| pod “Czarnym Lwem” Tak jak inni Janos przyglądał się dziwacznemu widowisku, niczym zaczarowany albo zbyt osłupiały by w jakikolwiek sposób zareagować, tym bardziej że przerażona Aria wczepiła się w niego z całą siłą swego drobnego ciała. Dopiero gdy mężczyzna odezwał się w zrozumiałej już mowie, półsmok rozejrzał się po towarzyszach i odstąpił o krok, łagodnie pogłaskał “siostrzyczkę” po głowie. Już miał wejść do seraju, ale widok ciągniętego po ulicy żebraka coś w nim poruszył. Podszedł do niego zostawiając dziewczynkę u bram seraju i przykucnął, przyjrzał się uważnie. Nie raz od chwili ucieczki z Pogranicza miał do czynienia z biedą i głodem, jakich mężczyzna na pewno zaznał w życiu. Ale to wraz z szaleństwem które go najwidoczniej trapiło, sprawiło że wspomnienia lochu domostwa Coldheart powróciło wyraźnie do Janosa, wspomnienie głodu jakiego tam doznał i szaleństwa w które powoli popadał. Tylko Aria go od niego wybawiła, ratując z więzienia i niemal sama wtedy ginąc. Sięgnął do sakiewki i wyciągnął garść miedzi, która mogła starczyć na parę posiłków. - Cóż to za choroba cię trapi? - zapytał łagodnie. Smocza natura sprawiła że od czasu uwolnienia zwalczył skutki długotrwałego głodu, ale w innym przypadku zapewne byłby postarzały i doszczętnie wyniszczony, jak mężczyzna przed nim. - O dzięki ci, szczodry panie - odparł żebrak, kłaniając się nisko głową przed smokowcem - Moje szaleństwo? No cóż… - mężczyzna zawiesił głos i wzniósł wzrok w górę - To moje przeznaczenie, kara od bogów za moje grzechy. Kara surowa, ale słuszna. Przekleństwo i choroba dręczą moje ciało, ale cierpienie jest w pełni zasłużone. Wybacz panie, że musiałeś patrzeć na atak i szaleńcze tańce moich demonów. Nie panuję nad tym. Demony atakują znienacka i zawsze w najmniej spodziewanym momencie. Lazarides spojrzał w ślad za towarzyszami, przepraszająco skinął ku Arii po czym odwrócił się do wyniszczonego biedą i chorobą chłopaka. - Czy kapłani nie mogą ci pomóc? - zapytał ze zdziwieniem. - Wszak obecność demonów w środku ludnego miasta to groźba, nie wiadomo do jakich czynów mogą cię przymusić… - Widzę czcigodny panie, że nie jesteś z tych stron. - odparł z westchnieniem żebrak - Żaden kapłan nie śmie mierzyć się z wyrokami Przeznaczenia. Bogowie zesłali na mnie słuszną karę za mój występek. O przeklęty dzień, gdy moje oczy ujrzały tego starego kapłana - powiedział mężczyzna ni to do siebie, ni to do Janosa - Niech będzie przeklęta moja chciwość i żądza zysku. Za mój czyn bogowie pokarali mnie szaleństwem i nie mam im tego za złe. Słuszna to kara. Demony plądrują mój umysł, ale nikomu innemu nie zagrażają. Widzę panie, że wielkie i miłościwe jest twoje serce, skoro zainteresował cię los takiej wszy i podłego robaka, jak ja. Niech bogowie obdarzą cię swym błogosławieństwem, a Przeznaczenie kreśli przed tobą tylko proste ścieżki. Niech zdrowie i pomyślność ci dopisują, a każdy kolejny dzień będzie lepszy od poprzedniego. Półsmok skłonił głowę w podzięce. Wiedział że nie pomoże każdemu głodnemu i szalonemu w tym mieście - już wcześniej napatrzył się dość na biedę, nawet mimo tego że ledwie rok temu wraz z Arią opuścił więzienie i Pogranicze. Ale ten jeden raz chciał się pochylić nad potrzebującym. - Będę się modlił by bogowie odpuścili ci winy i zakończyli męki - powiedział, usiłując dorównać tutejszej kwiecistej mowie, która dopiero od niedawna przestała brzmieć dziwnie i napuszenie w jego uszach. - Zdradź jeszcze tylko jakim fachem się parasz, jeśli demony pozwalają ci w nim pracować? - O dzięki miłościwy i troskliwy panie - odpowiedział żebrak - Nie ma jednak dla mnie ratunku. Bogowie się nade mną nie zlitują, wiem o tym. Ten przeklęty dysk będzie ze mną, aż po kres mych dni. A z nim demony, które nawiedzają me ciało. Mimo to jestem ci wdzięczny z całego serca za troskę i tych kilka chwil normalnej rozmowy. Nawet nie wiesz panie, ile to dla mnie znaczy. Moje przeszłość i fach są dla mnie bezpowrotnie stracone i nie pozostało mi nic innego jak liczyć na litość i miłosierdzie przechodniów. Poza tym, to mój fach spowodował, że spadła na mnie klątwa i przekleństwo bogów, a Przeznaczenie odwróciło się ode mnie. Lazarides z namysłem poskrobał się pazurami po policzku i skroni. - Zapewne znasz miasto - stwierdził i dopiero teraz uświadomił sobie że chłopak przed nim jest zapewne niewiele tylko starszy od niego. - Przybądź tu jutro z rana jeśli chcesz uczciwie zarobić na strawę, możliwe że będę potrzebował przewodnika. Opowiesz mi wtedy coś więcej o tej klątwie, bo faktycznie jestem przybyszem z daleka i radbym o tym usłyszeć. - Wielkie dzięki miłościwy panie, niech twe życie usłane będzie najcudowniejszym kwieciem, a hurysy o gładkich ciałach niech dostarczają ci uciechy każdego wieczoru. Bogowie widać postawili cię na mej drodze. Z chęcią oprowadzę cię po mieście, ale muszę cię uczciwie ostrzec, że atak jaki widziałeś może się powtórzyć i sprawić ci poważne kłopoty. Nie każdy bowiem z tak wielkim miłosierdziem patrzy na bliźnich, jak ty o czcigodny panie. - chłopak pochylił się do stóp smokowca i zaczął solennie dziękować za łaskę, jaką został obdarowany. Janos skrzywił się w duchu - ostatnie czego potrzebował to czołobitności, ale nie protestował by nie wprawić mężczyzny w zmieszanie. Kwiecista, bardzo kwiecista była mowa mieszkańców Zakhary i chyba nadal do niej nie przywykł. - Zaryzykuję twoje towarzystwo - powiedział. - Jestem przybyszem z odległych stron, co od razu widać, więc mieszkańcy tego wspaniałego i czcigodnego miasta zapewne wezmą to pod uwagę i łagodniej podejdą do takiego zdarzenia. Życzę ci dobrej nocy i tego by demony nie trapiły już dziś twych myśli i ciała - dodał wstając z powrotem i skłaniając głowę przed mężczyzną. - Zatem ledwo słońce wzejdzie, będę czekał na ciebie o czcigodny i miłościwy panie u drzwi seraju. Z wielką przyjemnością i radością w sercu będę służył tak wielkiemu i potężnemu panu. Niech bogowie ześlą na ciebie spokojny i radosny sen, który przyniesie ci wypoczynek i ulgę. Bywaj zdrów. Adil będzie na ciebie czekał u bram “Czarnego Lwa” Bądź zdrów, mój panie.
__________________ Why Do We Fall? So We Can Rise |