Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - DnD > Archiwum sesji z działu DnD
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu DnD Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie DnD (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 02-09-2014, 20:03   #171
 
Quelnatham's Avatar
 
Reputacja: 1 Quelnatham jest po prostu świetnyQuelnatham jest po prostu świetnyQuelnatham jest po prostu świetnyQuelnatham jest po prostu świetnyQuelnatham jest po prostu świetnyQuelnatham jest po prostu świetnyQuelnatham jest po prostu świetnyQuelnatham jest po prostu świetnyQuelnatham jest po prostu świetnyQuelnatham jest po prostu świetnyQuelnatham jest po prostu świetny
- NIEMOŻLIWE! Niewiarygodne! To Wielki Marsz Modronów! - Thaeir krzyczał bardziej ze zdziwienia niż strachu. Jeszcze chwilę temu genasi godził się, że przyjdzie mu spędzić resztę dni jako nieumarły, a teraz niezwykłe planarne wydarzenie przerwało jego egzekucję. - Cervail! Modrony niszczą wszystko na swojej drodze. Musimy się stąd wydostać! - krzyknął jeszcze i zaczął szarpać swoje łańcuchy. Łatwiej jednak było powiedzieć, niż zrobić. Tymczasem modrony rozglądały się niepewnie ingorując dwójkę przykutych magów.
- Co one tu robią… nie powinny przedzierać się teraz przez Plany?- spytała retorycznie Cervail.
- Musiały rozleźć się po całym Wieloświecie albo przeszły przez zły portal. Ja… widziałem już Marsz, coś jest z nim nie tak. - odpowiedział genasi. Popatrzył na przybyszy z Mechanusa. Nie powinny teraz rozbierać tej budowli? Gdyby zniszczyły mur byliby wolni.
Właściwie wydawało się, że czegoś szukają w celi… ale czego? Były tu tylko gołe ściany i ubrani więźniowie. No cóż… automatony też wolały goliznę, bo na Thaeira i Cervail nie zwracały uwagi. Pozostało więc tylko zwrócić ich uwagę. Genasi przypomniał sobie ostatnią dyskusję z konstruktami i pożałował, że nie ma z nim Kreatora Efemery.
- Hej! Modrony! Wy tutaj! Szukacie portalu, prawda?
Jego głos, przyciągnął uwagę jednego z kwadronów. - Jednostka organiczna… nie do końca wyraziła prawidłową teorię. Szukamy… szukamy… szukamy…
Pierwszy raz Thaeir widział modrona, który... utknął jakby w pętli czasowej powtarzając w kółko to samo słowo. Za to inny modron spytał. - Czy jednostka organiczna dysponuje jakimiś użytecznymi informacjami?
- Eee… Tak, tak! Wiemy gdzie są portale! Musicie tylko nas uwolnić! Teraz nie możemy się ruszyć i wam pokazać!
-To nie będzie konieczne… poszukiwana droga, znajduje się w tym pomieszczeniu. Wystarczy, że powiecie, a my nie będziemy musieli zmieniać tutejszego status quo.- odparł modron.
-Ale my nie jesteśmy tutejszym status quo.- odparła poirytowana Cervail, gdy automatony z Mechanusa zabrały się do macania… ścian.
- Tutaj! spróbujcie tutaj! - odezwał się genasi wskazując na miejsce przymocowania łańcuchów. To się.. nawet udało… modrony usunęły kamienie w okolicy łańcuchów, uwalniając parę magów.
Zaczęły w ogóle usuwać przeszkody, burząc ścianę. Nie tylko tą zresztą. Wyglądało na to, że piramida runie albo podczas przejścia marszu, albo tuż po nim. Podziurawiona niczym ser konstrukcja zawali się pod własnym ciężarem, grzebią i portale i osoby znajdujące się w niej.
- Szybko! Musimy stąd uciekać! - krzyknął Thaeir i zastosował się do własnej rady. Opuścił celę i zaczął biec po korytarzu. Przypomniał sobie jeszcze o nepharimie i zawołał: - Hao! Hao!
Cóż, może nie został pojmany. Poruszanie się z wlekącymi się łańcuchami nie należało do najłatwiejszych, ale okazało się niczym w porównaniu z żywiołem, na jaki natknęli się już w pierwszym korytarzu. Rzeką modronów.
-Uciekać, ale gdzie?- zapytała się Cervail, gdy z trudem przeciskali się przez tłumy tych automatonów uparcie idących w kierunku przeciwnym do ich własnego. Przynajmniej byli na tyle duzi by nie zostać zadeptanym. I na tyle inteligentni by nie próbować agresji… Szczątku zadeptanych nieumarłych świadczyły iż nie jest to dobry pomysł. Pewną pociechą był fakt, iż pewnie władca tej piramidy skończył jak jego bezmyślni poddani.
- Na zewnątrz! Modrony rozbiorą ziggurat, w środku nie jest bezpiecznie! I trzeba znaleźć Hao. - odpowiedział genasi przepychając się do, jak mu się zdawało, nikłego światła. Pamiętał Serce Wiary i wiedział do czego zdolne są konstrukty. Co prawda obyło się bez walki, ale nie chciał być przypadkiem pogrzebany żywcem. Pocieszał się tylko, że są już wolni i jeśli Marsz znajdzie portal to i oni będą mogli z niego skorzystać. Nagle stanął jak wryty.
- Chwila! Przecież jeśli rozwalą piramidę to zawalą nam portal! - krzyknął odwracając się. - Musimy go znaleźć! - dodał po czym wykonał gesty potrzebne do wykrycia magii.
Zaklęcie nieco pomogło, choć ciężko się było skupić na jednej aurze... Niemniej przedzierając się przez napierające fale automatonów i ciągnąć za sobą Cervail genasi dostrzegł aury typowe dla portali. Niestety… na ścianach pojawiały się kolejne szczeliny i pęknięcia. Ziggurat zaczął się walić. Dopadli portalu którego zdobiona rama świadczyła, że albo prowadzi do jednego Piekieł, albo do jednej z 666 warstw Otchłani. Ściany zaczęły drżeć, a z sufitu leciały kamienie. Co gorsza rama portalu zaczęła pękać i samo przejście ulegało destabilizacji. Czas jaki pozostał Cervail i Thaeirowi, właśnie się kończył.
Genasi odkrył słowo rozkazu i gesty jakie wymagały uaktywnienia przejścia, oraz fakt że jest to portal dwukierunkowy. Na więcej jednak nie starczyło czasu. Portal ulegał destabilizacji. Mogli przejść przez niego lub mogli sobie odpuścić. Ale decyzję musieli podjąć od razu. Thaeir zawahał się przez chwilę, ale nie miał zamiaru wybrać losu gorszego niż śmierć. Sfera Cieni była lepszym wyjściem, jeśli tylko uda im się przeżyć. Genasi splótł czar, który dodał jego nogom chyżości i pociągnął za sobą czarodziejkę.
- Zły portal. Musimy uciekać.- wysapał w biegu.
Omijali modrony i spadające kamienie. Oby tylko zdążyli!
 
Quelnatham jest offline  
Stary 28-09-2014, 15:33   #172
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Antrakt. Ruiny przeszłości, Ruiny przyszłości

Cała budowla trzęsła się pod ich stopami. Na kamieniach pojawiały się rysy. Z góry sypał się gruz oraz kawałki samego sufitu. Ślepy marsz modronów nie przejmował się jednak takimi detalami jak to że budynek przez który podróżowali rozpadał się. Nie przejmowali się wszak tym, że w ślepym dążeniu do celu część z nich z zginie. Straty były wkalkulowane w całe ich przedsięwzięcie.


A Cervail i Thaeir znaleźli się w jego centrum. Oni w przeciwieństwie do automatonów liczyli się z własnym życiem. I nie chcieli skończyć pod kupą gruzu. Zrezygnowawszy z przejścia przez podejrzany portal oboje przedzierali się do wyjścia w kierunku przeciwnym do fali modronów.
A wyjście wydawało się tak daleko, gdy przeciskali się z trudem, gdy zmagali się z prądem rzeki modronów spychających ich w przeciwnym kierunku. Jedynie cudem udało im się dotrzeć do wyjścia. Zbiegali po schodach na dół słysząc za sobą łoskot walącej się budowli. Zbiegali czując ostatnie przedśmiertne drżenia budynku. Gdy ich stopy dotknęły ziemi, rumor za ich plecami zmienił się w ogłuszający huk, a masy pyły na moment oślepiły oboje.
Gdy jednakże pył opadł, okazało się że oboje przeżyli… a ruinę otaczała gromada duchów, wraz z kulejącym Hao.
-Co się stało? Nie mogliśmy do was dojść… Bariera…- zaczął wypytywać neraph, ale ektoplazmatyczny dziadek wtrącił się w jego wypowiedź.- A cu się niby miało stać? Ten kostyczny kościej w końcu wyzionął ducha… matefiurycznie mówionc.
-Właśnie… wyzionął.- rzekła gniewnie Cervail i unosząc dumnie podbródek.- Teraz wasza kolej. Gdzie są portale, którymi moglibyśmy opuścić to miejsce?!
-Nu… tam były jakieś.
- wskazał kościstym palcem dziadyga na kupę ruin, którą obecnie była siedziba nekromanty.
-Zostały zniszczone wraz z nekromantą. Gdzie są inne?! -
zapytała czarodziejka.- Jesteście nam coś winni.
-Nie ma innych! Nie ma! Nie szperaliśmy za innymi. Bo i po co ?! Jesteśmy martwi… nie nam wracać do cieplaków.- odparł wściekle krasnolud.- Nie moja wina, żeście sfajczyli budę raz nekromantą!
-Jest jeszcze wieża cieni.-
wtrącił elf z wyraźnie poderżniętym gardłem.
-Anu jest… wieża cieni w alei cieni, w cienistym zagojniku. Ale tam to siem szkieletor nie zapuszczał. Wy też nie powinniście.- zgodził się z elfem krasnolud.
-Co to za wieża?- zapytała Cervail.
-Tak naprawdę to nie wiemy, pojawiła się ponoć wieki temu wraz z otaczającym ją cienistym laskiem. Istnieje bodajże jednocześnie w kilku światach.- zamyślił elf i dodał wzruszając ramionami. -Tak przynajmniej mówią legendy. Możliwe, że przez nią wyjdziecie.
-O ile zdołacie do niej doczłapać. Po drodze som bestyje i pułapki, a w somej wieży próby… ponoć.-
wyjaśnił brodaty krasnolud i podrapał się po głowie.- I owszem.. ponoć jest jednocześnie tu i w innych miejscach. Taka szpila spinająca różne kortki. Aleć… nie wiemy czy rzeczywiście da siem niom przejść.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.
abishai jest offline  
Stary 19-11-2014, 13:40   #173
 
Viviaen's Avatar
 
Reputacja: 1 Viviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie coś
część 1. powitanie

- Szukamy… naszego przyjaciela. Kapitan Harloc mówił, że tu możemy się czegoś dowiedzieć. - Faerith nagle poczuła się jeszcze bardziej nieswojo, niż na latającym okręcie. Elfki przyglądały im się nader ciekawie… a przecież były Czuciowcami! Zee… była mocno ciekawska i lubiła przyjemności... a jej Tivaldi mógł być łakomym kąskiem… przecież już raz mu się przytrafiła taka przygoda! Dziewczyna mimowolnie stanęła między nim a bliźniaczkami - Podobno podróżuje z kobietą, która jest też Czuciowcem… - dodała niepewnie. Nawet dla niej wydawało się to zbyt mało, by można było kogokolwiek znaleźć, zwłaszcza w Limbo.
- Jest wielu podróżujących Czuciowców. Wielu podróżujących w miłym towarzystwie. - uśmiechy obu elfek były jak miód... być może zatruty, ale słodki miód. Gdy jedna się odezwała, druga kończyła. - Acz pewnie jest powód, dla którego przybiliście akurat do tej placówki. I tą Harloc polecił?
- Była najbliżej… - Faerith wzruszyła ramionami - Nasz przyjaciel do genasi z Planu Powietrza, bardzo nieśmiały, zwłaszcza przy kobietach. Nie mam pojęcia, kim jest jego towarzyszka poza tym, że jest Czuciowcem… niedalego stąd mieliśmy się spotkać z kimś, kto miał o nim coś wiedzieć, ale… - bezradnie rozłożyła ręce i westchnęła - ...nie udało się. Przeszkodziła nam banda rabusiów, która akurat wtedy i tam postanowiła zasadzić się na okręt Harloca… - przerwała i błagalnie spojrzała na gospodynie - Czy w ogóle jesteście w stanie nam pomóc?
- Oczywiście, że możemy pomóc. - uśmiechnęły się obie figlarnie i dodały chórkiem. - Jest jednak kwestia zapłaty za naszą pomoc.
- Złoto? Bardziej może magiczne przedmioty? Informacje? - zapytał Tivaldi.
- Złoto też.. ale przede wszystkim doznania. - wyjaśniły razem rude elfki.
Faerith najpierw zbladła, a potem zaczerwieniła się gwałtownie, mocno zaciskając palce na dłoni kochanka.
- Ja… jakie... doznania…? - wyjąkała wreszcie, pełna najgorszych przeczuć.
- Oczywiście intensywne. - rzekły razem, po czym rozdzieliły się. Jedna ruszyła w głąb twierdzy a druga została, mówiąc. - Liczymy, że do kamieni doznań wpiszecie wyjątkowo intensywne doznania i wspomnienia. Jakieś szczególnie niezwykłe wydarzenia z przeszłości? Albo… wyjątkowo intensywne uczuciowo?
- Ja… ostatnio… całkiem sporo... - w głosie półelfki słychać było zarówno zażenowanie jak i ulgę, że chodzi o przeszłe wydarzenia - ...mogę je zapisać, jeśli tego oczekujecie za swoją pomoc. - zapewniła, czerwieniąc się jeszcze mocniej.
- Oczywiście… chodźcie za mną. - rzekła rudowłosa elfka i dodała. - Nazywam się Sylfi, a moja siostra Elfris. A jak na was mam mówić?
- Faerith… a to Tivaldi. - dziewczyna ruszyła za przewodniczką - Zanim jednak cokolwiek zapiszę… wyjaśnij mi, co możecie dla nas zrobić. - poprosiła, podejrzliwie spoglądając na elfkę.
- Spróbujemy ustalić ile obecnie członków naszej organizacji poinformowało w siedzibie, że udaje się do Limbo. I ilu jeszcze nie wróciło, lub jest zaginionych. Wtedy będziemy mogli określić, gdzie się udali, o ile… - zamyśliła się Sylfi, dodając radośnie. - ...zobaczymy co znajdziemy. Tymczasem będziecie mogli skorzystać ze wszelkich wygód, jakie oferuje ta siedziba. I przyjemności też.
- Póki co wystarczy coś do jedzenia i picia i może jakiś siennik… - Faerith stłumiła ziewnięcie. Podróż po Limbo zmęczyła ją bardziej, niż przypuszczała - ...w zacisznym miejscu. Przyjemnie będzie odpocząć… - uśmiechnęła się czule, przytulając do niezwykle ciepłego nawet przez ubranie ciała diablęcia. Mieli trochę zaległości… długa rozłąka sprawiła, że nawet najdrobniejszy dotyk przynosił jej ogromną radość.
- Obawiam się, że sienników nie mamy. Za to łóżka wygodne się znajdą, pełne miękkich poduszek. - odparła nieco zaskoczona Sylfi, prowadząc ich do gabinetu ze stolikiem, na którym już pyszniły się rozmaite potrawy oraz w kryształowym kielichu purpurowe wino.
- Och… - zaskoczonej Faerith zabrakło słów - Macie tu… jesteście… nader gościnni… nie pomyślałabym nawet… - po spartańskich warunkach w klasztorze trudno jej było oczekiwać takich luksusów.
- Mamy celę z sianem… zimną i w ogóle. Jeśli wolisz takie warunki. Twierdza pozwala zaspokajać różne potrzeby doznań. - uśmiechnęła się ciepło elfka.
- Miękkie łóżko wystarczy. - rzekł pospiesznie w odpowiedzi Tivaldi.
- Miło będzie się tak dla odmiany zagrzebać w stercie poduszek… - roześmiała się Faerith, widząc minę kochanka - Ile mamy czasu na… odpoczynek? - zapytała jeszcze, z trudem powstrzymując się od rzucenia na pysznie wyglądające potrawy.
- Wasza prośba… zajmie nam trochę czasu. Nagranie też. Dzień, dwa? - zamyśliła się Sylfi i nagle zachichotała bez powodu. Speszona swym zachowaniem zaczerwieniła się i zakryła usta, mówiąc wstydliwie. - Przepraszam.
- Nie… nie ma... za co…? - półelfka nagle nabrała pewności, że jest za co. Zarumieniony Czuciowiec nie świadczył o niczym… grzecznym. Instynktownie znów zasłoniła swoim ciałem Tivaldiego, nim przypomniała sobie Zee, po czym ogarnęła ją nagła i nieprzeparta ochota, by uciekać. Z trudem odzyskała panowanie nad sobą i rozluźniła wreszcie palce zaciśnięte z siłą imadła na nadgarstku diablęcia. Zaskoczenie w jego oczach uświadomiło jej, że miała więcej siły, niż mogła się tego po sobie spodziewać…
- No… proszę. Kosztujcie się i… opowiadajcie o waszych przygodach. Na pewno są ciekawe. - nieświadoma ostrożności Faerith, Sylfi oparła podródek o splecione dłonie, skupiając swą uwagę na ich obojgu. I mimowolnie prezentując dekolt swej sukni… lub niekoniecznie mimowolnie. Tivaldi zerkając na Faerith pierwszy nalał sobie wina i spróbował go ostrożnie. - Dobre. Czy to z Arvandoru?
- Tak. Gratuluję wyczucia. - odparła wesoło rudowłosa elfka.
- Będziesz nam dotrzymywać towarzystwa przez cały… odpoczynek…? - podejrzliwość w głosie półelfki była wyraźnie słyszalna, a jej wzrok - ku równie wyraźnej rozpaczy Faerith - uparcie wędrował do dekoltu Sylfi. Była pełnym wdzięku… zagrożeniem! Wyraźnie kokietowała... ich oboje!
By jakoś oderwać myśli od tej całej sytuacji, którą z pewnością wyolbrzymiała, sięgnęła po kielich i podsunęła Tivaldiemu, by go napełnił. Arvandor… coś jej mówiła ta nazwa…
Złote refleksy rozświetlające nalewany do pucharu trunek przypominały promienie słońca przeświecające przez gęste listowie i odbijające się w bystrych wodach rzeki...
Karmin wina przypominał krew…
- Arvandor… - szepnęła miękko i czule, spoglądając w oczy kochanka.
Dłoń trzymająca kielich zadrżała, gdy kobieta przypomniała sobie, skąd zna tę nazwę. Rumieniec na jej policzkach jeszcze się pogłębił, choć to już nie było możliwe, gdy Faerith uświadomiła sobie, że Sylfi bacznie jej się przygląda.
- Prze… przepraszam… - jęknęła, wbijając wzrok w kielich i za wszelką cenę unikając teraz spojrzenia elfki.
Sama Sylfi też wydawała się zaskoczona wcześniejszymi słowami Faerith.
Wyraźnie je rozważała, mrugając szybko oczkami, by w końcu rzec. - Hmm… Może… jeśli nakłonicie mnie do tego?
Zachichotała cichutko. - Ale na pewno podczas posiłku. Byłoby niegrzecznie podejmować gości tylko samymi trunkami i jedzeniem, bez zabawienia rozmową, prawda?
- Pra...wda. - cicho przytaknęła półelfka. Ugryzła się w język, nim zdążyła obrazić gospodynię stwierdzeniem, że do niczego nie zamierzają jej nakłaniać. I że w sumie mogłaby ich zostawić samych. Ale to byłoby nader niegrzeczne… a przecież Sylfi po prostu była gościnna. Półelfka skarciła się w myślach. Od samego początku zachowywała się jak dzikuska, którą widziały w niej elfy z Qualinesti. A przecież uczono jej dobrych manier. Elfka była równie dobrze wychowana i przecież nie rzuci się na Tivaldiego wbrew ich woli tylko dlatego, że to diablę a ona jest Czuciowcem… prawda?
Blady uśmiech rozjaśnił wreszcie nieco twarz Faerith, która skosztowała trunku i skinęła głową z uznaniem.
- Faktycznie dobre… - potwierdziła - A co do opowieści… nie jestem w tym najlepsza. Nawet nie wiedziałabym od czego zacząć… - uśmiechnęła się bezradnie.
Za to Tivaldi nie miał takich oporów, barwnie opowiedział o obronie miasta w Celestii przed hordą Modronów. Barwnie opisywał bohaterstwo Faerith i być może przesadzał w swych historiach i czasem przeinaczał, nadając obrońcom cech iście heroicznych i przypisywał czyny, których nie zrobili. No ale przecież znał tą historię z drugiej, a może i trzeciej ręki. Sylfi zaś zasłuchana wpatrywała się w niego roziskrzonym wzrokiem… niczym mała dziewczynka, słuchająca opowieści barda o Humie.
Faerith wreszcie także dała się porwać opowieści, uśmiechając się coraz szerzej, gdy dowiadywała się o własnym bohaterstwie i zdarzeniach, których zupełnie nie potrafiła sobie przypomnieć… raz czy dwa zerknęła na elfkę i na widok jej rozanielonego i tak niewinnego spojrzenia uśmiechnęła się cieplej. Nie przerywała jednak opowiadania, wykorzystując tę chwilę, by skosztować kilku potraw… ostatecznie od dawna nie jadła takich frykasów.
- To bardzo ciekawa opowieść. Być może… - zamyśliła się Sylfi, po czym wstała i skłoniła się. - Na moment musicie mi wybaczyć. Częstujcie się śmiało. Zaraz wrócę.
Po czym skłoniła się i wstała… i wyszła z gabinetu.
- Uważaj na nią, to Czuciowiec, a Ty wyraźnie jej się podobasz. - mruknęła Faerith, rozglądając się podejrzliwie wokół - Poza tym mam wrażenie, że cały czas ktoś na nas patrzy… - poskarżyła się cicho. Niemal natychmiast jednak pożałowała swoich słów… co ją opętało? Czyżby całe szkolenie githzerai właśnie poszło na marne?
- Przepraszam, ja… chyba muszę odpocząć. Wygaduję bzdury. - uśmiechnęła się blado, podnosząc wzrok na diablę - Pilnuj mnie lepiej, bo jak obrażę gospodarzy to nam już nikt nie pomoże…
- Ja zaś miałem wrażenie, że ty jej się podobasz. - odparł Tivaldi z delikatnym uśmiechem. - Przy twoim temperamencie… to ja powinienem się bać. Jesteś śliczna, wiesz?
Ogon diablęcia pieszczotliwie owinął się wokół talii półelfki, przyciągając ją do siebie. Usta przywarły do jej warg w delikatnym pocałunku, który dał jej chwilę zapomnienia, nim przypomniała sobie, że gospodyni wyszła tylko na chwilę i może w każdej chwili wrócić… było już jednak za późno, pocałunek spotężniał i musiał się nasycić, by ich usta oderwały się od siebie. ”Trudno… pewnie nie takie rzeczy widziała…” - przemknęło przez myśl Faerith, gdy z żarem całowała smakujące winem z Arvandoru usta kochanka.
Tivaldi również zapomniał się w tym pocałunku, tuląc drapieżnie półefkę do siebie i dłońmi wodząc po jej plecach. Sylfi weszła nagle, ani zdziwiona, ani zaskoczona ich chwilą namiętności. - Wybaczcie, ktoś jeszcze się zjawił. Jeśli chcecie to zaprowadzę was do komnaty, a potem możecie wrócić tu, by dokończyć posiłek.
- Och… tak… oczywiście… - Faerith odskoczyła jak oparzona na taką odległość od diablęcia, jaką umożliwiał jej opleciony w talii ogon - więc nader niewielką, i zakłopotanym ruchem poprawiła włosy, zakładając niesforne kosmyki za uszy - ...dziękujemy… - wymamrotała, znów zaczerwieniona, tym razem jednak zerkając spod rzęs na elfkę. Odetchnęła mimowolnie w duchu nie widząc na jej twarzy ani śladu nagany, choć brak jakiegokolwiek zażenowania także był niepokojący.
- Chodźcie więc za mną. Możecie skorzystać z basenu i strojów w szafach. O ile oczywiście zostawicie je tutaj po opuszczeniu naszego Domu. A także z innych atrakcji. - rzekła Sylfi ruszając kołyszącym krokiem do drzwi i zerkając za siebie. Tivaldi odwinął ogon i wstał, podając dłoń Faerith, która ujęła ją i również podniosła się z krzesła. Razem ruszyli za przewodniczką.
- Jakich… atrakcji? - zapytała, nim zdołała pohamować swoją zdradziecką ciekawość.
- Ogrody pełne kwitnących kwiatów, których zapachy wręcz... oszałamiają. - zaczęła wyliczać Sylfi. - Acz nie wypada zapuszczać się zbyt daleko bowiem… - zachichotała. - ...bowiem te zapachy mogą za bardzo pobudzić.
- A są tam kamienie… rejestrujące efekty tego… pobudzenia…? - nim Faerith ugryzła się w język, pytanie samo wymknęło się na wolność i teraz dźwięczało w powietrzu zgubnym echem.
- Nie. Ale oczywiście można je ze sobą wziąć. - odparła Sylfi z uśmiechem. - Ja i moja siostra zapisałyśmy takie doświadczenie.
- Z… z siostrą…? - no dobrze, sama już też doświadczyła przyjemności z kobietą… a nawet dwiema… ale z własną siostrą? Chociaż… skoro tak dobrze się rozumiały to skutkiem tego…
Rumieniec zabarwił jej policzki na ciemną purpurę, gdy wyobraźnia bezlitośnie podsuwała jej możliwe skutki tak doskonałego zjednoczenia umysłów przy zjednoczeniu ciał. Oddech gwałtownie przyspieszył, nogi zmiękły a zamglone nagle spojrzenie utknęło w źrenicach kochanka.
- Chodźmy do tego ogrodu… proszę… - wyszeptała błagalnie, zupełnie już się nie przejmując obecnością gospodyni. Zbyt długo byli zbyt daleko od siebie, by teraz zmarnować taką okazję, zwłaszcza, że ciało domagało się uszanowania swych praw… nader niecierpliwie. Wewnętrzny spokój wewnętrznym spokojem, ale nie da się ujarzmić ognia zamykając go w ciasnej klatce. Faerith zrozumiała to w tej jednej chwili. Nie chodzi o to, by stać się zimną… tylko o to, by zrozumieć i uszanować swoją naturę. Dopiero wtedy odnajdzie wolność.
- Tak. Urodziłyśmy się bowiem jako wyjątkowe istoty, potrafiącę odczuwać nawzajem własne myśli i doznania fizyczne. - rzekła Sylfi z uśmiechem - Byłoby zbrodnią zostawić takie niezwykłe zapisy tylko dla siebie. Jeśli chcecie, może jeden przejrzeć.
Wypowiedź tą zakończyła zmysłowym uśmiechem, podczas gdy Tivaldi objął ramieniem Faerith i wodził ogonkiem po jej pośladkach, by nieco ostudzić jej zapał przyjemnymi doznaniami.
Sam ogród był olbrzymi i ruda elfka miała rację…


Zapach tysięcy kwiatów wręcz odurzał od samego wejścia. Ciepły i wilgotny klimat zaś skłaniał do pozbycia się przyodziewku.
- Prawda, że piękne miejsce? - rzekła z uśmiechem Sylfi.
- Urocze… - szepnęła z zachwytem półelfka, na chwilę zapominając o dręczących ją pragnieniach. Za to ciekawie przyjrzała się Sylfi - Więc teraz wiesz i czujesz, co robi Twoja siostra? - zapytała, wyraźnie zafascynowana tak pełnym połączeniem ich jaźni - A jeśli któraś z was… lub obie... jesteście… zajęte… z kimś innym… to was nie rozprasza? - z trudem formułowała pytanie, starając się nie wypowiedzieć swej myśli zbyt bezpośrednio ale też nie potrafiąc zlekceważyć ciekawskiego głosika w swojej głowie.
- Urodziłyśmy się takie… więc trudno powiedzieć, żeby to nam przeszkadzało. Raczej jest na odwrót… smakowałam doświadczeń innych kobiet poprzez kamienie doznań i wydają mi się bardziej... słabe. To… - zamyśliła się Sylfi próbując wytłumaczyć swoją sytuację. - Odurzające doświadczenie, zwłaszcza gdy jesteśmy bardzo blisko. Bo doznania słabną z odległością. Owszem… czasem to rozprasza, ale tylko wtedy gdy… jedna jest zajęta sprawami wymagającymi skupienia, a druga dostarcza jej doznań będąc z kimś. Ale zalety… z nawiązką rekompensują wady.
- Och… - domniemana słabość doznań u kobiety nie posiadającej kogoś tak bliskiego jak siostra Sylfi wyraźnie dotknęła Faerith. Jeśli ona nie bardzo radziła sobie z tymi “słabymi” doznaniami… w odczuciu tropicielki zabrzmiało to nieco deprecjonująco. I zgasiło iskierki w jej oczach.
- W takim razie nie jestem pewna, czy mam czym... zapłacić… za pomoc. - mruknęła w końcu. Przecież jej najsilniejszym wspomnieniem było to z Arvandoru… choć przecież tak mglistym nawet dla niej. A okazało się właśnie, że bliźniaczki nie mają w tej sferze konkurencji...
- Och… Nie martw się moja droga. Na pewno masz wiele wspomnień wartych uwagi. - rzekła Sylfi kładąc dłoń na ramieniu półelfki i przyjacielsko muskając wargami jej policzek. - To, że doświadczenie urodzonej pojedynczo nie jest tak intensywne, nie oznacza, że nie jest warte uwagi. Każde doświadczenie to klejnot błyszczący niczym gwiazda. Wszystko, czego smakujemy, jest wyjątkowe. Także i twoje doświadczenie, bo przecież jesteś unikatową osobą i twoje emocje też.
Diablę owinęło zaborczo Faerith ogonem w pasie, a Sylfi zarumieniła się nieco, a jej oczy zaczęły lekko błyszczeć. - Wybaczcie… moja siostra wykorzystuje sytuację, by robić… sobie… żarty… moim kosztem.
- Żarty…? - zaskoczenie i niezrozumienie pozwoliło półelfce zamaskować choć trochę zażenowanie - W jaki sposób?
-Och…- szepnęła Sylfi cichutko i wyjątkowo zmysłowo. Uśmiechnęła się ciepło i wskazała dłonią jedną ze ścieżek ogrodu mówiąc żartobliwie. - Wspominałam o rozpraszaniu, prawda? Czasami dotyka swego ciała w nieodpowiedniej chwili, stawiając mnie w kłopotliwej sytuacji. Może jest zazdrosna o ten buziak, masz bardzo delikatną skórę, Faerith.
Ruszyła przodem. - Chodźmy ją zwiedzić… je zwiedzić. Ogród. Nie przejmujcie się mną.
Wyraźnie była rozkojarzona.
- Nie powinnaś przypadkiem iść do tego... innego gościa…? - zapytała z nadzieją w głosie tropicielka, spoglądając błagalnie na Tivaldiego. Świadomość powodu rozkojarzenia u Sylfi potęgowało jej własne pobudzenie i uparcie kierowało myśli ku Zee… to się nie mogło dobrze skończyć…
- Ale... najpierw muszę pokazać waam… pokój… prawda? - rzekła zmysłowo Sylfi, kierując się w głąb ogrodu. Do jej kuszących krągłości suknia zaczęła się lepić z powodu panującej w ogrodzie temperatury. Nie tylko jej suknia, także szaty półelfki jak i strój Tivaldiego. Ten ostatni przez zaciśnięte gardło wydukał. - My tu na razie zostaniemy. Możesz przyjść po nas później.
- Ale moglibyście się zgubić w Ogrodzie. - zaprotestowała Sylfi.
- Jestem tropicielką… nie gubię się tak łatwo… - odpowiedź Faerith zabrzmiała dość… słabo… Jakby półelfka nie była do końca przekonana, że gospodyni powinna się już oddalić… jedno za to nie pozostawiało wątpliwości. Drżąca dłoń zaciskająca się silnie na dłoni diablęcia i lekki przestępowanie z nogi na nogę mówiły mu dość jasno i wyraźnie, że dziewczyna jest na skraju wytrzymałości i za chwilę zrzuci z siebie ubrania choćby nie wiadomo co się działo…
- No… nie wiem… to by było...niegrzeczne… - bardziej westchnęła niż rzekła zarumieniona Sylfi. Ale poddała się po chwili. - A więc… możecie wchodzić do wszystkich nie zamkniętych pomieszczeń i korzystać z wygód, które tam się znajdują. W pobliżu jest łaźnia. Właści…iiiwieee, tuż obok. - elfka również słabo sobie radziła z bodźcami, mimowolnie wodząc palcami po okolicach swego podbrzusza. - Potem… biblioteka. I ciąg kilkunastu... pokojów. - niemniej uprzejmie próbowała choćby nakreślić wygląd okolicy.
- Sylfi… - jęknęła Faerith, drżąc już wyraźnie. Chciała dodać, że powinna już iść, znaleźć jakieś zaciszne miejsce lub siostrę… ale żadne słowa więcej nie przeszły jej przez ściśnięte pragnieniem gardło. Rozpalone spojrzenie przenosiła z diablęcia na elfkę i z powrotem. Tivaldi wiedział doskonale, że jego kochanka ma w sobie nieprzebrane pokłady empatii i współczucia… i sporo ciekawości. Jesli Sylfi nie zniknie… cała sytuacja zakończy się znacznie bardziej… emocjonująco.
Tylko czy półelfka tym razem sobie z tym poradzi?
- Och... oczywiście… gapa ze mnie. - uśmiechnęła się Sylfi nieco rozkojarzonym uśmieszkiem i szybko weszła w zarośla, omijając półelfkę i Tivaldiego. I kierując się w sobie tylko znane rejony ogrodu.
- My też chyba powinniśmy znaleźć sobie taką kryjówkę. - wydusił z siebie Tivaldi. Także i na nim lepiące się do ciała szaty podkreślały jego pragnienia.
- Tak... chodźmy... - Faerith z trudem nad sobą panowała - Ja... - nie była w stanie powiedzieć nic więcej. Oczy płonęły jej pragnieniem niemal nie do ugaszenia…
Diablę wzięło półelfkę na swe ramiona i porwało w leśne ostępy. Uśmiechało się, niosąc ją niczym małą dziewczynkę. Aż znalazło to, czego szukało, polankę pokrytą mchem. I na tym mchu ułożyło swój “skarb” drżący od nadmiaru emocji, pragnących się wyrwać spod kontroli dziewczyny.
Kiedy wreszcie znaleźli się sami… Faerith bez namysłu dała się pochłonąć przez ogień, który ją trawił. Nie potrafiłaby powiedzieć, ile to trwało… gdyby w ogóle taki drobiazg jak “czas” mógł się wtedy liczyć. Pamiętała tylko, że rozbierali się nawzajem szybko, niecierpliwie, a potem zachłannie usiłowali zaspokoić swój głód siebie… Tajemniczą ciszę ogrodu mąciły ich westchnienia, jęki i wreszcie krzyki… zupełnie nieskrępowane i bezwstydne. Ciepło nagich ciał sperlonych potem i płonące ogniem pożądania oczy splotły się w jedno szczęście, z którego kochankowie czerpali aż do utraty tchu a potem znów i znów… nim wreszcie nasycili się sobą na tyle, by przytulić się do siebie i roześmiać.
- Niezłe szaleństwo. - wydyszała Faerith, spoglądając na kołyszące się nad nimi gałęzie drzew - Ten ogród to przerażające miejsce. Bardziej przerażające, niż ta posiadłość na Półplanie... - zachichotała - To co teraz… kąpiel?
- Skoro nie jesteśmy ubrani? A bardzo spoceni. - zachichotało diablę, głaszcząc Faerith po wilgotnych puklach. - Kąpiel ma sens.
- W takim razie… muszę wytropić łazienkę. - roześmiała się półelfka i podniosła się zwinnie, po czym rozejrzała uważnie wokół. Posłuchała, powęszyła, aż wreszcie triumfalnie wskazała odpowiedni kierunek - To będzie tam. - oznajmiła radośnie. Miała wyśmienity humor, którego nie miały szans zmącić nawet wspomnienia wszelkich bezwstydności, których dopuścili się przed chwilą na polance…
Ruszyli więc… ona pierwsza, on za nią. Szybko i cicho… Cóż… przynajmniej ona. Tivaldi w tej dżungli był powolny i niezgrabny. Jego ogon i rogi ciągle się o coś zaplątywały. A Faerith… dziecko natury przemykało zwinnie pośród gęstwiny lasu, zmierzając do oczka wodnego. I dotarła tam przed nim. I pierwsza zauważyła problem. Jej łazienka była już zajęta. Rozłożone na krzewie szaty i dziewczęce chichoty świadczyły, że elfie bliźniaczki planowały chyba to samo. Bo właśnie się kąpały.
Cóż… nie było sensu błąkać się po tym ogrodzie do czasu, aż pragnienia znów staną się nie do zniesienia. Dlatego też Faerith wyszła zza otaczających oczko krzaków i odruchowo zasłaniając nagość trzymanym w rękach strojem, podeszła aż do samego brzegu. Odchrząknęła na wypadek, gdyby siostry były… zajęte i zapytała zupełnie beztrosko - Możecie mi powiedzieć, gdzie jest kolejna... łazienka?
Elfki spojrzały po sobie, a następnie na Faerith i uśmiechnęły się.
- Dlaczego potrzebna ci jest… - zaczęła jedna, a dokończyła druga. - ...kolejna łazienka? Możesz skorzystać… - to, że mówiły na przemian, było trochę kłopotliwe. - ...z tej. Nie mamy nic do ukrycia.
To akurat była prawda. Odsłaniały wszystko.
- Za to ja… a z pewnością Tivaldi… może poczuć się skrępowany. - do uśmiechu na twarzy dziewczyny dołączył rumieniec, a oczy bardzo starały się nie przyglądać temu wszystkiemu, czego siostry nie ukrywały. A były identyczne… miały krągłe piersi i bardzo długie, zgrabne nogi. Przypominały dwie rude nimfy i… kto wie, czy nimi nie były. Owszem, wyglądały jak elfki, ale bynajmniej nie zachowywały się jak one.
- Och… widziałyśmy już diablęta i półczarty. Niczym nas nie zaskoczy… - rzekła jedna siostra, a druga spojrzała na swą bliźniaczkę, jakby tym spojrzeniem coś jej przekazywała. - Oooch… to…
Gromiąca spojrzeniem elfka spojrzała na Faerith. - W ogrodzie jest niestety tylko jedna sadzawka. Jeśli wasze kultury wstydzą się nagości, to… są jeszcze łazienki przy pokojach. Ciasne, ale użyteczne.
- Długo zamierzacie jeszcze się tu kąpać? - Faerith tęsknie spojrzała na oczko wodne, w którym miała ochotę zanurkować. Niemniej zdawała sobie sprawę, że kąpiel w towarzystwie gospodyń może nie być komfortowa ani dla niej ani dla Tivaldiego… przynajmniej dopóty, dopóki nie zdecydują się… zacieśnić znajomości. Choć półelfka w głębi duszy zdawała sobie sprawę, że decyzja należy wyłącznie do niej. Nie wiedziała jednak, czy nie będzie się potem czuła winna i wolała nie ryzykować… tak na wszelki wypadek.
- Przyszłyśmy się opłukać. - rzekła jedna z nich, pokazując leżące na głazie w oczku wodnym balsamy, pachnidła, gąbki i ręczniki.
- Dopiero zaczęłyśmy. - rzekła druga wyraźnie zasmucona i powoli zaczęła wychodzić z wody, dodając. - A ile wam to zajmie?
- Och… nie, nie wychodźcie, nie chciałam was wyganiać… - Faerith wyraźnie zawstydzona odsunęła się od sadzawki - Przepraszam, jeśli to zabrzmiało... niegrzecznie. Skorzystamy z łazienki przy pokoju gościnnym i może zajrzymy tu po prostu później. - wciąż nieświadomie się cofała, dopóki nie poczuła za plecami pierwszych gałązek.
- Może później spotkamy się w bibliotece?- zapytała elfka, po której golutkim ciele spływały diamenciki kropel wody. Jej niepokojące odrobinę słowa zostały dokończone przez jej siostrę. - Będziemy miały wtedy kamienie doznań, w które wgracie swoją zapłatę.
- Tak… dobrze… - ruch kropel wody spływających po nagiej skórze hipnotyzował i przyciągał… Faerith nie potrafiła odwrócić spojrzenia, choć rumieniec na jej twarzy błyskawicznie się pogłębiał. Elfka, a może nimfa, była… idealna. W połączeniu z naturalnym brakiem wstydu i zażenowania a także członkowstwem w Stronnictwie Doznań… a także brakiem diablęcia u boku… stanowiło to piorunującą mieszankę.
- Pó… pójdę już… - dziewczyna szepnęła słabo, próbując odwrócić się i odejść, choć stopy uparcie odmawiały jej posłuszeństwa.
Na szczęście dla półelfki, szelest liści tuż za nią oznaczał, że diablę było coraz bliżej. Szelest liści wyrwał jej oczy z hipnotycznego transu. Obie rudowłose nimfy zachichotały i druga z nich obróciła się tyłem do Faerith, po czym ruszyła do wody, by dołączyć do siostry. Jej krągłe pośladki poruszały się w hipnotycznym tańcu, gdy szła. Straszna broń, tym bardziej, że pomnożona przez dwie pary. Na szczęście pierwsza z nich nadal przebywała w wodzie.
Odnaleziona po omacku dłoń kochanka podziałała uspokajająco, pozwalając dziewczynie wreszcie oderwać wzrok od świadomych przecież zamętu w głowie gościa elfek, uprzejmie skinąć głową na pożegnanie i odwrócić się wreszcie od kuszących widoków. Odciągnęła Tivaldeigo, nim zdążył się zorientować w sytuacji i bez słowa pociągnęła w kierunku pokoi gościnnych.
Po drodze przypomniała sobie o basenie… dziw, że elfki nie wspomniały o nim podczas rozmowy. Sytuacja zmieniła się, gdy… dotarli do owego basenu. Była to komnata, która dosłownie była wypełniona morską wodą od podłogi pokrytej piaskiem po sufit. Kawałek morskiego krajobrazu z rybami wesoło hasającymi wśród morskich alg. Aż dziw, że woda nie wylała się po otwarciu drzwi. W sumie wszak powinna.
- Myślisz, że gdzieś tam na górze jest powietrze? - Faerith nie kryła zdziwienia, ale też fascynacji wspaniałością, która objawiła jej się za drzwiami komnaty - Masz ochotę sprawdzić?
- Możemy… - stwierdził Tivaldi, zerkając do środka. - Ale to raczej nie miejsce na kąpiele. Tylko pływanie.
- Widzę przecież… - Faerith wystawiła diablęciu język i porzuciwszy ubrania wprost pod drzwiami, wskoczyła do środka, zanurzając w chłodną toń i kierując się ku sufitowi komnaty.
- Pocze…! - reszty nie dosłyszała, będąc już w wodnej toni i kierując się w górę. Tivaldi wskoczył tuż za nią, podążając jej... tropem. A raczej widokiem nóg i pośladków.


Woda była inna, niż ta z jezior i rzek. Zimniejsza nieco i pełna siły. Jej ruch choć nieznaczny sprawiał, że półelfka czuła się drobinką w tym basenie. Kolorowe ryby, których nigdy nie widziała mijały ją obojętnie, ona sama zaś płynęła w górę do światła… generowanego przez duży świetlisty kryształ. Woda nie wypełniała jednak całego pomieszczenia. Niemniej aż ponad trzy czwarte pokoju było zalane wodą. Sama komnata też była olbrzymia i co ciekawe... miała niewielką plażę przy ścianie przeciwległej do wejścia. Zapewne po to, by można było tam odpocząć.
Faerith zaczerpnęła powietrza i na powrót zanurkowała głęboko, z zachwytem rozglądając się wokół siebie. Kiedy dostrzegła sporą ławicę rybek, zastygła w maksymalnym bezruchu, pozwalając im się otoczyć i muskać, gdy płynęły dalej w sobie tylko wiadomym celu. Wzmożone bąbelki powietrza uniosły się z ust półelfki i wynurzyły na powierzchnię, niosąc ze sobą nieopanowany chichot. Sama dziewczyna ruszyła po chwili w ślad za nimi, by na powierzchni wybuchnąć radosnym śmiechem.
Rogaty podążał tuż za nią, nie tak szybko i zwinnie… ale skutecznie. Jego ogon wił się na boki, ale niewiele mógł pomóc. W końcu diablę wypłyneło na powierzchnię i odetchnęło pełną piersią.
- Tu jest cudownie… - Faerith pluskała się radośnie, to podglądając kolorowe rybki, to znów leżąc na wodzie i wpatrując się w świecący kryształ, jednak nie potrafiła długo wytrzymać w bezruchu - Czy to jest fragment tego… Okeanosa, o którym mówiłeś? - zapytała kochanka, po raz nie wiadomo który wybuchając perlistym śmiechem.
- Możliwe… albo planu żywiołu wody, albo nieskończonego morza na jednej z warstw Arborei. - zastanowił się Tivaldi opływając półelfkę. - Właściwie czemu się wymknęliśmy z tamtego ogrodu? Ławiej by się nam było obmyć w jeziorku lub sadzawce.
- Sadzawka jest w całym ogrodzie tylko jedna... i była zajęta przez elfki. Nie chciałam robić im problemu. - wyjaśniła tropicielka, po czym zanurkowała, umykając ewentualnym kolejnym pytaniom diablęcia.
Diablik zaskoczony jej słowami, nie podążył od razu za nią. Dopiero po dłuższej chwili zanurzył się w wodzie i zaczął szukać tropicielki. Nie odpłynęła daleko. Właśnie doskonale się bawiła, płynąc za stadem wyjątkowo dużych ryb i poruszając ciałem w podobny sposób. Kiedy jej się to znudziło, popłynęła kawałek dalej, by pobawić się z jednym z ukwiałów, który chował swoje wici przy każdym ich dotknięciu. Kiedy i ta zabawa jej się znudziła, wypłynęła wreszcie na powierzchnię i skierowała się ku małej plaży, na której położyła się bez wahania nie dbając o to, że piasek przykleja się do mokrej skóry i włosów. Ostatecznie droga powrotna prowadziła znów przez wodę…
Dysząc, Tivaldi wynurzył się z wody po paru minutach. Nie był aż tak dobrym pływakiem jak półelfka i najwyraźniej zmęczył się ściganiem jej. Położył bez słowa obok półeflki i delikatnie smyrał ją końcówką ogona po udzie.
- A więc… pod ubraniami też są identyczne? - zapytał żartobliwie po dłuższej chwili milczenia.
- Jak dwa odbicia w lustrze. - potwierdziła Faerith, całą siłę woli wkładając w to, by to stwierdzenie zabrzmiało obojętnie. Co było tym trudniejsze, im wyraźniej przypominała sobie detale… uparcie podsyłane pod zamknięte powieki przez pamięć - Dlaczego pytasz?
- Z ciekawości. - zaśmiał się diablik, nadal wodząc ogonkiem po jej mokrej skórze.
- Nie powinno Cię to ciekawić. - orzekła po dłuższej chwili milczenia, wciąż nie otwierając oczu i nadal zachowując spokój. Z trudem, o którym diablę nie miało pojęcia.
- Nie bądź zazdrosna… naprawdę nie masz o co. - wymruczał Tivaldi, a półelfka poczuła delikatne pocałunki swym biuście i brzuchu. Delikatne leniwe muśnięcia warg na rozgrzanej sztucznym słońcem i natrętnymi wspomnieniami skórze.
- Mówisz tak, bo ich nie widziałeś. - zrezygnowana dziewczyna pozwoliła wreszcie zagościć w swoim głosie zazdrości… i ulotnej sugestii pragnienia. - One są… idealne. Jak… jak nimfy. Aż dziw bierze, że można im bez problemu patrzeć w oczy. - westchnęła otwierając własne, by pozbyć się spod powiek natrętnego obrazu.
I zobaczyła twarz swego diablika ironicznie uśmiechniętą. - Doprawdy? Czasem miałem wrażenie, że ta Sylfi tobie posyłała powłóczyste spojrzenia. Jesteś bardzo ładniutka, Faerith. I nie tylko jak tak sądzę.
- One są… kolekcjonerkami doznań. - niechętnie odpowiedziała półelfka - Poza tym… jak zacznę dawać się uwodzić każdej ładnej i zgrabnej kobiecie, jaka stanie nam na drodze to mnie w końcu zostawisz… - mruknęła, przenosząc spojrzenie na wodę, na której tańczyły wesoło odblaski świetlistego kryształu.
- Są Czuciowcami… to prawda. Ale to nie znaczy, że nie widzą twej urody. Nie powinnaś się czuć gorsza od nich. - cmoknął czule usta Faerith, dodając. - Mam je zapytać, czy uważają cię za atrakcyjną?
- Nawet nie próbuj! - gwałtownie zaprzeczyła tropicielka - Mogą to odebrać jako… - zaczerwieniła się, nim dokończyła słabo - ...zaproszenie.
- Czyż więc nie sądzisz, że i dla nich jesteś urodziwa? - rzekł z bezczelnym uśmieszkiem diablik.
- Podstępny. - prychnęła półelfka, ostentacyjnie odwracając się plecami do kochanka - A właściwie dlaczego to takie ważne? Najważniejsze, żebym podobała się Tobie, prawda? Im ani nikomu innemu nie muszę.
- Więc nie gryź się ich urodą. - mruknął w odpowiedzi Tivaldi, a jego dłonie pieszczotliwie powiodły po barkach i plecach półelfki w zmysłowym masażu.
- Umówiłam się z nimi w bibliotece… po kąpieli. Przyniosą dla nas kamienie doznań. - wymruczała Faerith, poddając się dłoniom diablęcia i rozluźniając się wyraźnie. Drobny piasek odgarniany z jej pleców przez palce Tivaldiego przyjemnie drapał skórę, ciepło sztucznego słońca i ciała diablęcia rozleniwiało - Ale to chyba nie jest pilne… - dodała sennie - Mogłabym tu zostać gdyby nie to, że tu nie ma nic do jedzenia… w ogrodzie musieliśmy spędzić mnóstwo czasu…
- Ja jeszcze nie jestem głodny. - dłonie diablęcia zeszły na pośladki, podczas gdy usta wędrowały po plecach. - A co do kamieni. Każda ekscytująca sytuacja jest wartościowa. Zapis każdego niezwykłego wydarzenia je zadowoli.
- Wiem. Dlatego zamierzam wlać w mój kamień wspomnienie z tego, w jaki sposób znalazłam się w Sigil. - Faerith ułożyła się wygodniej, całkowicie poddając dotykowi - Naprawdę nie masz jeszcze dość? - zachichotała mimowolnie, gdy usta Tivaldiego odnalazły wrażliwsze miejsce u podstawy jej pleców.
- To twoja wina… i tych krągłości tak kuszących. - mruknął diablik, całując każdy z nagich pośladków pólelfki. - Myślę, że i na bliźniaczkach też zrobiłyby wrażenie. I to nie dlatego, że są Czuciowcami. Jesteś śliczniutka. Jesteś… kusząca, Faerith.
- Może masz i rację… - mruknęła półelfka - ...ale ich tu nie ma. Za to jesteś Ty… - szepnęła zmysłowo, poddając się już zupełnie. Nie potrafiła pozostać niewzruszona pod jego dłońmi i pocałunkami. Także i teraz… przekręciła się z powrotem na plecy i przyciągnęła do siebie kochanka, łącząc swe usta z jego wargami, smakującymi solą zlizaną z jej skóry.
Tivaldi łapczywie i zachłannie przylgnął do jej ust, całując namiętnie i żarliwie. Ocierał się nagim torsem o krągłości jej piersi… i niżej, oznaką swej gotowości i pożądania o jej podbrzusze. Nie połączył się jednak z nią. Nie. Delektował się pieszczotami oddalając kolejne rozkosze, aż staną się zarzewiem pożaru. Jego ogon bił na boki nerwowo, wzbudzając małe fontanny piasku.
Stłumiony chichot i równie oszczędne, choć gorące pieszczoty powiedziały mu, że Faerith przejrzała jego grę i dołączyła do niej… także i psotne błyski w oczach dobitnie świadczyły o tym, że półelfka nie zamierza być tą, która zażąda spełnienia swych pragnień…
Była to prawdziwa próba woli. Ocierając się o siebie, całując i pieszcząc kochankowie podsycali wewnętrzny ogień. Mogło się to zakończyć tylko w jeden sposób… eksplozją uczuć i doznań.
Głośnym jękiem i uśmiechem zadowolenia Faerith przyjęła fakt, iż diablęciu skończyła się cierpliwość. Jej brama rozkoszy była więcej, niż gotowa na jego napaść. I szturm ów sprawił jej wiele przyjemności.
W końcu, w końcu znów byli jednością. W końcu czuła go w sobie, każdy jego ruch przechodził w rozkoszne drżenie jej ciała i szybki oddech. W końcu… dłużej nie mogłaby już czekać. A tak, wygrała.
A przecież wygrali oboje… Tivaldi szybko zapomniał o przegranej, czując przy sobie, pod sobą i wokół siebie płonące pożądaniem ciało kochanki. Osłodziła mu przegraną tak, jak tylko potrafiła najlepiej… zatracając się w tej chwili i tych słodkich doznaniach, których nie szczędziła ani jemu, ani… sobie. Tak niewinna i zmysłowa zarazem, tak naturalna, tak dzika, tak… wolna.
Rozkosz niosła ich oboje niczym fala oceanu, raz po raz uderzająca o brzeg ich plaży. Rozgrzane pożądaniem ciała wiły się na piasku przy melodii ich oddechów. Aż dotarły… aż rozkosz zawładnęła nimi, przynosząc gwałtowne spełnienie.
A potem błogie rozleniwienie, gdy opadli obok siebie na miękki piasek i oddychali wciąż szybko, z trudem łapiąc dech. A potem radosny śmiech, który wzbierał w piersi Faerith aż nie była w stanie utrzymać go dłużej, odbił się szerokim echem na powierzchni wody. A potem… a potem półelfka, niczym psotna nimfa umknęła pomiędzy fale, by zmyć z siebie ślady niedawnych rozkoszy i po raz ostatni ponapawać się pięknem tego miejsca… nim będą musieli je opuścić. Wszak nie wypadało kazać gospodyniom czekać… jeszcze dłużej.

 
__________________
Jeśli zabałaganione biurko jest znakiem zabałaganionego umysłu, znakiem czego jest puste biurko?
Albert Einstein
Viviaen jest offline  
Stary 19-11-2014, 13:41   #174
 
Viviaen's Avatar
 
Reputacja: 1 Viviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie coś
część 2. oczekiwanie

Spotkanie i krótka rozmowa w bibliotece dotycząca błachostek nie trwały długo. Elfki zaprowadziły oboje do wielkiej okrągłej zali zajmującej wysoką wieżę. Nie było tam schodów, nie było pięter. Okrągłe ściany wieży ciągnęły się wysoko w górę. A przy ścianach były drewniane półki wypełnione kamieniami święcącymi różnym blaskiem. Ilość tych kamieni oszałamiała. Sądząc po rozmiarach wieży, musiało tu być ich tysiące!
Na środku stał okrągły stolik, otoczony sofami. Na stoliku stała miedziana podstawka ukształtowana tak, by bezpiecznie umieścić na nich kamienie. I dwa takie kryształy leżały tuż przy podstawce… bezbarwne i przeźroczyste.
[i]- Macie jakieś pytania… [i]- zapytała jedna z sióstr, a druga dodała. - ...czy możemy zaczynać?
- Co będzie, jeśli wspomnienie będzie nieco… niewyraźne albo nie do końca zrozumiałe? - ostrożnie zapytała Faerith, zajmując miejsce na sofie.
- O to się nie trzeba martwić. Kamień doznań pobudzi twe myśli… w zasadzie podczas zapisu przeżyjesz tę chwilę jeszcze raz. - odparła z łobuzerskim uśmiechem jedna z sióstr, podczas gdy druga westchnęła znacząco. - Wystarczy że położysz dłonie na klejnocie i skupisz się na wybranym przez siebie momencie, a dalej pójdzie jak z płatka.
- Cóż… w porządku. - półelfka nabrała głęboko w płuca powietrza, jak przed skokiem do głębokiej wody i wypuściła powoli, kładąc dłonie na kamieniu i skupiając się na chwili, gdy połyskujący zielono klejnot na rzemyku zwrócił jej uwagę… jeden z wielu klejnotów leżących na stoisku bogatego kupca i wcale nie najokazalszy, a jednak nie potrafiła od niego oderwać spojrzenia. Owładnęło nią dojmujące pragnienie posiadania tego wisiorka.
Miasto nie było jednak jej naturalnym środowiskiem, więc została dostrzeżona, gdy już wydawało się, że umknie…
Pościg, krew wartko płynąca w żyłach, adrenalina dodająca zwinności stopom, satysfakcja z wywodzenia pościgu w pole… ale oni byli lepsi, niż przypuszczała. Lepsi, niż którzykolwiek wcześniej.
Nawet teraz zastanawiała się, dlaczego właściwie ukradła ten wisiorek. Przecież nie musiała. Od matki dostałaby stosy piękniejszych klejnotów, gdyby tylko poprosiła… no tak. Gdyby poprosiła. Duma… uczucie, które wpędziło ją w kłopoty a jednocześnie wysłało na najpiękniejszą i najwspanialszą podróż jej życia.
Tylko jak?
Jeszcze raz rozejrzała się dookoła, stojąc w zamaskowanych drzwiach do swej ukochanej dziupli. Nie mogła pozwolić, by zaczęli palić drzewa, musiała spróbować umknąć…
Osaczyli ją.
A wtedy pojawił się on… kim był? Czego chciał? Dlaczego kazał jej wyciągnąć dłoń w górę i zerwać małe, zielone jabłuszko?
Dalsze wspomnienia wciąż były dla niej niezrozumiałe. W jakiś sposób znalazła się w miejscu, które było dla niej tak obce, jak tylko mogło być. Zalała ją fala obezwładniającego strachu. Nie miała jednak czasu na panikę… poczuła zew, któremu nie potrafiła się przeciwstawić. A potem spotkała istoty, których wygląd do reszty wytrącił ją z równowagi.
A potem spojrzała na Thaeira i przypomniała sobie, że go szuka…
Wspomnienie urwało się.
Klejnot dotąd zimny, bezbarwny i przeźroczysty, świecił teraz pomarańczowo-żółtym blaskiem promieniującym z wewnątrz. I był ciepły.
- Siostra sprawdzi jakość doznania… - rzekła jedna z elfek, podczas gdy druga zajęła się wynoszeniem klejnotu. - To zajmie chwilę. A tymczasem… może Tivaldi… zapisze?
Diablę musiało to już robić, bowiem wzięło klejnot w dłonie, usiadło wygodnie i skupiło się na nim. Wkrótce sam klejnot promieniował feerią barw, a Tivaldi wydawał się być w transie.
- Sprawdzi jakość? A co może być z nią nie tak? - niepewnie zapytała Faerith.
- Jak bardzo jest interesujące. I czy warte zachowania tu czy też przesłania do miejsca, gdzie będzie bardziej dostępne ogółowi. - nagle dłoń elfki musnęła jej własny dekolt i ona sama zachichotała. - Byłaś łobuzakiem.
- Moja przeszłość to niestety nie tylko kwiatki i tańce przy księżycu i pod gwiazdami. - odpowiedziała Faerith, a w jej głosie było słychać cień goryczy. W końcu westchnęła i wzruszyła ramionami - Byłam… taka, jaka musiałam być. A może nie miałam po prostu odwagi, by być kimś innym… niemniej ktoś zdecydował za mnie i musiałam się zmienić, by móc żyć… ale nie potrafię wrócić do domu. Ze wszystkich ścieżek, jakie do tej pory widziałam na swej drodze, żadna nie prowadzi do miejsca, które widziałyście w wizji. - zakończyła smutno.
- Przeszłość… każda przeszłość i każde doznanie jest cenne, bo czyni cię tą, którą jesteś. - rzekła ciepło elfka, głaszcząc Faerith po policzku. - A moim zdaniem jesteś całkiem śliczniutką i bardzo miłą osóbką. I chyba nie tylko my tak sądzimy. Nie powinnaś więc czuć się gorsza.i
Wskazała skinięciem głowy na diablę w transie.
- Czasem… czasem po prostu sama się w tym wszystkim... gubię. - dziewczyna zdawała się nie zwracać uwagi na delikatną pieszczotę elfki - Wszystko tu jest dla mnie nowe. Wiesz… w moim świecie tylko nieliczni zdawali sobie sprawę z tego, że istnieją inne światy. I to na przestrzeni wieków. Mój własny ród nie miał ochoty mieć ze mną nic do czynienia tylko dlatego, że miałam niewłaściwych rodziców. A tu? - roześmiała się, czule spoglądając na kochanka - Zakochałam się w diablęciu, nasze dzieci będą miały różne kolory, spiczaste uszy, rogi i ogony… nie do pomyślenia. - pokręciła głową, mimowolnie ocierając się o dłoń, jak przemknęło jej przez myśl, Sylfi - Nie mówiąc już o tym, co by w domu pomyśleli o wszelkich… doznaniach… z kobietą… - urwała niezręcznie i postanowiła zmienić temat - Czasami czuję się głupio, bo tak mało wiem. Ale gdyby nie to, nie potrzebowałabym przewodnika… więc chyba dobrze wyszło. Tylko… tęsknię. Tego nie da się niczym zastąpić.
- Tęsknota też ma w sobie piękno i czułość. - odparła elfka, nie poruszając na szczęście tematu doświadczeń miłosnych. Uśmiechnęła się wesoło, splatając ręce razem. - Twoim problemem jest to, że za wiele myślisz. Świat nie powstał tak piękny i niezwykły po to, by ignorowac jego pokusy. Zamiast rozmyślać, lepiej otworzyć się na wszystkie doznania i chłonąć je. Wszak dotarłaś tam, gdzie nikt z twego świata nie dotarł. Dlaczego nie wykorzystywać tej okazji? Nie rozumiem tego.
- Ależ wykorzystuję. - roześmiała się znów, zapominając o smutku - Przez ostatnie sama nie wiem ile czasu trenowałam walkę przepięknym mieczem pod okiem Mistrzyni githzerai w klasztorze na jednej ze skał w Limbo. Ten miecz… to kolejna rzecz, którą musiałam mieć… choć tym razem zdobyłam ją uczciwie. Nie miałam pojęcia o walce takim mieczem, a jednak Arien… wiesz… wystarczyło, że ujęłam jego rękojeść i już wiedziałam, że jest mój. Zwiedziłam już ładnych kilka planów, oczywiście z Tivaldim... poza Celestią, w której narozrabiał… długa historia. - zachichotała, wyraźnie ożywiona - Przyznaję, smakowanie nowych doznań jest fascynujące, ale czasami trudno to pogodzić z czymś, co się miało wpajane od kołyski. Tego też uczyłam się w klasztorze. Jak nie spłonąć od środka od tego całego myślenia. - mrugnęła wesoło.
- Nie podzielamy filozofii githzerai. Oni zamykają się przed światem. - odparła z ironicznym uśmieszkiem elfka i zapytała po chwili, wpatrzona wprost w oczy półelfki z wyraźnym podekscytowaniem w głosie. - Opowiedz o tym wewnętrznym płomieniu. To brzmi ciekawie.
- Nie wiem, czy będę potrafiła to ująć w słowa. - odpowiedziała wyraźnie zaczerwieniona Faerith - Widzisz… to chyba zasługa domieszki ludzkiej krwi, ale czasami… bywają tekie sytuacje, w których… mam ochotę coś… zrobić… ale jakąś częścią umysłu analizuję to wciąż i wciąż… zastanawiam się nad konsekwencjami i… chociaż czasem to robię… różnie się to kończu. - rumieniec pogłębił się - Coś takiego łatwiej… pokazać, niż… wyjaśnić. - wymamrotała, mocno speszona tak jawnym podekscytowaniem elfki.
- Szkoda, że nie zapisałaś tego w kamieniu doznań. - odparła z odrobiną żalu w głosie elfka, a potem dodała z pewnym zaciekawieniem i entuzjazmem. - Pokazać? Jak?
- No… zapisać w kamieniu. Wspomnienie. Tylko w ten sposób mogę przekazać, co czuję, prawda? - Faerith omal nie wyciągnęła przed siebie rąk w pozycji obronnej. Rozmowa zmierzała w zdecydowanie niewłaściwym kierunku, a Tivaldi nadal był w transie…
- Nie wiem… niemniej zawsze są jakieś sposoby. - odparła z uśmiechem elfka, a Tivaldi nadal był nieruchomy i nieświadomy otoczenia. Czy z nią było tak samo? Elfka była blisko niej. Jej strój tak samo jak szata Faerith był lekki, przewiewny i dość niewiele zakrywający.
Tropicielka w końcu skapitulowała. Nie wywinie się od odpowiedzi, to było pewne… jako łowczyni zawsze potrafiła ocenić, kiedy została złapana. Przegrała… choć przecież elfka wcale nie zamierzała wygrać. Była po prostu ciekawa. Dlatego też półelfka odwróciła się do niej przodem i z mocno bijącym sercem utkwiła spojrzenie w jej źrenicach.
- Co widzisz w moich oczach? - zapytała cicho, gdy ich spojrzenia połączyły się, hipnotyzując nawzajem.
- Błyszczą jak dwie gwiazdki… masz bardzo piękne oczy. - rzekła z ciepłym uśmiechem elfka, równie cicho co Faerith.
- Potrafisz dostrzec coś więcej? - szept był niemal bezgłośny, jakby brakło jej tchu. A w oczach pragnienie mieszało się z lękiem i… miłością. Myśli, które przemykały przez umysł tropicielki, barwiły jej policzki szkarłatem i wprawiały ciało w delikatne drżenie, choć siedziała spokojnie i cierpliwie, usiłując przekazać elfce coś, czego przekazać się nie dało…
- Może… ale może widzę tylko własne oczekiwania. - zamruczała zmysłowo elfka i zarumieniła się wstydliwie. - Jesteś wszak ładną osóbką.
- Och, to… - Faerith odetchnęła głęboko, usiłując zachować spokój - ...to też tam jest. Między innymi. - szepnęła - Dla mnie to nie jest takie… proste. Ty łapiesz doznania i potrafisz się nimi cieszyć bez zastanawiania się nad tym, co powiedzą inni czy jakie to będzie miało konsekwencje i czy wypada tak zrobić, czy nie… - urwała, zastanawiając się nad doborem słów - W mojej… kulturze… kobiety nigdy nie sprawiały sobie przyjemności i zwykle nie miały więcej, niż jednego partnera… a przynajmniej nie równocześnie. Takie rzeczy się zdarzały po śmierci jednego z małżonków. No i raczej nie pokazywało się nago nikomu… - zarumieniła się jeszcze mocniej - Tego się nauczyłam i… i wciąż mam problemy z zaakceptowaniem takiego… swobodnego zachowania… u siebie. Chociaż… chociaż moja ciekawość sięga znacznie dalej i głębiej. Zee twierdzi, że jest ze mnie materiał na Czuciowca. - zachichotała - Ale ja… nie mogę. Mam poczucie winy, że oszukuję Tivaldiego i… i uciekam. Ja z pewnością nie chciałabym go zobaczyć w objęciach innego kochanka więc dlaczego miałabym... zaspokajać własną… ciekawość? - zapytała z udręką w oczach. Cały spokój, jaki stał się jej udziałem w tym miejscu, prysł… Tak bardzo chciała zatonąć w tych zielonych oczach tak podobnych do jej własnych i poczuć na sobie te delikatne dłonie… a jednocześnie czuła na skórze gorący dotyk innych dłoni, nie tak miękkich i delikatnych, ale jakże czułych i zachłannych i miała przed oczami jego płonące żarem oczy… i nie chciała, by znów oglądał ją w ramionach kobiety. Choć i to nie było do końca prawdą. Bała się, że potraktuje to jako przyzwolenie do przyłączenia się do zabawy albo z nią albo z tą drugą elfką… i nie miała pojęcia, czy będzie potrafiła pogodzić się z tym faktem.
Elfka ujęła delikatnie podbródek Faerith i przybliżyła swą twarz ku jej obliczu. I delikatnie acz zmysłowo ją pocałowała… niemal czule pieszcząc jej wargi. Po czym odsunęła się od Faerith, mówiąc. - Za mało mu ufasz, za mało wierzysz w jego uczucia względem ciebie. Zbyt mało wartościowa się czujesz… Tak naprawdę to boisz się, że się może od ciebie odwrócić. Wątpię jednak, by to się stało, skoro akceptuje cię całą… i wady i lęki też.
Odsunęła się akurat, gdy Tivaldi otrząsał się z transu po zapisaniu swych wspomnień. Ruszyła do niego, rzucając wesoło przez ramię. - Teraz moja kolej, a wy zjedzcie coś... odpocznijcie. Porozmawiamy za godzinkę.
Rumieniec na twarzy Faerith był wciąż wyraźny, gdy odprowadzała spojrzeniem elfkę i jeszcze przez chwilę wpatrywała się w drzwi, za którymi zniknęła. Bała się, że zostanie sama? Podniosła spojrzenie na powoli dochodzące do siebie diablę i poczuła ukłucie w sercu. Tak, bała się. Bała się, że w końcu będzie miał dość jej wybryków i humorów. A przecież tyle jej już wybaczył… tyle dla niej zrobił… ile jeszcze będzie musiał zrobić, by w końcu mu uwierzyła? Uwierzyła, że kocha tylko ją i nie zostawi jej dla żadnej innej, choćby była nie wiadomo jak piękna i zmysłowa?
Westchnęła i wstając, przywołała na twarz łagodny uśmiech - Jakie wspomnienie zapisałeś w kamieniu? - zagaiła lekko.
- Stary romans… niech się dziewczyny poekscytują. Może będą mile nastawione i bardziej pomocne. - zażartował cicho Tivaldi. - No to chodźmy coś zjeść.
- A co w nim było tak… ekscytującego…? - diablik znał już ten ton… ostatnio skończyło się… czymś, czego nie zrozumiał. Za to musiał się zdrowo nabiegać. Niemniej wiedział już, że palnął gafę…
- Nie wiem… - mruknął łobuzerskim tonem diablik i pogłaskał Faerith po głowie. - Ot, nic nie znaczące wspomnienie dawnego romansu. Choć oczywiście kiedyś sami spróbujemy tańca miłosnego na planie powietrza, czyż nie?
- Tańca miłosnego? - plan powietrza nie zrobił na niej takiego wrażenia, jak to jedno określenie - Skoro to takie nic nie znaczące wspomnienie to po co je przywołałeś? - w jej głosie słychać było niezrozumienie i... żal - Po co przeżywałeś je jeszcze raz?
- Uznałem, że lepsze to niż przywoływanie któregoś z naszych wspomnień miłosnych. - Tivaldi objął ją ogonem w pasie i przytulił do siebie. - Mogłabyś poczuć się nieswojo wiedząc, że coś takiego istnieje.
- Mogłeś wybrać bardziej neutralne wspomnienie. Jakiejś walki albo czegoś w tym stylu… - mruknęła, naburmuszona. Nie próbowała się jednak wyswobodzić z uścisku. Jego ciepłe ramiona działały kojąco na jej zdecydowanie zbyt szybko galopujące myśli.
- Miałeś rację. - dodała po długiej chwili milczenia - Jedna z elfek miałaby ochotę zdecydowanie pogłębić… znajomość. Ze mną. - zakończyła niemal niesłyszalnym szeptem.
- Chciałem zażartować ich kosztem troszeczkę. - diablę przytuliło Faerith mocniej do siebie i mruknęło do ucha tropicielki. - Mówiłem przecież, że ty też przyciągasz spojrzenie, prawda?
- Ja… widziałam to w Sigil... widziałam w Sercu Wiary… ale zawsze to byli mężczyźni. I jeden kot. Jakoś trudno mi się oswoić z tym, że przyciągam spojrzenia… kobiet. - westchnęła bezradnie półelfka - I to tak ślicznych… - dodała z niedowierzaniem w głosie.
- A Zatanna? - przypomniał Tivaldi, po czym cmoknął czoło półelfki, mówiąc. - Poza tym Czuciowcy są otwarci na piękno wszelakiego rodzaju, nie patrzą na świat przez soczewki rasy czy płci.
- Może masz i rację… Sylfi… bo chyba to była Sylfi… stwierdziła, że za dużo myślę. Też tak uważasz? Że powinno się chłonąć wszystkie doznania, które świat stawia nam na drodze? - z cichym westchnieniem, nadal wtulona, pociągnęła diablę w kierunku ich pokoju. Mieli tylko godzinę i istniało niebezpieczeństwo, że będą stać na środku przez ten cały czas i znów nie zdążą nic zjeść…
- Nie wiem… Ja po prostu lubię jak jesteś radosna i pewna siebie. - mruknął potulnie Tivaldi, dając się prowadzić. - Jeśli to ci da szczęście?
- Nie wiem. - bezradnie odpowiedziała półelfka - Jestem szczęśliwa przy Tobie. Uwielbiam zwiedzać z Tobą nowe miejsca i robić inne, nie mniej ekscytujące rzeczy… - zachichotała, ale po chwili westchnęła ciężko - ...tylko trochę mniej mnie uszczęśliwia, jak spotykamy jakieś piękności po drodze… i to nie dlatego, że jestem zazdrosna o Ciebie. To by było przynajmniej… normalne. - jęknęła głucho - W życiu bym się nie spodziewała, że będę miała takie rozterki związane z kobietami.
Tivaldi zaśmiał się cicho i cmoknął szpiczaste ucho półelfki. - Czuję się urażony. Nie jestem godzien być obiektem zazdrości?
- Zapytaj Sylfii. - odpowiedziała, pokazując mu język - Chociaż… ja i tak zawsze będę o Ciebie zazdrosna. - mruknęła po chwili, tuląc się mocniej do ciepłego ciała kochanka.
- Cieszy mnie to… - rzekł w odpowiedzi diablik, wodząc ustami po jej uchu.


Spotkanie odbyło się w niedużym salonie. Elfki przygotowały posiłek, dość smaczny i pełen wypieków z powidłami i słodkimi kremami. Także i wino było dość słodkie. Salonik w kremowych barwach ozdobiony różnymi figlarnymi freskami dawał dość… jednoznaczny przekaz. Było to ich pokoik zabaw i smakowania doznań. Na szczęście jednak wydawało się, że nie planowały przymusić podstępem swoich gości do niczego.
Jedna z bliźniaczek rzekła bowiem na powitanie. - Sprawa jest skomplikowana. Ustaliłyśmy, gdzie wasz towarzysz zaginął, ale nie wiemy gdzie się podział. Portal, przez który Cervail się wyrwała z Limbo jest… niestabilny.
- Przykro nam to mówić, ale wasz towarzysz zaginął gdzieś poza znanym Wieloświatem, niemniej…- westchnęła druga, a ta pierwsza zakończyła. - ...niemniej szukamy ich i jutro może, albo pojutrze trafimy na jakiś ślad, którym moglibyście podążyć. Wędrówka ich szlakiem może być bowiem bardzo niebezpieczna, a co gorsza… oddalić was od Thaeira i Cervail.
- Więc wiecie, gdzie weszli ale idąc za nimi możemy trafić dokądkolwiek... - Faerith wyraźnie zmarkotniała - Co macie na myśli mówiąc, że są poza znanym Wieloświatem? Dokąd trafili?
- Do innego Wieloświata lub na mało znany Plan Materialny. - wyjaśniła znów jedna, a potem druga elfka dokończyła mówiąc. - Uniwersa bowiem lubią się przeplatać. Niestety taka ilość mocy, źle wpływa na stabilność łączących je przejść. Cervail wiedziała, że ryzykuje więc… okoliczności musiały ją zmusić do takiego działania.
- To Wieloświatów jest więcej? - półelfka otworzyła szeroko oczy ze zdumienia. A myślała, że nic jej już nie zaskoczy w tej kwestii… - Z tego, co się orientuję, przybyłam z Planu Materialnego. Nie jest taki straszny, tyle, że ciężko może być się z niego wydostać. - dodała niewesoło.
- Bywają różne Plany Materialne… - wyjaśniła jedna siostra, a druga zaraz dodała. - ...większość jest w miarę przyjazna życiu, przy czym są też takie które są pustyniami, lub lodowymi pustyniami.
- Wieloświat to określenie jednego uniwersum połączonego wspólną kosmologią… to znaczy, że w jego obrębie odbywa się wędrówka dusz i są czczeni ci sami bogowie. Tak to mniej więcej… wygląda… - znowu wtrąciła pierwsza, a potem ustąpiła siostrze. - ...w bardzo dużym uproszczeniu. Nasz Wieloświat bowiem współzamieszkuje kilka oddzielnych panteonów, w dodatku część bóstw jest czczone w innych Wieloświatach, jednym słowem to… - znów pałeczkę przejęła pierwsza. - ...jeden wielki bałagan, w dużym uproszczeniu.
- Wy… wystarczy. - Faerith podniosła dłonie w obronnym geście, w głowie miała absolutny mętlik - Niech sobie będzie tyle Wieloświatów ile im się podoba, może kiedyś spróbuję to zrozumieć. Ale skoro to taki bałagan to jak zamierzacie znaleźć Thaeira i tę… Cervail?
- Wieszczenia… głównie poprzez nie. I kontakty z innymi Stronnictwami. Rozpuściłyśmy wieści, więc liczymy na złapanie jakiegoś tropu. - rzekła jedna elfka, a druga chciała coś dodać, jednakże Tivaldi wszedł jej w słowo. - Mówiłem, że to nie będzie łatwe.
- Tak… - westchnęła ze smutkiem dziewczyna - Poczekamy kilka dni. Dwa, może trzy. Jeśli w tym czasie nic nie ustalimy, wrócimy do domu… a może zajrzymy tak jutro? Może szukamy Thaeira zupełnie bez potrzeby? Może udało mu się znaleźć portal powrotny? - zapytała z nadzieją, choć nawet w jej uszach brzmiało to mało prawdopodobnie.
- Cervail to doświadczona badaczka sfer. - rzekła z ciepłym uśmiechem jedna elfka, a druga dodała. - Twój przyjaciel jest z nią na pewno bezpieczny.
- Nie mogę oprzeć się wrażeniu, że coś poszło nie tak… a może po prostu przesadnie się martwię, jak zwykle. - uśmiechnęła się krzywo do tej z elfek, która w jej mniemaniu była Sylfi.
Elfki obie uśmiechnęły się smutno. Mimo chęci pocieszenia tropicielki, żadna z nich nie chciała skłamać.
- Na pewno wyjdą cali i zdrowi z tych opałów… w jakie wpadli. - rzekła w końcu “Sylfi”.
- Więc jednak miałam rację? - Faerith znów westchnęła - Cóż… dziękuję za to, co zrobiłyście do tej pory i pozostaje mi tylko mieć nadzieję, że uda się Wam dowiedzieć czegoś więcej. Pozwólcie teraz, że… trochę odpocznę. To był mimo wszystko męczący dzień.
- Oczywiście… możecie korzystać z uroków naszej siedziby, jak długo będziecie tu chcieli się zatrzymać - odparła z uśmiechem “nie-Sylfi”, a jej siostra zerknęła wprost na usta Faerith i jej uśmiech nabrał nieco zmysłowego wyrazu. Po czym została zgromiona wzrokiem przez siostrę i udała skruchę z lekko łobuzerskim błyskiem w oku, co zaś spowodowało westchnięcie “nie-Sylfi”. Oczywistym było, że obie siostry… przeprowadziły jakąś rozmowę w myślach. I Faerith po raz kolejny uświadomiła sobie, że nie została pocałowana przez jedną, a przez obie siostry. Wszak dzieliły doznania tego pocałunku. Więc cokolwiek zrobi z jedną z nich… westchnęła. Chyba lepiej będzie, jeśli nie zrobi tego z żadną z nich.
- Dziękujemy. - tropicielka wstała i wyciągnęła dłoń do Tivaldiego - Idziesz ze mną odpocząć, czy zamierzasz jeszcze pozwiedzać? - zapytała i dodała ciszej - Uprzedzam, naprawdę zamierzam się przespać.
- Jeszcze się rozejrzę, ale wkrótce do ciebie dołączę. - odparło diablę tuląc do siebie półelfkę i całując jej policzek.
- W porządku. - uśmiechnęła się i ruszyła do ich pokoju gościnnego. Miała w głowie niezły mętlik, więc rozłożyła sobie na podłodze koc i usiadła ze skrzyżowanymi nogami, by uspokoić myśli. Dopiero, kiedy głowa zaczęła jej opadać ze zmęczenia, przeniosła się do łóżka, zrzucając po drodze i tak skąpą sukienkę, jaką znalazła w szafie - jedyną alternatywę dla upranych już i suszących się w oknie ubrań.
Przysypiała już, kiedy ciche skrzypnięcie drzwi powiedziało jej, że Tivaldi wrócił ze zwiedzania. Chwilę później poczuła jego promieniujące ciepłem ciało obok swojego i obejmujące ją zaborczo ramię. Ujął w dłoń jedną z jej miękkich krągłości i niemal natychmiast zapadł w sen, a ona zaraz za nim… ukołysana uspokajającym biciem diablęcego serca i jego spokojnym, miarowym oddechem.


Kiedy się obudziła, Tivaldi jeszcze spał. Lekko ucałowała jego czoło i wymknęła się z pokoju, po drodze zabierając łuk, miecz i kilka słodkich bułeczek na śniadanie. A potem ruszyła do ogrodu… nie zamierzała jednak zapuszczać się zbyt głęboko, by odurzający zapach kwiatów nie przyćmił jej rozsądku. Potrzebowała po prostu nieco więcej… przestrzeni, niż mogła znaleźć w komnatach. Przez chwilę rozważała przepłynięcie na plażę w komnacie z fragmentem oceanu, ale nie chciała bez potrzeby wkładać miecza do wody, o łuku nie wspominając… więc ostatecznie wybrała niewielką polankę na obrzeżach ogrodu. Najpierw oddała się krótkiej medytacji sprawdzając, czy zdoła w ogóle ćwiczyć w tym miejscu. Jeśli się skupi… wysiłek fizyczny powinien odciągnąć jej myśli od tych… niepotrzebnych teraz. Warto spróbować. Czuła już, że jej mięśnie zaczynają nieco sztywnieć, nie powinna robić aż tak długich przerw w treningu.
Po krókiej rozgrzewce posłała kilka serii strzałów w różne punkty polany - stary sęk, pąk kwiatu, samotny listek… po czym skinęła z aprobatą głową. Całkiem nieźle. A potem starannie zebrała strzały i rozpoczęła swój taniec z Arienem, światłem poranka.
I wtedy też zauważyła, że jest obserwowana… przez dwie pary zielonych oczu. Siostry ubrane w powłóczyste delikatne szaty usadowiły się wygodnie w dwóch przeciwnych punktach polany i obserwowały ruchy Faerith z wyraźnym zainteresowaniem i skupieniem. Czyniły to jednak w milczeniu, by jej nie przeszkadzać.
Półelfka zdawała się jednak nie zauważać ich obecności. Wiedziała przecież, że bliźniaczki szukają doznań i przemknęło jej przez myśl, że być może jeszcze nie widziały tańca z mieczem. Treningu, który jednocześnie był sztuką. Uśmiechnęła się lekko na myśl, że być może Mistrzyni nie pochwaliłaby jej ruchów. Były zbyt… zamaszyste. Zupełnie nie nadające się do walki, w której oszczędność była zaletą. Ale Faerith powoli wypracowywała swój własny styl ćwiczenia, nie mniej precyzyjny i wymagający, choć znacznie bardziej… malowniczy. Musiała też przyznać sama przed sobą, że dodała pewnej płynności ruchom ze względu na dwie obserwujące ją elfki… Niemniej było to możliwe tylko na początku tańca. W miarę, jak ruchy ciała i miecza, który stał się przedłużeniem jej ramienia, wprowadzały ją w trans i stawały się coraz szybsze, były też coraz oszczędniejsze. Aż wreszcie szybka, efektowna kombinacja kilku pchnięć i cięć zakończyła się wbiciem miecza w darń a sama wojowniczka przyklęknęła na jedno kolano, bokiem do obu elfek, w niemym ukłonie.
I rozległy się brawa… głośne i szczere brawa zachwytu. Bo też Faerith była świadoma, że obie siostry były w nią wpatrzone niczym w obrazek, gdy ćwiczyła walkę ze swym mieczem.
- To było.. - rzekła ta z prawej, a ta z lewej dokończyła. - ...niesamowite. Poruszasz się…
gdy były tak blisko siebie i tak podekscytowane, wchodziły sobie co chwila w słowo, zupełnie nie zdając sobie z tego sprawy. - ...z taką gracją. Tylko… - ostatnie słowa rzekły chórem. - ...pozazdrościć talentu.
Uśmiechnęła się, nieco zakłopotana.
- Dziękuję. - powiedziała wreszcie, wstając i troskliwie przecierając miecz lnianą szmatką nasączoną odpowiednim specyfikiem, nim schowała go do pochwy - Cieszę się, że Wam się podobało. - rozwiązała rzemień trzymający jej włosy, by choć trochę zakryły rumieńce będące wyrazem zadowolenia, zakłopotania i włożonego w trening wysiłku zarazem. A potem założyła na stopy znalezione w pokoju gościnnym sandałki, dając sobie czas na uspokojenie niespokojnego bicia serca i usiłując zapomnieć o tym, w jakim miejscu właśnie się znajduje. Dopiero potem odwróciła się do elfek.
- To efekt treningu w klasztorze. - wyjaśniła - Może i githzerai zamykają się na świat, ale nie odtrącają świata, gdy do nich przyjdzie. A przynajmniej tej jego części, która prosi o pomoc. No i są niezaprzeczalnymi mistrzami sztuk walki.
- Wyglądałaś pięknie podczas tego treningu, zachwycająco. - rzekła z uśmiechem jednak elfka, a druga dodała. - I nawet nie wiesz, ile masz szczęścia. Możesz podróżować po świecie, zwiedzać różne krainy, przeżywać przygody.
- A Wy nie możecie? - zdziwiła się półelfka - Myślałam, że Czuciowcy to właśnie robią, podróżują i zbierają doznania.
- To prawda… my jednak jesteśmy… - westchnęła jedna, a druga dodała nieco melancholijnie. - ...specjalne. Urodziłyśmy się jako silne telepatki i psioniczki, acz… - pierwsza zaczęła tłumaczyć. - ...wszystko ma swoją cenę. Od narodzin byłyśmy bardzo słabego zdrowia, przez co nie mogłyśmy wyruszać na wyprawy jak Cervail. Nie zezwolono nam. Zamiast tego jesteśmy bibliotekarkami i strażniczkami magazynu wiedzy, jaką jest ta twierdza. Poznajemy świat poprzez doznania innych.
Faerith westchnęła cicho - Tak, słyszałam o tym, że moc potrafi wypaczyć ciało. W moim świecie to były tylko legendy, ale nie wątpię, że są prawdziwe. - uśmiechnęła się pokrzepiająco - Ale macie siebie nawzajem i miejsce, które nazywacie domem. Pełne doznań z pewnością tak niesamowitych, że o większości nawet mi się nie śniło.
- To prawda… - zachichotała jedna, a ten śmiech udzielił się drugiej. - Nie narzekamy. Acz każde kolejne doświadczenie powoduje wzrost apetytu. Ty pewnie też to czujesz… zwiedzając kolejne miejsca… - dokończyła pierwsza. - ...nabierasz ochoty, by odkryć następne.
- Na razie wystarcza mi podróżowanie do tych miejsc, które są mi już znane dzięki Tivaldiemu i Zee. - roześmiała się Faerith - Ale z pewnością los lub ciekawość pchnie mnie gdzieś dalej. Wciąż mam nadzieję na odnalezienie drogi do domu. - śmiech urwał się, a w głosie półelfki zagościł smutek - Chociaż i to się zmieniło. Na początku szukałam tylko drogi do domu. Została tam jedna bliska mi osoba i dla niej byłam gotowa porzucić cały Wieloświat. A teraz… teraz wciąż za nią tęsknię, ale nie chcę już wracać, by zostać. Chcę ją zabrać w podróż i pokazać te wszystkie wspaniałości, które sama już widziałam i te, których jeszcze nie dane mi było zobaczyć. Tylko boję się, że się na to nie zgodzi. Albo że będzie już... za późno, gdy odnajdę drogę.
Słysząc to wyznanie obie elfki się zasmuciły, a potem… rzuciły na Faerith. Obie przytuliły się do niej w geście pocieszenia, mówiąc smutno jednak przez drugą. - Moje biedactwo… jakaż to wielka… tragedia… tak bardzo chciałybyśmy ci… ulżyć w bólu.
Póki co jednak Faerith znalazła się w pułapce, otulona ich miękkimi sprężystymi ciałami, czując ich oddechy na szyi i dłonie na ciele. W swej nadmiernej wylewności siostry wydawały się nie zdawać sobie sprawy z kontekstu sytuacji i z tego, że przesadzają z okazywaniem uczuć. Z drugiej strony przebywały w tej twierdzy samotnie, odwiedzane jedynie przez innych Czuciowców i podróżników takich jak Harloc czy sama Faerith… nie bardzo znały się etykiecie.
- Nie… nie trzeba… - półelfka próbowała delikatnie wyślizgnąć się z objęć pocieszycielek, choć nie było to łatwe. Doskonale czuła, że ogród powoli zaczyna na nią działać. Westchnęła i spróbowała inaczej.
- Naprawdę… dziękuję Wam za troskę, ale... powinnam chociaż pobieżnie się opłukać… po ćwiczeniach... - wyjaśniła, przez chwilę odwzajemniając uścisk i usiłując nie skupiać się na dwóch parach miękkich krągłości ocierających się o jej ciało.
Te jednak łatwo nie dawały za wygraną, tuląc się do półelfki, tak samo podatne na wpływ ogrodu jak i ona.
- Moim zdaiem ładnie pachniesz… - mówiła jedna, a druga dodała. - Moim też… masz niezwykłe ciało, takie umięśnione… - przekazując pałeczkę pierwszej. - ...a takie gibkie. Pomóc ci z umyciem?
- Zwykle… radzę sobie… sama… - ani przewieszony przez ramię kołczan z łukiem ani oparty o pobliskie drzewo miecz nie mogły jej uchronić przed życzliwością gospodyń - Poza tym… Tivaldi z pewnością już się obudził i... - ostateczny argument, który brzmiał przecież tak błacho i słabo… zwłaszcza, że nie miała pomysłu na dokończenie tego zdania. Bo z pewnością zauważy brak broni i dojdzie do oczywistego wniosku, że poszła poćwiczyć.
Faerith poddała się w końcu i roześmiała, kręcąc do siebie głową - Nudzicie się tu, co?
- Ileż lat można zwiedzać jedną i tą samą twierdzę? - odparły chórem elfki przytulone do Faerith. Ich oddechy łaskotały szyję tropicielki. - Nic dziwnego, że tak lubimy gości.To co... wykąpiemy się?
- I tak musicie mnie puścić, bo tak iść się za bardzo nie da… - westchnęła półelfka - ...ile lat tu jesteście? - zapytała, gdy oplatające ją ramiona odsunęły się niechętnie i mogła wreszcie odetchnąć swobodniej, kiedy przerzucała przez ramię miecz i ruszała za swymi przewodniczkami do znanej już sadzawki w głębi ogrodu.
- Od 60 lat? Mniej więcej? - wyjaśniła jedna elfka chwytając za dłoń Faerith, podczas gdy druga pochywciła za drugą dłoń tropicielki. - Tak... mniej więcej wtedy przejęłyśmy ten zamek z rąk poprzedniczki.
- Och… - roześmiała się tropicielka - Siedzicie tu dłużej, niż ja chodzę po świecie. Wydaje się strasznie długo. - przyznała - Nie próbowałyście się przenieść do innej takiej twierdzy? Tak dla odmiany?
- Hmm.. to jest myśl? - oparła jedna elfka, ale druga zaprzeczyła ruchem głowy. - Tu jest nasz dom, nie mogłybyśmy zostawić go bez dozoru.
- Komunikujecie się przecież ze sobą. Nie może tu przyjechać ktoś inny, by zająć stanowisko bibliotekarza?
- Ale nie na odległość całych planów. Im jesteśmy dalej od siebie… - wyjaśniła jedna z sióstr, gdy już dotarły do jeziorka. Powoli rozpinały mosiężne sprzączki, trzymające ich powłóczyste szaty w całości. - ...tym nasza komunikacja słabnie. Czujemy się wtedy bardzo samotne.
- Nie mówię o tym, byście się rozdzielały. - Faerith odłożyła starannie broń i powoli zaczęła się rozbierać… choć niewiele było do zdjęcia - Tylko o tym, by jakiś inny Czuciowiec przyjechał tu, byście mogły pojechać do innej Twierdzy. Tak w ramach… zamiany może? - wyjaśniła.
- Może... Niewielu jednak jest Czuciowców, którzy muszą z jakiegoś powodu pozostawać dłużej w jednym miejscu. - wyjaśniła jedna z nich, pozwalając by materiał szaty spłynął po jej nagim ciele, podczas gdy druga z odsłoniętymi już piersiami, mocowała się z zapinką przy pasie, mówiąc. - Bycie Czuciowcem, to spędzanie większości czasu w podróży. Ciężko więc o zastępstwo… i niewiele miejsc ma stałą załogę tak, ja to. A jeśli mają to z konkretnego powodu.
Jej siostra podeszła i pomogła jej z zapięciem, dodając. - Zwykle tamci Czuciowcy też nie mogą opuścić swego lokum, jak choćby ci z podwodnej biblioteki.
- Dlaczego? - ciekawość przeważyła i pomogła okiełznać skrępowanie nagością… zarówno jej samej jak i elfek. Nie bardzo rozumiała, co stało na przeszkodzie, by bibliotekarki co kilkanaście czy kilkadziesiąt lat przenosiły się do innej twierdzy, zamieniając się z innymi bibliotekarzami.
- Biblioteka jest pod wodą… całkowicie. Jej opiekunowie mieszkają pod wodą i oddychają nią. My nie. - odparła elfka, uwalniając siostrę z okowów szat. - Oni źle czuli by się tutaj. My tam.
Obie elfki ruszyły za nagą Faerith śmiejąc się wesoło i radośnie. Niemal dwie nagie idealne kopie tego samego rudowłosego piękna.
Ten śmiech kusił i przyzywał… ale nie obejrzała się, od razu nurkując w chłodną, orzeźwiającą toń. I tak zamierzała tu przyjść, ale spodziewała się raczej, że dołączy do niej diablik, a nie te przerażające w swej idealności i gościnności cudne istoty. Na szczęście woda tłumiła zapachy i dźwięki, wyciszając i uspokajając. ”To tylko kąpiel” - pomyślała Faerith, nim wynurzyła się na powierzchnię, rozchlapując dookoła wodę skapującą z coraz dłuższych włosów. Nie obcinała ich od czasu, gdy jakimś cudem znalazła się w Sigil… a teraz oblepiały jej twarz i dekolt kręcącymi się od wilgoci pasmami.
Niemniej eflki nie dały zapomnieć o swej obecności opływając Faerith dookoła i czyniąc niemal zabawę z muskania jej ciała dłońmi, a to dotknęły palcami piersi, a to brzucha, a to pośladków. Zwinne dwa drapieżniki osaczające ofiarę. I niewątpliwie dobrze się bawiły, chichocząc za każdym razem gdy musnęły jej ciało.
Faerith nie mogła nie podjąć tej zabawy… wszak nareszcie spotkała godne siebie przeciwniczki… Ze śmiechem zaczęła się więc wymykać ich zwinnej i doskonale zsynchronizowanej pogoni, nurkując i rozpraszając je muskaniem raz jednej, raz drugiej elfki. Były bardzo blisko siebie, więc musiały odbierać te muśnięcia z jednakową intensywnością, co pozwalało tropicielce odrobinę je dezorientować. Zupełnie się przy tym rozluźniła, przypominając czasy, gdy jeszcze jako “elfka” pluskała się z przyjaciółkami w leśnym jeziorku nieopodal Qualinostu.
I to się nawet jej udawało, ale nagle jedna z sióstr złapała ją w pasie od tyłu tuląc na chwilę do siebie, a druga skorzystała z okazji i… przylgnęła do warg tropicielki w szybkim, acz namiętnym pocałunku. Potem… obie uciekły w kierunku brzegu, śmiejąc się wesoło i pozostawiając zaskoczoną Faerith na środku jeziorka. Oddychała szybko, a na jej twarz wypełzał powoli lekki rumieniec. To była przemyślana pułapka, co do tego nie miała wątpliwości. Podejrzewała też, że jednej z sióstr podobała się bardziej, niż drugiej. Tylko nie wiedziała, której. Były przecież identyczne. A do tego samotne i znudzone. Nic dziwnego, że zachowywały się właśnie w ten sposób. Niestety… mimo nadziei półelfki, jej towarzyszki nie wyszły na brzeg by się ubrać, a jedynie po to by odpocząć… a ona też nie mogła pływać w sadzawce nie wiadomo jak długo… musiała w końcu wyjść.
Starając się, by zachowywać się naturalnie, podeszła do porzuconego stroju i wysupłała z niego rzemień, którym w kilku ruchach związała mokre włosy. A potem sięgnęła po sukienkę, z zamiarem założenia jej na mokrą jeszcze skórę, nie przejmując się zupełnie wodą ściekającą po plecach.
- Nie poczekasz, aż obeschniesz? - siostry przyglądały się jej zachowaniu z lekkim zdziwieniem, ale nie przeszkadzały jej. - Nie lepiej pozwolić wpierw ciału obeschnąć?
- W klimacie tego ogrodu spodziewałabym się raczej, że zrobię się jeszcze bardziej mokra, niż że wyschnę. - początkowe rozbawienie szybko przerodziło się w zakłopotanie - W powietrzu jest strasznie dużo wilgoci. - wyjaśniła niezręcznie, szybko zawiązując rzemyki sukienki utrzymujące zwiewny materiał na ramionach i rezygnując z przewiązania jej w talii. Luźny strój pozwoli jej ciału szybciej wyschnąć.
- Możemy zrobić… tu cieplutko, byś wyschła… - nagle obie elfki zamarły, jakby czegoś nasłuchując. Zdziwiona Faerith po chwili również wsłuchała się w otoczenie. Obie spojrzały po sobie nerwowo i wstały, szybko się zabierając do ubierania. Faerith nie wiedziała co je tak zdenerwowało, bo sama nie usłyszała niczego.
- Co się stało? - zapytała, zupełnie zdezorientowana.
- Jesteśmy atako… - rzekła jedna i nagle zamilkła, a jej siostra z uśmiechem dodała. - To nic takiego, nie musisz się martwić. Ta twierdza wie, jak się bronić przed nieproszonymi gośćmi.
- Więc dlaczego tak się zerwałyście? - nie ustępowała Faerith - Sylfi? - tropicielka uznała, że ta z sióstr jest bardziej gadatliwa i może zdecyduje się odpowiedzieć skoro zwrócono się do niej bezpośrednio.
- Nie bój się. Obronimy was. Odpocznij. - odparła szybko Sylfi, podczas gdy jej siostra już gdzieś ruszała.
- Jestem wojowniczką i nie dam się zamknąć w komnacie jeśli trwa walka. - półelfka błyskawicznie zawiązała na stopach sandały i przypięła miecz do pleców, a potem zarzuciła na ramię kołczan - Stanęłam na drodze Marszu Modronów i naprzeciw śnieżnych wilków… i wciąż żyję. Chcę chociaż zobaczyć, co takiego atakuje tę twierdzę i nawet nie myślcie, że dam się zostawić z tyłu. - zakończyła buntowniczo.
 
__________________
Jeśli zabałaganione biurko jest znakiem zabałaganionego umysłu, znakiem czego jest puste biurko?
Albert Einstein
Viviaen jest offline  
Stary 29-11-2014, 23:26   #175
 
Quelnatham's Avatar
 
Reputacja: 1 Quelnatham jest po prostu świetnyQuelnatham jest po prostu świetnyQuelnatham jest po prostu świetnyQuelnatham jest po prostu świetnyQuelnatham jest po prostu świetnyQuelnatham jest po prostu świetnyQuelnatham jest po prostu świetnyQuelnatham jest po prostu świetnyQuelnatham jest po prostu świetnyQuelnatham jest po prostu świetnyQuelnatham jest po prostu świetny
Słysząc co mówią duchy genasi ukrył twarz w dłoniach. Mało nie zginęli, mało nie zostali zmienieni w nieumarłych, zgnieceni przez modrony albo pogrzebani żywcem w ruinach. A teraz okazuje się, że była inna droga! Odetchnął ciężko i spróbował się uspokoić. Bezcieleśni i tak nic nie zrozumieją.
- Dobrze… - niemal wysyczał alchemik. - Nekromanta został zniszczony. Dajcie nam odpocząć i zaprowadzicie nas do tej wieży.
-Nie...coś ty ocipioł?!- krzyknął krasnolud. - Toż to niebezpieczna droga, przez cienisty zagajnik pełen cienistych poczwar i innego cienistego tałatajstwa. Nikt tam nie chodzi. Nie zaprowadzimy wos tam.
Po czym nieco bardziej ugodowym tonem dodał. - Ale wskażemy kierunek, jak bedziecie gotowi.
Thaeir popatrzył smutno na Cervail i Hao i odwrócił się znów do ducha.
- Oddaliśmy wam wielką przysługę. - Przypomniał, ale zaraz dodał. - Ale teraz bardzo potrzebujemy odpoczynku. Zaprowadźcie nas w jakieś bezpieczne miejsce. Porozmawiamy później.
Duchy nie wyglądały na przejęte, ale też pewnie nie były zbyt szlachetnymi istotami za życia. A i stan nieśmierci zwykle pcha dusze ku złej części ich natury.
Grobowiec, stary… cuchnący i wilgotny w świecie materialnym grobowiec. Po tej stronie Całunu nie było ni wilgoci ni smrodu. Była za to ciemność… pustka niemal pożerająca światło.
- Tu możecie se klepnąć.- stwierdził krasnolud.
- To się klepniemy - odpowiedział pełnym goryczy głosem Thaeir. Zapalił drobny ognik, który posłał pod sufit. Usiedli na kamiennych płytach i wyjęli resztkę jedzenia. Czarodzieje pokrótce opowiedzieli neraphowi i duchom co wydarzyło się na szczycie piramidy. Z każdym kolejnym słowem głowa genasi kiwała się coraz bardziej i gdy Cervail mówiła o modronach zasnął na dobre.

Poranek? Południe? Północ? Nie wiedział kiedy się obudził. W tym świecie pory dnia się zmieniały, zawsze panowała ta szarość wypełniająca każdy kąt. Thaeir nie czuł głodu, co… było dobrym sygnałem, zważywszy że nie mieli nic do jedzenia. Widać ten wymiar podtrzymywał jakoś ich życie. Wyruszyli ponownie, elf wskazał im drogę i trochę podprowadził w kierunku zagajnika. Ów lasek otaczał wieżę, która była obsydianową iglicą wystającą ponad korony drzew.
Upiornych szarych drzew, o gładkiej korze i dziwacznych gałęziach. Ich liście rzucały mroczny cień na wąską ścieżkę pomiędzy nimi. Nie wyglądało to zbyt… optymistycznie. Las wydawał się wręcz stworzony do zguby wędrowców, którzy nieopacznie weszli do niego.
-Na pewno chcecie tam iść?- zapytał elf i wskazał na wieżę. - Ponoć tam jest możliwość przejścia do innych światów, ale… najpierw trzeba pokonać do niej drogę.
Thaeir ponuro pokiwał głową i zapytał ducha:
- Nikt tędy nie chodził? Wam chyba nie może się nic stać?
- A jednak nikt stamtąd nie wraca.- odparł złowieszczo elf, następnie zaś stwierdził. - Nikt. Zresztą co mielibyśmy robić w ciemnym lesie i opuszczonej wieży?
-Straszyć? Na przykład?- wtrącił Hao.
-Niby kogo, po tej stronie Całunu są tylko nieumarli… z małymi wyjątkami.- elf znacząco spojrzał na trójkę podróżników.
- Noo… może przeszli do innych sfer. Jeśli tam są portale… - powiedział niepewnie genasi, zaraz jednak wyprostował się i dodał nieco bardziej stanowczo. - Dziękujemy za wszystko. Żegnajcie. - Nie maskował nawet goryczy w głosie. Skinął im głową i ruszył pierwszy cienistą ścieżką.
Nieumarły elf tylko skinął ostrożnie głową, która trzymała się na jego szyi tylko na słowo honoru i udał się swoją drogą. A czarodziejka z tropicielem podążyli za genasi.

-Zapewne przeszli…- zabrzmiał grobowo Hao rozglądając się bacznie po okolicy ruszył na końcu. -Czy mówiłem już, że nie cierpię drzew? Tym zielonym kreaturom nie można ufać. Tylko udają, że stoją w miejscu i szeleszczą.
-Te tutaj nie są zielone. Tylko szare.- zauważyła cierpkim tonem Cervail.
-Tym gorzej! Te tutaj nawet nie udają, że są niegroźne. Pamiętaj, że drzewo już nas zaatakowało w tym miejscu. A teraz jest ich dziesiątki !- krzyknął głośno poirytowany nepraph.
- Mhm. Musimy uważać. - przyznał genasi. - Ale wieża jest już niedaleko. Zaraz będziemy na miejscu.

Były to przedwcześnie wypowiedziane słowa, a może tylko żywione nadzieje, bowiem im głębiej wchodzili między drzewa tym ścieżka robiła się kręta i zwodnicza. Zupełnie jakby zwodziła ich na manowce, a co gorsza… wkrótce trafili na drugą ścieżkę identyczną do tej po której szli… przecinała ona ich dróżkę tworząc skrzyżowanie. I nie różniła się niczym od ich dróżki, podobnie jak drzewa po obu stronach tworzące monotonny krajobraz w których nie dało się wyróżnić żadnych charakterystycznych punktów. Genasi obejrzał się na Hao, ale ten tylko wzruszył ramionami. Tutaj przewodnik z Limbo nie był żadną pomocą.
- Pójdziemy prosto. - oznajmił alchemik. Nie skierował jednak kroków w tamte stronę, a raczej w kierunku najbliższego drzewa. Spojrzał na nie jakby oczekiwał, że zaraz ożyje i go uderzy. Wyciągnął nóż i, w każdej chwili gotów do ucieczki, wyskrobał na korze pierwszą listerę swojego imienia.
- Na wypadek gdybyśmy się zgubili… - wytłumaczył się, choć nikt go nie pytał. Zaznaczył też drzewo po drugiej stronie drogi powrotnej i dopiero ruszył prosto.
-Czyż myśmy tego już nie robili?- zapytał ostrożnie Hao.- Znakowania drzewa.
Genasi spojrzał zdziwiony na nerapha. Przecież oczywiście że tego nie robili. Przecieżby pamiętał jak to, że szli cały czas wijącą się… Im bardziej Thaeir próbował przypomnieć sobie drogę jaką tu doszli, tym… bardziej ona wymykała się jego wspomnieniom. Ale przecież była prosta, prawda? Prawda?
-Nie wiem… chyba… Nie pamiętam.- stwierdziła zatrwożonym głosem Cervail.
Alchemik zamrugał zdumiony. Czy jakaś sferyczna bestia polowała w ten sposób? Czy to kolejny nadnaturalny fenomen czy ktoś zastawił na nich pułapkę? Wiedział jedynie, że nie są wstanie wrócić.
- Musimy dojść do wieży… prawda? - Genasi przez chwilę nie był pewien czy to co mówi ma sens. - Tak… tak! Pójdziemy prosto. A jak nie to w prawo. - zawahał się jeszcze, ale zaraz ruszył środkową drogą wołając za siebie :- Chodźcie! Im szybciej tam dojdziemy tym lepiej.

Cała trójka ruszyła więc dalej przedzierając się krętą wąską ścieżką przez szary jednostajny las. Kilkanaście minut później, a może godzin, znów dotarli do skrzyżowania, ale tym się genasi nie martwił. Wszak naznaczył drzewo literą swego imienia. I rzeczywiście, jedno z drzew było tak naznaczone. Thaeir puchł z dumy nad swoją pomysłowością. Do czasu aż okazało się, że drzewa przy każdej ze ścieżek są tak oznaczone. Każdą ze ścieżek już przebyli.
-Chyba się zgubiliśmy.- zakomunikował ponuro Hao.
Genasi usiadł pod drzewem. Musiał odpocząć i pomyśleć. To na pewno jakieś czary. Zaklęty labirynt. Sigilczycy mówią, że z każdego labiryntu jest jakieś wyjście, nawet z Labiryntów Pani. Trzeba tylko odnaleźć wyjście, które pewno nie ma nic wspólnego z drogą.
Mag wstał i zawołał głośno:
- Halo! jest tu kto?
Podszedł do tego i owego drzewa i popukał w pnie. Wreszcie użył zaklęcia by znaleźć (być może) jakiś ukryty magiczny ślad. I poczuł jak magia otacza go ze wszystkich stron, oplata niczym kokon. Mroczna nekromantyczna magia. Zaklęcia wypełniały cały las czyniąc go jedną magiczną pułapką na nieostrożnych wędrowców.
Nagle plasnął się ręką w czoło. Musieli przecież tylko znaleźć wieżę! Nie muszą nawet iść ścieżką! Wzniósł się do góry ponad korony drzew, by zobaczyć gdzie leży budowla. Wieża wydawała się być tak daleko od nich. Czyżby w ogóle się nie zbliżyli do niej? Tak. Nie zbliżyli się. Ścieżka którą szli nie dochodziła do wieży. Żadna ścieżka nie dochodziła. Wszystkie one wiły się niczym węże po tym upiornym lesie z dala od budynku. Więc nic dziwnego, że nigdzie nie dotarli.Ale… czy lot by pomógł w ich sytuacji?
Nie. Genasi mógł rzucić tylko raz… i tylko na jedną osobę. Co z resztą?
- Co tam widzisz?!- krzyknęła głośno Cervail.
- Wieżę. Jest… daleko. - odkrzyknął i zaraz opuścił się na dół. - Musimy zejść z drogi, inaczej nigdy tam nie dojdziemy. Spróbujmy tędy. - oznajmił i wszedł w las, tam gdzie widział wieżę. W razie czego może przecież podlatywać do góry wiele razy i sprawdzać. Co zresztą mieli do stracenia? Zgubią się bardziej? Właśnie… co mieli? Zanurzyli się w las i zaczęli błądzić.
Mijały sekundy, lata, minuty, miesiące, godziny, dziesięciolecia. A oni szli... gdzie? Po co? Dlaczego?
Dość szybko ta wiedza umknęła z ich umysłów. Po prostu szli do przodu w mrocznym lesie pchani samym instynktem. Przeszłość i przyszłość Thaeira odpłynęła w mgłę zapomnienia. Czas znikł. Nie wiedział jak długo idzie, ponieważ nic się nie zmieniało. Nawet rytm kroków był ten sam. A przed nimi i za nimi były drzewa niemalże identyczne i niezmienne.
Świadomość genasiego przysypiała… powoli stawał się równie obojętnym na wszystko wędrowcem co Hao i Cervail. Po prostu szedł nie przejmując się znużeniem, szedł wytrwale nawet, gdy nie mógł sobie przypomnieć wędrówki. Dopiero gdy jakimś cudem wyszli na polankę na której stała wieża zaczął się otrząsać z tego.. snu na jawie ?

- Co to? Gdzie jesteśmy? - Thaeir zapytał nieprzytomnie równie nieprzytomnych towarzyszy. Jak oni się nazywali? Skąd się tu wzięli? Powoli coś wracało. Tak, tak, TAK!
- To tu! To tu mieliśmy dojść, żeby wydostać się z tej przeklętej sfery! - wykrzyknął nagle uradowany.
- Chodźcie! Musimy znaleźć wejście! - Genasi podbiegł do ściany i okrążał ją w poszukiwaniu drzwi.
I znalazł… swego rodzaju drzwi. Bez dziurki od klucza, bez klamki bez niczego pozwalające je otworzyć. Kamienne drzwi, bez zawiasów z wyrytym napisem.
 “Udowodnij żeś godzien Próby Wielkiej Magii i Wejdź.”
-Co to jest tak Wielka Magia… i co to za próby?- zamyśliła się Cervail. A Hao z irytacją burknął. - Nie ma co... Przyjazne powitanie.
- Emm… Nigdy nie słyszałem o Wielkiej Magii, ale… w końcu jesteśmy magami - uśmiechnął się krzywo do kobiety. - Może wystarczy rzucić jakiś czar? - genasi pozwolił pytaniu przebrzmieć i wziął się do roboty.

Drzwi otwarły się pod wpływem prostego zaklęcia poznania powoli odsuwając się i odsłaniając ponure, acz tradycyjne wnętrze. Świeczniki trzymane przez mosiężne smocze łapy miały włożone świece palące się zielonkawym płomieniem. Podłoga była mozaiką przedstawiające cykl trzech księżyców, czerwonego, białego i czarnego wobec jakiejś planety. Na prawo unosiła się szata z ciemno-czerwonego materiału z kapturem narzuconym na czarną pustkę w kształcie głowy. Na początku można było uznać że to jakiś magiczny wieszak na ubranie. Ale szata uniosła prawy rękaw i wskazała palcem czarnej rękawiczki na podróżników.
- Które z was przybyło by przejść próbę i udowodnić swą gotowość do dołączenie do magicznej społeczności?- zapytała głucho szata.
Thaeir otworzył usta wypuszczając z nich ciche “ee”. Spojrzał w oczy Cervail i gestem dłoni ustąpił jej pierwszeństwo. Ona jednak uśmiechnęła się szeroko niezbyt przyjemnie odwzajemniając gest. Genasi westchnął.
- Chcemy tylko przejść przez portal. Może się obejść bez testów i wstępowania do gildii?
-Tylko członkowie Zakonu Czarnych, Białych lub Czerwonych szat mają prawo przebywać w wieży. I korzystać z jej zasobów.- wyjaśnił “kaptur”.- Dzicy magowie nie są mile widziani w Cieniu Wieży Istar.
- Mogłem się tego spodziewać - pomyślał gorzko alchemik. Westchnął jeszcze głośniej i bardziej przejmująco, ale Cervail pozostała nieczuła.
- No ja. Ja przybyłem i tak dalej. Jakie próby muszę przejść? - zapytał szatę.
- Tej tajemnicy ujawnić nie mogę, bo jej nie znam. Każdy test jest indywidualny, każdy próba sprawdza twój charakter, umiejętności magiczne oraz wiedzę. Każdy wymaga wiele od ciała, ducha i umysłu… Bowiem w słabych dłoniach magia jest siłą niszczącą zarówno maga jak i wszystko w około. Test pozwoli stwierdzić czy bliżej ci do zła i czarnej szaty, dobra i szaty białej, czy też równowagi którą reprezentuje czerwień. - odparł duch, bo przecież ta istota nie mogła być żywa. -Twoi towarzysze nie będą mogli ci w stanie pomóc, nie będziesz mógł brać ze sobą niczego innego poza komponentami do zakleć. Żadnej innej magii czy też zwykłego przedmiotu.
- Dobrze. Tędy? Mam się rozebrać? - mag był już gotów na wszystko.
Brzmiało nieprzyjemnie i niebezpiecznie, ale czego się nie robi żeby wrócić do Sigil!
- Przygotować tak… ale najpierw odpocznijcie.- szata wskazała dłonią schody. - Na piętrze odpocznijcie i prześpijcie się. A ty młody adepcie przygotuj się na jutro i rozważnie zaplanuj swe zaklęcia. Jakby od nich zależało twe życie. Bo w istocie… zależy.
- Ach wspaniale… - genasi z przekąsem udawał zadowolenie. - Nareszcie wyśpimy się w łóżkach. Dobrej nocy duchu. - Pożegnał się i wszedł na schody.

Cervail została na dole zafascynowana samą wieżą i zasypywała ducha pytaniami o nią, podczas gdy Hao narzekając na każdy schodek wspinał się tuż za Thaeirem. Nagle genasi wpadł na prosty skądinąd pomysł. Obrócił się i zawołał do czarodziejki:
- Pożycz mi swojej księgi zaklęć. Może uratujesz mi tak życie.
- Och… oczywiście… dobry pomysł.- rzekła na moment oderwana od rozmowy czarodziejka. I rzekła z uśmiechem. - Przyjdę do ciebie przed snem. Tu jest tyle do zobaczenia. Ty wiesz, że to jest mistyczne odbicie wieży która istniała w innym świecie?
- Istniała, ale już nie istnieje? Miejmy tylko nadzieję, że istnieją jeszcze portale. - odparł nieprzejęty genasi.
-Nie. Nie istnieją… do domu wrócić już nie możemy.- wyjaśnił zakapturzony czarodziej. - Wraz ze zniszczeniem wieży przez… coś…. utknęliśmy tutaj.
-CO?! Jak to nie ma?! Nic już… - Nie dokończył. Coś w nim pękło. Usiadł, a raczej osunął się na schodek. Przez myśl przeszło mu, że najszybsza droga do sfer zewnętrznych to teraz samobójstwo.
Cervail odciągnęła na bok załamanego genasi i szepnęła mu cicho. - Nie dramatyzuj. On tylko powiedział, że nie może wrócić do Ansalonu. To wieża magiczna, w której przechowywana jest wiedza kilku pokoleń czarodziei. Na pewno są tu jakieś sposoby wydostania się z tego świata.
Thaeir odwrócił tylko głowę i mruknął coś do ściany. Właściwie i tak nie miał nic do stracenia. Właściwie - pomyślał - zbyt często powtarzam tę frazę.
- No dobrze. Wszystko jedno. Okaże się jutro. - wycedził przez zęby. Nie patrząc na towarzyszy ruszył na górę. - Muszę się przygotować.

Komnata do której zaszedł była… wygodna. Spore łóżko, jeszcze większa szafa na ubrania, biurko do pracy wraz przygotowanymi przyborami pisarskimi. Ba, była nawet łazienka. Od dawna nie miał… cóż… od dawna byłoby raczej określeniem na wyrost. Od początku tej wyprawy nie miał okazji wypoczywać w takim luksusie.
Gdy tak nad tym rozmyślał otworzyły się drzwi i Cervail wślizgnęła się do jego komnaty. Po czym zamknęła za sobą drzwi uśmiechając się. - Nie martw się. Ja osobiście jestem dobrej myśli. Czyż to miejsce nie jest fascynujące?
Genasi natychmiast spochmurniał.
- Dla mnie to kolejne miejsce, w którym narażamy życie dla nikłej nadziei na powrót.
- Nie masz co spuszczać tak nosa na kwintę.- rzekła wesołym tonem Cervail i przekrzywiła głowę na bok. - Zresztą, gdzie chcesz powracać? Z własnego domu uciekłeś do Sigil, chyba że łączy cię coś z tą półelfką z którą uratowałeś Serce Wiary? Jeśli nie… to do czego chcesz wracać Thaeirze? I przed czym uciekłeś z macierzystego Planu?
- Naprawdę nie będę się teraz uzewnętrzniał. - odburknął wcale nie tak posępnie jak planował. Potrzebował wyrzucić z siebie to wszystko, całe te nieszczęsne “przygody”.
- Nic mnie z nią nie łączy. I wcale nie uciekałem. Chciałem… ach… - Zacisnął skrzyżowane ramiona i westchnął ciężko. - Chciałem podróżować. - wypluł to słowo jakby oznaczało coś wybitnie paskudnego. Jego policzki przeszły z błękitu w lekki fiolet.
- A to nie jest podróż?- zapytała Cervail wyraźnie urażone jego słowami, jak i nie rozumiejąca zarzutów.
- I podróżowałem! Byliśmy na Zewnętrzu i Celestii, Ziemiach Bestii i… TO były przygody. I... zawsze wracaliśmy do naszego mieszkania w Sigil. Teraz… ta sfera… wszystko chce nas zabić...
- A to…- czarodziejka machnęła ręką szeroko urażona jego zarzutami.- To nie są przygody! A na Ziemiach Bestii było znów tak bezpiecznie?!
Wstała i dodała chłodno. - Gdybyś nie był taki… obrażony na cały świat, to byś się dowiedział czemu służy ta próba, której masz być poddany. Jeśli ją zdasz… a zdasz na pewno, zostaniesz wliczony w poczet elitarnego towarzystwa magów i zyskasz dostęp do ich tajemnic. Ale ciebie to mało obchodzi. Wolisz się nad sobą użalać!
- Tak?! Tak?! - alchemik spąsowiał jeszcze bardziej. - Odkąd tylko dotknęłaś sieci umysłów nie robię nic tylko cię ratuję! Od rekina z Limbo, ze Światozmierzchu, od cienistych drzew! A teraz… teraz… hmh! - Genasi podniósł oburzony głos. Aż zabrakło mu słów. - Kolejny raz narażam dla ciebie życie.
- Zgoda… w takim razie to ja przejdę próbę.- nadąsała się Cervail splatając ręce na piersiach. - I nie będziesz musiał narażać życia. I nie tylko ty narażałeś życie. Także Hao. I ja… gdy nagle zdecydowałeś zaatakować tego kościeja w piramidzie.
Zatkało go. Nagle złość opadła. Nie spodziewał się takiej odpowiedzi. Szczególnie, że musiał przyznać jej rację.
- Nie no… Nie… Nie o to chodzi! - zaprzeczał gwałtownie kręcąc głową. Chodziło mu o to, że mogłaby okazać trochę wdzięczności. Przez cały ten czas. Ale nie chciał dłużej się kłócić.
- Ja… Ten cały… Muszę odpocząć, przygotować się. Ostatnie dni… były wyczerpujące. To dlatego. - wydukał.
- To prawda. Ale nie po to tu właśnie jestem? Aby ci pomóc w przygotowaniach?- spytała cicho.
- Mmm… no dobrze. - międlił ręką turban zastanawiając się. W końcu zdecydował się. Wyciągnął z sekwojaża nieduży kałamarz i mały pęczek piór. Zaraz za nimi wydobył swoją księgę zaklęć, a Cervail podał jej własną.
- Możesz mi dyktować - powiedział - szybciej pójdzie.
- Ech… to nie jest takie łatwe.- Cervail usiadła obok niego i rzekła. - Muszę ci wyjaśniać niuanse. Jak pewnie wiesz stworzenie magicznego zwoju wymaga czasu i wysiłku… Przepisanie mechanicznie może ci nie pozwolić na właściwe zapisanie czaru. Lepiej będzie jak ci będę tłumaczyła każdy wybrany czar.
- No tak, oczywiście. Bardzo chętnie. - Odpowiedział odsuwając się nieco by zrobić jej miejsce.
Cervail wyraźnie zależało na pomocy Thaeirowi, bo każdy wybrany przez niego czar tłumaczyła powoli z cierpliwością godną zakonnego kopisty. Pokazywała dokładnie każdy gest nawet dziesięć razy i dokładnie tłumaczyła intonację każdego ze słów. Genasi przez ten krótki czas nauczył się chyba więcej niż przez cały rok u Mistrza. Czuł się pewniej. Czuł, że może dać jutro radę. Uda mu się, prawda?
- Dziękuję. Naprawdę bardzo Ci dziękuję Cervail. Chyba już wszystko wiem. Poradzę sobie. - stwierdził starając się by jego głos brzmiał pewnie i przekonująco. Zamknął księgę.
 
Quelnatham jest offline  
Stary 04-12-2014, 11:34   #176
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Antrakt. Piraci chaosu.

Faerith była wdzięczna tajemniczym agresorom. Była wdzięczna tam gdzieś głęboko w serduszku, że wybawili ją z dość kłopotliwej sytuacji w jakiej się znalazła.
Nie musiała się martwić zawieszonym pomiędzy gospodyniami, a nią samą erotycznym napięciem wynikającym z ich swobodnego zachowania i jej… własnej ciekawości. Ale teraz sytuacja była jasna i prosta… byli sojusznicy i był wróg do pokonania. Idealna by rozładować owe emocji w akcie usprawiedliwionej agresji.


Bliźniaczki ruszyły jednak inną drogą. Nie broniły Faerith uczestnictwa w walce, ale… jak to określiły, musiały całościowo opanować sytuację i zorientować się w przebiegu napaści. Tropicielka więc samotnie przemierzała korytarze… zupełnie jakby polowała. Bo i miało to posmak łowów w puszczy. Co prawda zamiast leśnych ostępów, były kręte korytarze, a zamiast znanej zwierzyny był całkiem nieznany przeciwnik.
Ale poza tym… wszystko wydawało się być takie jak na łowach. To dodawało całej sytuacji dreszczyku.
Przemierzała więc cicho korytarze szukając celu dla swych strzał. Od czasu do czasu nasłuchując głośnych łomotów rozlegających się echem po korytarzach. To obrońcy tego miejsca włączyli się do walki.
Olbrzymie kamienne golemy, które widziała przemierzając te miejsca, dotąd albo stały nieruchomo w miejscu niczym posągi gigantów, albo wykonywały proste prace wymagające siły. Teraz walczyły.

[MEDIA]http://fc03.deviantart.net/fs70/f/2011/012/7/7/stone_golem_by_kikicianjur-d36zvay.jpg[/MEDIA]

I były w tym boju przerażającym przeciwnikiem. Niezwykle silne, wytrzymałe, praktycznie niezniszczalne. Aż dziw, że ktokolwiek postanowił rzucić wyzwanie strażnikom tego miejsca.
A jednak znaleźli się tacy.
Łupieżca banda piratów która zadokowała statek przy tej wieży i ruszyła na jej podbój. Szybcy, zwinni, liczni i szaleńczo odważni.
I znajomi… Choć dziksi w wyglądzie i zachowaniu, to przypominali Faerith jej mistrzynię. Ale nie mogli być githzerai, więc… czy właśnie napotkała na swej drodze owych wrogich im kuzynów. Niesławną rasę githyanki?

Antrakt. Próba Wielkiej Magii

Cervail uśmiechnęła się nieśmiało, nachyliła i cmoknęła Thaeira w usta…. a właściwie bardziej delikatnie pocałowała. Po czym odsunęła się, szepcząc.- To na szczęście.
I wymknęła z pokoju dodając przy drzwiach.- Powodzenia jutro.
Nic więc dziwnego, że genasi długo nie mógł zasnąć. Na szczęście złapał dość snu, by zregenerować siły i przygotować zaklęcia na czas próby. “Rankiem” rozległo się głuche pukanie do drzwi i równie posępny głos.
- Czy godzina na przygotowania wystarczy ci ?
Było to więcej niż Thaeir potrzebował, więc... zgodził się. Ubranie się i umycie zajęło czarodziejowi niewiele czasu. Także i drobny posiłek nie trwał długo. Nerwy sprawiały że geansi nie czuł się głodny.
A oprócz strachu, pojawiła się też i ekscytacja oraz ciekawość. Czym była ta próba? Jaka była?
Jeśli by ją przeszedł, to czyż to nie byłby wyczyn godny opowieści. No i… będąc tym...wtajemniczonym, zyska dostęp do sekretów,prawda?
Nagle zrozumiał jak głupio postąpił nie wypytując dokładniej gospodarza w co się pakuje. Zupełnie skupił się na próbie wydostania z tego miejsca, że… nie wziął pod uwagę innych profitów wynikających z przejścia próby. Do jakich sekretów zyska dostęp? O jakim tajemniczym elitarnym towarzystwie magów mówiła Cervail?

Nie dowiedział się wtedy. Nie miał okazji dowiedzieć się też i przed próbą. Gospodarz zjawił się nagle tuż za nim, jak tylko minęła godzina. I od razu poprowadził korytarzem do drzwi, masywnych, dużych…

[MEDIA]http://archive.wizards.com/dnd/images/ssouth_gallery/84362.jpg[/MEDIA]

… złowieszczych drzwi. Hao stał po jednej stronie ich, Cervail po drugich.
- Przejdź przez drzwi, a potem znajdź podobne do tych i również je przekrocz.- rzekł ich gospodarz.
- To nie może być tak proste.- stwierdził zaskoczonym tonem genasi.
- I nie jest…- potwierdził duch. Thaeir miał jeszcze kilka chwil na pożegnanie się z dwójką przyjaciół. A potem przekroczył próg i ...


...wszedł w wypełnioną mgłą ciemność. Czy to miała być owa próba? Na razie nic nie widział. Panował tu mrok, wilgoć lepiła się do ciała wraz mgłą, Nie widział drzwi którymi wszedł, nie widział ścian, nie widział drogi nie widział nic. Zanim jednak zdołał wybrać zaklęcie do rzucenia… z mgły wynurzyły się trzy maski lewitujące na wysokości twarzy maga.
Każda przedstawiająca znajomą twarz. Jego twarz.
Ta po lewej od niego była czarna jak noc, ta pośrodku karminowo czerwona, ta po prawej biała jak śnieg.
- Wybierz mnie, wybierz mnie, ja wskażę ci drogę.- odezwały się chórem. -Wybierz mnie, by znaleźć ścieżkę w mgle ignorancji i mroku ciemnoty.-
Po czym zaczęły mówić po kolei.
- Ma droga jest prosta i prowadzi do olbrzymiej potęgi, jednak ceną za to jest wyzbycie się skrupułów i słabości. Prawdziwy mistrz magii nie powinien bowiem rozpraszać się takimi detalami jak sumienie. Moja droga uczyni cię potężnym i da ci wszystko czego pragniesz. Bogactwo, wiedzę i siłę.- rzekła czarna maska.
- Moja droga jest kręta i cierniowa. Moja droga jest trudna, ale szlachetna. Moja da ci szczęście ukryte w sercu i radość z kroczenia wśród światła. Moja droga to poświęcenie dla innych, które jednak przynosi spełnienie duszy.- wytłumaczyła biała.
-Moja droga to ścieżka równowagi. Moja droga jest prosta i prowadzi wśród wyborów szanując zarówno ciemność i światło. Moja droga to mądrość, która wypływa z faktu, że zło i dobro to dwie strony tej samej monety.- rzekła maska środkowa.- A teraz wybierz jedną z nas. I wybierz mądrze. Raz dokonany wybór naznaczy cię do końca twego życia.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.

Ostatnio edytowane przez abishai : 30-03-2015 o 11:18.
abishai jest offline  
Stary 16-03-2015, 22:42   #177
 
Quelnatham's Avatar
 
Reputacja: 1 Quelnatham jest po prostu świetnyQuelnatham jest po prostu świetnyQuelnatham jest po prostu świetnyQuelnatham jest po prostu świetnyQuelnatham jest po prostu świetnyQuelnatham jest po prostu świetnyQuelnatham jest po prostu świetnyQuelnatham jest po prostu świetnyQuelnatham jest po prostu świetnyQuelnatham jest po prostu świetnyQuelnatham jest po prostu świetny
Thaeir jako bywały sferowiec dobrze wiedział, że pytanie jakie zadają mu głowy nie jest wyłącznie jałowym gdybaniem. Życiowa filozofia, uczynki i duchowość miały drastyczne i bardzo namacalne skutki w Wieloświecie. Nie miał zatem wielkich kłopotów z odpowiedzią. Wprawdzie z tymi całymi cierniami brzmiało to groźnie i niewesoło, to jednak genasi zawsze starał się być “dobry”. Może nie poświęcał się jakoś specjalnie, ale ogólnie celował raczej w wyższe sfery.
- Echem. Wybieram ciebie. - oświadczył białej twarzy.
Maska czarna i czerwona rozsypały się w pył. Biała maska uśmiechnęła się i w tym uśmiechu zamarła. Pofrunęła w kierunku twarzy Thaeira przylepiając się do niej. Gdy przylgnęła do oblicza genasiego zobaczył on białą drogę ukrytą we mgle. Ścieżkę niemal wijącą się pomiędzy… nie dostrzegał nic poza ścieżką, więc mógł tylko zgadywać.

***


Ruszył więc ową drogą wkrótce wychodząc z mgły prosto na obszar porośnięty czarnymi cierniami.


Olbrzymie cierniowe chaszcze porastały drogę z obu stron i zmuszały genasiego do wolniejszej wędrówki. Biała ścieżka wdzierała się bowiem w głąb nich. Ciernie wydawały się napierać na nią z obu stron... czasami wręcz zmuszając Thaeira do wędrówki na czworaka.
Nagle głośny krzyk paniki przerwał tą wędrówkę. Ktoś krzyczał “pomocy”, kobiecy głos… bezradność była wyraźna w tym krzyku, i ból i panika.
Krzyk ów dobiegał z kierunku w którym cierniowe chaszcze były najbardziej gęste. A co gorsza… z dala od drogi, którą wędrował genasi. Westchnął ciężko. Wiedział, że test to tylko coś w rodzaju skomplikowanej iluzji, ale wiedział też czego się od niego oczekuje. Musiał pomóc temu komuś, kimkolwiek by był. Żałował, że nie ma choć noża. Wzniósł się łagodnie ponad ciernie i odpychając się butami popłynął w stronę krzyku. Gdy tylko zdolność lewitacji uniosła go ponad ciernie, przy okazji boleśnie przebijając się jego ciałem przez nie, Thaeir coś zauważył. Z góry… nie widać było ścieżki. Choć ciernie nie tworzyły nad nią szczelnego dachu, to jednak zakrywały ją wystarczająco, by nie mógł jej wypatrzeć z powietrza. I owszem mógł lewitując chwytać się gałązek cierni i podążać w kierunku krzyków rozpaczy, ale… podążałby tak bardzo powoli. Mógłby nie zdążyć. Ale czy warto było poświęcać czar latania? Chyba tak… stwierdził genasi. Zrzucił turban żeby zaznaczyć drogę i splótł zaklęcie. Jak strzała pofrunął nad polankę z których dobywały się coraz słabsze kobiece krzyki.
Na niej zobaczył coś można było określić tylko jednym słowem: olbrzymia abominacja. Stwór był wielkości sporego ogra, ciało miał pokryte kolcami, wielkie szpony u łap, zębatą paszczę i długie uszy w miejscu oczu.


Owa dziwaczna bestia stała już nad kobietą.. obecnie cichą nie ruszającą się.
Genasi wykrzyczał zaklęcie. Trzy świetliste pociski pomknęły w stronę potwora i trafiły raniąc go dotkliwie. Rozwścieczony zaczął się wspinać z małpią zręcznością po kolczastych gałęziach, od czasu do czasu rycząc głośno. Ciernie jakoś nie robiły na tej gruboskórnej bestii wrażenia. Mag zaczął uciekać w górę. Liczył, że stwór nie umiał latać. Sięgnął też po cięższy arsenał. Recytując inkantację wyrzucił przed siebie dłonie z których wystrzeliły ogniste promienie.
Promienie te wbiły się w ciało bestii, a ta… ryknęła z bólu i wściekłości. Ale ten ryk zmienił się w gwałtowny podmuch wiatru, który uderzył gwałtownie Thaeira, zawirował nim niczym listkiem na wietrze i cisnął prosto w ciernie.
Poraniony i nieco oszołomiony genasi przypatrywał się jak potwór nasłuchując zwinnie przeskakiwał wśród cierniowych gałęzi prosto w jej kierunku. Genasi w panice próbował poderwać się do góry jednak nie było to łatwe… tkaniny jego szaty zaczepiały o ciernie i im bardziej się miotał, tym jego sytuacja stawała się bardziej dramatyczna. A potwór był co raz bliżej i bliżej. Mag pocił się i wyrywał gorączkowo myśląc nad wyjściem z sytuacji. Przypomniała mu się historia z dzieciństwa o czarodziejce, która uciekła zmieniając się w ptaka. Czym prędzej wypowiedział słowa zaklęcia i w jednej chwili zamiast Thaeira pojawiła się niewielka kula ciepłożółtego światła, która prędko uleciała w górę. Prawdę mówiąc mag nie znał się na żadnych zwierzętach. Żeby się nie pomylić zmienił się w niebiański ognik. Krążył chwilę wokół potwora, by go zmylić, a chwilę później popędził na polankę.

Dla bestii… wydawał się nie istnieć. Próbowała nasłuchiwać, by znaleźć swój cel, ale Thaeir pozostawał dla niej “niewidzialny”. Wydawała z siebie kolejnych parę ryków na oślep, lecz bez skutku. Genasi wyślizgnął się jej z pazurów będąc w formie nie do wykrycia dla niej. Wszał nie wydawał z siebie dźwięków i nie oddychał. Nie mógł co prawda w tej postaci rzucać zaklęć… jako że nie miał rąk by wykonywać gesty, ale zdołał się wyślizgnąć z paszczy bestii. Tylko… co dalej?
Pofrunął w kierunku polanki i zaczął krążył wokół biednego dziewczęcia. Nie miała żadnych poważniejszych ran i oddychała. Ale była nadal nieprzytomna, a genasi nie mając kończyn nie bardzo mógł jej pomóc. Pod postacią ognika wylądował przy niej i przedzierzgnął się znów w siebie. Delikatnie dotknął kobiety. Chciał ją ocucić i uratować, nagle z jego dłoni spłynęło łagodne białe światło i otuliło nieprzytomną. Mag sam był zaskoczony, ale widocznie miejsce próby miało własne magiczne prawo.
Niewiele to jednak dało w tej chwili. Ona nadal była nieprzytomna… choć… Thaeir nie wiedział czemu. Nie wydawała się być ranna. Czarodziej nie widział krwi na jej ubraniu, ani ran na ciele… oczywiście nie miał zbyt wiele czasu na diagnozę. Potwór go zauważył i z niemal małpią zręcznością kierował się w jego stronę, skacząc po ciernistych gałęziach. Genasi chwycił dziewczynę i zarzucił jak worek na plecy. Najszybciej jak mógł uniósł się w powietrze, ale znacznie spowalniał go ciężar. Zręczna bestia parła na przód, a mag wysilał byle tylko uciec z zasięgu jej łap. Wściekły potwór skoczył wzwyż, a czarodziej odruchowo podkulił nogi. Pazury minęły go o kilka cali. Thaeir wzleciał jeszcze wyżej i odetchnął czując się bezpieczny. Choć właściwie niewiele poprawiało to jego stan. Pod nim rozciągało się nieprzebrane morze cierni. Skierował się mniej więcej w stronę ścieżki w międzyczasie próbując obudzić nieprzytomną:
- Halo. Obudź się, nic ci nie grozi.
W każdym razie… próbował znaleźć ścieżkę, bowiem wśród masy cierni otaczających go ze wszystkich stron było trudno było wypatrzeć ową białą wstążkę turbana. A stwór znów ryknął… i fala uderzeniowa rzuciła Thaeira prosto w objęcia cierni. Impet wbił go i dziewczynę którą tulił prosto w kolce, które szarpały jego ciało i głęboko raniły jego skórę.
A ona… nie odzyskiwała przytomności. Przez chwilę przeszło magowi przez myśl, że nie żyje, albo może jest tylko lalką, która miała go zwabić. Ale nie miał czasu się zastanawiać. Musiał się wyszarpać z zarośli, chociaż jedną rękę. Pociągnął mocno i poczuł jak cierń harata mu przedramię, udało mu się unieść na boku, na tyle, że zobaczył potwora. Ryzykując, że cała gęstwina zacznie płonąć wypuścił w niego ognisty promień.
Ów czar uderzył przepalając się przez ciernie w klatkę piersiową stwora. Ale nie zatrzymało go, nie spowolniło, mimo zadanej rany skoczył na genasiego i silnym uderzeniem łapy walnął w niego osłaniającego dziewczynę swoim ciałem. Thaeir poczuł ból, siła uderzenia z impetem przebiła go przez ciernie. Upadł na ziemię zaciskając zęby z bólu,potwór zaś ruszył w jego kierunku szykując się do ostatecznego uderzenia, gdy… rozwiał się niczym szary dym, tuż przed dobiciem na wpół oszołomionego upadkiem czarodzieja. Podobnie zresztą rozmyła się dziewczyna którą chronił zaklinacz. Pozostał po niej kryształowy klucz.

Mag potarł pokryte zimnym potem czoło zastanawiając się co właśnie zaszło. Miał zginąć a naraz potwór zniknął. Czemu ta kobieta cały czas była nieprzytomna? Jak lalka, a on narażał dla niej życie. Złapał się za głowę. Co za kompromitacja! Taka prosta próba! Właśnie o to chodziło by narażał swoje życie dla bezbronnych! Dopiero wtedy mógł pokonać potwora! Na szczęście nikt tego nie widział. Wziął klucz i rozejrzał się dookoła orientując się, że rozbił się na ścieżce, która z jednej strony prowadziła do polany na której walczył… a z drugiej strony prosto w nieznane. Ciało genasi było w opłakanym stanie, poranione, poobijane… Choć maska powoli regenerowała jego siły, to obrażenia zadane mu przez bestię, byłyby zbyt poważne by dało się je szybko wyleczyć. Mimo to czuł, że nie może pozwolić sobie na żaden odpoczynek. Trzymając w ręku klucz pokuśtykał przed siebie.
Droga już nie wiła się tak jak poprzednio, prowadziła prosto wśród cierniowych zarośli, a choć Thaeir nadal był zmęczony, to z każdym krokiem ból w jego ciele robił się coraz mniejszy. W końcu dotarł do drzwi, dużych kamiennych drzwi z wyrytym słowem “Poświęcenie” i z dziurką od klucza. Cóż… mag miał nadzieję, że nie będzie musiał się bardziej poświęcać. Włożył klucz, który pozostał po nieprzytomnej kobiecie i przekręcił go w zamku.

***


Otworzenie drzwi pozwoliło mu przejść do następnego

miejsca, które to przypominało rodzinne strony genasiemu. Unosząca się w powietrzu latająca wyspa pokryta była zielenią i kwiatami. Górowało na nią olbrzymie drzewo i okolica sielsko poruszana jedynie delikatnymi podmuchami wiatru. Nie było to jednak plan powietrza i czarodziej które czar latania dawno przestał działać, wiedział że skok z wyspy w nicość nie byłby najmądrzejszym z działań.
Thaeir zapomniał na chwilę o ranach i cierniach, przez które przechodził przed chwilą. Wciągnął głęboko lekką woń ziół i wiatru i natychmiast się odprężył. Może to koniec próby? - przemknęło mu przez myśl. Coś jednak mówiło mu, że powinien zachować czujność. Rozejrzał się po wysepce i z otwartymi ustami podziwiał koronę olbrzymiego drzewa. Zastanawiał się, którą z dróg wybrać. Ostatecznie postanowił się przespacerować pod pień kolosa. Genasi nigdy nie widział czegoś podobnego, ale tak właśnie wyobrażał sobie Yggdrasil.
To miejsce nie wydawało się wrogie czy niebezpieczne, jednakże ten idylliczny obrazek psuł fakt, że z tego miejsca nie było wyjścia. Drugie wrota prowadzące z tego miejsca były zamknięte na głucho. Zamiast dziurki od klucza znajdowały się w nim małe wnęki, jakby przeznaczone na dary. Każda z wnęk podpisana była nazwą jednej ze szkół magicznych, a nad nimi wyryto kolejny napis “Mądrość”. -”Była to po prostu bardziej skomplikowana wersja zamka.”- uznał genasi. Zamiast klucza, trzeba było kilku “kluczy”. Nic dziwnego, dla kogoś obytego w Sferach. Czarodziej zastanawiał się chwilę co mogłoby pasować do poszczególnych szkół magii, ale ostatecznie stwierdził, że sytuacja sama się wyjaśni. Przejdzie się po wyspie i na pewno znajdzie jakieś fanty. Niestety teoria rozmijała się z praktyką… jedyne co było na wyspie to drzewa i rośliny. Niektóre kwitnące i mieniące się kolorami kwiatów, inne owocujące ją już, jeszcze inne w postaci nasion lub obumarłe. Wyglądało, że nie będzie to proste przeszukanie i znalezienie figurek czy symboli. Bowiem jedyne co znajdowało się na tej wyspie to bujne życie roślinne. I tylko roślinne. Nie dostrzegł żadnych zwierząt… nawet owadów tu nie było.
Mag przeciągnął się i usiadł na kamieniu. Musiał się zastanowić. Skoro klucze nie leżały ukryte w okolicy, strzeżone przez straszne potwory (właściwie ucieszył się, że tak nie jest) pewno była w tym jakaś łamigłówka. Przez chwilę myślał czy nie wystarczy rzucić odpowiedniego czaru w odpowiedni otwór, ale zaraz odrzucił ten pomysł. Specjalizował się w szkole transmutacji, nawet w jego księdze nie było zaklęć ze wszystkich innych dziedzin, a poza tym musiałby zużyć naraz resztkę swoich mocy. Później rozważał włożenie we wnęki roślin, ale znów szkoły nie miały wszędzie jednoznacznych symboli. Zastanawiał się czy półki z półek nie powinien raczej czegoś wyjąć zamiast wkładać, a może starczyło tylko powiedzieć odpowiednie słowa? W końcu doszedł do wniosku, że nie wyduma nic sensownego jeśli nie zbada lepiej zamka. Wrócił do drzwi i zaczął próby.
Najpierw zaczął wkładać ręce do wnęk.
Później przykładał do nich usta szepcząc nazwy magicznych dziedzin i zaklęć, a nawet imiona sławnych magów.
Następnie zebrał kwiaty z okolicy i poumieszczał według uznania w otworach. Czerwone - ewokacja, fiolet - inwokacja, nekromancja czarne, wieszczenie białe, itd.
Gdy to nie przyniosło efektu wziął inne części roślin. Kwiaty do iluzji, kora do abjuracji, zawiązki owoców do transmutacji. Miał przy tym trochę frajdy przypominając sobie skomplikowane nazwy, które kiedyś czytał w herbarzach.
Po pierwszych nieudanych próbach, ostatnia… zadziałała. Kora umieszczona w wnęce dotyczącej szkoły odpychań zajarzyła się blaskiem, podobnie jak gnijące szczątki roślinne w wnęce nekromancji, czy zawiązki owoców w szkole transformacji… złamał kod drzwi i te otwierały się na wypalone ogniem bezdroże i pustkowie, pośrodku którego stały ruiny miasta. Jego budynki pochylały się pod ciężarem zniszczeń niczym skulone upiory na tle krwawego nieba.

Czarodziej obrócił się, ze smutkiem opuszczając wyspę kwiatów. Chętnie zostałby na niej na dłużej, ale czuł, że nie powinien zwlekać. Przestąpił próg i ruszył wprost do ruin.

***


Owo miasto było dalej niż się z początku wydawało, więc Thaeirowi przyszło się do niego zbliżać w coraz bardziej zapadającym zmroku. Ominął go przez to żar dnia, nastał chłód nocy. Po drodze do miasta widać było wybuchy i trupy pokonanych, często zwęglone. Ktoś tu toczył magiczne walki… lub wykorzystywał magię do egzekucji. Ale tygodnie, miesiące, lata temu… Trupy już dawno straciły na świeżości.
A Thaeir ruszył pomiędzy mury miasta zapuszczając się w jego ponure ulice.


Ulica którą szedł była jedną z głównych i prowadziła do na największy plac miasta, gdzie powieszono kilku magów. Jednego w czarnych szatach, drugiego w czerwonych szatach, trzeciego w białych. Ich ciała uległy mumifikacji, ich ubrania zetlały mocno, ale skórzane pasy i przytroczone do nich sakwy oparły się czasowi. Thaeir wzdrygnął się. Znacznie bardziej wolał żywe trupy. Właściwie nawet trochę się do nich przyzwyczaił. Te tutaj budziły grozę, przypominały nieuchronność śmierci i były świadectwem tego co musiało się tu stać.
Z drugiej jednak strony genasi pamiętał, że to tylko test. Bardzo złożona, wielowymiarowa iluzja, która miała go sprawdzić. Na całym tym pogorzelisku tylko zwłoki czarodziejów wyglądały na godne uwagi, ale głupio mu było tak grzebać zmarłym w kieszeniach. Zastanawiał się chwilę co by tu zrobić. Obszedł szubienice, obejrzał rynek, wreszcie zakrył dłonią oczy i prostą telekinetyczną sztuczką odwiązał pas czerwonego maga. Trochę brzydził się tych wisielców.
Sakiewka poszybowała do jego rąk i zaraz oglądał już jej zawartość. W środku nie było nic poza zwojem, czystym kawałkiem papieru pulsującym jednak magią. Wyczuwał ją pod palcami i instynktownie pojmował jej naturę. Zaciekawiony, spodziewał się kolejnego testu, a nie kawałka pergaminu, przejrzał jeszcze sakwy białego i czarnego maga. Tam też znalazł dwie podobne im magiczne pergaminy, pełne surowej mocy gotowej do ukształtowania. Razem dawało to trzy zwoje.
Genasi rozejrzał się uważnie po placu. Nic szczególnego nie działo się wokół. Doszedł do wniosku, że powinien pewno zapisać jakieś zaklęcia na pustych zwojach. Po to w końcu były. Po chwili zastanowienia zdecydował się utrwalić czar rozproszenia magii na pergaminie od białego maga i czar ognistej kuli na tym od czerwonego.
Co się udało bez problemu… niemniej, co teraz ?
Jakoś nie było sensu stać przy tych szubienicach. Trupy nie wydawały się chętne do przebudzenia z tego “snu”. A dookoła nie było żywej duszy. Martwej zresztą też nie. Na szczęście. Może jednak zwoje nie były częścią próby. Genasi schował je do kieszeni i postanowił wyjść z miasta. Może po drugiej stronie będą kolejne drzwi - pomyślał.

Ktoś już na niego czekał, po drugiej stronie miasta. Osobnik w poszarpanych szatach i obliczu zakrytym kapturem. Jego oczy płonęły pomarańczowymi ognikami.
-Witaj magu… jesteś li gotów na sąd i karę za swe zbrodnie?- zapytał ów tajemniczy osobnik.
Genasi syknął i przychylił jakby do rzucenia czaru. Zaraz jednak przypomniał sobie, że tutaj proste rozwiązania nie zadziałają. Zmieszał się, wyprostował, strzepnął pył z szaty i odchrząknął.
- Przybyłem tu niedawno. Nie mam nic wspólnego ze zbrodniami, które się tu wydarzyły.
- Jesteś magiem… wykorzystujesz moc przynależną bogom i ich posłańcom. -
odparł mężczyzna.- Używasz jej by manipulować rzeczywistością dla swoich potrzeb i kaprysów. Zbrodni nie popełniłeś tutaj, ale… popełniłeś w wielu innych miejscach. Czy przyznajesz się do winy?
Thaeir przygryzł niepewnie wargę. Nie przypominał sobie żadnych zbrodni, chociaż… no rzeczywiście podróżowanie wiązało się z niebezpieczeństwem i… wykorzystaniem magii do obrony własnej. Ale moc przynależna bogom? Czuł się jak w jakiejś fantastycznej dystopii, gdzie magia jest zakazana.
- Echem. Oczywiście “manipuluję rzeczywistością”, od tego w końcu są czary, ale nie wiem dokładnie o jakie zbrodnie mnie oskarżasz. Chyba nie zrobiłem nic strasznego.
- Oskarżam zbrodnię pychy i wynoszenie się ponad innych, o zbrodnię lenistwa i wykorzystywanie sił wszechświata do ułatwiania sobie życia i o szerzenie złego przykładu i stawianie magii nad potęgę bogów. Czy chcesz powiedzieć coś na swoją obronę?-
odparł ów osobnik pełnym nienawiści tonem głosu.
Te zarzuty były tak absurdalne, że magowi aż zabrakło słów!
- Co? - wykrztusił wreszcie. - To… to… szaleństwo!
Nie wiedział nawet od czego zacząć. Odetchnął próbując się uspokoić.
- Przecież… każdy korzysta z magii! Przynajmniej tam skąd pochodzę… prawie każdy. A poza tym… zegarmistrza też byś oskarżył? Zegary też wykorzystują siły przyrody i ułatwiaj życie.
Pominął milczeniem to o “potędze bogów”. Fanatycy są wszędzie i nigdzie nie da się z nimi dyskutować.
- Nie każdy… z magii korzystają magowie do swych samolubnych celów i wywyższanie siebie spoza równych sobie śmiertelników. Magia służy właśnie temu… a “szlachetne cele” i “ułatwianie życia innym” służą jedynie do zamydlania oczu.- wysyczał gniewnie samozwańczy sędzia.- Widzisz wokół siebie kogokolwiek komu magia tu przyniosła szczęście?
Po czym już spokojniej dodał.- Czy to wszystko co masz na swą obronę ?
- Przecież… dżiny, sylfidy… wszyscy od urodzenia korzystają z czarów! Wszyscy sferotknięci! -
podniósł głos oburzony genasi.
- Są więc obrazą dla wszechświata i winni zostać oczyszczeni przez śmierć męczeńską, jako i ty.- odparł spokojnym acz zimnym tonem oskarżyciel, sędzia i kat w jednej osobie.
Thaeir złapał się aż za głowę. Jak miał dyskutować z kimś takim?! To była próba ponad jego siły! Ale zaraz… przecież to właśnie była próba i najpewniej nie miała sprawdzić jego cierpliwości. Co chciało spróbować w kandydatach towarzystwo czarnych, czerwonych i białych magów? Pokorę? Posłuszeństwo? Wszystko aż gotowało się w genasi na myśl, że miałby się poddać tak oczywiście niesprawiedliwemu osądowi. Postanowił spróbować ostatni raz…
- Echem! Przemoc nie jest zawsze najlepszym rozwiązaniem. Takie krucjaty nigdy się dla nikogo dobrze nie kończą. - uderzył w mentorski ton. - Poza tym twoje oskarżenia są wysoce niesłuszne! Nie każdy kto używa magii jest zbrodniarzem. Czary… to narzędzie tak jak młotek czy kołowrót, można je wykorzystać do dobrych i złych celów. Owszem, jestem magiem, ale to nie może być powodem by skazywać kogokolwiek na śmierć.
- Magowie to zakała tego świata… zniszczyli go swymi plugawymi mocami, a ci którzy rzekomo “pomagali” wprowadzali tylko zamęt wśród śmiertelników i uniemożliwiali zniszczenie tej zarazy jaką była cała społeczność czarodziei, zanim ona wyniszczyła ten świat. Masz prosty wybór… możesz wyrzec się magii i zostać z niej oczyszczonym raz na zawsze tracąc możliwość rzucania zaklęć, albo zostać straconym za swój upór. Wybieraj. -
odparł mężczyzna ignorując argumenty genasiego.
Thaeir zatem postanowił się uprzeć.
- To niesłuszne zarzuty. Nie wyrzeknę się magii.
-Więc przypieczętowałeś swój los.-
stwierdził w odpowiedzi osobnik i wzywając jakieś nieznane potęgi sprowadził olbrzymią czterometrową rogatą żmiję w wybuchu piasku i ognia.


Gad zasyczał złowrogo i ruszyła w stroną genasiego. Thaeir prychnął ni to z niedowierzaniem ni rozbawieniem. Spodziewał się jakiegoś ognistego deszczu i przerwania próby, a tu tylko wąż. Niemniej nie lekceważył przeciwnika. Uniósł się wysoko w górę i z wysoka spuścił na żmiję ognistą kulę.
Sytuacja jednak okazała się dużo dramatyczniejsza niż się Thaeir spodziewał. Kula ognista niewątpliwie rozjuszyła węża, ale nie zdołała go zabić.. podobnie jak stojącego obok bestii szaleńca. Za to sędzia przywołał kolejną boską karę… tym razem w postaci rozproszenia magii, które pozbawiło genasiego zdolności unoszenia i sprawiło że Thaeir upadł na ziemię obijając sobie żebra przy tym upadku. Wykorzystała to żmija która wbiła kły w ciało leżącego maga i wpuściła jad w jego ciało.
Sędzia zaś zaczął przyzywać kolejnych przeciwników, jakiegoś jastrzębia z piekielnych otchłani oraz szkielet dużego goblinoida uzbrojonego w duży tasak i ruszającego w kierunku rannego czarodzieja.
Niewątpliwie mocną stroną sędziego było szybkie sprowadzanie posiłków. Szaleńczo bijące serce Thaeira rozprowadzało po ciele jad. Słabł z każdą chwilą, a przeciwników było tak wielu… Nie miał szans na zwycięstwo, ale nie zamierzał się poddać piekielnemu inkwizytorowi. W ostatnim odruchu gestem ręki spróbował rozproszyć magię sędziego. Udało się!... Przynajmniej w przypadku węża i szkieletu, które znikły rozproszone magią zaklęcia. Powietrzny drapieżnik był jednak poza zasięgiem.
Natomiast sam sędzia przywołał magią falę kakofonii uderzającej w ciało genasi i zadając mu ból… sam natomiast nie odniósł żadnych obrażeń, mimo że był w epicentrum wybuchu dźwięku.
Może powinien był pokornie się poddać, może powinien był przekonać kapłana giętkością języka i czystością logiki, może powinien był w ogóle nie podchodzić do całej tej próby. Ale nie zamierzał tak zginąć. Wyciągnął zwój, który znalazł przy martwym magu i rozpoczął budzić w nim magię formułując słowa na kawałku zwoju. Pocił się ze strachu. Kiedy kształtował magię, był praktycznie bezbronny. Na szczęście jego przeciwnik wykorzystał okazję do podleczenia własnych ran za pomocą modlitwy do swego patrona.Their musiał wytrzymać jedynie atak skrzydlatego drapieżnika i ból szponów na plecach. Jednak zdołał ukształtować swoja na zwoju i odczytując słowa posłał kolejną ognistą kulę prosto w kapłana. Wybuch odrzucił przeciwnika do tyłu poważnie go raniąc. Ale nie zdołał zabić. Obaj byli w kiepskim stanie. I Thaeir i jego wróg. Chociaż on miał jeszcze do pomocy to przeklęte ptaszysko, genasi wcale się tym nie przejmował. Cisnął w kapłana pęczkiem świetlistych pocisków. Musiał pokonać tego człowieka, przywołaniec powinien wtedy odejść do swej sfery.
I miał rację… gdy pociski śmiertelnie ugodziły kapłana, ten upadł na ziemię umierając. A wraz z jego ostatnim oddechem, irytujące ptaszysko znikło. Mag mógłby odetchnąć z ulgą gdyby nie przekonanie, że tu powinno być coś jeszcze. Żadnej filozoficznej nauki? Żadnych zjaw z mądrymi memento? Poprzedni test dawał przynajmniej do myślenia… Przysiadł na kamieniu by trochę odpocząć. Zauważył, że w tej dziwnej krainie próby błyskawicznie odzyskiwał siły. Tym razem było tak samo, rany goiły się niemal na jego oczach. Wreszcie wstał, przeszukał ciało kapłana i ruszył drogą, którą ten mu zastąpił.

Wkrótce dotarł do stojących samotnie drzwi na środku kolejnego… zamkniętych żelaznych drzwi z napisem “Determinacja”. Wyciągnął masywny żelazny klucz, który wyciągnął z ciepłych jeszcze dłoni fanatyka i przekręcił go w zamku.
 
Quelnatham jest offline  
Stary 02-04-2015, 23:19   #178
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Antrakt. Tajemnice wieży.

Drzwi otwarły się ze skrzypieniem. Czarodziej przeszedł przez nie powoli, nieco obolały i bardzo zmęczony. Wszedł do kolejnej komnaty… ciemnej, małej i cichej. Po chwili dopiero zauważył gospodarza. Kaptur niemal wtapiał się w cienie komnaty stojąc spokojnie w bezruchu. Jak zwykle trudno go było odróżnić od szaty zawieszonej na wieszaku. Niemniej kiedy się bezszelestnie poruszył w kierunku Thaeira…
-Choć za mną.- głos beznamiętny i bezosobowy. I nieznoszący sprzeciwu. “Kaptur” ruszył przodem, genasi zaś podążył zanim. Przemierzali kolejne korytarze wieży, która wydawała się zaskakująco rozległym kompleksem korytarzy, zaułków i komnat… znacznie większa niżby się wydawało z zewnątrz.


Niektóre komnaty kryły pewnie wiele zagadek, ale jego przewodnik nie poświęcał czasu na zatrzymywanie się w nich, więc Thaeir chcąc nie chcąc musiał podążać dalej.


Do gigantycznej biblioteki, prawdziwego mokrego snu każdego mistrza wiedzy. Tysiące półek, a na każdej co najmniej piętnaście woluminów. Można było zaginąć w tym miejscu na parę lat, a i tak pewnie nie przeczytałoby się nawet połowy tej biblioteki.
-Kiedyś… dziesiątki uczniów i mistrzów poszerzało swą wiedzę pomiędzy półkami tej biblioteki. A skrybowie kopiowali księgi przyniesione do biblioteki. Kiedyś to miejsce było ostoją debat filozoficznych i naukowych. Kiedyś… Teraz czarodziei już nie ma.- rzekł zgorzkniałym tonem głosu “kaptur” myląc się całkowicie. Ale było to zrozumiałe… przecież przez stulecia nie opuszczał wieży w której przebywał.
W końcu dotarli obaj do komnaty, będącej laboratorium magicznym w pełni wyposażonym.


Trzeba było przyznać, że ta wieża była wręcz idealna dla magów zajmujących się badaniem nad magią i doświadczeniami magicznymi. Ale czy Thaeir był takim magiem? Przecież ostatnio ciągle podróżował.
Gdy genasi się nad tym zastanawiał, “kaptur” telekinetycznie przeniósł białą szatę magiczną z dużej szafy w dłonie Thaeira.
-Czarodzieju, gratuluję ci. Przeszedłeś Wielką Próbę i udowodniłeś że jesteś godny mocy, którą władasz. Przechodząc ją udowodniłeś się, że najbliżej ci do Zakonu Białych Szat właśnie, więc… oznakę przynależności do nich otrzymasz.- rzekł uroczystym tonem głosu kaptur. Kolejny ruch prawego kaptura sprawił że okulary leżące na półce, a wykonane z kryształowych soczewek o żółtawej barwie w złotych oprawkach pokrytych elfimi znakami.
- A to twoja nagroda młody adepcie białych szat. Ów magiczny przedmiot należy do ciebie. A odkrycie jego właściwości… cóż… niech będzie wyzwaniem dla twej dociekliwości.- wyjaśnił “kaptur”.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.
abishai jest offline  
Stary 29-06-2015, 23:19   #179
 
Quelnatham's Avatar
 
Reputacja: 1 Quelnatham jest po prostu świetnyQuelnatham jest po prostu świetnyQuelnatham jest po prostu świetnyQuelnatham jest po prostu świetnyQuelnatham jest po prostu świetnyQuelnatham jest po prostu świetnyQuelnatham jest po prostu świetnyQuelnatham jest po prostu świetnyQuelnatham jest po prostu świetnyQuelnatham jest po prostu świetnyQuelnatham jest po prostu świetny
Thaeir odetchnął wreszcie zadowolony. Miał już za sobą te przeraźliwe próby i wyszedł z nich zwycięsko. Nigdy nie myślał, że kiedyś dołączy do tajnego zakonu czarodziejów z pierwszej materialnej. Na dodatek wymarłego zakonu, jak się zdawało. Z pełnym, głębokim zadowoleniem przyjął od ducha swoją nową szatę. Właściwie nawet dobrze się złożyło. Podczas próby utracił turban, a stara tunika była poszarpana i osmalona. Niewiele myśląc zdjął ją z siebie i rzucił w kąt, by przywdziać nową. Okulary schował do kieszeni. Miał dobry wzrok, a poza tym słyszał co dzieje się z osobami korzystającymi z magicznych cacek niewiadomego pochodzenia. Jeszcze raz podziękował duchowi i ruszył wesoło na górę. Chyba gdzieś tam powinien znaleźć Cervail.
Hao i czarodziejka czekali nerwowo w jednej z dużych sal jadalnych. Neraph stukał nerwowo palcami o stół, a Cervail nie potrafiła usiąść na miejscu. A gdy Thaeir wkroczył rzuciła się na niego i przytuliwszy mówiła. -Żyjesz! Udało ci się ! Wiedziałam, że ci się uda!

-To teraz… wynosimy się stąd?- zapytał Hao.
-Eee… tak, żyję. - Genasi zdębiał w objęciach czarodziejki. Do tej próby nie był przygotowany. Niepewnie poklepał ją po ramieniu. -Też się cieszę, że was widzę. - dodał wyswobadzając się wreszcie.
- Nie wiem jeszcze jak się stąd wydostać. Ten duch powiedział, że mam teraz prawo korzystać z tej wieży… czy coś takiego. Cała aż kipi magią, jest laboratorium i biblioteka… No i skoro istnieje w kilku rzeczywistościach to na pewno jest jakaś droga. Trzeba jej tylko mocno poszukać…
-To na co czekamy! Bierzmy się do roboty.- rzekła z entuzjazmem w głosie Cervail. Ją akurat ekscytowało przekopywanie się przez bibliotekę czarowników z innego świata. W przeciwieństwie do Hao, które niespecjalnie interesowały księgi.
Genasi uśmiechnął się krzywo: - Nie dasz mi nawet chwili odpocząć? - zapytał półżartem.
- Może ten duch będzie wiedział? Przeszukiwanie wzdłuż i wszerz całej biblioteki… zajmie nam mnóstwo czasu.
Niewiele myśląc poszukał kaptura, a gdy go znalazł wypytał dokładnie gdzie znaleźć księgi dotyczące międzyplanarnych podróży, czy jak to nazywali pierwszacy “przywołania”.

Kaptur wskazał im odpowiedni dział biblioteki dotyczący wieloświata i magii przywołań. I tam znaleźli planarne mapy i schematy...Mapy owe przedstawiały kosmologię całkowicie odrębną, od tej którą Thaeir znał z doświadczenia. Plany żywiołów otaczały kokonem świat materialny zwany Krynn, w dodatku zamknięty przed zagrożeniami tak zwaną "Kopułą Stworzenia".


Potem sprawy się komplikowały... Niektóre nazwy się brzmiały podobnie, jak Othłań, ale... nazwa nie odnosiła się do Othłani znanej Thaeirowi. Może to i dobrze, bo ponoć do 666 warstw Otchłani i 9 Piekieł, łatwiej było wejść niż z nich wyjść.Po kilku godzinach dyskusji udało się w końcu ustalić z Cervail, że są gdzieś na Morzu Eterycznym... tutejszym planie eterycznym otaczającym Krynn... z jakiegoś powodu połączonym z planem cienia. To... trochę pomagało. Trochę. Na ich nieszczęście genasi nie był biegły w szkole przywołanie. Właściwie w ogóle zarzucił tę dziedzinę. Liczył, że Cervail, prawdziwa obieżysferka, będzie mu pomocą, ale nic na to nie wskazywało. Nadal nie wiedzieli jak się wydostać z tego miejsca.
- Echem… Rozumiesz coś z tego? - odwrócił się do czarodziejki. - To nie jest Wielkie Koło… Jak ci ludzie mogli w ogóle wierzyć w coś takiego? Przecież… to tak nie działa. Czemu Cień nakłada się z wodą i ziemią, a nie na przykład powietrzem?
-Wielkie Koło jest tylko jedną z możliwości Thaeirze.-
zaczęła tłumaczyć Cervail.- Wieloświat składa się z wielu takich odrębnych kosmologii osadzonych we własnych zależnościach międzysferowych. Nie jesteśmy już w wielkim Kole. A to rodzi problemy.
-Wyrzuciło nas do jakiegoś pierdułkowa z dala od prawdziwej cywilizacji. Cudnie.-
westchnął Hao.
- Nie wydaje mi się żeby był sens przebijać się do Planu Materialnego powiązanego z tą kosmologią. Naszym celem powinny być te plany które prawdopodobnie są łącznikiem pomiędzy poszczególnymi kosmologiami.- czarodziejka zamyśliła się nad mapami, które niestety za dokładne to nie były.
- Czyli… Negacja, Ziemia albo Woda - odczytał ze schematu genasi. Skrzywił się i poprawił: - Czyli Woda.
Negacja wyssała by z nich siły zanim zdążyliby zawołać, a Ziemia… Thaeri wyobrażał sobie nieprzyjemności jakich by doznał, gdyby spotkali dao. Ciągle jednak nie wiedzieli jak dokładnie się stąd wydostać. Cervail nie była na tyle potężna, żeby przenieść ich bez portalu, a przejścia tutaj… Właśnie! Alchemik ponownie zawołał kaptur i rozkazał mu prowadzić się do wspomnianych portali. Podobno były zniszczone, ale może ostało się w nich choć trochę mocy.
Niestety… okazało się, że portale były martwe. Choć wyglądało i na to, że były kiedyś aktywne. Ale było to wtedy, gdy wieża znajdowała się na swym pierwotnym miejscu. Gdy jednak przemieściła się, to nieprzystosowane do tej zmiany portale uległy zerwaniu z miejscami do których prowadziły. I najwyraźniej zrobiono tak celowo, by ukryć wieżę przed niepożądanymi gośćmi.
- Tak się więc nie wydostaniemy… co teraz?- zapytał Hao smętnie.
- Nie wiem. - odpowiedział tylko Thaeir. Naprawdę nie wiedział… bez potężnej magii albo portali mogli co najwyżej wrócić skąd przyszli i tułać się po Sferze Cienia.
- Może po prostu pójdziemy odpocząć, co? Ta wieża… jest na pewno pełna użytecznych rzeczy, wiedzy i mocy. Trzeba tylko... poświęcić na to trochę czasu i… na pewno coś znajdziemy. Co o tym sądzisz Cervail?
- Mnie się tu podoba… to miejsce jest pełne informacji o nieznanym Wieloświecie!-
rzekła z entuzjazmem czarodziejka. - Mnie się nie spieszy.
- Przynajmniej tobie.-
mruknął z dezaprobatą Hao.- Ja jednak wolałbym… się stąd wydostać.
- Na razie rozejrzyjmy się po wieży, może znajdziemy tu coś ciekawego!-
rzekła w oodpowiedzi czarodziejka.
- O! To może zaczniemy od tego - genasi nagle przypomniał sobie o okularach, które dostał. Sam nie był nigdy dobry w rozszyfrowywaniu aur zaklętych przedmiotów. Zwykle dostawał je z instrukcją użycia. - Dostałem to od kaptura razem z tą szatą - dodał podając binokle czarodziejce.
-To wy dzieci się tu bawcie… a ja się rozejrzę.- westchnął Hao, podczas gdy oboje zatopili się badaniach nad przedmiotem. Księgi, doświadczenia i badania zajęły obojgu kilka godzin. Kilka wspólnych godzin. Sensatka podczas odkrywania czegoś nowego zapominała prawie o całym świecie i cieszyła się jak dziecko. Niemniej jej pomoc, była niezmiernie przydatna i Thaeir odkrył cóż to skarb otrzymał. Okulary pozwalające widzieć “życie”.

- Ha. Bardzo ciekawe. - Stwierdził Thaeir bez specjalnego entuzjazmu. Miał cichą nadzieję, że może okulary pomogą im wydostać się z tego miejsca. - Potężny… przedmiot wieszczenia. - mruknął. - Na pewno bardzo przydatne.
Cervail zdawała się nie dostrzegać zawodu genasiego.
- Prawda? Przymierz je! Zobaczymy kto jeszcze się tu czai - rozbawiona, założyła alchemikowi gogle na nos.
Thaeir zobaczył Cervail w zielonej otoczce, bardzo soczystej barwy. Jej energia życiowa pulsowała w rytm bicia jej serca. Zauważył coś jeszcze… smugi fioletowej barwy, przepływające przez pokój i kierujące się gdzieś w głąb labiryntu półek wypełnionych księgami. Była to niewątpliwie nekromantyczna energia wypełniająca ten wypaczony dawną katastrofą wymiar… i wydawała się być... zbierana.
Mag zamrugał i przetarł szkła kawałkiem szaty. Spojrzał jeszcze raz i podał okulary czarodziejce.
- Widzisz to?
- Tak! Ciekawe dokąd prowadzi
- odparła Cervail i natychmiast pobiegła za leniwymi smugami purpury. Chcąc nie chcąc genasi podążył za nią.
Wędrując za smugami widzianymi przez okulary dotarli oboje do niewielkiego pokoju wypełnionego półkami z książkami. Była to część biblioteki. Jednak to stolik na środku pokoju przyciągał uwagę. Na nim to bowiem stał dziwny instrument.


Podstawka z ruchomymi okręgami na których były napisy, kula w centrum, dziwne wijące się druciki i słupek z mniejszą kulką. I to właśnie ten przyrząd zasysał negatywną energię.
Może Thaeir trochę za długo przeglądał księgi sferologiczne, ale wydawało mu się, że gdzieś widział już coś takiego. Albo przynajmniej kojarzyło mu się…
- To nie jest… astrolabium? Albo coś takiego? - rzucił w przestrzeń. - Jakoś tak coś z tymi sferami… albo diagramami… myślisz…
Cervail nie dała mu dokończyć.
- Sprawdźmy!
Dwójka magów znów wzięła się za badanie kolejnego artefaktu. Jak się okazało, wedle ksiąg które były w tym pokoju, to nie było astrolabium, ani sferolabium… to była brama planarno-czasowa. Co około 20 lat okręgi ustawiały się w odpowiedniej pozycji otwierając przejście do sfery żywiołów. Przejście tylko dla dwóch osób. Te ustawienie które widzieli przed sobą, pozwalało przejść sfery żywiołu wody… za dokładnie dwadzieścia cztery godziny.

Cervail i Thaeir naraz spojrzeli na siebie gdy dotarło do nich co to oznacza. Była ich trójka i mieli mało czasu.
- Co robimy? - zapytał genasi. Kołatały mu się w głowie różne myśli, różne scenariusze, ale nie chciał nic mówić zanim pozna zdanie czarodziejki.
- Ktoś musi zostać. Na pewno nie Hao.- stwierdziła Cervail zamyślona. Po czym dodała cicho. - Ale mogę ja… Ta wieża wymaga zbadania i opisania.
- Nie, nie… Ja muszę zostać -
zaprzeczył prędko Thaeir. Prędko, automatycznie wręcz, ale bez przekonania. - W końcu to ja zostałem yyy dostałem tę wieżę. Mam nawet szatę. Przeszedłem test. - Mówiąc przekonywał nie tylko Cervail, ale i sam siebie. Czuł, że tak być musi, że to on musi tu zostać, ale tak po ludzku wcale tego nie chciał. - Yyy… Przecież możecie po mnie wrócić! Tylko ty znasz drogę do tego miejsca! To znaczy portal do Limbo… Stamtąd trzeba się tylko przepłynąć przez ten Światłocień czy jakoś tak…
-Nie sądzę by był to dobry pomysł.-
stwierdziła Cervail chichocząc.- Ta droga przez portal do Limbo jest trochę niebezpieczna. A mnie… tu się podoba. To miejsce ma tyle tajemnic do odkrycia i… też zamierzam przejść tą próbę, tak jak ty. Tyle że planuję się bardziej do niej przygotować.
- Ale… Jak się wtedy wydostaniesz? Droga przez Limbo jest niebezpieczna, ale to jedyna droga tutaj jaką znamy! Przecież… ta wieża… może i jest niezbadana, ale… co będziesz jadła, piła? Tu nic nie ma! Tylko cień! Co będzie jeśli ten licz będzie chciał się zemścić?
- Tu są zaklęcia tworzące pożywienie zapisane w różdżkach. A licz… cóż… nie tak łatwo dostać się do tej wieży. Poza tym.. masz inne rozwiązanie? Tylko dwójka może wyjść.-
westchnęła spokojnym Cervail.
- Tak! Przecież mówiłem. Ja zostanę. - Thaeir był już nieźle poirytowany. - Przecież, jeśli coś się nie uda, przez dwadzieścia lat nie będziesz miała jak stąd wyjść! Zastanów się! Ta wieża nie jest tego warta!
-Skoro… tego chcesz, to zgoda.-
stwierdziła po namyśle Cervail.- Ty zostań.
- Mm… ale wrócicie po mnie, nie? -
spytał w odpowiedzi Thaeir. - No wiesz… myślałem, że masz większe szanse wrócić po mnie… niż ja po ciebie.
-Nie wiem… łatwiej się stąd wydostać niż tu wrócić. Tak sądzę.-
westchnęła Cervail. - Nie liczyłabym na zbyt wiele zostając tu.
Czarodziej poczuł się bardzo… nieswojo. Sprzeczne pragnienia walczyły w umyśle Thaeira. Wcale nie chciał zostać uwięziony w wieży, gdy kobieta zaproponowała, że zostanie poczuł ulgę, ale coś kazało mu się przeciwstawić. Czy chciał doścignąć ideału Białych Magów? W końcu został przyjęty do ich zakonu, nawet jeśli był ostatnim jego członkiem od niepamiętnych czasów. Teraz żałował swojego rycerstwa, ale coś mówiło mu, że to właściwa decyzja.
- Genasi żyją dłużej niż ludzie. Zobaczysz za dwadzieścia lat stanę w Gmachu Rozrywki i zapytam gdzie mogę cię znaleźć - zażartował Thaeir starając się ukryć swoje prawdziwe przeczucia.
 
Quelnatham jest offline  
Stary 11-10-2015, 23:05   #180
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Antrakt. Powrót.

Dni, tygodnie, miesiące, lata? Nie wiedział. Każdy dzień był podobny, ablucje, posiłek, nauka, sen.
Gdyby nie fakt że Thaeir był z natury był badaczem, pewnie by oszalał. Ale taki rytm życia był mu znajomy i uspokajał. Zresztą miał całą bibliotekę do poznania. Wiedzę dziesiątków pokoleń magów, którzy żyli tworzyli i pisali zanim ta wieża przeniosła się do tego wymiaru i… odkrywał że budynek ten pochodził ze świata Faerith. Tyle że z czasów zanim się urodziła babka jej matki.
Tak przynajmniej twierdził kaptur, który chętnie dzielił się opowieściami o swym rodzinnym świecie. Tylko jednego nie ujawnił… swej tożsamości. Tak samo jak tego co się stało z resztą mieszkańców tej wieży.
Bowiem musiała być zamieszkana przez dziesiątki magów, samo skryptorium z pewnością było przeznaczone na co najmniej 11 pisarzy. Oczami wyobraźni Thaeir widział ich wszystkich, cierpliwie nanoszących kolejne magiczne słowa na zwoje. Skupionych na pracy, zamyślonych.


Sam stawał się taki mając jako jedynego rozmówcę, zakapturzonego maga. Bowiem Cervail i Hao opuścili to miejsce dzień, rok, lata temu ? Czarodziej zatracił rachubę czasu, tym bardziej że nie mógł jej mierzyć.
Nawet swoim wyglądem. Włosy mu w tym miejscu nie rosły, zawsze pozostając tej samej długości. Broda mu nie rosła, paznokcie pozostawały te same. Dni nie różniły się niczym między sobą. Identyczne niemalże.
Łatwo było zatracić się ciągłym rytmie odmierzanym przez własne zmęczenie. Dzień i noc nie różniły się w tym miejscu od siebie, posiłki były identyczne. Czyżby zmieniał się cienistego kaptura? Czyżby czekał go taki sam los? Nie zauważy kiedy umrze i stanie się strażnikiem tej wieży jak on?
Thaeir nie czuł w sobie sił do buntu, tym bardziej że nic go nie trzymało tutaj, poza faktem że na zewnątrz nie czekało nic poza śmiercią. Tu miał jakieś przebłyski nadziei na lepsze jutro. Za 20 lat…

Klik. Czarodziej nie wierzył w to co widział. Nie potrafił uwierzyć. Klik. Cztery godziny. Za tyle czasu astrolabium ustawi się ponownie, by otworzyć przejście tym razem do planu ognia. Czyżby minęło już dwadzieścia lat? Genasi potarł podbródek zastanawiając się. Podbródek tak gładki jak zwykle. Broda tu nie rosła.
Cztery godziny. Tyle miał czasu na podjęcie decyzji, czy przejść do sfery żywiołu ognia, czy utkwić tu dalej na kolejne dwadzieścia lat. Cztery godziny na przygotowanie się na przeskok w nieznane obszary planu żywiołu ognia.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.
abishai jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 21:11.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172