnością Made by Bauhaus!
Ciężarówka była dobrze opancerzona i miała już obsadzonych kierowców. Co prawda nie mieli okazji ich poznać, ale - nudne urzędasy, gdyby ktoś pytał Sarę o zdanie. Team Six miał się zająć eskortą i do tego celu przeznaczone mieli dwa pojazdy, do których Sara jako dowódca musiała odpowiednio przydzielić drużynę.
Thorne szkoliła się już w kierowaniu czołgu i podobało jej się prowadzenie większej maszyny, nawet wtedy gdy po drodze nie było nikogo do rozjeżdżania i ostrzeliwania. Szpica czy nie, wolała zasiąść za sterami pancernego pojazdu i nawet poświęciła kilka wolnych minut, aby zaznajomić się z kokpitem.
Pozostałych przydzieliła tak, aby jak najlepiej wykorzystać ich umiejętności. Starała się też przewidzieć pewne rzeczy i przygotować na różne ewentualności.
Cortezowi przydzieliła pozycję strzelca do jeepa. Mężczyzna specjalizował się w obsłudze broni ciężkiej, więc było to dla niego jak znalazł. Poza tym sam miał dość mocny pancerz, a do pancernego pojazdu lepiej było dać tych lżej obudowanych ludzi.
Derrena przydzieliła jako kierowcę, aby w razie rozdzielenia się pojazdów przejął on dowodzenie i poprowadził tę część drużyny. Zawsze należało się liczyć z taką opcją, a Derren nie raz pokazał na co go stać.
Reszta przydziału wyszła automatycznie. Wilson wydał jej się lepszym kandydatem do obsługi działka. Nawet wspominał, że zna się na urządzaniu rozwałek. Doktor Mallory zaś w pierwszej kolejności miał sprawiać, aby wszyscy przeżyli cali i zdrowi. Należało więc go zabrać do pojazdu pancernego - pozornie mniej bezpiecznego z racji wystawienia na szpicy, ale mimo wszystko dobrze opancerzonego. Mechaniczny kot Malloryego ruszył wraz z nimi. Zawsze mógł się przydać, a głupio by było wrócić z zadania i zastać go w kawałkach na złomowisku.

Szyk zaproponowany przez Derrena, brzmiał znakomicie i został bezapelacyjnie przyjęty. Prędkość, preferowana odległość między pojazdami, częstotliwość do kontaktu... Po obgadaniu wszystkich szczegółów, trasy i protokołów, byli gotowi do drogi. Oczywiście wyruszyli punktualnie.
 

Ostatnio edytowane przez Mekow : 17-11-2014 o 14:05.
Mekow jest offline  
Stary 16-11-2014, 20:34   #22
 
Micas's Avatar
 
Reputacja: 1 Micas ma wyłączoną reputację
Wydarzenia biegły nadzwyczaj szybko - zdecydowanie szybciej niż za czasów, kiedy służył w szeregach sił zbrojnych Capitolu jako Pustynny Skorpion. Szybki, przejściowy transfer do nowych baraków, wspólne śniadanie z "Team Six" okraszone krótką, acz informatywną rozmową... Wreszcie, jeszcze szybsza odprawa u jego nowego przełożonego.

I wizyta w kwatermistrzostwie.

Kartel nie Kartel, siły specjalne czy zwykłe, robota dla leszczy czy zawodowców - nie miało to w tamtej chwili znaczenia. Podwoje zbrojowni Żołnierzy Zagłady, jakie na krótką chwilę otwarły się przed Drużyną Sześć były co najmniej dwukrotnie bardziej okazałe, aniżeli przed ruszaniem na misję jako Skorp. Inni mogli narzekać, ale Maddoxowi oczy się świeciły. Zęby też. Wydawałoby się, że jedną połowę życia "Świr" spędzał na polerowaniu swojego imponującego garnituru, a drugą na szczerzeniu się jak powalony.

Oprócz mało standardowego, bojowego noża ostrzonego laserem i czernionego jeszcze na taśmie produkcyjnej, wybrał - oczywiście - dwulufową, capitolską strzelbę M516D produkcji Colding Arms. Przez długi czas służby u Skorpów biegał z M516S albo (co go mierziło niejednokrotnie) z krótkimi automatami, z jakich Capitol słynął (zaraz obok doskonałych strzelb). Dopiero w ostatnich miesiącach służby, podczas coraz ostrzejszych walk z Legionem na Marsie, dochrapał się strzelby w wersji D. I nie miał zamiaru jej odstawić - nawet jeśli to był inny egzemplarz, darowany Kartelowi.

Dwulufowa, zbrojona konstrukcja była cholernie ciężka jak na tego rodzaju broń - ale w dzisiejszych czasach nie było lepszej strzelby wojskowej... a cywilnej tym bardziej. Wersja D nie trafiała na wolny rynek, ani do eksportu. Z M516D korzystali (przynajmniej oficjalnie, bo któż mógł określić szarą strefę czy czarny rynek) tylko wojownicy Capitolu. To była mordercza broń na krótki dystans. Niezawodna, szybkostrzelna. I, jak każda strzelba, przyjmowała bardzo, ale to bardzo różne pociski.

I Wilson o nich nie zapomniał. Zebrał solidny zapas śrutu. Od paru lekkich pocisków .20 wypełnionych substancją na bazie magnezu i gazami barwiącymi (do sygnalizacji na polu bitwy, jako dość wygodna alternatywa dla kopcących świec - i zdecydowanie bardziej zabójcza, w razie czego), po ciężki śrut .8 do koszenia grubego zwierza. W sam raz na tłustą dupę behemota. W ostatniego pakował ze standardowego śrutu .12 i musiał wywalić cały podwójny magazynek, by choćby porysować czerep tępogłowego koksa.

Wziął też specjalne pociski, w kalibrze .12 - parę gumiaków do "ogłuszania" (tudzież poniewierania jak stare szmaty) wybranych osób; dużą (w ilości 1/1 ze zwykłym śrutem) ilość pocisków kulowych z jednego, lanego kawałka metalu; pociski zapalające typu "Smoczy Dech"; eksplodujące pociski odłamkowe; przeciwpancerne (a w zasadzie przeciw-czemukolwiek), silnie kopiące breneki; pociski z białym fosforem do palenia nekromutasów kwasem; pneumatyczne strzałki, gotowe do wypełnienia kwasami, toksynami czy środkiem usypiającym oraz parę pocisków sieciowych z tworzywa ściągającego się w takt oporu spętanej istoty.

Zaopatrzył się również w granaty. Nie brał granatnika, więc wziął ręczne - z zapalnikiem kontaktowym i czasowym, w różnych proporcjach. Klasyczne odłamkowe zaczepne i obronne (więcej tych drugich, zgodnie ze wpojoną doktryną "błyskawicznej obrony sytuacyjnej"), zapalające z napalmem i białym fosforem, cylindry gazowe z dymem i dipolami, gazem łzawiącym i toksycznym (szczególnie musztardowym, zwanym również iperytem). Do tego flashbangi i samoprzylepne "otwieracze do puszek" - przeciwpancerne granaty o skumulowanym, kierunkowym ładunku typu High Explosive. Zastanawiał się nad paroma laskami HMX czy kryształami RDX - ale saperem nie był (a jakby zaczął kryształkami rzucać, to mogłoby mu urwać... całe ciało, kawałek ziemi i rękę kolegi obok).

Po namyśle, po paru zakamarkach swojego munduru i pancerza poukrywał kilka dobrze wyważonych, czernionych sadzą noży do rzucania. Wilson lubiał i umiał rzucać - a zabić kogoś cicho to prawie tak fajnie, jak zabić kogoś głośno i niekoniecznie tak fajnie, jak zabić kogoś w wielkiej detonacji.

Nad bronią boczną zastanawiał się tak mocno, że aż było widać u niego pot na czole. Z jednej strony był klasyczny, capitolski Sherman .74 M-13, zwany Bolterem. Ciężki, nieporęczny pistolet o cholernie wielkim kalibrze - ale pewnych wadach, związanych z nie do końca dobrze opracowaną amunicją. Popularny na cywilnym rynku, ale na tyle niewyważony, że ciężko się zeń waliło z jednej ręki. Ale, faktor zastraszający, powszechność amunicji i zadowalająca siła obalająca były w cenie. Z drugiej strony zaś był MP-103 "Hellblazer" - pistolet automatyczny, mający swe korzenie w kraftwerkach Bauhausu. Ceniony za solidne wykonanie, poręczność, nieduży rozmiar i system chłodzący lufę, wydłużający możliwość prucia ogniem ciągłym (oraz żywotność samej lufy, ale kto by się tym przejmował). Amunicja bezłuskowa 10mm też była dość powszechna. Problemy zaczynały się przy próbach wymiany magazynków między tym modelem, a większym, bauhauskim MP-105 - amunicja ta sama, konstrukcja podobna, magazynki ni w ząb nie pasowały względem siebie. Drugim "problemem" była dużo mniejsza szybkostrzelność względem MP-105 i mniejszy zasięg.

Wreszcie, Pustynny zdecydował się na MP-103. Ogień ciągły, kompaktowa forma, solidna konstrukcja i dostępność amunicji biły Boltera na głowę. Oczywiście, Wilson nie miał zamiaru przyznawać się przed starymi kumplami z oddziału, że broń Bauhauserów była rzekomo lepsza...

Widząc pojazdy aż gwizdnął. Dawno nie jeździł jakimkolwiek wozem wojskowym. Skorpiony nie korzystały z pojazdów pancernych - jeśli już to z motorów i łazików, a i to rzadko. Dźwięk silnika i tumany kurzu miały to do siebie, że nie sprzyjały dyskrecji, z jakiej Skorpy słynęły na marsjańskich badlandach. Przynajmniej tak głosiła wersja oficjalna. Według Świra chodziło o stylówę.

Teraz jednak z chęcią powitał kolejną zmianę w swoim wciąż krótkim, wcale nie nudnym (a jak radosnym) życiu. Zapatrywał się na stanowisko działonowego w tym pancerniaku. Chciał sprawdzić, czy coś jeszcze pamiętał ze szkoleń w zakresie broni pancernej... i, czy walenie z armaty będzie równie fajne, co ciskanie granatem czy używanie śrutówki do robienia mielonego.
 
__________________
Dorosłość to ściema dla dzieci.
Micas jest offline  
Stary 16-11-2014, 22:17   #23
Markiz de Szatie
 
Deszatie's Avatar
 
Reputacja: 1 Deszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputację
Miasto Burroughs, Mars



Marcus niespodziewanie odkrył w sobie bardziej bezwzględne, dotąd uśpione oblicze. Może za sprawą dawnych przeżyć, które zrujnowały mu świetnie zapowiadającą się karierę? Wpływ na to miała również postawa Drugiego Zakonu, a przede wszystkim osoba Inkwizytora Simona. Ten człowiek był dla mistyka zagadką, jednocześnie budził nieokreślony niepokój. Co jeszcze będzie w stanie poświęcić, by ugruntować swoją pozycję? Już mówiło się, że Kardynał słucha tylko jego relacji z Marsa. Summers przeczuwał, że kwestią czasu będzie dotarcie do artefaktu. Ktoś zechce wykorzystać ten przedmiot, możliwe że nawet w marsjańskiej kampanii... Wydawało się to największym głupstwem, jakie mogą popełnić decydenci. Artefakt o niezbadanej mocy trafi do miejsca rosnących wpływów Ciemności...
Nefaryccy przywódcy muszą już uśmiechać się złowieszczo w swych cytadelach... - pomyślał, odpędzając natrętne wizje. Spojrzał w niebo, gdzie symbole Muawijhe i Semai odznaczały się niezwykle wyraźnie na powierzchni spaczonych księżyców...



Zdawały się pulsować mocą mrocznej harmonii i oddziaływać na umysły mieszkańców planety... Popatrzył na swoich towarzyszy, utwierdzając się w przekonaniu, iż każdy z nich został skażony tym wpływem... Zaczynali się nudzić, więc mistyk musiał znaleźć im kolejne zajęcie...

Zebrał cenne informacje od redaktora najpopularniejszego periodyku w Burroughs. Trop prowadził do jakiejś szychy z Capitolu, właściciela zakładów broni i znacznych udziałów w całym przemyśle zbrojeniowym. Słynął on również z wrogości do Imperialu i podsycania sporów, choćby z chęci rewanżu za atak na Dolinę Kuźni... Otwarcie nawoływał do odebrania imperialnego mandatu nad miastem Lawrence i pokazania, kto rządzi na Marsie.

Marcus rozważał wycieczkę do San Dorado... Taki wypad nie uszedłby jednak bacznemu oku Simona... Uzyskanie oficjalnej zgody nie wchodziło w rachubę, a myśl o konieczności tłumaczenia się po powrocie przed Świętym Oficjum, powodowała nieprzyjemny dreszcz nawet u tak doświadczonego wojownika... Spojrzał na czerniejące w oddali niebo i jego myśli na chwilę powędrowały w stronę "Team Six"...



Linia MacCraiga, Mars

Konwój mknął, wzbijając chmury rdzawego kurzu. Agresywna muzyka, która rozbrzmiewała z głośników za sprawą zachcianki "Świra", aplikowała sporą dawkę adrenaliny. Sara kierowała pewnie, mimo że pierwszy raz od dawna siedziała za kółkiem. Przypomniały się jej wszechstronne szkolenia odbyte w Bauhausie. Opancerzony, klimatyzowany pojazd dawał poczucie bezpiecznego komfortu... Braxton obserwował okolicę. Maddox przytupywał w rytm muzyki, na stanowisku obsługi działka. Tia.. niezwykle przyjemny dzień...
Mallory był pewien, że niebawem relaksująca wycieczka zmieni się w wymagającą przeprawę. Pogłaskał kocura po grzbiecie. - Będzie zmiana pogody... - zakomunikował Sarze i reszcie, ale szczerze wątpił, by ci jadący z tyłu usłyszeli meldunek...
Dojechali do pierwszej ściany umocnień i punktu kontrolnego. Młody chorąży przepuścił ich, choć czujnemu Braxtonowi nie umknęła przejawiana w głosie nerwowość. - Przed wami długa droga. Powinniście się pospieszyć! Ci z pierwszej linii wyczekują tego transportu...
Sara już miała na końcu języka pytania, ale otwarto szlabany i ponaglono ich do dalszej jazdy.

"Konował" jak zwykle miał rację. Wkrótce dostali oficjalny komunikat o niezwykle potężnej burzy piaskowej, nadciągającej znad terytorium Rdzawej Pustyni. Łączono ją z aktywnością Legionu Ciemności. Jechali wolno, wąskim korytarzem pomiędzy polami minowymi i rzędami zasieków. W oddali rozbrzmiewały wybuchy. Najpewniej były to bomby spadające na cytadelę, chociaż z kakofonii eksplozji Cortez i Wilson wychwycili jazgot znajomej artylerii... Syreny oplatające sieć okopów i umocnień zawyły potępieńczo. Mroczna, skłębiona chmura na horyzoncie, przysłaniała karmazynowe niebo, stopniowo zagarniając coraz większy obszar... Ze wskazań mapy wynikało, że znajdowali się kilkanaście kilometrów od celu - fortu Ultima Thule. To tam wybuchła kiedyś zaraza, która zdziesiątkowała szeregi piechoty Capitolu... - przypomniał sobie Cervantes. Teraz była to siedziba Wolnych Brygad, najdalej wysunięty bastion, do którego trafiali najbardziej zepsuci przestępcy i fanatycy. Służbą na tym rzeźnickim odcinku frontu, niemal u stóp cytadeli Saladyna, mieli szansę odkupić swoje grzechy popełnione względem bliźnich...

Mijali okopy zza których wystawały sylwetki saperów i grenadierów. Złowrogi pomruk przedzierał się nawet przez pancerz pojazdu. Thorne ujrzała nagle przed sobą wykrzywione, paskudne oblicze Nefaryty. Sugestywna wizja była krótka, ale wybiła ją z rytmu. Taranując siatkę, wpakowali się w przydrożny rów. Ciężarówka zatrzymała się za nimi. Po chwili dołączył do niej, zamykający konwój jeep. Dookoła zapadały ciemności, ostatnie promienie słońca gasły, mimo że zegary wskazywały południe...
Wiedzieli, że nie jest to zwykła burza, chaotyczne pokrzykiwania żołnierzy i nerwowe gesty wskazywały na formujące się w niej symbole apostołów... Alarm i poruszenie na najdalszych liniach umocnień, dowodziły, iż nastąpił kolejny szturm plugawych sił, wieszczący krwawą potyczkę.
Wilson spojrzał przez wizjer. Zarys zwalistej sylwetki, który mu się objawił spowodował nerwowy chichot: - O żesz to! Mamy szczęście! - wskazał paluchem na miejsce, gdzie niewyraźnie majaczyła postać kolosa. - Widzę Biogiganta! - niemal podskoczył z radości. Zapomniał dodać, że towarzyszyła mu horda innych stworów...

Reszta drużyny wymownie spojrzała po sobie, "Świr" absolutnie zasługiwał na swoją ksywę...

 

Ostatnio edytowane przez Deszatie : 16-11-2014 o 22:21.
Deszatie jest offline  
Stary 21-11-2014, 11:16   #24
 
malkawiasz's Avatar
 
Reputacja: 1 malkawiasz ma w sobie cośmalkawiasz ma w sobie cośmalkawiasz ma w sobie cośmalkawiasz ma w sobie cośmalkawiasz ma w sobie cośmalkawiasz ma w sobie cośmalkawiasz ma w sobie cośmalkawiasz ma w sobie cośmalkawiasz ma w sobie cośmalkawiasz ma w sobie cośmalkawiasz ma w sobie coś
Burza wisiała w powietrzu jeszcze zanim wyruszyli. Podzielił się tym spostrzeżeniem, choć wątpił, że był to powód do nerwów łosia, który ich odprawiał. Popatrzył na niego łagodnie i nawet uśmiechnął się zachęcająco, a nuż biedaczyna będzie chciał się podzielić z nimi czymś jeszcze. Niestety kierowca miał inne plany i Braxton tylko wzruszył ramionami. Po chwili wóz wypełnił hałas, który ich nowy kumpel nazywał muzyką. Na szczęście miało ta jakiś rytm i Mallory stukając rytmicznie palcami o podłokietnik zajął się wypatrywaniem. Co jakiś czas podnosił do oczu lornetkę by sprawdzić kształty, które czymś go niepokoiły. Z podręcznego plecaka wyciągnął jakiś pojemnik, który otworzył. Po kabinie rozniósł się przyjemny lekko ziołowy zapach.

- Chce ktoś batonika. Wczoraj upiekłem. - Mallory był już w bazie wystarczająco długo by uzupełnić swój podręczny zapas medykamentów. Nie polegał na standardowych zestawach bo były takie… standardowe. „Szóstka” zasługiwała na coś lepszego, więc większość wspomagaczy usprawnił i produkował wedle swojej receptury. Na rynku pewnie zrobiły by furorę, niestety nie wątpił, że wszystkie trafiły by na czarną listę substancji zakazanych. Mimo wszystko jego batoniki energetyczne dawały na prawdę porządnego kopa, przy minimalnych efektach ubocznych. Jako uzupełnienie wyciągnął niewielką piersiówkę i porządnie z niej łyknął. Tym specyfikiem już nie częstował nikogo. Ilość elektrolitów zatruła by pewnie przeciętnego organizm.

Ciemna chmura powoli wypełniała większą część nieba skutecznie ograniczając mu podziwianie widoków. To akurat było mu na rękę bo zasieki, okopy, punkty prowadzenia ognia i nie umocnienia nie należały do obrazków sprawiających mu przyjemność. Poza tym wzmożony ruch po drugiej stronie linii był jawnym sygnałem, ze wróg pewnie nie przepuści okazji i wpadnie z wizytą pod osłoną burzy. Chciał się podzielić tą informacją, gdy nagle przy zgrzycie metalu wylądowali w rowie. Oczywiście osłona lornetki walnęła go solidnie w nos więc z wyrzutem spojrzał na Sarę. Już miał na ustach jakiś komentarz na temat kobiet za kierownica gdy usłyszał komentarz Świra. W jednej chwili wypiął się z pasów i wyskakiwał na zewnątrz.

- To strzelaj do niego żołnierzu. Na co czekasz. – Huknął, a potem rzucił do Sary. – Zahaczę hol, jak krzyknę dawaj całą wstecz.

Pobiegł na tyły wozu, minął go i podbiegł do kolejnej w szeregu ciężarówki. Jak każdy sprzęt tego typu na zderzaku miała mocowany hol z wyciągarką. Pytanie było, czy takie cudo wytrzyma ciężar pancerki. Cóż, za chwile mieli się dowiedzieć. Biorąc pod uwagę warunki będą mieli pewnie tylko jedną próbę. Zrobił co trzeba i znalazłszy osłonę by przypadkowo zerwana lina nie skróciła go o głowę krzyknął do Sary.

- Dawaj! Dawaj do tyłu.
 
malkawiasz jest offline  
Stary 22-11-2014, 02:14   #25
 
Plomiennoluski's Avatar
 
Reputacja: 1 Plomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputację
Cieszył się marsjańskim wiatrem we włosach, przynajmniej w przenośni, chwilowo nie miał ich na głowie wcale. Zajął swoje miejsce zaraz za trójnogiem ciężkiego karabinu zamontowanego na jeepie. Wiedział doskonale że w tych okolicach nie ma czegoś takiego jak spokojny transport lub eskorta. Nawet dziwki miały łatwiejsze życie niż Wolny Korpus na linii McCraiga. Zdawałoby się odwieczny ping pong trwał bezustannie. Capitol i Kartel wysyłali żołnierzy, Legion tych samych żołnierzy odsyłał w różnym stopniu uśmiercenia lub zmutowania. Upewnił się że wszystkie jego paranoje są zaspokojone i schował zapalniczkę głęboko. Southpaw leżał grzecznie, gotowy do użytku gdyby zaszła konieczność, ale na razie miał w dłoni szybkostrzelne działko, które potrafiło pruć nawet stal.




Niedzielna przejażdżka szybko zaczęła się komplikować, zastanawiał się co takiego wieźli w ciężarówce, że aż tak czekali na to na froncie. W okopach zaraz za szańcami czekali na cokolwiek, od suchych racji po amunicję, zwykle wszystko w miarę regularnie dochodziło. Z naciskiem na w miarę. Kiedy rozpętała się burza i pojawił się Bio-Gigant. Sara zdążyła zaraz przed tym wpakować do rowu. Miał szacunek dla jej umiejętności za celownikiem, ale właśnie jednym rzutem na taśmę potwierdziła wszystkie dowcipy o babie za kierownicą. Zdawało się że zaczęli kombinować nad wyciągnięciem wozu, zamiast się przesiąść i porzucić pancerniaka. Cortez zwrócił lufy działka pokładowego w kierunku giganta. Był ogromnym celem. Problemem było to, że nie miał pojęcia, czy przeciwpancerne, wybuchowe pociski cokolwiek zdziałają.
- Braxton, batoniki zostaw na później, jak się zrobi naprawdę gorąco! - Ryknął Cervantes, zupełnie jakby pojawienie się stwora tego kalibru było czymś codziennym. Co prawda mieli ostatnio sporo przejść, ale na szczęście te bydlaki były dość rzadkie. Przygotował się na gwałtowne zwroty i zbalansował działko swoim ciężarem. Cieszył się że mimo teoretycznie zwykłego transportu, zakutał się w pancerz jak zwykle.
 
__________________
Wzory światła i ciemności pośród pajęczyny z kości...
Plomiennoluski jest offline  
Stary 23-11-2014, 13:42   #26
 
Mekow's Avatar
 
Reputacja: 1 Mekow ma wspaniałą reputacjęMekow ma wspaniałą reputacjęMekow ma wspaniałą reputacjęMekow ma wspaniałą reputacjęMekow ma wspaniałą reputacjęMekow ma wspaniałą reputacjęMekow ma wspaniałą reputacjęMekow ma wspaniałą reputacjęMekow ma wspaniałą reputacjęMekow ma wspaniałą reputacjęMekow ma wspaniałą reputację
Team Six miał tę cechę, że mogli o sobie powiedzieć "szczęśliwi inaczej". Już nie po raz pierwszy coś, co miało być dość bezpieczne, okazało się być niczym zaglądanie w lufę załadowanej i odbezpieczonej broni.
- !#@%$! - - Krótkie, acz konkretne przekleństwo wyrwało się z ust Sary, gdy zboczyła z drogi, w dość spontaniczny i nie do końca kontrolowany sposób. Wizja Nefaryty skutecznie wytrąciła ją z koncentracji.
Niestety tarasując siatkę, chyba porysowała odrobinę lakier maski jej pancernego pojazdu, ale nie został on poważniej uszkodzony - wszystko działało; nie mniej jednak mieli teraz przed sobą odrobinę większe problemy niż lakier czy siatka... dużo większe niż "odrobinę".
Otwarcie ognia w Bio-giganta było dość ryzykownym posunięciem. Mogli mu zaszkodzić lub nawet go zabić, aczkolwiek na około było pełno różnych oddziałów i przedwczesne zwracanie na siebie uwagi olbrzyma mogło się źle dla nich skończyć. Obecnie nie mieli pełnej gotowości bojowej, gdyż "ktoś" wjechał ich opancerzonym pojazdem do rowu...
Owszem, mogli użyć rowu w którym się znaleźli, jako osłaniający ich okop i strzelać z zabezpieczonej pozycji. To był całkiem dobry pomysł, jednak obecnie nie mogli z tego skorzystać, gdyż pojazd ustawiony był pod takim kątem, że działo skierowane było za bardzo w dół i jego pole ostrzału ograniczało się do trzech metrów przed nimi. Zamiast we wroga, strzelali by sobie tuż pod nosem.
Zanim otworzą ogień, musieli się stamtąd wydostać, a tym zajął się ich doktor.
- Dobra robota Brax - pochwaliła doktora za okazaną przez niego inicjatywę w wydostaniu ich pojazdu na drogę.
Gdy tylko Mallory odpalił wyciągarkę, Sara dała na wsteczny. Nie dała pełnego gazu, aby koła nie zakopały się w czerwonym piachu marsa. Wolała postawić na nieco wolniejsze, ale pewne tępo wydostawania się i dostosowała prędkość pojazdu do tego jaki dyktowała im wyciągarka.
- Brax, odhacz nas jak tylko wyjdziemy! - zwróciła się do Malloryego. - Ciężarówka jedzie dalej! A my ją osłaniamy! Ogniem na giganta! - dodała przez ich komunikator.
Cokolwiek wieźli, ich zadanie było jasno określone. W ciężarówce mogły być nic nie znaczące obecnie dostawy jedzenia, lub odrobinę ważniejsze zapasy amunicji, lub też bardzo cenne działo magiczne made by Bractwo. Jeśli to ostatnie, to dostarczenie transportu do celu, było kluczowe w walce która się właśnie rozpoczęła. Zdaniem Sary, powinni je wykonać, bez względu na okoliczności... a co będzie potem, to się zobaczy.
 

Ostatnio edytowane przez Mekow : 23-11-2014 o 13:45.
Mekow jest offline  
Stary 23-11-2014, 17:43   #27
 
Azrael1022's Avatar
 
Reputacja: 1 Azrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputację
Monotonny pustynny krajobraz działałby uspokajająco, gdyby nie fakt, że znajdowali się w strefie wojny a tu każda utrata czujności równała się śmierci. Własnej, lub kogoś z oddziału. Derren bacznie rozglądał się wokół, wypatrując zasadzki, jednak podróż przebiegała bez niespodzianek. Kierowcy ciężarówki byli dość małomówni i wywoływani przez radio odpowiadali tylko półsłówkami a wszelkie sprośne żarty i pytania czy są parą i czy uprawiają hydraulictwo odbytnicze na postojach puszczali mimo uszu. Imperialczyk chyba nie trafił w ich wysublimowane poczucie humoru.

Dunsirn odkręcił kolejną butelkę z napojem izotonicznymi i pociągnął solidny łyk. Zaraz potem odstawił płyn i wyprostował się na siedzeniu. Mallory miał rację – faktycznie pogoda zaczynała się zmieniać. Niesiony wiatrem tuman rdzawoczerwonego pyłu był tak gęsty i wszechobecny, że przysłonił nawet blask słońca. Wokół momentalnie zrobiło się ciemno. Gryzące drobinki wirowały wszędzie – wciskały się pod pancerz, grzechotały na przedniej szybie, zbierały grubą warstwą na podłodze jeepa. Potęga żywiołu zapierała dech. Dosłownie i w przenośni, bo siła wiatru powodowała, że Rusty z trudem mógł wciągnąć powietrze do płuc. „Następnym razem jadę w zamkniętym pojeździe” – mruknął strzepując rdzawe drobinki z deski rozdzielczej i sprawdzając odczyty stanu urządzeń pokładowych, zwłaszcza temperatury silnika. „Tylko się nie zatrzyj” – pomyślał. Było to jednak dmuchanie na zimne – jeep Capitolu był stworzony do jazdy w takich, a nawet cięższych warunkach.
Imperialczyk przestał przejmować się samochodem, bo jego uwagę przykuły symbole apostołów formujące się tu i ówdzie z wirującego piachu – niechybny znak, że ktoś w okolicy bawił się Mroczną Harmonią i wykorzystał plugawe moce do stworzenia lub wzmocnienia potężnego zjawiska atmosferycznego. Legion atakował pod osłoną burzy, lub w inny sposób służyła mu za dywersję.

Kształt, który wyłonił się z rdzawego pyłu był ogromny. I trzymał równie ogromną broń w rękach. Biogigant zbliżał się do nich powoli, ale nieubłaganie, doskonale kierowany światłami pojazdów.
- Wyłączcie światła! Też w kokpicie, pełne zaciemnienie! – Derren widząc, że Sara ma kłopot z pojazdem wydał rozkaz kierowcom ciężarówki a następnie sam wyłączył oświetlenie jeepa, aby chociaż nieco trudniej było namierzyć poruszający się samochód.
- Cortez, będzie rzucało! – krzyknął i wcisnął gaz. Osiem cylindrów kryjące się pod maską Jeepa mruknęło głośniej, dając zapowiedź ukrytej potęgi jaką szczyciła się myśl motoryzacyjna Capitolu. Samochód wyskoczył na przód, błyskawicznie wymijając ciężarówkę i tworząc swego rodzaju dywersję. Imperialczyk skierował pojazd na lewo od pozostałych dwóch i lekko zwalniając dał Cortezowi dobry widok na cel.
 

Ostatnio edytowane przez Azrael1022 : 23-11-2014 o 21:47.
Azrael1022 jest offline  
Stary 23-11-2014, 23:24   #28
 
Micas's Avatar
 
Reputacja: 1 Micas ma wyłączoną reputację
W przeciwieństwie do swoich nowych współtowarzyszy, Świr czuł się fantastycznie. Szefowa zadecydowała zgodnie z jego chęciami - zasiadł w pancerniaku, za sterami półautomatycznej armaty małokalibrowej. Kiedy konwój ruszał, Maddox znów się wyszczerzył w sposób wręcz nieludzki. Zaraz jednak tego pożałował, bo dostał kurczy mięśni twarzy - toteż następne parę minut miał spędzić na bolesnych jękach i memłanych przekleństwach...


Wrota hangaru otworzyły się, wpuszczając do środka mocne, acz zimne, marsjańskie światło. Fotonów doszły fale dźwiękowe. Potężne silniki trzech pojazdów obwieściły światu swoją obecność ogłuszającymi rykami. Jeden po drugim, zaczęły się wyłaniać. Pancerniak, ciężarówa, terenówka.


Konwój opuścił hangar i przyspieszył, wzbijając tumany rdzawego pyłu. Pył... marsjański pył był wszędzie. Był elementem marsjańskiego życia. Jedną z niewielu stałych w oceanie zmiennych. Drugą stałą było błękitne niebo, pod którym właśnie teraz mknęli, oddalając się od bazy. Za stałą można też było uznać dominację Capitolu na Marsie. W końcu, ten stan rzeczy trwał już od setek lat, mimo wysiłków Imperialu i innych megakorporacji.

Paradoksalnie, za stałą uchodziła też reputacja Marsa. W końcu, bycie planetą nazwaną na cześć starożytnego bóstwa wojny do czegoś zobowiązywało.

Żołnierze Zagłady nie wiedzieli jeszcze, w jak paskudne gówno zdarzy im się wdepnąć... tym razem. Nie był to jednak problem. Nie dla Pustynnego Skorpiona. Reszta jego "Team Six" być może o tym jeszcze nie wiedziała, ale Mars był ich nowym domem. Domem, w którym nauczą się żyć. Domem, który nauczą się kochać. Domem, o który będą walczyć.

Alternatywa była rażąco jasna. Do ich nowego domu zakradł się bowiem nieproszony gość. Seryjny morderca. Legion Ciemności.


Burza piaskowa spędzała sen z powiek żołnierzom obsadzającym fortyfikacje na Linii McCraiga. Była potężna - i stawała się coraz potężniejsza z minuty na minutę. Widać było znaki działalności Nefarytów i ich przeklętej Mrocznej Harmonii.

Maddoxowi mina nieco zrzedła. Czyżby na Linii nie było żadnych magików z Bractwa? A może byli, ale zachowywali swoją "Sztukę" na "godniejszy cel"? Tak czy inaczej, mnóstwo ludzi miało dziś z tego tytułu ucierpieć. Pod osłoną burzy i szemranych sztuczek, ku liniom okopów, zasieków i bunkrów zdążały hordy legionistów i nekromutasów, z pewnością wspieranych przez ezoghule, razydów i diabeł (czy inny Algeroth) wiedział, co jeszcze.

Przez umysł Skorpiona przeleciała myśl: czy miało to związek z ich tajemniczym ładunkiem? Zachowanie kierowców i wartowników na tamtym posterunku kontrolnym sugerowało, że wieźli coś cholernie ważnego.

I jeszcze cholerniej spóźnionego.

Na propozycję cybertronikowego łapiducha odpowiedział nerwowym przygryzaniem wargi i wierceniem się w siedzisku. Jakieś nowe superbatoniki? Słyszał, że Cybertronic potrafił zrobić ze zwykłej kawki ambrozję, która dawała siłę Merkurego, szybkość Heraklesa i życzliwość Hadesa (czy jakoś tak). Wystarczyło dolać wody.

Może tu było podobnie?

- Hmm... chętnie, Braxi, ale ten... no... trochę później, wiesz? Jak wykręty i mutasy wyskoczą.

Nagle, wóz wpakował się do rowu. Wilson przyrżnął opancerzonym czołem prosto w deskę rozdzielczą pokładowego radyjka, psując je i wyłączając fajne, ciężkie brzmienia (które ostatnio ginęły w dźwiękach burzy i pierwszych odgłosów walk).

- Jak jeździsz, men? Jak jeździsz, maderfaker men?! - krzyknął do baby za kółkiem - A taki muzak przekurw był, no!

Pomimo swych jęków i szlochów, znał procedurę. Obserwując okolicę przez systemy optyczne, dostrzegł... biogiganta. Zareagował w sobie odpowiedni sposób. Zaraz spróbował wycelować w tłustą dupę kolosa, ponaglony słowami Braxtona. Miał jednak poważne trudności - burza ograniczała widoczność, zaś kąt nachylenia pojazdu, pozostającego w rowie, był iście paskudny. Zaczekał więc, przygotowując chyba po raz setny swój wór z granatami, drugi wór z amunicją oraz broń osobistą - po czym nerwowo zaczął podskakiwać na fotelu i uderzać lekko palcami o spusty armatki.

- Weźcie się pospieszcie, Szóstaki. Ten grubas prosi się o liposukcję.
 
__________________
Dorosłość to ściema dla dzieci.
Micas jest offline  
Stary 25-11-2014, 12:09   #29
 
Asmodian's Avatar
 
Reputacja: 1 Asmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputację
Katedra w Burroughs, kazamaty
Przesłuchania ciągnęły się prawie do północy, ale obyło się bez drastycznych metod. Pani redaktor była bardzo rozmowna czując zwierzęce spojrzenia Kleina. Marcus wcale jej się nie dziwił. Większość ludzi przykuta nago do metalowego mebla, mając nad sobą bezlitosnego wroga robiła zazwyczaj wszystko, by przerwać swoje upokorzenie. Pani redaktor nie była tutaj wyjątkiem, a nawet naczelny Burroughs Enquire w niczym nie mógł jej teraz pomóc, o czym została dokładnie poinformowana. Spodziewała się najgorszego, jednak mistyk nie czuł w niej skazy, a jej grzeszki i pospolite przestępstwa niespecjalnie interesowałyby inkwizycję. Chyba, że dałoby się dzięki temu dojść do innych, bardziej interesujących Bractwo informacji, na co mistyk w tej chwili liczył Sympatycznie się robi Marcus analizował wyciągane informacje. Co prawda informacje raczej zainteresowałyby polityków i decydentów niż Bractwo, ale darowanemu koniowi nie zagląda się w zęby. Lista informatorów była dosyć krótka, krótsza niż się spodziewał, ale za to konkretna.
Major Thompson to była zupełnie inna para kaloszy. W jego przypadku zwykłe procedury mogły dać mierny efekt, więc Marcus ograniczył się jedynie do niewielkiego szantażu i wstępnego przesłuchania po czym zaskarbiając sobie wdzięczność oficera zwolnił go. Obiecany dostęp do baz danych wywiadu Kapitolu w Burroughs był o wiele lepszą korzyścią niż zmaltretowany psychicznie oficer i kolejny przeciwnik. Tropy prowadziły jednak do San Dorado i niespecjalnie Markusowi się tam spieszyło. Nie bez ubezpieczenia i oficjalnych papierków których potrzebował, aby uzyskać dostęp do niektórych nazwisk z listy pani redaktor. Mógł oczywiście zacząć bez papierków i najprawdopodobniej w końcu do tego dojdzie. O kurię się nie bał, bo kardynał Dominik znany był z braku litości dla herezji i aprobowałby poczynania Mistyka nawet, jak rozpaliłby stosy na środku Burroughs, ale niemal na pewno inkwizytor Simon nie będzie zadowolony, że ktoś miesza w jego piaskownicy. Problem w tym, że Dominik był daleko na Lunie, a Simon był na miejscu z armią inkwizycji. Trzeba było zdobyć na tyle mocne podstawy do śledztwa, by Simon nie był zdolny tego zignorować. A na to zgodnie z przewidywaniami mistyka było o wiele za wcześnie. Decyzję można było odroczyć, pozostawało jednak pytanie na jak długo? Na osłodę miał jednak nieco roboty tutaj, pozostawało jedynie odpowiednio uwolnić panią redaktor. Wdzięczny informator był lepszy niż wpływowy wróg.
- Tobiaszu, wyślijcie notatkę do czwartego dyrektoriatu z informacją, że prowadzone będzie śledztwo w San Dorado. W szeregach korpusu oficerów sił zbrojnych Kapitolu. Powód. Podejrzenie o ukrytym kulcie Algerotha – Biurokratyczna machina Bractwa potrzebowała czasu na przetrawienie każdej informacji, jednak wiedział ,że aresztowań żołnierzy i oficerów Kapitolu może być niebawem więcej. Lepiej, żeby Misja wiedziała jak się z tego dyplomatycznie wytłumaczyć.
- Co zrobić z podejrzanymi? – Tobiasz skrzętnie notował uwagi mistyka.
- Wypisać stosowne dokumenty i zwolnić – Kobieta odetchnęła z wyraźną ulgą. – Pani Bennet, proszę pamiętać o naszej umowie – Mistyk wyszedł z celi gestem zabierając wyraźnie rozczarowanego Kleina ze sobą.
- Szefie, mam pytanie. Kogo my właściwie szukamy? - Marcus nie spodziewał się błyskotliwości po brutalnym zboczeńcu więc pytanie Kleina nie zdziwiło mistyka.
- Pewnego młodego gówniarza, żołnierza niskiego stopniem, ale syna oficera. Wysoko postawionego oficera. No i heretyka. Konkretnego, ale to nie twoja sprawa - Marcus wolał nie zdradzać szczegółów tępemu osiłkowi, zwłaszcza idąc korytarzami katedry zarządzanej przez ambitnego i gotowego na wszystko inkwizytora. Nie wiadomo komu Klein kapował, choć mimo wszystko Marcus wątpił, by taki zwyrodnialec mógł być dla Simona użyteczny.
- A może by popytać po knajpach? Skoro miał dzianego ojca, pewnie lubił zabawę. Wiem, gdzie tacy jak on się bawią. Dziwki, koks, i inne konkrety. Tacy jak on to zboczeńcy, im naprawdę potrafi nieźle odwalać – Klein sprawiał wrażenie jakby merdał ogonem. Gdyby go miał. Marcus zwalczył w sobie pokusę podrapania Kleina za uchem i uśmiechnął się. I kto to mówi Pomyślał Marcus jednak przystanął, analizując pomysł pielgrzyma.
- Klein, właśnie załatwiłeś nam nadgodziny.... -

Klub Velvet, około szóstej rano.
- Ale bajzel - Myślał Marcus opierając się plecami o bar. Odłamek szkła z rozbitego pokala rąbnął w hełm mistyka. Nie tak miało być.
Początkowo nie spodziewał się problemów. Weszli do wielkiej, przypominającej halę fabryczną dyskoteki, w której mogło pomieścić się dobre kilkaset ludzi. Dyskoteka, normalnie zamknięta już o tej porze zwyczajowo przypominała lekki chlew – jak to rzetelne speluny po pracowitej nocy. Przewrócone krzesła, zapełnione szklankami i pokalami stoliki, i leżące tu i ówdzie części garderoby. A w zasadzie bielizny. Głównie damskiej. Na stojących głównie pod ścianami kanapach obitych aksamitem mistyk dostrzegł też zacieki krwi i dziury po pociskach.Smród alkoholu, papierosów i innych używek wciąż unosił się w powietrzu, grzęznąc w unoszącej się jeszcze mgle z aparatury i smogu papierosowego. Ochroniarze przy wejściu nie robili problemów – widząc arsenał i obstawę z jaką Marcus się pojawił i kierując go bezpośrednio do właściciela lokalu. Jednak kiedy szli przez sprzątaną przez kilku ludzi salę jeden z nich widząc odzianych w pancerze żołnierzy bractwa i tuby stabilizatora mocy wyzierające zza pleców mistyka zrobił najgłupszy, bo ostatni w swym życiu błąd. Wyciągnął broń i zaczął strzelać. Pociski w większości chybiły, ale jeden odbił się od naramiennika zbroi mistyka, rykoszetując gdzieś w aparaturze na suficie. Marcus czuł delikatny i lekko ulotny zapach mrocznej symetrii, i w sumie spodziewał się, że znajdzie tu wszystko, od pospolitych przestępców po heretyków i odszczepieńców, ale nie spodziewał się, że ktoś tak nerwowo zareaguje na ich widok. Wielka szkoda, bo zanim Marcus zdążył zaordynować aresztowanie, Higgins zareagował instynktownie posyłając całą serię z AG-17 prosto w gościa z pistoletem. Facet po prostu rozleciał się na kawałki, masakrowany pociskami z karabinu szturmowego. Stojący obok niego sprzątacz z miotłą, cały zbryzgany krwią po prostu stał jak słup, sparaliżowany i niezdolny do czegokolwiek podczas gdy pozostałych dwóch grzecznie padło na parkiet, próbując ukryć się pod stolikami. Ochrona lokalu przyleciała jak muchy do gówna, pechowo nieśli broń wcale nie wyglądającą pokojowo. Pielgrzymi, przeszkoleni przez Bractwo zadziałali instynktownie, rozpętując małe piekiełko. Ochroniarze przy wejściu zdołali uzbroić się w pistolety maszynowe jednak zanim zdążyli je przeładować Klein i Kendrick posłali długie serie prosto w szklano- metalową ściankę, odgradzającą parkiet dyskoteki od wejścia. Ochroniarzom nie zapewniła wystarczającej osłony przed pociskami z Panzerknackerów bo obaj, podrygując od trafień osunęli się na ziemię. Kolejnych dwóch wybiegło z drzwi przypominających kuchenne - Jurgen ściągnął obu kilkoma celnymi strzałami. Cielak odpalił krótką serię prosto w wyglądającego na skacowanego ochroniarza, który wychynął zza kontuaru z wrednie wyglądającą strzelbą. Seria rzuciła go na stojące za kontuarem półki z alkoholem, które runęły pod jego ciężarem, grzebiąc go pod stertą okrwawionego szkła. Marcus ruszył do przodu, w stronę szerokich schodów prowadzących na galeryjkę otaczającej cały lokal i do pomieszczeń biurowych na piętrze, jednak seria z Car-24 z galeryjki rzuciła mistykiem o parkiet. Marcus przetoczył się po podłodze opierając się plecami o ściankę kontuaru. Reszta pielgrzymów rozpierzchła się między stolikami szukając improwizowanej osłony. Strzelec na galeryjce poczynał sobie coraz śmielej, bo mimo iż siekał pociskami po całej dyskotece, to udało mu się przyszpilić cały oddział mistyka. Po przeciwnej stronie galerii, przez oszkloną ścianę Marcus widział odzianych w garnitur trzech osobników, którzy z wielkiego futerału wyciągnęli M606. Mięli też strzelby i coś co wyglądało mu na uprząż z zawieszonymi granatami. Mistyk wiedział ,że jeśli nie ruszą do przodu, koncentryczny ogień z broni maszynowej i granaty w ciasnym pomieszczeniu będą mogiłą dla osłanianego jedynie cienkimi stołami oddziału.
Tylko jeden pielgrzym zajmował odpowiednią do strzału pozycję -Cielak, zdejmij gościa! - Marcus miał już dość impasu spowodowanego ostrzałem z galeryjki. Wielki Imperialczyk, kulący się za przewróconym stolikiem musiał przyklęknąć, aby złożyć się do strzałów, co jednak narażało go na ostrzał z góry. Odłamki szkła wzbijane przez kule pistoletu maszynowego tłukły o pancerz pielgrzyma, kiedy wychylił się zza osłony, próbując wykonać rozkaz. Jeden z pocisków musiał go dosięgnąć, bo Cielak sapnął głośno po czym wszystko zagłuszyła seria z Panzerknackera. Kita ognia z wylotu lufy i dźwięk dartego metalu galeryjki zakończonego wrzaskiem trafionego ochroniarza była sygnałem dla reszty, że można ruszać. Sprzątacze najwyraźniej nie przeżyli ostrzału, leżąc nieruchomo na parkiecie pod stolikami.
Cielak oparł się ciężko o stolik, jednak ruszył do przodu. Marcus wbiegł na schody i posłał cały magazynek prosto w drzwi na piętrze. W samą porę, bo z gabinetu wychodził już na galeryjkę ochroniarz z lkmem. Pociski z Punishera posłały go prosto na ścianę, po której osunął się na podłogę. Kolejne pociski trafiły niosącego uprząż z granatami – pierwszy pocisk zdruzgotał kolano, kolejny trafił w głowę osuwającego się na podłogę bandyty. Trzeci zdążył strzelić w drzwi i prawdopodobnie by trafił nieosłoniętego niczym mistyka, gdyby nie jego umierający kolega, który rozstawał się z życiem bardzo powoli. Strzał ze strzelby trafił więc w plecy umierającego, który tym razem upadł jak ścięty kosą. Bandyta zrepetował broń i zmierzył się ponownie do strzału podczas gdy mistyk wymieniał magazynek. Marcus nie zdążył, ale nie było potrzeby. Trzask serii z AG-17 i monstrualne pająki pęknięć pojawiające się na szklanej ściance oznajmiły mistykowi, że któryś z jego pielgrzymów zdążył z asystą. Zerknął na schody i zobaczył Higginsa. Z lufy jego Panzerknackera którego właśnie przeładowywał wydobywała się smużka dymu. Ten pielgrzym naprawdę zadziwiał refleksem. Za nim gramolił się Ian
- Cielak, w porządku? - Imperialczyk pokiwał głową. - Drasnął mnie jebaniec - Poskarżył się mistykowi.
Ostrożnie weszli do pomieszczenia. Kolejne zamknięte drzwi, więc biura okazały się nieco bardziej rozbudowane niż myślał.
- Dobra robota. Idziemy pogadać z szefem tej nory, więc uważajcie w kogo strzelacie. Tym razem chcę mieć kogoś żywego. Higgins, zrozumiano? -
- Ta jest - Higgins nie sprawiał wrażenia jakby myślał właśnie o rozkazach. Zajęty był kontemplowaniem zawartości futerału, który okazał się niezłym arsenałem. Uniósł w dwóch palcach torebkę z białym proszkiem i uśmiechnął się. Wrzucił ją jednak z powrotem i przeszukiwał dalej.
Marcus podszedł do obitych mahoniową okleiną drzwi. W pierwszej chwili chciał po prostu tam wejść, ale coś podpowiadało mu, że nie powinien tego robić. Stanął z boku drzwi jednocześnie pociągając delikatnie za klamkę. Strzępy kosztownej okleiny i drzazgi z drzwi prysnęły dokoła, masakrowane ciężkimi pociskami z rewolweru. Chyba Enforcera sądząc z odgłosu strzałów.
- Raz, dwa, trzy... - Ktokolwiek to był, puściły mu nerwy bo ładował cały bębenek na ślepo, nie wiedząc ilu jest napastników. Marcus spokojnie przywoływał moc sztuki, kumulując mistyczną energię.
- Sześć... - Marcus kopnął zdezelowane pociskami drzwi rzucając telekinezą prosto przed siebie. Podmuch przesunął biurko, przygniatając kryjącego się za nimi człowieka w ciemnogranatowym, modnym garniturze. Trzęsącymi się rękoma, desperacko próbował przeładować bębenek Enforcera.Widząc mistyka modniś wybałuszył oczy i zamarł w przestrachu. Rewolwer upadł z klekotem na podłogę.
- Przeszukać resztę pomieszczeń. Klein na dół – pilnuj wyjścia. - Pielgrzymi karnie ruszyli aby wykonać rozkaz.
- Pan Henry Simms? - Mistyk podsunął sobie jedno ze krzeseł i usiadł przed wystraszonym bandytą. - eeeeeeee - głos zamarł w gardle pechowego gospodarza lokalu, ale mistyk miał za wiele spraw do załatwienia, aby tracić czas na niedyspozycje przesłuchiwanego.
- Doskonale. Proszę się nie wstydzić. Nie zabijam. Bez powodu – Marcus uśmiechnął się do blednącego człowieka. W jego oczach jednak zobaczył rosnącą desperację, która zaczynała zagłuszać jego strach. Na przedramieniu ręki sięgającego po broń mężczyzny Marcus zobaczył niepokojąco znajomy tatuaż. Butem przydepnął rękę. Chrupnęło.
Zapowiadał się męczący dzień.
 

Ostatnio edytowane przez Asmodian : 25-11-2014 o 15:08.
Asmodian jest offline  
Stary 25-11-2014, 21:52   #30
Markiz de Szatie
 
Deszatie's Avatar
 
Reputacja: 1 Deszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputację
Burroughs, Mars

Poranna wyprawa do klubu niewątpliwie dostarczyła zdecydowanie więcej adrenaliny niż wymiernych efektów. To nie było to czego szukał Marcus... Chociaż tatuaż mężczyzny zdradzał przynależność do jakiegoś pomniejszego kultu, nie miał nic wspólnego ze spiskiem, który w wyobraźni mistyka urósł do kolosalnych rozmiarów i sięgał elity wojskowych Capitolu. Prawda mogła okazać się zupełnie inna... Wtedy reputacja mistyka z pewnością ucierpi, a tryumfować będzie Simon...
- Może inkwizycja z Ciebie coś wyciśnie... - powiedział zimno, sposobiąc się do wyjścia i dając znak swojej sforze...
- Czekaj! - rzekł gwałtownie Simms, widząc sadystyczną minę Kleina. - Kilka miesięcy temu węszył tu pewien reporter, Ethan Cole, kto o nim nie słyszał.... Faktycznie, Summers kojarzył to nazwisko. Gość był na topie, ale skompromitował się jakimś nietrafionym materiałem, dotyczącym wojen z Legionem. Odtąd bezskutecznie szukał tematu, który z powrotem miał przywrócić go na szczyt medialnego imperium.
- Pytał o syna Shermana i jakiegoś Imperialczyka. Po czym wyjechał, chyba do Lawrence...
Mistyk uśmiechnął się do siebie, postanowił przed wylotem odwiedzić jeszcze panią Bennet, wszak jest jego świeżą dłużniczką...
- Porzućcie tego heretyka na schodach przed dzisiejszą summą katedralną.... Do tego czasu jest wasz...

Ze zrozumiałych względów do San Dorado nie mógł zabrać nocnych towarzyszy. Justus załatwił mu szybki transport do stolicy. Marcus mógł pójść o zakład, że będzie na miejscu wcześniej, niż zakończą się tortury Henry"ego...

San Dorado, Mars

O megalopolis można by napisać wiele.



Przytłoczyłoby większość odwiedzających swym ogromem, przepychem i wielokulturowością. Większość... ale nie mistyka. Jedenaście Wież, Niebiański Pałac, Technikhaus, Ziggurat Cybertronicu, Muzeum Wojny Imperialu... Każda z korporacji miała tu swoją strefę. Postronny obserwator mógł pomyśleć, że wszystkie żyją w zgodzie i wzajemnym poszanowaniu. Ba... mógł nawet uwierzyć, że stolica Capitolu, jest centrum całego, ludzkiego uniwersum, zjednoczonego pod sztandarem i symbolem wolności... - Nieosiągalne marzenie... - westchnął Summers, przypatrując się trzeciej co do wielkości katedrze wszechświata, tuż przy Placu Wolności. "Czwarta Kronika" Lapidiusa Asolvosa, zdobiąca jej mury, ostrzegała przed nadejściem Muawijhe i Semai... Ten ostatni był chyba najgroźniejszym z Apostołów... Zawsze blisko człowieka, w ulicznym tłumie, w pracy, w domu... Siejący zwątpienie, szepczący bluźnierstwa, odkrywający najmroczniejsze strony ludzkiej natury...

Niemało czasu zajęło mu odnalezienie śladu. Pomagali informatorzy, ale wszystko miało swoja cenę. Znacznie uszczuplił swoje oszczędności. Opłata za hotel, w którym się zakwaterował , nie wydawała się przy tych wydatkach wygórowana. Wreszcie wieczorem, czekał na rogu ulic, przy budce telefonicznej, przeglądając prasę. Drukowali tu nawet "Słowo Duranda", do tej pory był święcie przekonany, iż można je kupić tylko w Lunie... Cole miał zadzwonić i umówić się na spotkanie. Poczynione środki ostrożności utwierdzały mistyka, że ma do czynienia z ogarniętym fobią dziennikarzem albo rzeczywiście sprawa jest konkretnego kalibru. Takiego, który może wstrząsnąć opinią publiczną i obalić kogoś, zasiadającego na wysokim stanowisku, w jednym z górujących nad nim drapaczy chmur... Telefon zabrzęczał...
- Tu Cole, chyba mnie śledzą... - usłyszał w słuchawce spanikowany głos... - Za kwadrans będę czekał w "Heaven" ...

Mistyk wiedział, że ma mało czasu na dotarcie do miejsca spotkania. Ponadto wyczuł, że jest obserwowany. Dwóch mężczyzn siedziało w aucie, zaparkowanym po przeciwległej stronie ulicy...


Ultima Thule, Linia Alexandra McCraiga, Mars

Odgłosy bitwy ucichły o brzasku.. Ponad oparami mgły i dymiącymi jeszcze wrakami piętrzyła się strzelista wieża cytadeli Saladyna...



"Rura" miał czas przyzwyczaić się do jej widoku, ale mimo to za każdym razem wpatrywał się w nią z niezdrową fascynacją. Była bardziej majestatyczna niż wszystkie katedry Bractwa, które widział w swoim życiu. Niektórzy twierdzili, że olbrzymia jej część kryła się pod marsjańskim gruntem... Trudno było sobie to wyobrazić, ale ziemia rzeczywiście nieustannie pulsowała i to nie za sprawą ton bomb zrzucanych na twierdzę.
Teraz też czuł jej drżenie, jakby bestia ponownie budziła się do życia...

Został sam na pobojowisku, zaścielonym lawiną trupów żołnierzy i stworów ciemności... Leje po wybuchach pełne były różnobarwnej posoki zmieszanej z rdzawą ziemią planety. Wydawało się, że żaden widok nie był w stanie złamać takiego twardziela jak on. Był w "Ultima Thule" od kilku tygodni, straty, które poniosły w tym czasie "Brygady Wolności" trudno było oszacować. Zresztą wątpił, czy ktoś w ogóle się nimi przejmował i prowadził statystykę...
Z niemałym trudem wygrzebał się z okopu i zataczając ruszył chwiejnie w stronę fortu. Nie czuł ran, choć niewątpliwie je odniósł. Kątem oka dostrzegł wyłaniające się sylwetki innych straceńców, którzy jakimś cudem przeżyli nocną gehennę. Niczym szare upiory podążali w stronę majaczących nieopodal fortyfikacji... Wracali do swojego więzienia, z którego nie było ucieczki...

Kiedy opuścił lazaret, zbliżało się południe. Był nieziemsko zmęczony i niewyspany, ale gotowy do działania. To był naturalny stan w którym funkcjonował od miesiąca. Toksyna, którą wstrzyknięto mu i kilku tysiącom członków formacji, oprócz tego, że zabijała ich powoli, dawała również pewną odporność. Najgorsze jednak były dni takie jak ten, kiedy każda minuta wyczekiwania na dostawę antidotum była torturą dla organizmu. Lekarstwo przywożone z Burroughs, chwilowo uśmierzało ból i ratowało od nieuchronnego zgonu... Genialny wynalazek jakiegoś chemika, zapobiegający dezercjom, utrzymujący morale na pierwszej linii frontu... Narkotyk dla rzeszy przestępców, zwyrodnialców i psychopatów...

Haxtes czuł ziemisty posmak w ustach. Marsjańskie powietrze zawsze było przesycone pyłem, ale ten smakował inaczej niż zazwyczaj. Kilku przepatrywaczy na wieży podniosło alarm. Złowrogi cień cytadeli przysłonił słońce... Nie to nie był tylko cień budowli...- uświadomił sobie. Potężna burza piaskowa lada chwila miała uderzyć w fort, grzebiąc go w mroku.
Kapitan Wheeler szarpnął go za ramię. - Hax, bierz najlepszych ludzi i ruszajcie! Konwój jest w drodze. Bez tego ładunku wszyscy będziecie martwi...

Barak podskórnie czuł, że nawet z tym transportem, szanse na przeżycie będą niewiele wyższe...

Linia McCraiga, Mars

Za chwilę miała zacząć się pustynna zabawa. "Rusty" z Cortezem minęli ciężarówkę, odbijając w lewo. W tym czasie jej kierowcy próbowali wydostać z pułapki pojazd kierowany przez Sarę. Brax mógł tylko przyglądać się ich poczynaniom, nerwowo zagryzając wargi. Oceniał sytuację jako poważną i był bezradny. Słyszał już odgłosy potyczki i mimo odległości dzielącej go od stwora, wydawało mu się, że prócz basowego pogłosu przy każdym kilkumetrowym kroku, słyszy też chrupot miażdżonych przez giganta nieszczęśników... Niech to! Nie wytrzymał i wpakował się do szoferki, bezceremonialnie strącając z siedzenia nieudolnego szofera...

"Świr" zgrzał się na stanowisku, tym bardziej iż usłyszał kanonadę z jeepa. Serie posyłane przez "Puszkę" w cielsko giganta, wbijały się w nie z mlaśnięciem, nie wywołując najmniejszego efektu. To nie był kaliber na takiego zwierza... Derren starał się maksymalnie wykorzystać okoliczny teren, ale kłębiący się piach coraz bardziej uniemożliwiał mu rozeznanie w okolicy i skuteczne manewry. Towarzyszący monstrum Razydzi, wyglądający przy nim jak liche pokurcze, uporali się z okoliczną piechotą. Na szczęście na placu boju pojawiły się Purpurowe Rekiny. Ich załogi zaczęły atakować pomiot Algerotha. Pilot jednej z maszyn źle obliczył tor lotu lub miała ona awarię... Utkwiła w żelaznym uchwycie mutanta. Zaciśnięta pięść biogiganta bez trudu przełamała ścigacz, niczym dziecko zabawkowy model.

Z grzbietu potwora zaczęli zeskakiwać upiorni legioniści i tyralierą ruszyli w stronę ciężarówki... - Jakie rozkazy Thorne! - zakrzyknął Derren. Zamiast odpowiedzi w słuchawce słyszał wizgi, skowyty i inne nieprzyjemne dźwięki... Burza nacierała na nich z impetem. Legion zdawał się nią zupełnie nie przejmować. Usłyszeli warkot nekrotanków, które przełamywały linię McCraiga...



Braxton wreszcie wydostał pancerniaka z powrotem na drogę... Posłał jednego z żandarmów, aby zdjął hak. Po chwili na przednią szybę chlapnęła barwna mozaika...
Sara zobaczyła jak Legioniści zbliżają się do przyczepy. Nie było czasu do zastanowienia.. Ruszyła, pociągając za sobą ciężarówkę. Maddox ponownie szpetnie zaklął, gdyż wielkokalibrowy pocisk wypluty z lufy wozu zmiótł Razydę, stojącego po prawicy kolosa...

"Konował" zobaczył wieszających się ciężarówki ożywionych legionistów. Usłyszał też stukot na dachu szoferki...

Podążali wprost w objęcia burzy....
 

Ostatnio edytowane przez Deszatie : 25-11-2014 o 22:46.
Deszatie jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 20:37.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172