Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 29-11-2014, 23:26   #175
Quelnatham
 
Quelnatham's Avatar
 
Reputacja: 1 Quelnatham jest po prostu świetnyQuelnatham jest po prostu świetnyQuelnatham jest po prostu świetnyQuelnatham jest po prostu świetnyQuelnatham jest po prostu świetnyQuelnatham jest po prostu świetnyQuelnatham jest po prostu świetnyQuelnatham jest po prostu świetnyQuelnatham jest po prostu świetnyQuelnatham jest po prostu świetnyQuelnatham jest po prostu świetny
Słysząc co mówią duchy genasi ukrył twarz w dłoniach. Mało nie zginęli, mało nie zostali zmienieni w nieumarłych, zgnieceni przez modrony albo pogrzebani żywcem w ruinach. A teraz okazuje się, że była inna droga! Odetchnął ciężko i spróbował się uspokoić. Bezcieleśni i tak nic nie zrozumieją.
- Dobrze… - niemal wysyczał alchemik. - Nekromanta został zniszczony. Dajcie nam odpocząć i zaprowadzicie nas do tej wieży.
-Nie...coś ty ocipioł?!- krzyknął krasnolud. - Toż to niebezpieczna droga, przez cienisty zagajnik pełen cienistych poczwar i innego cienistego tałatajstwa. Nikt tam nie chodzi. Nie zaprowadzimy wos tam.
Po czym nieco bardziej ugodowym tonem dodał. - Ale wskażemy kierunek, jak bedziecie gotowi.
Thaeir popatrzył smutno na Cervail i Hao i odwrócił się znów do ducha.
- Oddaliśmy wam wielką przysługę. - Przypomniał, ale zaraz dodał. - Ale teraz bardzo potrzebujemy odpoczynku. Zaprowadźcie nas w jakieś bezpieczne miejsce. Porozmawiamy później.
Duchy nie wyglądały na przejęte, ale też pewnie nie były zbyt szlachetnymi istotami za życia. A i stan nieśmierci zwykle pcha dusze ku złej części ich natury.
Grobowiec, stary… cuchnący i wilgotny w świecie materialnym grobowiec. Po tej stronie Całunu nie było ni wilgoci ni smrodu. Była za to ciemność… pustka niemal pożerająca światło.
- Tu możecie se klepnąć.- stwierdził krasnolud.
- To się klepniemy - odpowiedział pełnym goryczy głosem Thaeir. Zapalił drobny ognik, który posłał pod sufit. Usiedli na kamiennych płytach i wyjęli resztkę jedzenia. Czarodzieje pokrótce opowiedzieli neraphowi i duchom co wydarzyło się na szczycie piramidy. Z każdym kolejnym słowem głowa genasi kiwała się coraz bardziej i gdy Cervail mówiła o modronach zasnął na dobre.

Poranek? Południe? Północ? Nie wiedział kiedy się obudził. W tym świecie pory dnia się zmieniały, zawsze panowała ta szarość wypełniająca każdy kąt. Thaeir nie czuł głodu, co… było dobrym sygnałem, zważywszy że nie mieli nic do jedzenia. Widać ten wymiar podtrzymywał jakoś ich życie. Wyruszyli ponownie, elf wskazał im drogę i trochę podprowadził w kierunku zagajnika. Ów lasek otaczał wieżę, która była obsydianową iglicą wystającą ponad korony drzew.
Upiornych szarych drzew, o gładkiej korze i dziwacznych gałęziach. Ich liście rzucały mroczny cień na wąską ścieżkę pomiędzy nimi. Nie wyglądało to zbyt… optymistycznie. Las wydawał się wręcz stworzony do zguby wędrowców, którzy nieopacznie weszli do niego.
-Na pewno chcecie tam iść?- zapytał elf i wskazał na wieżę. - Ponoć tam jest możliwość przejścia do innych światów, ale… najpierw trzeba pokonać do niej drogę.
Thaeir ponuro pokiwał głową i zapytał ducha:
- Nikt tędy nie chodził? Wam chyba nie może się nic stać?
- A jednak nikt stamtąd nie wraca.- odparł złowieszczo elf, następnie zaś stwierdził. - Nikt. Zresztą co mielibyśmy robić w ciemnym lesie i opuszczonej wieży?
-Straszyć? Na przykład?- wtrącił Hao.
-Niby kogo, po tej stronie Całunu są tylko nieumarli… z małymi wyjątkami.- elf znacząco spojrzał na trójkę podróżników.
- Noo… może przeszli do innych sfer. Jeśli tam są portale… - powiedział niepewnie genasi, zaraz jednak wyprostował się i dodał nieco bardziej stanowczo. - Dziękujemy za wszystko. Żegnajcie. - Nie maskował nawet goryczy w głosie. Skinął im głową i ruszył pierwszy cienistą ścieżką.
Nieumarły elf tylko skinął ostrożnie głową, która trzymała się na jego szyi tylko na słowo honoru i udał się swoją drogą. A czarodziejka z tropicielem podążyli za genasi.

-Zapewne przeszli…- zabrzmiał grobowo Hao rozglądając się bacznie po okolicy ruszył na końcu. -Czy mówiłem już, że nie cierpię drzew? Tym zielonym kreaturom nie można ufać. Tylko udają, że stoją w miejscu i szeleszczą.
-Te tutaj nie są zielone. Tylko szare.- zauważyła cierpkim tonem Cervail.
-Tym gorzej! Te tutaj nawet nie udają, że są niegroźne. Pamiętaj, że drzewo już nas zaatakowało w tym miejscu. A teraz jest ich dziesiątki !- krzyknął głośno poirytowany nepraph.
- Mhm. Musimy uważać. - przyznał genasi. - Ale wieża jest już niedaleko. Zaraz będziemy na miejscu.

Były to przedwcześnie wypowiedziane słowa, a może tylko żywione nadzieje, bowiem im głębiej wchodzili między drzewa tym ścieżka robiła się kręta i zwodnicza. Zupełnie jakby zwodziła ich na manowce, a co gorsza… wkrótce trafili na drugą ścieżkę identyczną do tej po której szli… przecinała ona ich dróżkę tworząc skrzyżowanie. I nie różniła się niczym od ich dróżki, podobnie jak drzewa po obu stronach tworzące monotonny krajobraz w których nie dało się wyróżnić żadnych charakterystycznych punktów. Genasi obejrzał się na Hao, ale ten tylko wzruszył ramionami. Tutaj przewodnik z Limbo nie był żadną pomocą.
- Pójdziemy prosto. - oznajmił alchemik. Nie skierował jednak kroków w tamte stronę, a raczej w kierunku najbliższego drzewa. Spojrzał na nie jakby oczekiwał, że zaraz ożyje i go uderzy. Wyciągnął nóż i, w każdej chwili gotów do ucieczki, wyskrobał na korze pierwszą listerę swojego imienia.
- Na wypadek gdybyśmy się zgubili… - wytłumaczył się, choć nikt go nie pytał. Zaznaczył też drzewo po drugiej stronie drogi powrotnej i dopiero ruszył prosto.
-Czyż myśmy tego już nie robili?- zapytał ostrożnie Hao.- Znakowania drzewa.
Genasi spojrzał zdziwiony na nerapha. Przecież oczywiście że tego nie robili. Przecieżby pamiętał jak to, że szli cały czas wijącą się… Im bardziej Thaeir próbował przypomnieć sobie drogę jaką tu doszli, tym… bardziej ona wymykała się jego wspomnieniom. Ale przecież była prosta, prawda? Prawda?
-Nie wiem… chyba… Nie pamiętam.- stwierdziła zatrwożonym głosem Cervail.
Alchemik zamrugał zdumiony. Czy jakaś sferyczna bestia polowała w ten sposób? Czy to kolejny nadnaturalny fenomen czy ktoś zastawił na nich pułapkę? Wiedział jedynie, że nie są wstanie wrócić.
- Musimy dojść do wieży… prawda? - Genasi przez chwilę nie był pewien czy to co mówi ma sens. - Tak… tak! Pójdziemy prosto. A jak nie to w prawo. - zawahał się jeszcze, ale zaraz ruszył środkową drogą wołając za siebie :- Chodźcie! Im szybciej tam dojdziemy tym lepiej.

Cała trójka ruszyła więc dalej przedzierając się krętą wąską ścieżką przez szary jednostajny las. Kilkanaście minut później, a może godzin, znów dotarli do skrzyżowania, ale tym się genasi nie martwił. Wszak naznaczył drzewo literą swego imienia. I rzeczywiście, jedno z drzew było tak naznaczone. Thaeir puchł z dumy nad swoją pomysłowością. Do czasu aż okazało się, że drzewa przy każdej ze ścieżek są tak oznaczone. Każdą ze ścieżek już przebyli.
-Chyba się zgubiliśmy.- zakomunikował ponuro Hao.
Genasi usiadł pod drzewem. Musiał odpocząć i pomyśleć. To na pewno jakieś czary. Zaklęty labirynt. Sigilczycy mówią, że z każdego labiryntu jest jakieś wyjście, nawet z Labiryntów Pani. Trzeba tylko odnaleźć wyjście, które pewno nie ma nic wspólnego z drogą.
Mag wstał i zawołał głośno:
- Halo! jest tu kto?
Podszedł do tego i owego drzewa i popukał w pnie. Wreszcie użył zaklęcia by znaleźć (być może) jakiś ukryty magiczny ślad. I poczuł jak magia otacza go ze wszystkich stron, oplata niczym kokon. Mroczna nekromantyczna magia. Zaklęcia wypełniały cały las czyniąc go jedną magiczną pułapką na nieostrożnych wędrowców.
Nagle plasnął się ręką w czoło. Musieli przecież tylko znaleźć wieżę! Nie muszą nawet iść ścieżką! Wzniósł się do góry ponad korony drzew, by zobaczyć gdzie leży budowla. Wieża wydawała się być tak daleko od nich. Czyżby w ogóle się nie zbliżyli do niej? Tak. Nie zbliżyli się. Ścieżka którą szli nie dochodziła do wieży. Żadna ścieżka nie dochodziła. Wszystkie one wiły się niczym węże po tym upiornym lesie z dala od budynku. Więc nic dziwnego, że nigdzie nie dotarli.Ale… czy lot by pomógł w ich sytuacji?
Nie. Genasi mógł rzucić tylko raz… i tylko na jedną osobę. Co z resztą?
- Co tam widzisz?!- krzyknęła głośno Cervail.
- Wieżę. Jest… daleko. - odkrzyknął i zaraz opuścił się na dół. - Musimy zejść z drogi, inaczej nigdy tam nie dojdziemy. Spróbujmy tędy. - oznajmił i wszedł w las, tam gdzie widział wieżę. W razie czego może przecież podlatywać do góry wiele razy i sprawdzać. Co zresztą mieli do stracenia? Zgubią się bardziej? Właśnie… co mieli? Zanurzyli się w las i zaczęli błądzić.
Mijały sekundy, lata, minuty, miesiące, godziny, dziesięciolecia. A oni szli... gdzie? Po co? Dlaczego?
Dość szybko ta wiedza umknęła z ich umysłów. Po prostu szli do przodu w mrocznym lesie pchani samym instynktem. Przeszłość i przyszłość Thaeira odpłynęła w mgłę zapomnienia. Czas znikł. Nie wiedział jak długo idzie, ponieważ nic się nie zmieniało. Nawet rytm kroków był ten sam. A przed nimi i za nimi były drzewa niemalże identyczne i niezmienne.
Świadomość genasiego przysypiała… powoli stawał się równie obojętnym na wszystko wędrowcem co Hao i Cervail. Po prostu szedł nie przejmując się znużeniem, szedł wytrwale nawet, gdy nie mógł sobie przypomnieć wędrówki. Dopiero gdy jakimś cudem wyszli na polankę na której stała wieża zaczął się otrząsać z tego.. snu na jawie ?

- Co to? Gdzie jesteśmy? - Thaeir zapytał nieprzytomnie równie nieprzytomnych towarzyszy. Jak oni się nazywali? Skąd się tu wzięli? Powoli coś wracało. Tak, tak, TAK!
- To tu! To tu mieliśmy dojść, żeby wydostać się z tej przeklętej sfery! - wykrzyknął nagle uradowany.
- Chodźcie! Musimy znaleźć wejście! - Genasi podbiegł do ściany i okrążał ją w poszukiwaniu drzwi.
I znalazł… swego rodzaju drzwi. Bez dziurki od klucza, bez klamki bez niczego pozwalające je otworzyć. Kamienne drzwi, bez zawiasów z wyrytym napisem.
 “Udowodnij żeś godzien Próby Wielkiej Magii i Wejdź.”
-Co to jest tak Wielka Magia… i co to za próby?- zamyśliła się Cervail. A Hao z irytacją burknął. - Nie ma co... Przyjazne powitanie.
- Emm… Nigdy nie słyszałem o Wielkiej Magii, ale… w końcu jesteśmy magami - uśmiechnął się krzywo do kobiety. - Może wystarczy rzucić jakiś czar? - genasi pozwolił pytaniu przebrzmieć i wziął się do roboty.

Drzwi otwarły się pod wpływem prostego zaklęcia poznania powoli odsuwając się i odsłaniając ponure, acz tradycyjne wnętrze. Świeczniki trzymane przez mosiężne smocze łapy miały włożone świece palące się zielonkawym płomieniem. Podłoga była mozaiką przedstawiające cykl trzech księżyców, czerwonego, białego i czarnego wobec jakiejś planety. Na prawo unosiła się szata z ciemno-czerwonego materiału z kapturem narzuconym na czarną pustkę w kształcie głowy. Na początku można było uznać że to jakiś magiczny wieszak na ubranie. Ale szata uniosła prawy rękaw i wskazała palcem czarnej rękawiczki na podróżników.
- Które z was przybyło by przejść próbę i udowodnić swą gotowość do dołączenie do magicznej społeczności?- zapytała głucho szata.
Thaeir otworzył usta wypuszczając z nich ciche “ee”. Spojrzał w oczy Cervail i gestem dłoni ustąpił jej pierwszeństwo. Ona jednak uśmiechnęła się szeroko niezbyt przyjemnie odwzajemniając gest. Genasi westchnął.
- Chcemy tylko przejść przez portal. Może się obejść bez testów i wstępowania do gildii?
-Tylko członkowie Zakonu Czarnych, Białych lub Czerwonych szat mają prawo przebywać w wieży. I korzystać z jej zasobów.- wyjaśnił “kaptur”.- Dzicy magowie nie są mile widziani w Cieniu Wieży Istar.
- Mogłem się tego spodziewać - pomyślał gorzko alchemik. Westchnął jeszcze głośniej i bardziej przejmująco, ale Cervail pozostała nieczuła.
- No ja. Ja przybyłem i tak dalej. Jakie próby muszę przejść? - zapytał szatę.
- Tej tajemnicy ujawnić nie mogę, bo jej nie znam. Każdy test jest indywidualny, każdy próba sprawdza twój charakter, umiejętności magiczne oraz wiedzę. Każdy wymaga wiele od ciała, ducha i umysłu… Bowiem w słabych dłoniach magia jest siłą niszczącą zarówno maga jak i wszystko w około. Test pozwoli stwierdzić czy bliżej ci do zła i czarnej szaty, dobra i szaty białej, czy też równowagi którą reprezentuje czerwień. - odparł duch, bo przecież ta istota nie mogła być żywa. -Twoi towarzysze nie będą mogli ci w stanie pomóc, nie będziesz mógł brać ze sobą niczego innego poza komponentami do zakleć. Żadnej innej magii czy też zwykłego przedmiotu.
- Dobrze. Tędy? Mam się rozebrać? - mag był już gotów na wszystko.
Brzmiało nieprzyjemnie i niebezpiecznie, ale czego się nie robi żeby wrócić do Sigil!
- Przygotować tak… ale najpierw odpocznijcie.- szata wskazała dłonią schody. - Na piętrze odpocznijcie i prześpijcie się. A ty młody adepcie przygotuj się na jutro i rozważnie zaplanuj swe zaklęcia. Jakby od nich zależało twe życie. Bo w istocie… zależy.
- Ach wspaniale… - genasi z przekąsem udawał zadowolenie. - Nareszcie wyśpimy się w łóżkach. Dobrej nocy duchu. - Pożegnał się i wszedł na schody.

Cervail została na dole zafascynowana samą wieżą i zasypywała ducha pytaniami o nią, podczas gdy Hao narzekając na każdy schodek wspinał się tuż za Thaeirem. Nagle genasi wpadł na prosty skądinąd pomysł. Obrócił się i zawołał do czarodziejki:
- Pożycz mi swojej księgi zaklęć. Może uratujesz mi tak życie.
- Och… oczywiście… dobry pomysł.- rzekła na moment oderwana od rozmowy czarodziejka. I rzekła z uśmiechem. - Przyjdę do ciebie przed snem. Tu jest tyle do zobaczenia. Ty wiesz, że to jest mistyczne odbicie wieży która istniała w innym świecie?
- Istniała, ale już nie istnieje? Miejmy tylko nadzieję, że istnieją jeszcze portale. - odparł nieprzejęty genasi.
-Nie. Nie istnieją… do domu wrócić już nie możemy.- wyjaśnił zakapturzony czarodziej. - Wraz ze zniszczeniem wieży przez… coś…. utknęliśmy tutaj.
-CO?! Jak to nie ma?! Nic już… - Nie dokończył. Coś w nim pękło. Usiadł, a raczej osunął się na schodek. Przez myśl przeszło mu, że najszybsza droga do sfer zewnętrznych to teraz samobójstwo.
Cervail odciągnęła na bok załamanego genasi i szepnęła mu cicho. - Nie dramatyzuj. On tylko powiedział, że nie może wrócić do Ansalonu. To wieża magiczna, w której przechowywana jest wiedza kilku pokoleń czarodziei. Na pewno są tu jakieś sposoby wydostania się z tego świata.
Thaeir odwrócił tylko głowę i mruknął coś do ściany. Właściwie i tak nie miał nic do stracenia. Właściwie - pomyślał - zbyt często powtarzam tę frazę.
- No dobrze. Wszystko jedno. Okaże się jutro. - wycedził przez zęby. Nie patrząc na towarzyszy ruszył na górę. - Muszę się przygotować.

Komnata do której zaszedł była… wygodna. Spore łóżko, jeszcze większa szafa na ubrania, biurko do pracy wraz przygotowanymi przyborami pisarskimi. Ba, była nawet łazienka. Od dawna nie miał… cóż… od dawna byłoby raczej określeniem na wyrost. Od początku tej wyprawy nie miał okazji wypoczywać w takim luksusie.
Gdy tak nad tym rozmyślał otworzyły się drzwi i Cervail wślizgnęła się do jego komnaty. Po czym zamknęła za sobą drzwi uśmiechając się. - Nie martw się. Ja osobiście jestem dobrej myśli. Czyż to miejsce nie jest fascynujące?
Genasi natychmiast spochmurniał.
- Dla mnie to kolejne miejsce, w którym narażamy życie dla nikłej nadziei na powrót.
- Nie masz co spuszczać tak nosa na kwintę.- rzekła wesołym tonem Cervail i przekrzywiła głowę na bok. - Zresztą, gdzie chcesz powracać? Z własnego domu uciekłeś do Sigil, chyba że łączy cię coś z tą półelfką z którą uratowałeś Serce Wiary? Jeśli nie… to do czego chcesz wracać Thaeirze? I przed czym uciekłeś z macierzystego Planu?
- Naprawdę nie będę się teraz uzewnętrzniał. - odburknął wcale nie tak posępnie jak planował. Potrzebował wyrzucić z siebie to wszystko, całe te nieszczęsne “przygody”.
- Nic mnie z nią nie łączy. I wcale nie uciekałem. Chciałem… ach… - Zacisnął skrzyżowane ramiona i westchnął ciężko. - Chciałem podróżować. - wypluł to słowo jakby oznaczało coś wybitnie paskudnego. Jego policzki przeszły z błękitu w lekki fiolet.
- A to nie jest podróż?- zapytała Cervail wyraźnie urażone jego słowami, jak i nie rozumiejąca zarzutów.
- I podróżowałem! Byliśmy na Zewnętrzu i Celestii, Ziemiach Bestii i… TO były przygody. I... zawsze wracaliśmy do naszego mieszkania w Sigil. Teraz… ta sfera… wszystko chce nas zabić...
- A to…- czarodziejka machnęła ręką szeroko urażona jego zarzutami.- To nie są przygody! A na Ziemiach Bestii było znów tak bezpiecznie?!
Wstała i dodała chłodno. - Gdybyś nie był taki… obrażony na cały świat, to byś się dowiedział czemu służy ta próba, której masz być poddany. Jeśli ją zdasz… a zdasz na pewno, zostaniesz wliczony w poczet elitarnego towarzystwa magów i zyskasz dostęp do ich tajemnic. Ale ciebie to mało obchodzi. Wolisz się nad sobą użalać!
- Tak?! Tak?! - alchemik spąsowiał jeszcze bardziej. - Odkąd tylko dotknęłaś sieci umysłów nie robię nic tylko cię ratuję! Od rekina z Limbo, ze Światozmierzchu, od cienistych drzew! A teraz… teraz… hmh! - Genasi podniósł oburzony głos. Aż zabrakło mu słów. - Kolejny raz narażam dla ciebie życie.
- Zgoda… w takim razie to ja przejdę próbę.- nadąsała się Cervail splatając ręce na piersiach. - I nie będziesz musiał narażać życia. I nie tylko ty narażałeś życie. Także Hao. I ja… gdy nagle zdecydowałeś zaatakować tego kościeja w piramidzie.
Zatkało go. Nagle złość opadła. Nie spodziewał się takiej odpowiedzi. Szczególnie, że musiał przyznać jej rację.
- Nie no… Nie… Nie o to chodzi! - zaprzeczał gwałtownie kręcąc głową. Chodziło mu o to, że mogłaby okazać trochę wdzięczności. Przez cały ten czas. Ale nie chciał dłużej się kłócić.
- Ja… Ten cały… Muszę odpocząć, przygotować się. Ostatnie dni… były wyczerpujące. To dlatego. - wydukał.
- To prawda. Ale nie po to tu właśnie jestem? Aby ci pomóc w przygotowaniach?- spytała cicho.
- Mmm… no dobrze. - międlił ręką turban zastanawiając się. W końcu zdecydował się. Wyciągnął z sekwojaża nieduży kałamarz i mały pęczek piór. Zaraz za nimi wydobył swoją księgę zaklęć, a Cervail podał jej własną.
- Możesz mi dyktować - powiedział - szybciej pójdzie.
- Ech… to nie jest takie łatwe.- Cervail usiadła obok niego i rzekła. - Muszę ci wyjaśniać niuanse. Jak pewnie wiesz stworzenie magicznego zwoju wymaga czasu i wysiłku… Przepisanie mechanicznie może ci nie pozwolić na właściwe zapisanie czaru. Lepiej będzie jak ci będę tłumaczyła każdy wybrany czar.
- No tak, oczywiście. Bardzo chętnie. - Odpowiedział odsuwając się nieco by zrobić jej miejsce.
Cervail wyraźnie zależało na pomocy Thaeirowi, bo każdy wybrany przez niego czar tłumaczyła powoli z cierpliwością godną zakonnego kopisty. Pokazywała dokładnie każdy gest nawet dziesięć razy i dokładnie tłumaczyła intonację każdego ze słów. Genasi przez ten krótki czas nauczył się chyba więcej niż przez cały rok u Mistrza. Czuł się pewniej. Czuł, że może dać jutro radę. Uda mu się, prawda?
- Dziękuję. Naprawdę bardzo Ci dziękuję Cervail. Chyba już wszystko wiem. Poradzę sobie. - stwierdził starając się by jego głos brzmiał pewnie i przekonująco. Zamknął księgę.
 
Quelnatham jest offline