Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 03-12-2014, 15:19   #33
Marrrt
 
Marrrt's Avatar
 
Reputacja: 1 Marrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputację
Icehammer szczyciło się wieloma zagonami robactwa i podmrocznych bestii. Duergarzy bowiem, poza zamiłowaniem do stali, jak każda żywa i rozumna istota mieli również swoje słabostki. Małe przyjemności. Nieporównywalne oczywiście z pasją dłubania młoteczkami i oskardkami w kamieniach. Ale zawsze przyjemności. A jedną z ważniejszych było znęcanie się nad zwierzętami i istotami od nich samych słabszymi. Które przy wprowadzeniu dużej dozy profesjonalizmu, którego nigdy duergarom nie brakowało, było najlepiej zorganizowaną w Podmroku szkołą tresury, chowu i hodowli. Największy zaś i najlepiej prosperujący zagon w Icehammer należał do Gregera Brasstamera. Niewątpliwego mistrza w tej dziedzinie. Mistrza, któremu jednak nieobcy był smak porażki. Co mu nogę zżarło, tego Severine nie wiedziała i ponoć nikt poza liczną rodziną Brasstamera, która sprawowała pełną pieczę nad zagonem, nie wiedział. Przed plotkami nie uchronił się jednak nawet tak małomówny i mrukliwy naród jak Duergarzy. A tych było tyle ile grot piwnych w Icehammer. Od odgryzienia przez rozzłoszczony hodowlą pająków awatar okrutnej Lolth, poprzez ugrząźnięcię w wyjątkowo zajadłej galarecie musztardowej, po zakład z gigantycznym fomorianem, który ponoć po dziś dzień jest więziony w najgłębszych klatkach zagonu. Tak. Po pijaku duergarzy byli odrobinę mniej nieznośni i kapkę bardziej zabawni niż na codzień. Co się zaś tyczy Gregera to dość rzec, że był postacią barwną i znaną na forum całego Icehammer. Do tego od momentu okaleczenia wielce odludną i stroniącą od bezpośrednich rozmów zarówno z innymi duergarami spoza rodziny jak i ze swoimi kontrahentami. A Severine, jako koleżanka przed fachem, miała przyjemność zaznajomić się z nim w swoim czasie. Ku późniejszemu utrapieniu gburowatego Duergara…

Zagon był biznesem rodzinnym i mieścił się w starej, nieeksploatowanej już kopalni smoczej krwi zwanej przez duergaów zynabarytem. Nie sposób było pomylić go z innym miejscem przez wzgląd na wesoły odcień kamienia w jakim wyżłobiono sale i korytarze. Smugi resztek minerału tworzyły barwne kształty przywodzące na myśl w świetle ognia ciemnoczerwone bryzgi krwi żylnej. Świeżej i nadal parującej. Co w połączeniu z wszechobecnym rykiem cierpiących bestii i chrobotaniem robactwa tworzyło całość, którą Severine, nawet jako nieuk w dziedzinie sztuki, uznawała za najbardziej ciekawe artystycznie miejsce w całym Ice. Istny teatr bólu. Oczywiście niedoceniany przez głuchych nań Brasstamerów, którzy dość zazdrośnie strzegli wyłącznie tajemnic prowadzonej w nim hodowli.
Nie na tyle jednak zazdrośnie by szczylowata drowka nie zdołała zakraść się do środka…
Nie po raz pierwszy przecież…

- Odejdź od cel czarnulo! - warknął tęgi, łysy oprawca grożąc jej, choć bez przekonania batogiem.
- A-a - pokręciła palcem. Stała tuż obok wejścia do podziemi, w której znajdowały się umbrowe kolosy, sądząc po napisach jakie napotkała po drodze. Uwaga “umbrowe kolosy”... bardzo straszne. Wściekle, co warto dodać, dobijające się do tego wejścia. Jakby czujące wiszącą w powietrzu groźbę jaką była dźwignia, o którą opierała się niedbale Severine - To ty brzydka baryłeczko turlaj się do szefa i oznajmij mu, że znajoma do niego przyszła w odwiedziny. Bacz też byś mnie nie zapomniał oficjalnie zapowiedzieć. - Odchrząknęła - Severine Tormtor. de domo Despana. Opiekunka Bestii w Erelhei-Cinlu.
- Gówno mnie to! Odsuń się od cel i zostaw tę dźwignię czarna liszko!
Drowka spojrzała na niego z wyrzutem po czym niby niechcący mocniej oparła się o dźwignię. Mechanizm zgrzytnął jakby niezadowolony, że tylko częściowo został uruchomiony, a kolosy zabuczały równie wściekle co zgłodniale.
- Wiesz na kogo się rzucą? - zapytała - A wiesz ile sekund będą potrzebować, by dokładnie sprawdzić zawartość twoich kiszek pluskwiaku? Ja szczerze powiem, że nie mam pojęcia. Ale chętnie z bezpiecznej odległości się poprzyglądam i ci potem powiem.
Duergar wyglądał jakby powoli tracił rezon. Bo prawdą było, że on w przeciwieństwie do drowki uciec nie zdąży.
- Rusz opasłą dupę gnoju i do szefa! Już! - krzyknęła czym ostatecznie zmotywowała oprawcę do działania.
Gdy zniknął w korytarzu, odwróciła się w kierunku cel kolosów i z teatralnym współczuciem w oczach zasunęła dźwignię z powrotem do pozycji zamkniętej.
- Mooje maleństwaa…

Po kilku chwilach, podczas których Severine na podstawie różnych buczeń każdego z kolosów, obmyślała dla nich imiona chrzcząc je odpowiednio Ciapkiem, Łatką, Pączkiem i Balbinką, w korytarzu dało się słyszeć kuśtykanie i u jego wylotu pojawił nikt inny jak sam Greger Brasstamer. Uzbrojony w dwa srodze wyglądające okute stalowymi drzazgami nahaje, rosły Duergar o przerzedzonej, siwej brodzie, ciężkiej ołowianej protezie i wielce, ale to wielce niezadowolonym spojrzeniu.
- Wujcio! - zawołała uradowana jego widokiem Severine - Tak się bałam, czy wszystko u Ciebie w porządku gdy nie odpisałeś na mojego nietoperza. Ależ się cieszę, że wyglądasz tak zdrowo i kwitnąco!
-Czego tu chcesz… - burknął szary krasnolud na powitanie.- Obiecałem sobie, że jak przyłapię twój kościsty czarny tyłek w okolicy mojego interesu, to go ci obiję.
Ach ta duergarska etykieta i gościnność.
- No, no no! - zgrzytnęła zębami w odpowiedzi -Twój interes i mój tyłek? Schlebiasz mi, ale niestety muszę odmówić. Jestem tu by dobić targu. Dla tormtorskiej areny. Sam wiesz jak to działa. Piach wymaga krwi gladiatorów. A ty masz mnóstwo cudeniek które są w stanie jej ich znacząco pozbawić. Zainteresowany?
- Nie mam tych wszystkich gadzin do walki na arenie... żadnych jaskiniowych tygrysów, niedźwiedzi czy lwów.-
odparł podejrzliwie krasnolud.- Zresztą najpierw pokaż złoto, nie sprzedaję niczego na uśmiech czy słowo honoru. Zresztą czarnuchy honoru nie mają.
- A czy ja Ci każę pokazywać teraz potwory? - wywróciła oczami nad żądaniem duergara - Najpierw uzgodnijmy jakieś ogóły. I nie żadne tam tygrysy i lwy. To dobre dla cyrku, a nie Areny. Ja potrzebuje dużo agresywnego robactwa, które upstrzy piach i kombatantów w swojej posoce… i czegoś specjalnego. Czegoś co poważnie uszczupli jej ich własnej. To co? Masz coś takiego? Masz coś co by naprawdę mogło zjeżyć włosy na naszych czarnych karkach?
-Umbrowe kolosy… - uśmiechnął się bezczelnie duergar.- Ale nikt nie gwarantuje że nie porozrabiają na trybunach. Draństwa idą zwykle na mięso i magiczne utensylia. Kapłani doprawiają nimi eliksiry. I jaskiniowego ankylozaura i tyranozaura do kompletu. Ale nie licz na upusty i sama musisz załatwić sobie transport.
Cały czas słuchając propozycji Gregera kiwała lekko głową jakby z oczywistym zrozumieniem. Kręciła się też przy tym wokół dźwigni wyginając ją przy każdym kółku to w jedną, to znów w drugą stronę. Aż do momentu gdy Duergar skończył. Wówczas przestała, sięgnęła do zostawionego jej przez Han’kah na drogę woreczka z landynkami i wyciągnąwszy dwie, szybko wrzuciła je sobie do ust.
- Mhmm… Tyranozaur podchodzi pod robactwo więc wezmę. Będzie takim królem robaków - zaśmiała się głośno przerzucając między zębami landrynki - Czaisz? Tyranozaur Rex. To będzie dobre, nie? Co do reszty natomiast co to ją wymieniłeś… cztery pieszczochy... i duży korzeniożerny roth. Krowa z maczugą na dupie.
Przez chwilę milczała spoglądając w krasnoludzkie ślepia, po czym poważniejąc pogroziła duergarowi palcem.
- Chyba sobie wujcio ze mną w chrząstki lecisz. Przychodzę tu do ciebie grzecznie jak kobieta interesu, a Ty tak mnie zbywasz? Znaczy wiesz… Jeśli naprawdę nie masz nic od czego moglibyśmy zacząć rozmowy to trudno. Wezmę co masz i sobie pojadę. Ale nie sądzę bym miała ochotę dalej narażać się przed kapłankami Lolth i ukrywać dowody Twojej pozakulisowej działalności. Pamiętasz naszą ostatnią rozmowę? Okrutnie bluźnierczej działalności, co warto by dodać.
Pokiwała smutno głową i schrupała w zębach z cichym trzaskiem obie landrynki.
- Wkurwiasz je już niebotycznie wsadzając na pajęcze grzbiety swoich ziomków. Ale co bidule mają robić jak wy tak wszyscy od niewiadomo kiedy? No nic nie mogą. Gdyby jednak na ten przykład inne to i owo by wyszło na jaw… Takie co to tylko Ty tu na boku kręcisz...
Syknęła boleśnie.
Nim odpowiedział weszła mu w zdanie.
- Wiem, że poza hodowlą i tresurą masz też własną kolekcję naprawdę różnych cudactw. Nie chcę Cię jej pozbawiać. Ani okradać. Proponuję targ. Ode mnie złoto, dokumenty. Zaczynamy rozmowę od nowa?
-Pieprzenie z tymi bluźnierstwami… roje karaluchów mięsożernych cię interesują, skorpiony olbrzymie, solfugi?- burknął duergar.- Kolekcja kolekcją...a ty sobie za wiele nie pozwalaj czarnucho, bo twoje kościste dupsko nie dobiegnie do najbliższej kapłanki. Robactwa mam trochę, ale na brodę Laduguera, na kie licho ci to… Robactwo, zwłaszcza to małe źle się prezentuje na Arenie...widać jedynie bezkształtną masę roju.
- A odkąd to z ciebie taki spec od prezencji, he? Co mnie interesuje to ci dokładnie powiem. Ale może w jakimś gabinecie, a nie tu przy celach. Chyba się dorobiłeś, co?

Owszem. Dorobił się.

***

Jej powrotowi do erelhejskiej ambasady towarzyszył taki wkurw, że omal sobie biedy nie napytała. Przypadek oczywiście. Bo jakżeby inaczej. No ale musiał się ten łysy dziadyga napatoczyć. Plamy wątrobowe na całym łbie, resztka zębów i tak wania tą ich berbeluchą korzenną, że w tych warstwach cuchnących szmat i futer można by nim pół duergarskiej huty opalić. I że brodata łajza jej zdrowie wypije kłaniając się Ladugerowi. No co miała zrobić? No co? No musiała nakopać. Po kiego się przypierdalał? Ale jak już się staczał na dno rowu, to instynkty błysnęły lampkami po głowie. Nerwowo się obejrzała, czy kto nie widział… Nikt… Ale menel już się gramolił. I już jakieś inne karły do niego szły. No zniknęła chyba w ostatniej chwili, bo by nietęgo mogło być jakby przed brodaty trybunał ją zaciągnęli…

Gdy dotarła do budynku obawa minęła. Wkurw jednak ani trochę. I nawet się upić nie miała czym, bo ją ten zwierzyniecki kurwisyn do ostatniej monety wydoił. Ino jej te landrynki zostały… “Nie ma”, “nie ma”, “nie ma” i “nie ma”. Nic kurwa nie ma tylko te robaki! Biedny jak świątynny kret. Myślałby kto. Łgał jak z nut. A niech se w dupę wsadzi te szurpate kuroliszki…

Powiodła złym okiem po patronach oficyny ambasady… Dzięki Lolth, że już nie musi być żadnym z nich… właściwie mogłaby teraz już wracać w nocnych dzwonach… zatrzymała wzrok… Oooo… sponsorka…

Iymniss. Do niedawna plebejuszka, od niedawna specjalistka od rachunków Domu Godeep, a od przedwczoraj wygnaniec. Zesłana za defraudację bogactw i kreatywne rachowanie skarbcem. Oczywiście niesłusznie. Opiły się równo. Wpierw na smutno. Potem na wesoło. Potem na bardzo wesoło. Aż naprutą bidulę musiała do łóżka zaprowadzić. Zabawna była. I nawet ciekawie się im gadało.

***

O porannym dzwonie utykający Lapis wygalopował z Icehammer.
 
__________________
"Beer is proof that God loves us and wants us to be happy"
Benjamin Franklin
Marrrt jest offline