27-11-2014, 21:49
|
#30 |
| Dolina Lodowego Wichru, Lonelywood 16 Kythorn (Zielone Trawy), 1358 DR, Roku Cieni Czwarty dzień wędrówki; popołudnie Drużyna oczyściła broń, zebrała zdatne do użytku bełty, zapakowała leki i ruszyła w dalszą drogę, wracając na trop orków. Co prawda Lena nalegała by pochować muły - a przynajmniej przykryć ich ciała kamieniami - ale ponieważ była ranna nie miała ani siły przebicia, ani możliwości wykonania tego samej. Gnom po namyśle zaproponował spalenie - ale komu chciało by się znosić tyle opału? Koniec końców w milczeniu ruszyli w drogę. Ani pierwsza walka, ani czwarty dzień wspólnej wędrówki nie sprawiły, że drużyna - którą łączyła tylko zapłata wyznaczona przez burmistrza Termalaine - zbliżyła się do siebie. Gnom paplał nerwowo, ale nie można było tego uznać za konwersację. Belisara dumała nad nieefektywną modlitwą. Krasnolud zaciskał zęby; z każdym przebytym kilometrem dochodził do wniosku, że odmowa leczenia to nie był dobry pomysł - zwłaszcza, że ciężki plecak przy każdym kroku boleśnie obijał mu się o połamane żebra. Tylko było czekać aż któreś przebije mu płuco. Koło południa monotonię wędrówki przerwała wielka szczelina w ziemi, której - co Derek mógłby przysiąc - wcześniej w tej okolicy nie było. Tropiciel wrzucił do jej wnętrza kamień; czekał długo, ale nie doczekał się żadnego echa. Zdało mu się za to, że ziemia wydała z siebie pełne wyczekiwania sapnięcie, jak najedzony pies co prosi o jeszcze. Oczywiście był to jedynie wiatr… Krawędź rozpadliny wydawała się dość stabilna, więc grupa ruszyła wzdłuż niej, by po godzinie znów trafić na orczy trop - tym razem bardzo świeży. Przejście Bremeńskie powoli przechodziło w szlak obiegający Kopiec Kelvina. A po południu, gdy byli już wśród wzgórz, na wysokości Kopca znaleźli orki. Było ich dziesięć czy dwanaście. Spora rodzina, czy też może niedobitki z jakiegoś plemienia; czterech mężczyzn, szóstka kobiet i czwórka dzieci. Tak się przynajmniej wydawało Kinbarakowi, który w ocenie orków nie miał sobie równych. Reszcie trudno było to stwierdzić, gdyż orki były zamarznięte na kość i do tego pokryte grubą na pół łokcia warstwą lodu. Wyglądało jakby wszystkie zginęły nagle, na przykład od zionięcia białego smoka. Tyle, że żaden smok nie mieszkał w okolicy. Przynajmniej do teraz. No i drapieżnik w Dolinie nie zostawiłby też tak obfitej kolacji samej sobie. Nawet jeśli były to tylko śmierdzące orki. Tropiciel zauważył jednak, że ślad prowadzi dalej - tym razem pojedynczy już ślad. Nieopodal drużyna odnalazła ukrytą za krzewami jaskinię; nie wydawała się głęboka, za nią był jednak korytarz prowadzący wgłąb ziemi. Zaświecono pochodnie i śmiałkowie zanurzyli się w chłodną ciemność. Smród i walające się odpadki świadczyły o tym, że orki pomieszkiwały tu jakiś czas; utrudniały też skradanie. Krasnolud zauważył, że temperatura wewnątrz jamy gwałtownie spadła; bardziej niż można by się spodziewać w takich warunkach. Przestało to jednak dziwić, gdy na końcu kolejnej - obszernej i ostatniej - jaskini blask pochodni oświetlił młodą orczycę, mogącą sobie liczyć piętnaście czy siedemnaście wiosen, jak fachowo ocenił Kinbarak. Skała wokół dziewczyny była pokryta szronem, a u jej stóp powstało całkiem spore lodowisko. Orczyca wydawała się być na skraju hipotermii i bardziej przerażona tym co się z nią dzieje niż pojawieniem się szóstki zbrojnych. - Pomóżcie mi - wychrypiała w łamanym wspólnym, a wraz ze słowami z jej ust wydobył się kłąb szronu, który szczelnie pokrył kolejne fragmenty skał. |
| |