Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 28-11-2014, 23:57   #31
Ravanesh
 
Ravanesh's Avatar
 
Reputacja: 1 Ravanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputację
Wpatrywałam się w akta Kleo i Meo zastanawiając się jak u licha miałam je przekonać do powrotu na łono rodziny. W końcu schowałam papiery do teczki dochodząc do wniosku, że jak już je znajdziemy to będziemy improwizowały w zależności od okoliczności. W razie problemów zawsze Ala mogła je po prostu zlać i odprowadzić do Księcia Wiewiórek.

- Cóż, skoro wiemy już wszystko, czas na spacer na Rewir.

Alicia nasunęła okulary na nos i spojrzała na mnie zza przyciemnionych szkieł. Najwyraźniej miała jakiś plan, zapewne taki sam, jaki ukułam przed chwilą sama.

Rewir przywitał nas ciszą i pustymi ulicami. O tej porze dnia nie było w tym nic dziwnego. Większość jego mieszkańców była podatna na promienie słoneczne w mniejszym lub większym stopniu, więc ukrywała się w zamkniętych pomieszczeniach. Natomiast przebywający w Zdechlakowie ludzie dostosowali się do pór aktywności Nieumarłych mieszkańców.

Dla mnie z kolei Rewir był znośny tylko i wyłącznie o tej właśnie porze i jeśli mogłam ograniczyć się do odwiedzania tego miejsca w dzień to tak czyniłam. Niestety zwykle okazywało się, że nie wszystko udawało mi się załatwić w dzień i musiałam szlajać się po tym miejscu także po zmroku. Wtedy wszystko wyglądało tutaj inaczej. Zupełnie inaczej.

„Raj utracony”, hmm Kantyk zawsze miał wyczucie do nazw i lubił się bawić z nieświadomą ukrytych podtekstów klientelą swoich lokali. To pewnie, dlatego że pochodził z czasów, kiedy głównym źródłem salonowych rozrywek były gierki słowne.

- Dobra – stwierdziła Ala wskazując mi wymownie otwarte drzwi na tyłach lokalu. – Ja go zagaduję, a ty robisz rekonesans w środku – spojrzała wymownie na otworzone drzwi prowadzące na zaplecze. – Czy robimy odwrotnie?

- Yah, cóż to za indywiduum. - Skrzywiłam się z niesmakiem - Jak chcesz to z nim gadaj a ja pójdę, chociaż nie sądzę żeby one tam teraz siedziały.

Odmeldowałam się i używając fantomskiej zdolności ukrywania zakradłam się na zaplecze.

Loup-garou nie zwrócił na mnie najmniejszej uwagi, więc weszłam do środka i pierwsze co zobaczyłam to szeroki korytarz zastawiony skrzynkami i metalowymi beczkami. Korytarz ciągnął się, co najmniej kilkanaście metrów, a po obu stronach ujrzałam po cztery pary drzwi. Jedne były szeroko otwarte i stała przy nich jakaś kobieta zliczając coś i uważnie zapisując jakieś informacje na trzymanym w ręce arkuszu papieru. Emanowała śmiercią i na pierwszy rzut oka rozpoznałam w niej słabego wampira Nowej Krwi.

Uznałam, że pozamykane drzwi prowadziły do magazynów i nie miałam tam, czego szukać. Ruszyłam w kierunku Martwej, aby ją minąć i wejść do głównej sali.

Wampirzyca zmrużyła oczy, kiedy koło niej przechodziłam, jakby coś wyczuła, musiałam przejść bardzo blisko niej, ale w końcu zajęła się swoimi sprawami i znalazłam się w głównej sali. Był tam już barman, zaspany mężczyzna koło czterdziestki o posturze brzuchatego smakosza piwa. W krótkim podkoszulku i z tatuażami na rękach wyglądał bardziej jak brat łaka przy tylnym wejściu, niż człowiek. Ale był człowiekiem, bo mnie zauważył.

- Hej. Mała - rzucił szybko. - Nie plącz się tutaj. Idź na górę. Mamy dostawę i cholerny pierdzielnik. Zresztą, przyjechałaś jakąś godzinę wcześniej.

Trochę mnie zatkało, kiedy koleś zwrócił się bezpośrednio do mnie, ale na szczęście wziął mnie za kogoś, kto miał prawo tutaj przebywać. Pokiwałam, więc głową żeby nie stracić kamuflażu i poszłam tam gdzie mi wskazał zanim zdążył zapytać mnie o cokolwiek. Tym jak przemknę obok niego, kiedy będę opuszczała lokal pomartwię się później.

Lokal, jak się okazało, był dwupoziomowy. Na dole znajdował się wielki bar na kilku barmanów, loże i miejsce do tańczenia wraz z długim wybiegiem z charakterystycznymi rurami do tańca. Trudno było określić, co znajdowało się na górze gdzie mnie posłał. Z dołu widziałam tylko amfiladę wokół okoloną zdobionymi poręczami. Lokal wyglądał nawet przyzwoicie. Nie sugerował rozkoszy innych spelun na Rewirze: seksu na żywo w klatkach, orgii, pokazów sado-maso w wykonaniu wampirów. Ot, normalny klub nocny z kelnerkami topless.

Kiedy weszłam na górę zobaczyłam kolejne loże - część z prywatnymi rurami do występów tylko dla kilku, kilkunastu gości. Pomiędzy miękkimi siedziskami uwijało się dwóch brązowoskórych młodych ludzi w szarych, pobrudzonych drelichach szorując podłogi na wysoki połysk. Żaden z nich nie zwrócił na mnie uwagi, chociaż nie emanowali, więc musieli być ludźmi, ale aż tak pochłonęła ich praca.

Przez chwilę zastanawiałam się, gdzie powinnam pójść, ale dość szybko wypatrzyłam wejście koło kilku automatów do gier. Nad pomalowanymi na zielono drzwiami widniał napis TYLKO DLA PERSONELU. Przy automatach kręcił się kolejny mężczyzna w drelichu. Sądząc po rysach twarzy i wieku mógł być ojcem dwójki sprzątaczy. I był zombie, co wyraźnie wyczułam. Najwyraźniej zdechlak robił tutaj za złotą rączkę, bo naprawiał jeden z automatów.

Wyminęłam go i przeszłam przez drzwi. Znalazłam się w ciemnym korytarzu, pachnącym wypaloną trawką i perfumami. Gdzieś, z głębi mrocznego korytarza, dolatywały do mnie dźwięki jakiejś muzyki.

Skrzywiłam się lekko słysząc tę muzykę. Żeby do czegoś takiego tańczyć trzeba było być Martwym. Ruszyłam tropem muzyki rozglądając się uważnie i nadal podtrzymując okrycie niewidzialności.

Zobaczyłam wejście do garderoby otwarte szeroko. Siedział tam ... jakiś mężczyzna o posturze niezaprzeczenie kobiecej i malował sobie twarz. Jego strój: zielone pończochy i kamizelka bez rękawów w miętowym kolorze wzbudziły we mnie nieokreśloną wesołość. Wyczuwałam od niego drganie Całunu, ale takie, jak przy Odmieńcach. Być może efekt wesołości był wywołany mocą fae, której używał. Mężczyzna stał przed lustrem i malował usta zieloną szminką.

Ruszyłam dalej korytarzem i stwierdziłam, że reszta pomieszczeń to były także garderoby wypełnione strojami, perukami i kosmetykami. Nikogo w nich nie było. Zieloniutki był jedyną osobą w tej części lokalu.

Wróciłam, zatem do Leprechona, ściągając po drodze ukrywanie i zagaiłam rozmowę.

- Witaj Zieloniutki. Zapowiada się pracowity wieczór?

Drgnął gwałtownie, jak uczniak przyłapany na czymś zdrożnym. Potem uśmiechnął się szerokim uśmiechem podkreślonym zieloną szminką.

Nie miałam wyboru też się uśmiechnęłam.

- Nie widziałem cię.
Głos miał miękki, niemal dziewczęcy.

- Dopiero przyszłam.

- Nie widziałem cię wcześniej tutaj, kotku. Jesteś nowa?

- Nie pracuję tutaj, póki co. Szukam Kleo i Meo.

- Kochanieńka, tutaj nikogo takiego nie ma. Ale większość pracuje pod pseudonimami, więc jak to imiona to możemy znać je pod innymi.

- Ach tak? A jaki ty przybrałeś pseudonim?

- Froggy, kochanieńka. Niesamowity, zielony akrobata.- Spojrzał na mnie nieco dziwnie. - Musiałaś o mnie słyszeć.

- Jestem nowa i jeszcze zielona - uśmiechnęłam się kokieteryjnie - w tej branży. A Kleo i Meo to siostry bliźniaczki, takie blondyneczki - powiedziałam to takim tonem jakbym zazdrościła im bycia blondyneczkami.

- A te dwa słodziaczki. Cukiereczek i Lizaczek. Prawdziwe dzikuski. Ulubienice tłumu. Wróżę im karierę na lepszych scenach.

Mówił to zupełnie bez zazdrości, jak prawdziwy artysta.

- Cukiereczek i Lizaczek mówisz. No tak. Mają dzisiaj występ?

- Jasne. Co wieczór. A ty, jaki nosisz pseudonim i w czym się specjalizujesz, kotku?

- Różnie mnie nazywano Froggy, a moja specjalizacja zaparłaby dech w piersiach Nieumarłym, gdyby oczywiście oddychali. Dziękuję ci za pomoc i nie będę już zawracać głowy. Poczekam na nie przy barze. Powodzenia podczas dzisiejszego występu.

Uśmiechnęłam się na pożegnanie i wyszłam.

Zeszłam na dół i nawet udało mi się ominąć barman, który był tak zajęty ze tym razem mnie zignorował. Weszłam do korytarza prowadzącego do drzwi od zaplecza i czekały mnie tutaj dwie niespodzianki. Po pierwsze wampirzyca gdzieś zniknęła a po drugie ktoś, zapewne ona, zamknął drzwi, którymi tutaj się dostałam.

Mogłam poszukać Zdechlaczki i odebrać jej klucze, ale aby to zrobić musiałabym ją porazić prądem żeby zmiękła. Wprawdzie każdy powód był dobry żeby potraktować wampira paralizatorem, ale miałam nie robić zamieszania, więc wybrałam inną opcję.

Podeszłam do baru nie ukrywając się już więcej.

Barman skończył ustawianie szklanek. W międzyczasie pojawiło się kilka innych osób, głównie młodych, przystojnych mężczyzn i równie młodych i pięknych kobiet. Kelnerzy i kelnerki. Najwyraźniej zbliżała się pora otwarcia lokalu. Wmieszałam się w tę zgraję i nie namyślając się długo zwróciłam się w stronę głównych drzwi wyjściowych, którymi weszli tutaj pracownicy lokalu z zamiarem wyjścia na ulicę i odszukania Kopaczki.

Nie zdążyłam dotrzeć do wyjścia, gdy Ala weszła do lokalu. Spotkałam się z nią w pół drogi do baru.

- Wiem, że ci ciężko wytrzymać na zewnątrz baru, kiedy jesteś tak, blisko, ale chyba aż tak długo tutaj nie zabawiłam - powiedziałam z marszu.

Vorda uśmiechnęła się szeroko.
- Gadanina z tym osłem na zewnątrz wysuszyła mi gardło.

Wzięłam ją pod rękę i odprowadziłam na bok.

- Podobno nasze Pooka występują tutaj pod pseudonimami Cukiereczek i Lizaczek i dzisiejszego wieczora także mają występ. Czekamy na nie w środku czy lepiej zgarnąć je spod „Raju”, z ulicy?
 
Ravanesh jest offline