Ziąb dokuczał mniej, rany swędziały ale to przecież był dobry znak, że się goją. Var i Tibor udali się na zwiad, bogowie jedni wiedzą co zastaną w dolinie i czy w ogóle stamtąd wrócą. Głos z jej snu ostrzegał, że czyha tam śmiertelne niebezpieczeństwo. Przekazała wszystko sumiennie, przyznała się nawet do swoich nekromantycznych zdolności. Ale oni i tak poszli. Sami. Mara miała wątpliwości czy rozdzielanie się to dobry pomysł ale nie zamierzała się wtrącać. Byli starsi. Byli mężczyznami. Wojownikami. Wiedzieli lepiej. Szanowała to. A może tylko akceptowała.
Teraz jednak została w namiocie i niewiele miała do roboty poza rozmyślaniem. Kostrzewa gdzieś pognała, Shando z Burrem toczyli jakieś dysputy, a ona, Mara, usiadła w kąciku na skrzyżowanych nogach. Wyprostowana jak struna, ułożyła dłonie na kolanach i skupiła się na własnym oddechu pozwolając by rzeczywistości odpłynęła zza zamkniętych powiek, zniknęła gdzieś daleko za plecami.
Mara nie była już w namiocie.
Nie czuła mrozu ani ciepła bijącego od ułożonego tuż obok Strzygi, ucichł świszczący wiatr i rozmowy współtowarzyszy.
Nie chciała tutaj być.
Ciągnęło ją gdzieś indziej. W stronę doliny...
I wtedy znów ją usłyszała. Najpierw cichutko ale im bardziej się wsłuchiwała tym lepiej rozróżniała słowa, "dźwięk" głosu.
- Halo! - Mara "zawołała" w swojej głowie, krzyknęła na całe swoje metafizyczne gardło.
Skoro ona słyszała "zjawę z doliny" to może i zjawa słyszała ją? Może uda się Marze nawiązać jakiś dialog? Pomóc Varowi i Tiborowi na odległość skoro bali się dziewczynkę sprowadzić bliżej doliny.
- Słyszę cię! Twoje zawodzenia! Kim jesteś? Kto cię więzi?
Tak bardzo chciała się z nią porozumieć... |