Okazja była wyśmienita - mutanci byli tak zajęci Rose, a raczej tym co zostało z guślarki - że zdawali się nie zważać na to, co dzieje się dokoła. Wystarczyłoby mocniej chwycić za miecz, podkraść się... i zadać cios w plecy. A potem drugi.
Proste, niczym zabranie dziecku cukierka.
Problem jednak polegał na tym, że w tym momencie nawet małe dziecko zdołałoby odebrać Oswaldowi i miecz, i życie. Tak więc Oswaldowi pozostawało skorzystać z szansy i oddalić się, utrupianie mutantów pozostawić na później. Na dużo, dużo później.
Odwrócił głowę od mutantów i spojrzał w przeciwną stronę, usiłując wypatrzyć możliwie bezpieczną drogę ucieczki. |