Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 27-11-2014, 13:00   #184
Sayane
 
Sayane's Avatar
 
Reputacja: 1 Sayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputację
Rozdział Drugi. Dolina Lodowego Wichru. 12 Tarsakh (Śródzimie), 1358 DR, Roku Cieni

Dolina Żywej Wody
12 Tarsakh



Poranek przywitał wszystkich w dość ponurych nastrojach.
Kostrzewa i Shando boczyli się na siebie, Mara nie odzywała się do nikogo, a Burra gryzło sumienie i coraz bardziej ponure domysły. Tylko Var wstał żwawy jak zawsze - mimo nieprzespania sporej części nocy - i od rana zaczął wydawać towarzyszom komendy, nie pozwalając na rozpętanie się kolejnej kłótni czy jałowej dysputy. Chętnie też przystał na propozycję Tibora, by we dwójkę udali się na zwiad do Doliny. Młody kapłan miał dość druidzko-magowej paplaniny; ponad to (w przeciwieństwie do Shando, choć calishyta nie powiedział tego głośno) nie chciał by Mara zbliżała się do magicznych źródeł.
- Nie nagabujcie Mary - napomniał Tibor towarzyszy przed odejściem, głaszcząc Ferenga i klepiąc go po łbie na pożegnanie. - Niech odpocznie przez ten czas, prześpi się ile się da. Wy dwoje - popatrzył na Kostrzewę i Shando - zapewne w niczym nie będziecie się zgadzali, więc mam nadzieję że chociaż Burro będzie tu głosem rozsądku. Zachowajcie czujność i bądźcie gotowi do wyruszenia jak najszybciej, w razie gdyby przyszło nam uciekać. Niech łaska Pana Poranka na was spoczywa…

Wojownicy zarzucili na grzbiety plecaki z wybranym na drogę ekwipunkiem i zaczęli powoli brnąć przez śnieg w stronę wąskiego, krętego przejścia pomiędzy szczytami.



Wędrówka dłużyła się i była nużąca zwłaszcza dla nieprzyzwyczajonego do wędrówki po śniegu Tibora. Var maszerował raźno w swoich rakietach śnieżnych i goglach, za nic sobie mając zimny puch i lodowaty wiatr. Ale przynajmniej było im ciepło; w przeciwieństwie do pozostałej w obozowisku grupki. Tibor przestudiował jeszcze magiczną mapę - jak by na to nie patrzeć zbliżali się do tej samej Doliny, o której opowiadał Karl Skirata. Jednakże Kij Podróżnika wskazywał ją jako Dolinę Żywej Wody, co prowadziło do konkluzji, że początkowe wnioski Tibora były słuszne. O ile, oczywiście, zadawali Kijowi właściwe pytanie. Kapłan najpierw poczuł złość na szamana, lecz po przemyśleniu odpuścił. Było nie było stary kapłan opisał im drogę do Doliny, której szukali. Gdyby nie opowieść Hebdy i informacje Kostrzewy nigdy by się nie dowiedzieli, że tutejsze wody miały być bardziej cudowne niż przeklęte, i zapewne o to właśnie Karlowi chodziło. Po Shando i Springflower (choć tu były to raczej jego domysły) młody kapłan widział jak wiedza o potencjalnym źródle mocy zmienia podejście do ludzi, więc czy mógł szamana winić? A czy ta różnica miałaby jakikolwiek wpływ na ich misję? To miało się dopiero okazać.

W miarę jak zbliżali się do domniemanego wejścia do Doliny wydawało sie robić coraz cieplej. Tibor nie odczuwał tego, lecz wyczulony na zmianę pogody Var wyraźnie czuł, że aura się zmienia. Śnieg był wyraźnie bardziej mokry i oblepiał buty, a roślinność na skałach była bardziej obfita niż wcześniej (a raczej w ogóle była). Pokonali łagodne wzniesienie, zakręt, obeszli potężny,oprószony śniegiem głaz i stanęli u wejścia do doliny.

Znajdująca się przed nimi dolina - a raczej kotlina, gdyż nie widzieli z niej wyjścia - była w kształcie nieregularnego jaja, zwężającego się mocno przy wyjściu. Warstwa śniegu była tu dużo mniejsza niż wcześniej, toteż wyglądały spod niego ruiny domostw i większych zabudowań - zarówno kamiennych jak i drewnianych. Pomiędzy nimi można było rozpoznać miejsca, w których przebiegały drogi, zaś bliżej północno wschodniego krańca kotliny widać było dwu- może trzypiętrową wieżę i budynek, które kojarzyły się Tiborowi ze świątynią. Dalej, z tyłu leżała równa warstwa śniegu, w której Var rozpoznał niewielkie jezioro. Bardziej na południu nie było zabudowań; zapewne znajdowały się tam pola uprawne i wedle oceny Tibora mogły zapewne wyżywić setkę czy nawet półtora setki osób przy sprzyjających okolicznościach przyrody. Mimo dużej ilości śniegu aura doliny bardziej przypominała tą, jaka była w Ybn miesiąc wcześniej. Było zaciśnie i cieplej niż na zewnątrz, choć Var nie widział żadnych oznak wskazujących na to, że w okolicy mogły znajdować się gorące źródła.



Jednak tym, co przykuło uwagę dwójki zwiadowców nie była “świątynia” ni jezioro. Nieopodal wejścia, przykryte warstwą świeżego puchu, który padał w nocy, leżały ciała. A raczej ich pozostałości, zgniecione na miazgę. W sporej części można było rozpoznać szczątki ożywionych humanoidów (sądząc po sprasowanych resztkach ekwipunku zapewne barbarzyńców lub mieszkańców Dekapolis); grzebiąc bronią w śniegu Var i Tibor odkrywali kolejne warstwy truposzy, zapewne zgniecionych nie tylko poprzedniego dnia (lub nocy), ale i wcześniej. Jednak wierzchnia warstwa rozrzuconych nieopodal wejścia szczątków czerwieniła się świeżą, zamarzniętą krwią. Znalezione szczątki właścicieli nie należały do ludzi; były małe, może metrowej wysokości. Niziołki? Dzieci? Var nie potrafił przypasować porozrywanych i sprasowanych części ciała do jakiejkolwiek znanej sobie rasy.

Tak czy inaczej w dolinie (lub jej okolicy) coś żyło - i nie był to jeden coś; a na pewno nie śnieżny kot, który wędrował z nimi poprzedniego dnia.



Tymczasem pozostała w obozie czwórka marzła. Do tej pory Shando, Marze i Burrowi wydawało się, że w czasie wędrówki jest im zimno, lecz było to nieporównywalne z odczuciem stopniowego zamarzania na kość gdy siedzieli bez ruchu w jednym miejscu - do tego bez możliwości rozpalenia ognia, bez ciepłego posiłku czy napoju, dygocąc pod grubą warstwą ubrań i koców. Nie było wiadomo kiedy wrócą zwiadowcy - Var oceniał ich wyprawę na jakieś dwie-trzy godziny przy dobrych wiatrach; przy złych (na przykład nagłej śnieżycy) z pewnością więcej. Należało sobie zagospodarować czas; ot, jak na przykład Kostrzewa, która lonżowała wierzchowce, żeby im kopyta do ziemi nie poprzymarzały, jak to obrazowo określiła.

 
Sayane jest offline