Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 04-12-2014, 11:01   #187
Plomiennoluski
 
Plomiennoluski's Avatar
 
Reputacja: 1 Plomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputację
Zwiastun Świtu wciągnął w płuca haust ostrego, górskiego powietrza i zerknął na Vara. Przez chwilę zastanawiał się jak to jest żyć w krainie jeszcze bardziej surowej niż okolice mroźnego Keldabe, o Oestergaard nie wspominając; żyć, założyć rodzinę, zapewnić jej byt. Trudno mu to było sobie wyobrazić, ale stał obok niego żywy dowód prawdziwości tego że jest to możliwe. I miał się całkiem dobrze. Tibor nie należał do ułomków - choć z czterech synów Odda był najniższy - ale przy Grzmocie i on, i nawet najroślejszy z braci, Merfyn, wyglądaliby wątło.

Myśl o braciach sprawiła że poczuł znajome ukłucie bólu i gniewu. Madog nie żył i Tibor zamierzał wziąć za to pomstę. Niechby nawet był to tylko zwiad który odkryje kto i w jaki sposób jest odpowiedzialny za plagę która najstarszemu bratu odebrała życie.
- Dobrze, znajdźmy co się tu dzieje - mruknął gdy oczom obu zbrojnych ukazała się kotlina. I niemal od razu w zamyśleniu skrobnął się po brodzie, zżymając się w duchu na wątpliwą tężyznę zarostu szesnastolatka. Na razie mógł się pochwalić rzadkim jak, nie przymierzając, u myszy na piczce.
- Var, widzisz to? - zaczął i wskazał zabudowania. Grzmot wziął od kapłana lunetę i zaczął lustrować okolicę tam gdzie mu wskazano. - Widzę. - Odparł krótko.

“Te pieprzone barbarzyńce mówiły…” - chłopak o mało nie chlapnął, uzmysławiając sobie w ostatniej chwili że jeden z nich jest tuż przy nim. - Tego, szaman wspominał o ostoi. Jak dla mnie ostoja to nie osada...

Teraz on sięgnął po lunetę. To wszystko było coraz bardziej tajemnicze, a to że właśnie z tej strony rozlegał się nocny harmider - rumor walących się skał, dzikie wycia i pohukiwania - nie pomagało w rozwikłaniu zagadki. No cóż, dotarli tak daleko, to mus było sprawdzić wszystko dokładnie. Dokładnie i ostrożnie. Zaczęli od obserwacji kotliny by potem wrócić się ku głazowi i obejrzeć zwłoki.
- Mówił, ale osady i ostoje tutaj mają taką magiczną zdolność zamieniania się w zgliszcza z dnia na dzień jak za długo stoją w jednym miejscu. Dlatego większość wiosek jest wędrowna. Dlatego Kamienne Żmije nie chcą podążyć drogą Dziesięciu Miast; pomyśl co się stało z miastami nie tak dawno temu że je trzeba było odbudowywać. Pomyśl o nich jak o dużych wioskach, które przestały się ruszać. Dlatego… musiała urosnąć i teraz tu nie widać żywego ducha… - Grzmot przerwał na chwilę i wskazał Tiborowi - któremu na wywód barbarzyńcy brwi podjechały niemal do linii włosów - kształt między skałami, a w zasadzie dwa kształty, mocno szkaradne, niczym wrzód na zdrowej skórze ziemi. Pokraczne i ohydnie wyglądające. Niektórzy wołali na takie stwory wynaturzenia, ale goliat za nic nie umiał powiedziec które z nich mieli w szklanym oku. - Tam, dwa stwory, wyglądają zbyt szkaradnie żeby być tak nieszkodliwe jak mogłyby się zdawać. Wolałbym się do nich nie zbliżać jeśli można. - Dodał nieco niespokojnie.

Odczekali aż potworki znikną i zaczęli szukać śladów w pobliżu miejsca nocnego miażdżenia. Mimo śniegu, udało im się w końcu znaleźć ślady, które mogły należeć do nieobutego giganta. Lub przynajmniej czegoś giganciej wielkości. Tego, że ugniatania szkieletów na kostkę dokonało coś wielkiego Var był niemalże pewien. Mógłby się założyć o ząb reniferowatej bestii. Kiedy przyjrzał się dokładniej, coś jeszcze rzuciło mu się w oczy. - Cokolwiek miażdżyło nieumarłych, zdaje się że broniło stworom wyjścia z doliny, tym też. Nie wiem co to, ale nie były nieumarłymi, wzrostem jakoś przypominają te dwa, które widzieliśmy. - Goliat wskazał krwawe ślady. - Nie podoba mi się to, jaki gigant, może poza chmurnym, przejmowałby się takimi drobnostkami. Chyba że to rozrywka, ale wątpię. - Mruknął na wpół do siebie, na wpół do Oestergaarda. Spojrzał w górę i ocenił wysokość. - Chyba że w nocy je zrzucały, a za dnia pownosiły z powrotem, ale nie wydaje mi się. - Kontynuował Grzmot.
- Możliwe - przyznał młody kapłan. - Pilnuj teraz, sprawdzę obecność magii tutaj. Możesz mieć rację co do tych pokrak - skoro giganty uznały że trzeba bronić im wyjścia, to mogą mieć jakieś magiczne moce.

Ku zdumieniu Tibora jednak, poza samym wejściem do doliny - czy raczej Doliny Żywej Wody, jeśli jego podejrzenia miały okazać się słuszne - które faktycznie emanowało magią, ani szczątki nieumarłych nie zdradzały oznak przenikliwej, nekromantycznej mocy która je ożywiła, ani zwłoki istotek które podejrzanie przypominały pokraki włóczące się wśród ruin nie “zaświeciły się”, jak niektórzy to określali, choć zaklęcie pozwalało dowiedzieć się o wiele więcej niż tylko to czy magia jest obecna. Żaden z przedmiotów również, co Tibor stwierdził ze smutkiem. Podzielił się spostrzeżeniami z goliatem. Pozostało zdecydować co dalej.

Droga do wnętrza doliny wyglądała nieco jak widełki - główna na wprost do jeziorka, z odnogami do wieży i drugą tam, gdzie kiedyś mogły być pola. - Najpierw jeziorko, potem wieża, na koniec ta inna budowla, wracając zbieramy opał jeśli się da i jeśli któryś z fragmentów tych krwawych trucheł da się ocalić, to bym go chętnie pokazał szamanowi, ale na to nie liczę. - Zadecydował Var. Jak powiedział, tak zrobił, ruszając rozglądając się na boki i pod nogi w kierunku zamarzniętej tafli. Zastanawiało go czy znajdą jakieś ślady przerębli lub czegoś podobnego. Ewentualnie czy resztki którejś z budowli, mogłyby posłużyć jako opał.

Mężczyźni ostrożnie ruszyli na przód. Zgodnie z przewidywaniami Vara sporo resztek budynków nadawało się na opał, choć oderwanie drewna od podłoża i przytachanie drewna do obozowiska wymagałoby sporo wysiłku. Gdzieniegdzie na śniegu widać było ślady małych, bosych, pazurzastych stóp, lecz prócz nich nie było żadnych tropów; nawet drobnej zwierzyny, która powinna przecież być w tak mile osłoniętej od wiatru i śniegu kotlinie. Zwiadowcy bez problemu dotarli do jeziora, które - o dziwo - było pokryte tylko cienką warstwą lodu. Na próżno było szukać obecnej o tej porze roku na jeziorach grubej lodowej skorupy, na którą mógłby bezpiecznie wjechać i wóz wypełniony po brzegi beczkami z piwem, z piwoszami na dodatek.


Mimo to Var cały czas miał wrażenie, że są obserwowani - i to bynajmniej nie przez liszajowate popierdółki, choć doświadczenie nauczyło go, że nie rozmiar stanowi o wartości przeciwnika. Grzmot czuł podążające za nim oczy; patrzące z wysoka lodowatym spojrzeniem, mierzące jego siłę, ważące szanse, oceniające… na niekorzyść, wielką niekorzyść goliata. Czuł jakby w trzewiach ziemi budził się wielki niedźwiedź za nic mający sobie dotychczasowe przewagi Vara, gotowy stanąć do nierównej walki, w której bynajmniej nie Var będzie zwycięzcą. Rozejrzał się dookoła, nie dając po sobie poznać, że myśli o niedźwiedziu prosto z kości ziemi aż tak go przytłaczały. Przynajmniej próbował nie dać poznać. Zastanawiało go czy faktycznie go coś obserwuje, czy to magia tego miejsca tak mu mąci w głowie. Dla kurażu złapał mocno jeden z kłów na naszyjniku. Kto jak kto, ale on się niedźwiedzi bać nie miał zamiaru. Mimo że często rozum podpowiadał mu inaczej. - Ktoś nas chyba obserwuje. - Wyszeptał do kapłana.
- Nie ustrzegliśmy się dostrzeżenia - syknął Oestergaard, zawahał się po czym pochylił głowę naprzód jak człek brnący przez śnieżycę. Tarczę już wcześniej miał na ręce, teraz nie wypuszczał już z prawicy rękojeści buzdyganu - Naprzód, jeśli trzeba przebijemy sobie drogę.

Rozglądał się równie uważnie jak Var, choć jego wzrok nie był tak dobry. Brak doświasczenia sprawiał, że nie do końca wiedział też na co patrzeć. Nie dojrzałby pewnie lodowego yeti w kształcie zaspy czy śnieżnego wilka przyczajonego za krzakiem. Wiedział jednak, że to, na co patrzy nie jest takie, jak powinno być. Wegetujące jeszcze rośliny były karłowate, pokrzywione, inne… Zwalone kamienie i belki pokryte zamarzniętymi liszajami, hubą i innymi rodzajami pasożytniczych grzybów, teraz zamrożonych w misterne lodowe rzeźby. Im dłużej szli tym bardziej miał wrażenie, że z drewna i kamieni spoglądają na niego wykrzywione ludzkie twarze dawnych mieszkańców, a nieliczne krzewy i drzewa śpiewają jękliwą pieśń umarłych, chociaż w kotlinie nie było przecież wiatru. Moc pulsowała gdzieś pod ziemią; z każdym krokiem młody kapłan oczekiwał, że wybuchnie im spod nóg gejzerem lodu i kamieni lub wchłonie jak miękkie, magiczne bagno. Im bliżej byli wieży z przyległościami, im więcej widzieli i wiedzieli tym gorzej czuł się Zwiastun Świtu - wzbijane stopami obłoczki śniegu były niczym dusze noworodków; cienie rzucane przez ruiny domostw jak chylące się w trudzie i cierpieniu duchy kobiet, młódek i starowinek; sterczące resztki kominów, zwalonych belek czy połamanych drzew jak zjawy wojów gotujące się do ataku. Przypomniał sobie o głosach, czy też głosie nawołującym Marę z doliny i zjawy od razu stały się wyraźniejsze. Czy raczej ich wyobrażenie, bo gdzie by się kapłan nie obejrzał to nic nie było widać. Modlitwa wykrywające nieumarłych również nie dała spodziewanych efektów.

Mężczyźni doszli do przysadzistej wieży (w stronę domniemanych pól nie było nic ciekawego), która zapewne - sądząc po przyległych zabudowaniach - była jakimś kompleksem; może świątynnym (choć Tibor nie dojrzał żadnych symboli), może pełniącym funkcje społeczne, choć tu z kolei Varowi nie kojarzyła się z niczym znanym. Zapewne w środku mogła pomieścić ze sto osób. Czas i warunki atmosferyczne (a pewnie i mające tu kiedyś miejsce wydarzenia) zniszczyły większość zdobień i rzeźb. Wyglądało jednak na to, że da się do niej bezpiecznie wejść; śpiczasty dach zawalił się do wnętrza, nie stanowiąc już zagrożenia. Obu wydawało się, że z wnętrza słyszą jakiś odległy śpiew; chodź równie dobrze mógł być to szum wiatru czy wody - przynajmniej tak wyjaśniał to rozum, choć wiatru w dolinie nie uświadczyli, a i woda powinna być zamarznięta. Jednakże w pobliżu “świątynnych” zabudowań opanował ich względny spokój; nie było tu też śladów pazurzastych łapek, które od czasu do czasu spotykali w okolicach głównej drogi (pojawiały się nagle i równie nagle znikały w ruinach).
- To te ruiny... - szepnął Tibor; objawy były dosłownie namacalne. Chłopaka oświeciło i wskazał buzdyganem resztki budowli. - Pewnie coś stamtąd emanuje magią i weszliśmy w tego zasięg. Albo to te stworki. Var, mam ci ja dwa zaklęcia - ale takie które jeno krótko podziałają - które dają sposobność oprzeć się nawet prawdziwie złym mocom, atakom i czarom. Wchodzimy do wieży, powoli i ostrożnie, jeśli trafimy na coś czemu lepiej będzie stawić czoła będąc uzbrojonym w takie zaklęcia to wstrzymamy się z walką czy marszem aż je rzucę. A teraz naprzód, w imię Pana Poranka. *
- Ostrożność się przyda, nie podoba mi się tutaj. Oby ta twoja magia faktycznie podziałała jeśli zajdzie potrzeba. - Nie miał nic przeciwko kapłanowi, a ten jego Pan Poranka wydawał się całkiem rozsądny, ale z bogami nigdy się nie wiedziało na czym się stoi, wolał więc iść po cichu, w swoim własnym imieniu.

Skrzypnęły wiszące na wyrwanych z muru zawiasach drzwi i dwuosobowy oddział wkroczył do środka budowli.
 
__________________
Wzory światła i ciemności pośród pajęczyny z kości...
Plomiennoluski jest offline