Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 04-12-2014, 10:39   #127
Armiel
 
Armiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Armiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputację
Z cichym westchnieniem Fabien Dante, „Goniący Ćmy Marzeń”, theurg z plemienia Patrzących w Gwiazdy wciągnął w płuca zapach morskiej soli i stygnącej plaży. Wsłuchany w łagodny szum fal, ten pierwotny rytm natury, Fabien wrócił myślami do wydarzeń w Umbrze.

Zabił. Odebrał życie i miał krew na pazurach. Działał, kierując się słowami Litanii, lecz w jakiś sposób czuł się z tym wewnętrznie źle. Wiedział, że nie miał wyboru. Ze Matka Gaia postawiła przed nim wyzwanie, w którym brutalna siłą, musiała wziąć górę nad subtelnym umysłem.

Był garou. Nie mógł się wahać takich chwilach, a jednak, gdzieś na dnie duszy, Fabien czuł się zraniony swoim wyborem. Może miał szansę ocalić Chamberlaina, tylko nie znalazł drogi. Jednakże, jak mawiał Konfucjusz: „Jeśli dotąd nie znamy życia, jakże możemy znać śmierć? . Może taka była wola Wielkiej Matki. A on, jej dziecię, posłusznie wypełnił wolę.

Poczuł zapach jej ciała, gdy była kilka kroków od niego. Odwrócił się i spojrzał na Aoteę.

- Udało się – powiedziała krótko, a młody theurg ucieszył się.

Szczenię zostało uleczone ze skazy Żmija. Wróciło do rodziny.

- To dobrze.

- Zajęliśmy się również policją. Już nic nie wiąże cię z porwaniem karetki. Możesz odlecieć.

Fabien skłonił się nisko.

* * *

Goniący Ćmy Marzeń oznaczył pień palmy swoją krwią, rysując na niej glif Wielkiej Matki. Nie wiedział, czy jest w dobrym miejscu, ale w gruncie rzeczy nie miało to znaczenia. Zapalił przyniesione kadzidełka i przez chwilę siedział na zwalonym pniu drzewa wsłuchując się w odgłosy dżungli.

Dziękował jej strażnikowi za pomoc, jaką od niego otrzymał. Dziękował swoją gnozą i ciepłą myślą licząc na to, że duch wysłucha jego modlitwy i dzięki temu stanie się silniejszy.

Podziękował także niby-duchom, którzy stali u jego boku podczas tej trudnej chwili. Nie znał ich i wiedział, że ich ścieżki życia już raczej się nie przetną, jednak wiedział, że zapamięta oba byty do końca swojego życia.

Dla tutejszych garou też miał kilka słów. Ciepło- gorzkich słów podziękowań i modlitwy do Gai, by strzegli szczenię. Jego zapewne też nigdy w życiu nie zobaczy, i pewnie młodzieniec nie dowie się nigdy, że był ktoś taki, jak Fabien, który ocalił mu nie tylko życie, ale i duszę. Nie to było jednak ważne, dla Patrzącego w Gwiazdy, lecz świadomość, że Matka zyskała nowego obrońcę. Liczył na to, że tutejsi garou nie zmarnują daru, jaki od niej otrzymali.

* * *

Nie było pożegnań. Nie było nikogo na lotnisku. Samotny wilkołak przeszedł spokojnie odprawę paszportową uprzejmie dając się przeszukać i odpowiadając na wszystkie zadawane pytania. Skierował się do sali odlotów, zjadając po drodze ostatnią porcję krewetek podawanych w tradycyjnym sosie. Potem wsiadł w stalowego kolosa, ten pokraczny wytwór Tkaczki, którym tak bardzo fascynowali się ludzi i patrząc przez okno obserwował, jak po starcie, wyspa staje się coraz mniejsza, mniejsza i mniejsza, aż w końcu znikła zastąpiona przez błękit oceanu.

W takiej chwili, jak ta, widząc jej niezmącone piękno, Fabien Dante, kochał Wielką Matkę miłością bezgraniczną. I potrafił wybaczyć jej to, że stworzyła ich gatunek tylko po to, by cierpieli, zabijali i ginęli w Jej imieniu.

„Jeśli dotąd nie znamy życia, jakże możemy znać śmierć? . – Pomyślał Fabien i otworzył książkę, kupioną na lotnisku.

Po raz ostatni spojrzał w dół, na błękitny ocean i pogrążył się w lekturze zapominając o tym, co spotkało go w Honolulu.
 
Armiel jest offline