Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 02-12-2014, 12:56   #165
Marrrt
 
Marrrt's Avatar
 
Reputacja: 1 Marrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputację
Pierwszym co zrobił na powitanie Ennaldy, którą przywołali nieufni beorneńscy wojowie było wypytanie się o Ragnacara. Ragnacara który przecież musiał tu dotrzeć przed nim, a w temacie którego ci sami wojowie zdawali się nie mieć żadnego pojęcia. Dość nerwowe wypytanie, bo aż ton podniósł gdy i Ennalda okazała się o niczym nie wiedzieć.
Jak to nie dotarł? Wasze patrole nie znalazły nikogo? Młody, długowłosy chłopak... Nogi chude, obdrapane. Pieszy, lub na wielkim gniadoszu... Na Rochu! Jak to nie…

Chyba go podtrzymali. Złapał energicznie Ennaldę gdy kazała go zanieść do posterunku.

Wzywajcie posiłki… Ślijcie do Beorna… Na południu formuje się armia zbójnicka… Konni… Fanny… Napisałem do niej… Napisałem… Planują zająć Stary Bród… Napisałem, że… Miał tu już być...

Przez chwilę go słuchali. Tym razem już nie podejrzliwie. Tym razem z rosnącym zaniepokojeniem. Potem chyba coś jeszcze mówił. O Fanny. O Ragnacarze. Chyba już zaczynał bredzić głównie. Nie pamiętał co było potem...

Następnym wspomnieniem była rozmowa z Ennaldą. Chyba jeszcze tego samego dnia. Budzili go siłą. Żeby coś zjadł, napił się i raz jeszcze przekazał wieści. Zrobił to. Choć świeżo opatrzona rana, bolała go nowym bólem. Bólem wymuszonego ziołami pośpiesznego gojenia. Nim Ennalda odeszła, przybył beorneński woj. Prowadząc Rocha. Siodło było puste. Musieli go siłą zatrzymać w posłaniu. Nie czekał długo na sen.

***

Dwie śmierci. Dwa życia. I Fanny. Radość z ujrzenia żony i możności wycałowania jej przynajmniej na pewien czas zdołała uśmierzyć ból. Bo żaden mężczyzna nie dowie się jak to jest. Jak bardzo głęboko, nieprzejednanie i bezgranicznie kocha swoją żonę. Gdy przyjdzie mu stanąć twarzą w twarz ze świadomością, że nigdy jej więcej nie zobaczy. Gdy przyjdzie mu pogodzić się z tą świadomością. I gdy potem nastąpi cud.

I poczuł to. Miał dość podróżowania. Dość Dzikich Krajów. Chciał zabrać ją z powrotem do Dali. Zbudować nowy dom nieopodal miasta. Spłodzić mnóstwo dzieci. I już nigdy więcej z żadnej przyczyny nie zostawiać jej za sobą…

Śmierć, która zabrała Odericka i Iwgara upomniała się o swoje w jego sercu później.

Zawiodłem go Fanny. I źle oceniłem. Miałaś rację. Ale przegrałem z jego losem. Ta historia naprawdę mogła być napisana inaczej. Naprawdę. Wiesz? Czułem to. Naprawdę to czułem. Tak jak kiedyś opowiadałaś. Fanny… Ja…

Upomniała się. I tak łatwo nie zamierzała odpuścić.

***

Przyglądając się szpalerowi konnych bandytów, który wyrósł na wzgórzach na południu, zdawał się mieć te same myśli co Rathar.
- Zmęczyła - odpowiedział olbrzymowi - lub nadwerężyła ducha. Serce nie sprzyja walce gdy ciąży na nim świadomość, że coś może grozić zostawionym daleko w tyle najbliższym.
Valter by tu dotrzeć musiał zmienić swój doskonały plan stworzenia nowego państwa. Musiał nacisnąć na swoich ludzi. I będzie musiał nacisnąć na nich znacznie bardziej by przekroczyć rzekę.
Uścisnął mocno dłoń Fanny, a potem spojrzał na olbrzyma.
- Nie chciałby, żeby w nas to tak uderzyło. Jak go znam to wolałby byśmy go powspominali przy jakimś dobrym miodzie. Wygrajmy zatem czym prędzej tę bitwę i zróbmy tak.
Powiedział po czym oboje z Fanny ruszyli za wielkim Beorneńczykiem w kierunku wydającej właśnie dyspozycje Ennaldy.
- Rathar ma rację. Rzeka to wąskie gardło dla konnicy Valtera. I jedyne miejsce gdzie możemy długo i z powodzeniem stawiać mu czoła. Wśród jego ludzi nie brakuje świetnie obeznanych z siodłem Easterlingów, czy Rohirimów. Ale nawet oni nie będą mogli skutecznie wykorzystać swoich wierzchowców w takich warunkach. Widziałem, że kilku z okolicznych mieszkańców zjechało wozami. Można by je unieruchomić w wodzie na naszej linii brzegowej, by całkiem utrudnić konnym przedarcie się. To, w połączeniu z tymi wbitymi palami, może stanowić zupełnie dogodny do obrony szaniec. Osłaniany ze zbocza rzeki przez łuczników.
Ennalda przyjrzała się wozom. Potem rzece. Niczego nie rzekła.
Mikkel miał jednak jeszcze jedną obawę. Jakkolwiek bowiem Beorneńczycy których poznał w tym dzikim kraju jawili mu się ludźmi a prostych, acz dobrych sercach, tak Valter był człowiekiem, którego siła jawiła się nie tylko w orężu jakim władał. Pamiętał ton jakim potomek Valinda opowiadał o swojej wizji. Ton, który zrzeszył tę armię nie pod sztandarem strachu i okrucieństwa, lecz zaraźliwej jak mor idei. Że ci wszyscy słabi duchem ludzie nie muszą walczyć o lepsze ja i miejsce dla niego wśród innych. Że wystarczy, że je odbiorą innym. Bo przecież wszyscy na nie zasługują tak samo...
Valter i tu mógł przed walką przemówić do obrońców. Odwołać się do ich strachu o bliskich… Zasiać zwątpienie…
Mikkel jednak czuł, że nie powinien wychodzić przed szereg ani dowodzących tu Beorneńczyków, ani Rathara by dodawać odwagi pozostałym. Wiedział jednak, że zrobi to jeśli im ta próba się nie powiedzie. Dla obrońców nie było gorszego wroga niż nadwątlona wiara.

***

Nie odkładał stanięcia przed obliczem Helmguta.
- Nigdy nie straciłeś miłości Odericka - powiedział po dłuższym milczeniu, którego tęgi Beorneńczyk chyba nie zamierzał przerywać - Ani inni z Kamiennego Brodu. Gdyby nie on, nie byłoby nas tu teraz. Valter zająłby Stary Bród, a potem zagrabiłby okoliczne sioła. Wybacz mi, że nie dotrzymałem słowa.
Opuścił wzrok. Nie odszedł. Nie odwrócił się póki Helmgut nie zrobił tego pierwszy.

***

Do bitwy przygotowywali się razem z żoną. Ona pomogła mu przywdziać kolczugę tak by gojąca się rana mu nie doskwierała. On poprawił rzemyki jej kaftana dopasowując utwardzoną skórę do jej talii.
Wybrali dla siebie stosowne miejsca do rażenia przeciwników z Męki i Melieraxa ze środka zbocza Anduiny. Tuż nad brodem. Fanny pomogła też ustawić się innym łucznikom, oraz podróżnym zza gór, którzy po rozmowie z kronikarką ostatecznie zdecydowali się nie opuszczać obrońców brodu mimo pobranej w przededniu bitwy opłaty podatkowej. Mikkel nie był pewien, ale chyba zaważył tu głos ludzi, a nie towarzyszącej im zimnookiej elfki. Tak czy inaczej, zostali wszyscy.
Indywidualnie rycerz zamierzał szyć z łuku do póki straty walczących przy brodzie nie zaczną być zbyt dotkliwe. Potem chciał na dany przez Rathara, lub Ennaldę znak zaatakować wręcz gdy tamci uznają, że czas odeprzeć wroga. To samo zaproponował innym łucznikom, którzy jak on zdawali się być przygotowani na równi do starcia wręcz. Tym sposobem tworząc niewielki, ale chwilę odpoczynku mogący dać trzonowi sił beorneńskich odwód. Fanny miała zostać z resztą łuczników.
Było w tym coś niezdrowego. Coś strasznego. I coś pięknego zarazem. Ale chyba oboje cieszyli się na tą bitwę. Albo może nie na bitwę. A na to, że będą w niej razem. W ich sercach była radość. I smutek. I żal. I ulga. Ale nie było strachu. Ani trochę.

Dostał włócznię z posterunku Beorneńczyków. Prostą; na kilka uderzeń w regularnej walce. Zamierzał cisnąć nią podczas pierwszego ataku, a potem przejść na miecz z tarczą.
Roch, Perła i easterliński bachmat pozostały przy posterunku.
 
__________________
"Beer is proof that God loves us and wants us to be happy"
Benjamin Franklin
Marrrt jest offline