Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 28-11-2014, 01:05   #30
Gryf
 
Gryf's Avatar
 
Reputacja: 1 Gryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputację
Tego właśnie nienawidził w światach Fearie - wystarczyło o metr zejść z udeptanej ścieżki by cała iluzoryczna logika świata rozprysła się jak bańka mydlana. Przekrzywił głowę i zmarszczył brwi lustrując wzrokiem atrakcyjną gorgonę i starając sobie przypomnieć, czy miał już do czynienia z taką istotą.

- Gdzie jestem? - Spytał ochrypłym głosem.

- Tam, gdzie powinieś być. Dunchar. Gdzie zawsze było twoje miejsce. Gdzie był twój dom. Ze mną.

- Nie wydaje mi się… - mruknął podejrzliwie, jednocześnie gramoląc się na nogi. - kim jesteś? Co to za miejsce?

- Dolina Snów. Jestem władczynią tej domeny, Dunchar Shinczair. A ty jesteś moim wybrańcem.

Duncan westchnął w duchu, zdarzało się to już wielokrotnie wcześniej, ale teraz jak nigdy zatęsknił za normalnym, nawet pofenomenowym światem, gdzie sny były snami, rzeczywistość rzeczywistością, a gdy coś chciało cię zeżreć zwyczajnie rzucało ci się do gardła. Dobra, pewnie da się z tego wybrnąć, myśl człowieku jak fearie… zasnął w łodzi na Jeziorze Snów, na którym zasypiać nie można było pod żadnym pozorem. Jak czerwony kapturek złażący ze ścieżki, czy pechowa żona sinobrodego włażąca gdzie jej nie chcieli - złamał kolejne tabu i wpakował się w kolejne kłopoty. Teraz zabawa polegała na nie przebudzeniu się w brzuchu wilka… znaczy się z mułem w płucach.

- Zatem.. hmm… witaj Władczyni Domeny Snów. - odpowiedział lekko schylając głowę, zdążył się nauczyć że z podobnymi istotami należy być równie grzecznym co ostrożnym. - Moje imię, jak widzę, już znasz. Zgaduję, że trafiłem tu zasypiając i mówiąc szczerze najbardziej w tej chwili interesuje mnie droga z powrotem, ale jeśli w międzyczasie mogę ci tu w czymś pomóc, zamieniam się w słuch.

- Ty nie śnisz, Duncharze. Ty właśnie się obudziłeś. Dolina Snów czekała na kogoś takiego, jak ty. Chodź za mną, a pokażę ci rozkosze, o jakich mogłeś jedynie śnić.
Ruszyła kręcąc biodrami i oglądając się za siebie, by upewnić się, że Duncan podąża jej śladem. Nie ruszył. Miał już pewien obraz sytuacji. Wabienie cyckami, pułapka na amatorów, mógł trafić dużo gorzej. Gdzie były te wszystkie nadnaturalne nimfomanki gdy był szesnastoletnim onanistą w potrzebie.

- Bez urazy, Pani Snów, jeśli cała sprawa rozchodzi się o moje rozkosze, to podziękuję. Najadłem się, podupczyłem, ukatrupiłem fomora, prosty chłop jestem, więcej mi do szczęścia nie trzeba.

- Nie o takie rozkosze chodzi, Duncharze. Tylko o rozkosze twojej prawdziwej mocy. - Wężowa władczyni zatrzymała się. - Byłeś ... jesteś kimś ważnym dla Doliny Snów. W twoich żyłach płynie krew ocalonych z pogromu, jakich dokonali sithe. Jesteś dziedzicem mocy zapomnianego władcy domeny. Dziedzicem jego krwi.
Spojrzała na niego zmróżonymi oczami.

- To twoje przeznaczenie. Póki się nie dopełni będziesz dzieckiem zagubionym w koszmarze. Im szybciej to zrozumiesz, tym szybciej się przebudzisz. Czyż to nie oczywiste?
Przeciągnąła się kusząco, jakby czekając na jego reakcję.

- Przebudzę? Przed chwilą powiedziałaś, że nie śpię.

- Nie chodziło mi o sen, lecz o coś większego. O moc i potęgę, jakiej nie jesteś świadomy.

- Wiesz, myślę że mam dość potęgi, by ochronić to na czym mi zależy, tam w realnym świecie. Za pozwoleniem, usiądę tu sobie i poczekam aż to się skończy.

- Na pewno chcesz tutaj zostać? Odradzałabym to serdecznie.

- Co jest nie tak z "tutaj"?

- Zaraz wszyscy się tutaj utopimy. Tak sądzę.

- Ok, to jest jakiś argument. - mruknął Sinclair ponownie podnosząc tyłek w górę. - Posłuchaj Pani Snów, rozumiem, że masz do zaoferowanie wiele rzeczy, których przyjąć nie mogę. Nie do końca rozumiem kierunek w którym to zmierza, więc może uproszczę: Czy jest coś, co mogę dla ciebie zrobić, by się stąd wydostać i wrócić do łódki w której zasnąłem?

- Rozwal przejście. Jeżeli jesteś naprawdę trym, za kogo cie uważam, dasz radę.

- Przejście? - Sinclair rozejrzał się wokół wypatrując czegoś, co podpadałoby pod to pojęcie.

- Właśnie cię tam prowadziłam, Duncharze.

Był w dupie, tego jednego był pewien.
- Wygrałaś. Prowadź.

Szli przez mroczny las, śmierdzący zgnilizną i grzybami. Ziemia pod butami była podmokła. Idący przez ten las Duncan pozostawiał za sobą głębokie, wypełnione wodą ślady. Szli co najmniej kwadrans, aż przedowdniczna zatrzymała się i przykucanęła za jakimś krzakiem.
Las się przerzedzał, drzewa wyraźnie rosły coraz rzadziej.
- Tam gdzie kończy się las zaczyna się wolna przestrzeń. Sithowie spalili trzciny, by mieć dobre pole ostrzału. Trzymają mój lud w ryzach i właśnie zaczynają niszczyć tamę. Chcą zalać to dolinę. Utopić nas wszystkich. Musisz ich powstrzymać. Mój lud nie dotrwa do nocy, a tylko wtedy posiadamy jakąś wartość bojową. Lud Doliny Mgieł to wojownicy, moi to ...
Zamilkła.

Słuchał starając sobie bezskutecznie połączyć tą opowieść z wcześniejszymi obietnicami rozkoszy i mocy, czy choćby opowieścią o bramie sprzed minuty. Nic nie kleiło mu się do niczego. Gdy wężowłosa przerwała w pół zdania spojrzał na nią pytająco, ale nauczony latami pobytu na Murze nie odważył się przerwać ciszy.

- Zabijemy sithe i ocalimy naszą Dolinę. CO ty na to, Duscharze? Ocalisz mój ród i siebie?

- Na razie nikt nikogo nie będzie zabijał. Ty zostajesz, ja powstrzymam ich przed zniszczeniem tamy. Potem pokażesz mi gdzie jest to przejście do rozwalenia.

- Niech i tak będzie. - Zgodziła się aczkolwiek niechętnie.

Ruszył szybkim krokiem, który po chwili przeszedł w bieg. W głowie huczała mu setka świeżych teorii na temat tego gdzie i kiedy jest. Kłócące się głosy w głowie przeszkadzały, więc kazał im się zamknąć.
Ograniczył się do tu i teraz: są jakieś istoty z bagien i jacyś sithe, którzy najwyraźniej są bliscy wymordowania się wzajemnie, zapewne mając ku temu solidne powody. Kiepski będzie z niego wybraniec, jeśli pozwoli jednej stronie zlikwidować drugą... a dokładnie to oznaczałoby zarówno nie podjęcie jakichkolwiek działań, jak i wykonanie woli przewodniczki. Nie miał planu sięgającego dalej niż powstrzymanie tych tam przed zalaniem doliny. Później może zdoła wydusić z nich jakieś odpowiedzi, które rzuciłyby trochę światła na sytuację, bo profetyczny bełkot kobiety-węża sprawiał że z każdym usłyszanym zdaniem czuł że wie mniej.

Wyszedł z lasu i wszedł na wypalone pogorzelisko. Sądząc po tym, że pył unosił się w górę przy każdym korku pożar wzniecono niedawno. Jakieś trzysta, czterysta metrów przed sobą Duncan ujrzał wielką tamę, spinającą dwa wysokie wzniesienia. Kręciły się po niej wysokie i smukłe postacie w lśniących zbrojach. Sithe. Dokładnie takie same, jak te z Twierdzy Mgieł.
Zauważyli go. Kilku wojowników chwyciło za łuki. W wyobraźni Sincalir słyszał już dźwięk napinanych cięciw.

Skoro wystawili na tamie warty, nie zamierzali jej rozwalać przynajmniej w ciągu najbliższych godzin. To był dobry znak. Na widok łuków zwolnił do marszu i rozłożył szeroko ręce.
- Nie strzelać! Rycerz Mglistej Wieży! Chcę pogadać! - ryknął gdy znalazł się w zasięgu głosu.
 
__________________
Show must go on!

Ostatnio edytowane przez Gryf : 28-11-2014 o 01:08.
Gryf jest offline