Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 30-11-2014, 01:44   #540
Gob1in
 
Gob1in's Avatar
 
Reputacja: 1 Gob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputację
Udało się odnaleźć Thorguna żywego. Broczący krwią z odniesionych w dopiero co zakończonym starciu khazad właściwie wpadł na nich, gdy biegli na górę. Thorvaldsson zostawił z nim Thorina, a sam z pozostałą trójką ruszył dalej. Widok ubitych bestii, znacznie od typowych skavenów masywniejszych i dysponujących większą siłą powinien być pokrzepiający, jednak chmurne czoło thazora temu przeczyło. Zhufbarczyk zastanawiał się, dlaczego thaggoraki ścigają ich tak zawzięcie mimo poniesionych strat i przy tym znikomego zagrożenia ze strony ich oddziału dla skaveńskiej armii oblegającej Azul. Coś tu nie pasowało, ale za nic nie mógł wykoncypować co to mogło być.

Wrócili do reszty zabierając po drodze Alriksona i Siggurdssona. Chwilowy spokój wykorzystali do przygotowania się do dalszej drogi, a Dorrin i Ergan kombinowali z pergaminem znalezionym w skrytce w lampie. Po chwili okazało się, że wskazywał on miejsce ukrycia górniczego dziennika, a ten sposób dezaktywowania ogniowej pułapki, co Ergan niezwłocznie uczynił. Triumfalny okrzyk i brak huku płonącego gazu oznajmił sukces Erganssona. Mniej dobrą wiadomością było to, że brak płomienia jest tylko czasowy a nie wiadomo ile zejdzie im na forsowaniu drzwi strzegących przejścia dalej.

Gdy Grundi z Dorrinem zaczęli pracować nad drzwiami Thorvaldsson z pomocą Khaidar przenieśli ledwo przytomnego brata khazadki na jedną z ław, która miała odtąd spełniać rolę prowizorycznych noszy. Pozostawała kwestia jego pancerza i broni - nie było tego dużo, ale cholernie dużo ważyło. Po krótkim namyśle zdecydował zabrać zbroję kolczą i zostawić blachy, które najmocniej ucierpiały w kontakcie z alchemicznym ogniem. Rozhartowany pancerz płytowy był równie ciężki jak jego nieuszkodzony odpowiednik, jednak zapewniał o wiele mniejszą ochronę. Wszyscy byli już ranni, niektórzy ledwo mogli iść o własnych siłach i każdy dodatkowy kilogram oznaczał pozostawienie czegoś innego - po prostu nie mogli sobie pozwolić na targanie nieprzydatnych śmieci. W ciągu kilku chwil Roran znalazł się na ławie, mając pod nogami swój kolczy pancerz - zarówno zbroja, jak i jej właściciel zabezpieczeni przed zsunięciem się i upadkiem na ziemię za pomocą jednej ze znalezionych w sali lin.

Gdy tylko drzwi rozsypały się pod ostrzami dwójki rąbiących je krasnoludów, ci natychmiast ruszyli dalej nie bacząc na towarzyszy. Detlef najpierw podniósł w zdumieniu brew, by zaraz ruszyć za nimi wołając do Thorina i Khaidar, żeby zabrali Rorana i poprowadzili pozostałych. Dogonił Grundiego i Dorrina dopiero na środku kolejnego pomieszczenia, gdy ci przyglądali się dziwnej, niewątpliwie krasnoludzkiej konstrukcji oraz niemal doszczętnie spalonym truchłom zielonoskórych i jakiegoś khazada.

- Co jest, kurwa?! - warknął na nich. - Rozumy wam odjęło, czy od urodzenia na głowę słabujecie? Nie mam pewności, czy zauważyliście, dlatego wyjaśnię powoli, żebyście zrozumieli - mamy rannych, niektórych trzeba nieść, oręż w dłoni pewnie dzierżyć może ledwo połowa z nas, a wy beztrosko zapierdalacie do przodu, jakby gdzieś tutaj chętne panienki na was czekały? - Cedził słowa powoli, a ton głosu, wykrzywiona w grymasie mina i nastroszone brwi sugerowały, że zhufbarczyk jest wkurwiony. - W tej przeklętej kopalni roi się więcej szczurów, niż mrówek w mrowisku i nie ma tu miejsca na takie numery. Albo działamy jako oddział, albo pozwolimy się wpierdolić gryzoniom jeden po drugim. Czy to naprawdę tak trudne, żeby dupy nie ruszać z miejsca i poczekać na rozkaz? Co powiedzielibyście nad zwłokami zaszlachtowanych przez skaveńskie ścierwo towarzyszy w czasie, gdy wy poszliście zwiedzać sobie azulskie podziemia? Ogarnijcie się, zanim przez jakąś głupotę zginiemy wszyscy. - Zakończył wreszcie.

W czasie tej krótkiej połajanki pozostali zdołali dotrzeć do sali z maszyną, której z zainteresowaniem przyglądał się Ergan. Thorvaldsson nie miał pewności, czy ta dwójka jak i reszta zrozumie przesłanie - żeby przeżyć musieli działać razem, niemal jak jeden organizm. Każdy musiał być drugiemu bratem, przedłużeniem jego zbrojnego ramienia i wzmocnieniem jego tarczy. Mimo krzyków thazora Dorrin swoim zwyczajem stał z durną miną i zainteresowany był raczej zwęglonymi zwłokami orków, a Grundi z kolei szturchnął spalonego krasnoluda.
- Zrozumieliście!? - krzyknął do nich, podchodząc do Fulgrimssona. - A to co?! - sapnął zdumiony, bowiem martwy krasnolud chronił własnym ciałem dwa nietknięte ogniem przedmioty - zdobioną górniczą bardę oraz skórzaną torbę, w której, jak dostrzegł zerkając znad ramienia Grundiego, były jakieś papierzyska.

Wtedy Ergan zaczął mówić o komorze spalania gazu, w jakiej mieli się znajdować. Co jakiś czas cały gromadzący się w niej gaz (stąd pewnie smród zgniłych jaj unoszący się w powietrzu) ulegał wypaleniu i mogło to nastąpić w każdej chwili. Wtedy Thorvaldsson zrozumiał, dlaczego prowadzące tutaj drzwi były uszczelnione - gaz mógłby się tam przedostawać i jakiekolwiek źródło ognia w małej sali mogło spowodować zapłon gazu oraz śmierć dozorcy maszynerii. Nagle Ergansson zaczął się nadzierać, że trzeba uciekać.

- Bierz torbę, sprawdzimy później! - Rzucił do Fulgrimssona, samemu chwytając za górniczy topór. - Thorin, Khaidar - bierzcie Rorana i pędem za wszystkimi! Do tunelu! - wskazał pogrążony w mroku korytarz w kierunku przeciwnym do tego, z którego przyszli. - Ergan, zostaw tę cholerną maszynę. - Inżynier najwyraźniej miał zamiar zostać tutaj dłużej, niż wydawało się rozsądne. Spopielone ciała były aż nadto wymownym dowodem na to, co stanie się z nimi jeśli zostaną tutaj zbyt długo. Tym bardziej, że lada moment pułapka ogniowa się włączy, a wyłamane drzwi nie chronią już przed wypływem gazu. Trzech spaleńców to aż nadto i nie trzeba im więcej.

- Prędko! Wynośmy się stąd! - Ponaglił maruderów, samemu czekając aż wszyscy znajdą się w tunelu i dopiero wtedy wbiegł doń również.

Na szczęście drzwi na końcu korytarza, bliźniaczo uszczelnione jak te wcześniejsze tym razem były zamknięte po tej właściwej, czyli ich stronie. Gdy tylko minął próg zatrzasnął je i zabezpieczył zasuwą oraz belką. Jeśli jakimś cudem thaggoraki przejdą przez ogniową pułapkę i komorę spalania gazu, to te drzwi zatrzymają je przez dodatkową chwilę. A i odgłosy rąbania drewna będą dobrze słyszalne, co pozwoli uniknąć przykrej niespodzianki. Dopiero po zamknięciu drzwi pozwolił sobie na głęboki oddech i pełne ulgi westchnięcie.
- Jak ja nie lubię ognia... - mruknął.

Oddział czekał tuż przed prowadzącymi w dół schodami.
- Rorana trzeba nieść. Pierwsza zmiana - Grundi, Thorin. Druga - ja i Khaidar. Zmieniamy się co jedna wypaloną pochodnię. Przerwy w miarę uznania. Nikt się nie oddala. Para, która nie niesie rannego prowadzi i zabezpiecza tył. Tylko oni palą pochodnie. I uważać na schodach.- Szybko ustalił porządek marszu i przydzielił niewdzięczne zadanie dźwigania rannego tym, którzy mogli je wykonać. Reszcie nie pozwalały na to rany.

Po pokonaniu kilku zakrętów spiralnych schodów dotarli do wielkiej dziury w ścianie. Za nią, wyjaśniając również źródło narastającego szumu płynącej wody, ukazał się wodospad - to był ten sam komin sitowy, ale znajdowali się kilka poziomów niżej! Szybko też okazało się, że schody w dół są zasypane i nic nie wskazywało, żeby miał to być drobny zawał.

Thorvaldsson wszedł na kratę - zauważalnie gęstszą, a przy tym wykonaną z prętów o mniejszej średnicy. Zatrzymywały się na niej małe kamienie, a między nimi można było dojrzeć ziarna piasku. Przez oka kraty można było dostrzec niżej kolejną i chyba jeszcze jedną. Gdy zadarł głowę do góry ujrzał górną kratę na wysokości jakiś dwudziestu stóp, a na niej zaczepione jakieś narzędzie, którego głownia utknęła na sicie, a stylisko wisiało w dół. Nie trzeba było dodawać, że wszędzie lała się i pryskała woda a kamienie i ściany były śliskie jak interesy z elfami.
- Jak ja nie lubię wody... - kolejny żywioł najwyraźniej dołączył do listy krzywd Detlefa.

- Nie ma rady - musimy się przebić w dół. - Oznajmił reszcie, która musiała już sama zdawać sobie z tego sprawę. - Najpierw jednak chciałbym zobaczyć, co to za cholerstwo wisi do góry. Może nam się przydać przy sitach.- Wskazał na narzędzie zaczepione na kracie powyżej.
 
__________________
I used to be an adventurer like you, but then I took an arrow to the knee...
Gob1in jest offline