Kobold zrobił wielkie oczy słysząc Mowę w ustach pogardzanej przez niego, niższej istoty. Nawet pomimo przerażenia nie potrafił skryć pogardy jaką chował względem krasnolud. Stęknął, co w jego przypadku brzmiało jak pękający pod obcasem karaluch. Zakończonymi pazurami łapkami dociskały ranę, co w chwili gdy znajdował się w niej grot nie było najmądrzejsze.
- Ocalcie mnie. Wiele wiem! - znów z jego paszczy popłynęły szczekliwe, syczące słowa. Dla wszystkich poza Filim stanowiły one niezrozumiały bełkot, przypominający psa próbującego sił w recytacji.
- Wszędzie wokół są moi isthasyi! Szybko, pomóżcie mi i opatrzcie ranę! Jestem inny niż te podłe żukojady, w życiu nie zjadłem żadnego munthrek! Ocalcie mnie!
Kobold spróbował powstać z ziemi, ale był tak słaby, że ledwie drgnął. |